1. Flowers
Mieszanka ognia wyżerała jej organizm od środka, sprawiając, że każda próba wypowiedzenia słowa z ust zmieniała się w nieokrzesany krzyk. Roznosił się po całym piętrze, przenikając przez każde drzwi, zza jednych z nich wybiegł mężczyzna.
Gwałtownie szarpnął za klamkę tak głośno, sprawiając, że jego córka równie szybko wyprostowała się na łóżku. Tym razem było to, czego nie widział od czasów, gdy odnalazł ją na łysym polu. Dostrzegł iskierki w oczach swojej córki, będące bardziej wyraźne niż wtedy. Niemalże przykryły całą powierzchnię białka i tęczówki.
− T-tato? − Zdyszana nie odrywała wzroku od postury mężczyzny, który powoli przesuwał się w stronę jej łóżka.
− Tak, Megan? − Przysiadł na skraju, po czym położył dłoń na końcówkach jej palców.
− To nie był koszmar. − Nawet wśród panującej ciemności potrafiła dostrzec zdziwienie jakie zaczynało malować się na jego twarzy. − Wspomnienie z czasów, zanim mnie odnalazłeś... chyba. − Przysunął się jeszcze bliżej. − Biegałam z dwójką chłopców, chyba byli braćmi − ściszyła ton głosu. − Jeden z nich sprawił, że wianek na mej głowie − zastopowała, zdając sobie sprawę z tego jak niedorzeczne i nierealne to było. − Chyba rzeczywistość miesza mi się z fantazją. − Skuliła nogi, odrywając od siebie dotyk ojca.
− Nie, nie. − Uspokoił ją swoim głosem. − W każdej fantazji jest krzta prawdy. − Westchnęła ciężko, ponownie zerkając w stronę rozmówcy.
− Wianek zmienił kolor na niebieski. − Schowała twarz między kolana, przykryte niezwykle puchatą pościelą, której zapach tak uwielbiała. − Musimy ponownie rozpocząć badania.
− Nie − stwierdził stanowczo.
− Dlaczego? − dopytała z wyrzutem. − Ostatnim razem...
− Niemalże zostały stopione twoje organy wewnętrzne.
− To było pięć lat temu! Skonstruowaliśmy nową maszynę opartą o fale...
− Megan, nie. − Uderzył pięścią w materac. − Nie chcę cię stracić − dodał łagodniej. − Kocham Cię jak córkę.
− Bo jestem nią. Rodzina to nie tylko więzy krwi. Wiele ci zawdzięczam. Ale ja...
− Mogę cię zabrać tam, gdzie cię odnalazłem. − Nie kryła zdziwienia, ponieważ zawsze poruszając temat tego miejsca została zbywana, a w żadnych cyfrowych danych nie była o tym zawarta informacja. − W twoje urodziny. − Tak nazywał ten dzień w roku, kiedy ją odnalazł.
Oderwała się od poduszki i znienacka go przytuliła, odwzajemnił ten gest bez chwili zastanowienia. Mimo prawdopodobnie dwudziestu czterech lat wciąż kochała go dziecięcą miłością.
Zniknął za szarymi drzwiami, dając ponieść się swoim myślom. Po raz pierwszy musiał zmierzyć się z faktem, że pozna największy sekret, który skrywał przed nią przez lata. Bał się, a jednocześnie tkwiło w nim małe ziarenko nadziei, że ta krótka podróż na pustkowie nie odbierze mu osoby, która jako jedyna rozumiała jego ironiczne uwagi.
Tego samego ranka o godzinie szóstej wybiła się z łóżka niczym mały kangurek i powędrowała do kuchni szerokimi korytarzami. Spała krótkimi interwałami, a to wszystko z powodu propozycji ojca, która miałaby się spełnić następnego dnia.
− Jarvis? − wypuściła głos niepewnie w próżnię.
− Tak, panienko Stark? − Usłyszała z głośnika ze ściany.
− Czy Tony znowu już jest w pracowni? − zapytała, podchodząc do ekspresu.
− Zgadza się.
− Nie mów mu, że idę. − Dwa kubki uderzyły o wysoki blat.
− Dobrze, panno Stark.
Pięścią podparła brodę tuż przed maszyną, która wydawała charakterystycznie głośny dźwięk przygotowywanego napoju z kofeiną. Zerkała również na czarny naścienny zegarek, który rytmicznie tykał.
Sam zapach z rana sprawiał, że każda komórka jej ciała zaczynała się powoli rozbudzać.
Wciąż myślała tylko o tym, że mimo dwudziestu lat z Tonym, to te niecałe pięć wydawało się niewielką częścią dzisiejszego życia. Wiedziała, że gdyby nie ten wypadek byłaby zupełnie gdzie indziej i kimkolwiek innym.
− Dzień Dobry ekstrawagancki geniuszu i filantropie. − Stanęła tuż za nim, przyglądając się jak jego wzrok i palce wędrują między ekranami.
− Przystojny geniuszu. − Odwrócił się na dźwięk stawianego kubka.
− Nie szedłeś w ogóle spać, prawda? − Oparła się biodrem o kraniec czarnego biurka, na którym leżały niezliczone ilości papierowych dokumentów. Widniała na nich data. Znała ją bardzo dobrze. − I odświeżasz stare wspomnienia? − Położył dłoń na teczce, przesuwając ją ku sobie.
− Jutro dowiesz się wszystkiego.
− Mam nadzieję. Pamiętam ten dzień jak zza mgły. − Pociągnęła łyk kawy. − Dlaczego teraz? − Podniósł brew, nie potrafiąc zrozumieć Meg. − Nie dziesięć, pięć czy trzy lata temu, tylko właśnie...
− Nie posiadałaś wiedzy − przerwał − sądziłem, że do tego czasu odzyskasz choćby cień wspomnień − ciągnął, nie mówiąc jej całej prawdy. − Te kilka lat temu nie byłaś po studiach, nie potrafiłaś tak dobrze walczyć jak dzisiaj. Bałem się... − zapauzował, patrząc na nią tak rzadkim i unikalnym spojrzeniem, które mogłoby zostać uznane za wymarłe. − Obawiałem się, że mnie zostawisz.
− Coś jeszcze musi się kryć za tymi słowami.
− No i w sumie dlatego, że dwadzieścia to taka ładna liczba, nie sądzisz? − dodał, próbując rozrzedzić gęstą jak śmietana atmosferę, na co ona szturchnęła go pięścią w łokieć.
− Ty stary pryku, jesteś niemożliwy. − Westchnęła. − Oglądałeś mój nowy projekt na temat wykorzystania siłowni jako dodatkowego źródła energii? − Starała się utrzymać powagę, aby nie odczytał z ruchu jej warg powstrzymywanego śmiechu.
− C-co? − wyjąkał z wyczuwalną nutką zdziwienia. − Nic takiego nie dałaś mi do...
− Nie tylko ty lubisz sarkazm wymieszany z niegroźnymi kłamstewkami.
− Sarkazmu na pewno nauczyłaś się ode mnie, ale tylko w twoim przypadku ewoluowały w tyci kłamstwa.
− Bo poczuje się urażona. − Chwyciła się teatralnie za klatkę piersiową. − A tak naprawdę to mam projekt, aby zbroja wykorzystywała dodatkowe, niekonwencjonalne źródła energii.
Spędzali tak niemalże każdy poranek od kilku ostatnich lat, czasami towarzyszyła im Pepper, ale zwykle przebywała poza granicami miasta w sprawach służbowych. Tak było i tym razem.
Nazbyt duża ilość kawy w liczbie czterech kubków na głowę sprawiły, że ich dłonie jak i umysły nie potrafiły skupić się na pracy fizycznej, co skutkowało ciągłymi błędami w projektowaniu prototypu. Pod wzajemnym przymusem udali się piętra wyżej, aby później rozejść się we własne strony.
Z piosenką na ustach oddającą jej ówczesny nastrój, podążyła skocznie w stronę łazienki, chcąc poddać się gorącej kąpieli z bąbelkami.
Jednym klaśnięciem sprawiła, że w pomieszczeniu zapanował oczekiwany półmrok, który wywoływał u niej spokój duszy. Gumką zaplątaną na nadgarstku spięła włosy w wysoki kok. Stopa powoli i ostrożnie przedostała się przez kożuch stworzony z piany, po czym dotknęła gorącej wody o zapachu kwiatów kwitnącej wiśni. Rozkoszowała się wonią unoszącą się w powietrzu. Dodatkowo przymknęła oczy, aby poczuć jak napięcie mięśni odpływa w nicość.
Nie trwało to za długo. Migawki obrazów z tym samym chłopcem w roli głównej. Biegł do niej z różą w dłoni. Kwiat tak piękny i dostojny przebił kolcami na swej łodydze delikatną skórę na jego palcach. Jako mała dziewczynka ściągnęła z ramion swój lekki, błękitny szal, aby zakryć małe przecięcia. On zaprzeczył skinieniem głowy.
− Spójrz! − Na jej oczach płatki białego kwiatu zmieniły swą barwę na liliowy.
Uśmiechnęła się, nie wierząc własnym oczom. Moment, gdy przybierał inny kolor był jednym z piękniejszych chwil, jakie było jej dane zobaczyć.
Ciało nieświadomie zatopiło się wraz z głową, odcinając tym dostęp do tlenu. Uniosła się w wannie łapiąc głęboki haust powietrza. Przez kilka sekund po wynurzeniu oddychała głęboko, ciągle analizując to, co przed chwilą pokazał jej własny umysł.
💚❤️💛
Jak myślicie kim jest ten mały chłopczyk, który podarował Megan różyczkę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro