2. Borrow someone's eyes
Łóżko wydawało się być dla niej niczym drewniana deska, na której każde kolejne położenie ciała było niewygodne. W jej umyśle znajdowało się pełno myśli związanych z nieznanym chłopcem. Nie wytrzymała pogłębiającego się nacisku na sercu. Niechętnie zdecydowała, że dobrym pomysłem będzie napicie się gorącego mleka z miodem. Leniwie położyła dwie nagie stopy na miękkim dywaniku, który posmyrał skórę od spodu. Bardziej energicznym ruchem poruszyła resztą ciała, co umożliwiło jej wyczołganie się spod kołdry.
Zarzuciła na ramiona starą, wychodzoną, szarą bluzę, w której znajdowały się głębokie kieszenie, a w jednej z nich telefon. Posłużył on jako latarka w drodze do kuchni.
W głębi duszy chciała być wtedy senna, a jedyne co wtedy czuła to niechęć do własnego łóżka.
Instynktownie sięgnęła do dolnej szafki pełnej garnków, wyciągnęła stamtąd najmniejszy z nich o pojemności zaledwie niewielkiego kubka. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła nucić jedną z kultowych piosenek Guns N' Roses, jednocześnie mieszając z ruchem wskazówek zegara grzejące się mleko wraz z miodem.
Odskoczyła, nie wiedziała dlaczego. Łyżka obiła się o krawędź metalu, roznosząc za sobą echo, które ucichło tylko poza jej głową. Dźwięk zmieniał się w fizyczne uczucie, wywołujące palący ból między oczami. Z początku, myślała, że to kipiący gorący napój kapnął na jej twarz, więc spokojnie kontynuowała przygotowania mikstury.
Kolejne ukłucie, tym razem w potylicy, sprawiło wydobycie się z jej ust cichego syknięcia. Wtedy przestała błądzić myślami wokół nieznanego dziecka i skupiła się na przypomnieniu, czy zużyła ostatnie tabletki przeciwbólowe w trakcie zeszłotygodniowej migreny.
Następny cios rozprzestrzenił się po całej głowie, nie pozwalając stać o sile własnych mięśni. Łokcie opadły po przeciwległych stronach piecyka i tylko one pomagały jej nie wylądować na twardych kafelkach. Wydostająca się gorąca para tylko potęgowała nieprzyjemne doznania. Aby zminimalizować to uczucie ledwo wyłączyła indukcję. Niewiele pomogło.
W przełyku czuła narastającą, kującą falę kwasu żołądkowego wymieszanego z kolacją, która zwieńczyła swoją drogę w zlewie. Resztkami sił odkręciła kran, spłukując resztki niestrawionych części do kanalizacji.
Nie była zaskoczona zaistniałą sytuacją. Odkąd pamięta cierpiała na chroniczne bóle głowy, którym towarzyszył mdłości wymieszane ze światłowstrętem. Tym razem nie pasował jeden objaw - wiotkość mięśni, przez co nawet oparcie rękoma o blat nie uratowało jej przed ześlizgnięciem się wzdłuż szafek kuchennych.
Ból ustał. Nagle, jakby w ogóle go nie było. Swoboda i chwilowa normalność przeminęły, a uderzyły w nią jak rozpędzony samochód kolejne obrazy. Różniły się od poprzednich. Zdawały się opowiadać historię o teraźniejszości z oczu nieznanej osoby. Doznanie jak z niemych filmów poklatkowych.
Jej zmysłowi wzroku zdawało się, że podziwia z góry mieniący się kolorami tęczy most. Chwilę spokoju przerywa gwałtowny obrót o sto osiemdziesiąt stopni, którego zwieńczeniem była twarz okolona przez rozszarpane blond włosy i brodę tego samego koloru. Nieznajomy zaczął krzyczeć na osobę, od której bezprawnie pożyczyła oczy.
Z transu wybudziła ją kolejna trawiąca się fala jedzenia, która koniecznie chciała się jak najszybciej wydostać. Dłonią zakryła usta, zanim znowu poczuła wyżerające uczucie kwasu. Tym razem zmotywowała się do wstania z drobną pomocą uchwytów. Ponownie resztki wylądowały w metalowym zlewie. Nie widziało jej się sprzątanie własnych wnętrzności z podłogi i dodatkowego tłumaczenia się ojcu. Taki drobiazg jak dolegliwości fizyczne nie mogły stanąć na drodze do poznania miejsca, gdzie została odnaleziona.
Przez dłuższą chwilę przyglądała się garnkowi, którego zawartość jeszcze kilka chwil temu wręcz pragnęła skonsumować. Jednak wtedy straciła na to siłę i napój dołączył do rur odprowadzających wodę, po czym wsadziła brudne naczynie do zmywarki.
Całą drogę do pokoju prowadził ją podparty o ścianę bark, dzięki któremu nie miała bliskiego kontaktu twarzy z posadzką. Mimo przeraźliwego osłabienia organizmu jak i umysłu to wciąż nie potrafiła wyrzucić z głowy mniemania, że znała osobę, krzyczącą na postać, która użyczyła jej skorzystania z własnego zmysłu wzroku.
− Pobudka!
Tony wślizgnął się cicho do pokoju niczym pełzający wąż, zaś jego przywitanie było zupełnym przeciwieństwem. Na to słowo Meg pociągnęła za kraniec pościeli, starając się zagłuszyć głos ojca i zasłonić światło dochodzące zza jego pleców. Od dwudziestu lat robił to samo, a za każdym razem jej reakcja była identyczna.
Do uszu dobiegał dźwięk urodzinowego gwizdka, z sekundy na sekundę słyszała to coraz wyraźniej.
− Czy jak robiłeś kawę to pomyliłeś mleko z whisky? − wyburczała prosto w poduszkę.
− Możliwe! − Oderwał skrawek puchu, odrzucając go w róg pokoju.
− Przecież mamy lecieć jak się zacznie ściemniać, a dopiero co słonko pojawiło się na horyzoncie. − Sennie obróciła się w stronę ściany.
− Wstawaj! − uporczywie zaczął ciągnąć ją za kostki.
− Ty już dzisiaj nie pijesz − odparła, nagle odrywając się na materacu i stając na nim na kolanach. - Potrzebuję mocnej kawy... − zamilkła na dłuższą chwilę, w której podejrzliwie przyglądała się Statkowi od dołu aż po sam czubek czerwonej, urodzinowej czapeczki.
Rzadko entuzjazm był tak widoczny jak wtedy. Zbyt wesoły, głośny. Pod niezdefiniowanym kątem sztuczny i wymuszony, który tylko skrywał jego wewnętrzny niepokój związany z wieczorem. Wiedziała, że wszystkie niechciane i trudne emocje skrywa pod twarzą żartownisia. Nic mu o tym nie mówiła, ponieważ chciała, aby posiadał skuteczną linię obrony. Rozum podpowiadał jej, że nie powinna tak robić, zaś serce rzekło tak i to tylko, żeby kompletnie nie podupadł na zdrowiu psychicznym. A to dlatego, że umysł daje widoczne skutki w fizycznych doznaniach organizmu. Nie zainteresowałaby się książkami pisanych przez psychologów, gdyby nie zechciała odkryć, dlaczego Tony w kryzysowych sytuacjach zachowywał się jak... Tony.
Chciała komuś powiedzieć o wieczornej sytuacji, jedyną taką osobą, która się napatoczyła był właśnie Stark, ale widząc szczęście jakim promieniował nie zamierzała psuć jego nastawienia swoimi drobnymi problemami jak i wiedzą, że sam miał dużo problemów na głowie.
Dotarli do kuchni, gdzie unosił się ciepły zapach pulchnych naleśników, który sprawił, że ślinianki zaczęły pracować z podwójną mocą.
− Jestem dumna, że nie spaliłeś kuchni jak pięć lat temu. − Ta słodycz była ich tradycją. − Jak pieczesz, to robisz to najlepiej jak potrafisz, panie Stark − stwierdziła bez krzty sarkazmu, zaś z pełnią szczerości, ponieważ doceniała fakt, że co roku zrywał się wcześniej z łóżka, aby tylko przygotować śniadanie.
− Ależ dziękuję, córko − odwdzięczył się identyczną odzywką, która była charakterystyczna dla ich drażliwych rozmów. − Zaraz wracam. − Skrzyżował dłonie na plecach i powoli zaczął się wycofywać w stronę mahoniowych drzwi. − Mam coś jeszcze!
Wraz z kliknięciem oznaczających zamknięcie, rzuciła się na naleśniki niczym mały kotek na zabawkową myszkę. Wbiciu srebrnego widelczyka w ciasto towarzyszyło ukłucie w serce, jakby miało zostać wyrwane z klatki z niezwykłym impetem. Miała przeświadczenie jakby tak się stało, przestała czuć jego rytmiczne bicie.
Znowu to samo, ciemność zalała oczy, aby od razu ujrzała kolejne obrazy. Tym razem było inaczej, piekielny ogień zalał tylko klatkę piersiową, a zdjęciom, klatka po klatce, towarzyszył dźwięk.
− W ten sposób udowodnię ojcu, że jestem godzien! Odnajdę ją.
− Bracie, to jest szaleństwo − te słowa wypowiedział ten sam blondyn, którego ostatnim razem nie miała okazji usłyszeć.
− Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa − odpowiedział głos, do którego należały zmysły.
💚💚💚
Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa - kto jest autorem tego cytatu?
I kto wymówił je w tym rozdziale?
Tyle pytań!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro