Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Alexandra

Czekałam na Deana w kuchni, tak jak mu powiedziałam. Zrobiłam sobie melisy i bardzo pomału ją piłam. Musiałam się uspokoić i bardzo dokładnie wszystko przemyśleć. Nie byłam pewna, czy jestem w dalszym ciągu pełna sił, aby mu pomóc. Jego zachowanie potrafiło człowieka bardzo zmęczyć.

Gdy zadzwonił do mnie Dean, nie chciało się wierzyć, że wziął narkotyki. Jego przyjaciel tłumaczył mi, że próbował mu przeszkodzić, ale nie przynosiło to żadnych skutków. Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko mu podziękować za starania i czekać, aż wróci do domu. Jednak jego stan był o wiele gorszy, niż się spodziewałam, gdy go zobaczyłam. On ledwo, co trzymał się na nogach, a do tego miał głupi wyraz twarzy. Wyglądał bardzo podobnie do mojego brata, gdy coś brał...

– Alex – poczułam dotyk na swoim ramieniu. – Nie chciałem cię wystraszyć.

– Nie wystraszyłeś mnie. Po prostu... Po prostu myślałam nad stanem, Archiego.

– Nie pierwszy raz tak wygląda.

– Czy on...?

– Ćpa? Czasami mu się zdarzało, jak każdemu na imprezie u nas w domu. Długo już tego nie robił... – zamyślił się na chwilę. – Na prawdę nie da rady nic zrobić, żeby wrócił na boisko?

– Nie – pokręciłam głową. – Uwierz mi, że bardzo chciałabym mu pomóc, ale nic nie dam rady zrobić. Najprościej, jak się da, to ujmę. Jego kości zrosły się na tyle dobrze, że będzie mógł chodzić bez kul do końca życia, ale nie na tyle dobrze, żeby pokonywać boisko za piłką. Chciałam mu od samego początku powiedzieć, ale obowiązywała mnie tajemnica lekarska oraz ordynator, który zagroził, że mnie zwolni.

– Rozumiem – pokiwał głową. – Choć nie. Nie rozumiem jednego. Czemu akurat teraz mu powiedziałaś?

– Dean – westchnęłam na chwilę i zamknęłam oczy.

– Jak nie chcesz, to nie mów – dotknął mojej dłoni.

– Znaliśmy się wcześniej. To znaczy, jak byliśmy dziećmi. Jak mi to powiedział, nie umiałam już być cicho i musiałam mu to powiedzieć. Wiedziałam, że go to zrani, ale musiał się dowiedzieć.

– Tylko przez to mu powiedziałaś? – oparł się o blat i uważnie mi się przypatrywał. – Wydaje mi się, że jeszcze przez coś innego.

– Czemu tak sądzisz? – spojrzałam na niego z zaciekawieniem, upijając łyk herbaty.

– Można powiedzieć, że znam się trochę na kobietach – uśmiechnął się pod nosem. – Dokładnie tak samo patrzyła na mnie Rhiannon, gdy się we mnie zakochała.

– Ja nie jestem zakochana – zaprzeczyłam szybko, a kubek zaczął delikatnie drżeć mi w dłoni.

– Wy kobiety zawsze nie jesteście, a później jakoś każda ma pierścionek zaręczynowy na palcu – przewrócił oczami. – Będę się zbierał, żeby właśnie jednej nie stracić – zaśmiał się. – Dziecko masz uśpione i raczej wcześniej, niż o dwunastej nie masz, co liczyć, że wstanie.

– Dzięki, że się nim zająłeś – powiedziałam, gdy wyszliśmy z kuchni.

– Nie ma za co. W końcu teraz jesteś jedną z nas, a za swoimi zawsze staniemy murem – mrugnął okiem, delikatnie chwycił za ramię, a później opuścił mieszkanie.

Zamknęłam za nim wszystkie zamki i wróciłam do herbaty, którą zostawiłam. Wzięłam do ręki kubek i przeszłam do swojego pokoju. Zaglądnęłam jeszcze po drodze do Archiego, ale spał rozwalony na całym łóżku. Chwilę opierałam się o framugę drzwi i go obserwowałam.

Czy to możliwe, że tak to było widać?

Ale jeśli Dean to zauważył, to tak musiało być. Zakochałam się w nim od nowa. Jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi. To było nieprofesjonalne z mojej strony, że do tego dopuściłam. Spojrzałam na naczynie w mojej dłoni, później jeszcze raz na Archiego i podeszłam do niego. Przykryłam delikatnie kołdrą, która leżała obok i wyszłam z pokoju, zamykając po cichu drzwi. Weszłam do swojego i usiadłam na łóżku. Piłam bardzo pomału melisę i nasłuchiwałam, czy znów mu się coś nie śni.

Po skończonej herbacie, która mnie bardzo uspokoiła, położyłam się na chwilę na łóżku. Wolałam nie spać, gdyby nagle coś mu się zaczęło dziać, ale niestety melisa przyniosła też odwrotny skutek i niemal od razu zamknęłam oczy.

***

Obudził mnie głośny huk, czegoś spadającego. Podniosłam się szybko do siadu i odblokowałam telefon, żeby zobaczyć, która była godzina, gdyż za oknem był już dzień. Trzynasta. Pięknie, a miałam nie spać. Poprawiłam rękoma włosy i wyszłam z pokoju, zabierając z szafki nocnej kubek.

Przez szparę w drzwiach zauważyłam, że Archiego już w łóżku nie było. Przynajmniej teraz miałam pewność, że to nie był żaden złodziej na robocie. Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam Archiego, który był oparty dłońmi o blat i głęboko oddychał. Później spojrzałam na podłogę i zauważyła odłamki szkła. Odłożyłam naczynie do zlewu i schyliłam się, żeby pozbierać odłamki.

– Zostaw to – odezwał się do mnie Archie, ale nawet na niego nie patrzyłam, tylko dalej zbierałam szkło. – Alexandra, powiedziałem, żebyś to zostawiła! – znów nie reagowałam. – Kurwa, Alexa! – pociągnął mnie za ramię w górę. Jeden odłamek, wypadając mi z dłoni nie fortunnie przeciął mi skórę. – Mówiłem, żebyś tego nie ruszała. Pokaż.

– Archie, nie musisz – chciałam wyrwać dłoń, ale mi nie pozwolił.

– Gdzieś tutaj powinna być woda utleniona – zaczął rozglądać się po szafkach.

– Powiedziałam, że nie musisz.

– A co, boisz się, że twojej ręki nie da się uratować i będziesz musiała tylko jedną używać?

Wiedziałam, że chciał mi wbić szpilę tym, co wczoraj się dowiedział. Popatrzyłam na niego, ale się nie odezwałam. Nie chciałam wywoływać następnej niepotrzebnej kłótni, a i tak czułam, że ta wisi na włosku.

Archie, wyciągnął w końcu z szafki wodę utlenioną i polał mi ją po rozciętej dłoni. Syknęłam i wyrwałam mu dłoń, machając, żeby choć trochę zmniejszyć ból. Czułam, że zrobił to specjalnie. Mógł przecież dać małą kropelkę, ale oczywiście musiał naraz dać pół buteleczki.

– Wiesz, co? Ja sobie jednak sama poradzę – chciałam mu wyrwać wodę utlenioną z rąk, ale wtedy wziął jedną z nich za siebie.

– Zabolało? Teraz wiesz, jak i mnie wczoraj to zabolało. Dawałaś mi jebaną nadzieję, że będę mógł wrócić na boisko, a później ją odebrałaś. Jeszcze przez ciebie pokłóciłem się z Willem, rozumiesz? Kurwa, może lepiej, jakbyś już teraz odeszła – złamało mi to serce, ale to była prawda. Wyszedł z kuchni, trącając mnie ramieniem. Przełknęłam łzy, które cisnęły mi się do oczu i poszłam za nim.

– Chciałam ci powiedzieć! Nawet nie wiesz, ile razy chciałam sobie strzelić liścia za to, że nie mogłam tobie powiedzieć.

– A to bardzo ciekawe – odwrócił się do mnie. – To, co teraz się stało, że nagle panna Alexandra postanowiła mi powiedzieć? – nie odezwałam się, tylko przygryzłam na chwilę policzek. – Tak właśnie myślałem, że nie ma logicznego wyjaśnienia – znów zaczął iść, ale wtedy podeszłam do niego i chwyciłam za ramię.

– To dzięki Rose. Nie miałam nikogo, żeby się wygadać. To ona mi pomogła, a wiesz dlaczego? – pokręcił głową. – Bo powiedziała, żeby lepiej tobie powiedzieć. Nawet, jakbyś miał mnie wyrzucić przez okno, to lepiej, żebyś się to dowiedział ode mnie, a nie od kogoś innego.

– I oczywiście zapomniałaś dodać, że byś straciła pracę. Alexa, czy ty się słyszysz? Serio myślisz, że w to uwierzę? Za dużo gówna przeszedłem w życiu, żeby wierzyć w takie historie.

– I tak mnie już wywalili z pracy, więc co miałam do stracenia? Archie, proszę spróbuj się postawić w mojej sytuacji.

– Postawiłem – zamyślił się na chwilę. – I już ci powiedziałem. Wiesz, jak zareagowałaś? – pokręciłam głową. – Byłaś mi wdzięczna, że nie robiłem ci nadziei.

– Nie rób tego – chwyciłam jego dłoń w obie swoje dłonie. – Według mnie postąpiłbyś całkiem inaczej, gdybyś się dowiedział na początku. Odmówiłbyś leczenia i już nigdy nawet nie mógłbyś chodzić. Nie wiem, co przeżyłeś, ale chyba czas nauczyć się na błędach.

– Nie. Poruszaj. Tego. Tematu – zaakcentował każdy wyraz. – Nie odpowiedziałaś mi na tamto pytanie, Alexa. Czemu mi powiedziałaś teraz? Nie chcę znów usłyszeć tej bajki, ale prawdę – patrzył się na mnie długo, ale w końcu z prychnięciem odwrócił głowę. – Wiedziałem, że i tak nie powiesz.

Zaczął iść, ale w przypływie nagłej odwagi stanęłam przed nim i go pocałowałam. Tak naprawdę nie wiedziałam, czemu akurat teraz to zrobiłam. Nie mogłam mu powiedzieć, że coś do niego zaczęłam czuć. Po prostu nie mogłam. Tylko u niego pracowałam.

Po chwili poczułam, jak oddaje mi pocałunki. Położyłam dłonie na jego ramionach, a on jedną dłoń na moim biodrze. Całował bardzo dobrze i powoli. Wiedziałam, że nie powinniśmy, ale przyciąganie między nami zaczynało być coraz bardziej silniejsze. Całowaliśmy się coraz bardziej z pasją.

– Kurwa, co ja robię – powiedział, gdy odchylił swoją głowę od mojej. – Nie powinniśmy tego robić, Alexa. Szczególnie teraz, gdy i tak wiemy doskonale, że odejdziesz ode mnie, gdy dokończymy leczenie.

– Przepraszam – mruknęłam cicho i odeszłam od niego.

Gdy zamknęłam drzwi od swojego pokoju, zsunęłam się po nich i dotknęłam swoich warg. Co się ze mną działo? Przecież wystarczająco długo pracowaliśmy ze sobą, że gdyby coś między nami zaczęło się dziać, to wybuchnęło by wcześniej, a nie teraz. Nie rozumiałam swojego, jak i jego zachowania. Ta sytuacja uświadomiła mnie w jednym, że do końca mojej umowy będę musiała zachowywać się profesjonalnie. Nie mogłam sobie na to pozwolić jeszcze raz.

Wstałam z podłogi i stanęłam przed lustrem, które pokrywało jedną stronę drzwi od szafy. Spojrzałam na siebie, wzięłam parę głębokich wdechów. Musiałam się uspokoić. To tylko następny pacjent. Gdy poczułam się na tyle spokojna wewnątrz, wyszłam z pokoju i poszłam do jego. Zapukałam, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi weszłam do środka.

Znalazłam go siedzącego do mnie tyłem na łóżku. Podeszłam bliżej i zaglądając mu przez ramię dostrzegłam w jego dłoni łabędzia, którego mi pokazywał. Zacisnęłam szczękę, ale po chwili znów byłam spokojna.

– Jeśli masz czas, możemy iść poćwiczyć. Wywiąże się ze swojej umowy. Chyba, że wolisz kogoś innego to powiedz otwarcie.

– Mogłaś zapukać.

– Pukałam, ale ty byłeś, gdzieś daleko myślami – stanęłam przed nim. – Więc jak? Męczymy się ze sobą jeszcze te kilka tygodni, czy dajemy sobie spokój?

– Ćwiczymy. Nie będę już teraz nikogo szukał – powiedział, nawet na mnie nie patrząc i wstał z łóżka.

Zrobiłam kilka kroków bez kuli i dopiero, gdy wychodziliśmy z pokoju wziął ją, żeby mu było lepiej iść. Wewnętrznie napajało mnie to niesamowitą dumą, że tak dobrze mu szło. Wyrządziłam mu niesamowitą krzywdę, ale i tak on się dalej nie poddał i chciał normalnie chodzić, jak wszyscy inni.

Najpierw zaczęliśmy od ćwiczeń na rozciągnięcie mięśni, które trwały ponad czterdzieści minut. Widziałam po nim zmęczenie, bo na końcu nawet zaczął delikatnie marszczyć brwi spowodowane bólem, ale nic się nie odezwał. Ćwiczyłam mu raz jedną nogę, raz drugą. Będąc już kilka lat w tym zawodzie, zauważyłam jego opór oraz dokładność ćwiczeń, których większości osób nie chciało się robić. Po jego mięśniach wyczułam, że on już na przestrzeni kilku dni będzie chodził sam. Na początku jak zawsze tylko po domu, ale później nic nie grozi na przeszkodzie, aby też chodził na dworze.

Po dwudziestu minutach na bieżni, Archie zaczął się bardzo męczyć. Wiedziałam, czym to było spowodowane. Narkotyki. Chociaż nie wyglądał już na kogoś pod wpływem, to jednak ich zawartość dalej, gdzieś krążyła po jego organizmie, powodując większe zmęczenie. Nic się nie odzywałam tylko uważnie go obserwowałam, kiedy powie, że na teraz koniec. Po kolejnych metrach, ja już nie mogłam patrzeć na niego, dlatego zmniejszyłam prędkość i kąt nachylenia.

– Dobrze się czujesz? – zmarszczyłam brwi i przyglądałam mu się.

– Nic mi nie jest – odburknął, nawet na mnie nie patrząc.

– Jak tak mówisz... – mruknęłam, ale widząc jego coraz większe zmęczenie, wyłączyłam bieżnię. – Nie mogę patrzeć jak się męczysz. Specjalnie to robisz?

– Nic nie robię specjalnie. Chcę jak najszybciej zakończyć to leczenie i wymyślić nowy plan na życie, bo jeden już sobie zrujnowałem.

– Ty mnie winisz za swój wypadek? – podniosłam brwi. – Archie, my się nawet wtedy jeszcze nie znaliśmy. To nie była moja wina!

– Wiem! – zszedł z bieżni i stanął naprzeciw mnie. – Ale to ty ukryłaś przede mną fakt, że nie wrócę na boisko.

– Z tym się zgodzę, ale jeśli masz jakiekolwiek pretensje to idź do ordynatora i się sam wszystkiego dokładniej dowiedz. Tylko się nie zdziw, gdy całą winę rzuci na mnie – wycelowałam w niego palca. – Idę do siebie.

Odwróciłam się od niego i nawet nie pomagając mu przejść do kul, czy kanapy poszłam do swojego pokoju. Czułam się trochę winna, że to przeze mnie Archie, pokłócił się też z Willem, dlatego ja musiałam z powrotem między nimi załagodzić sytuację.

Odnalazłam wzrokiem telefon, a później wybrałam numer blondynki. Za pierwszym razem nie odebrała, więc spróbowałam drugi raz.

– Cześć, Alex. Sorry, że nie odebrałam, ale karmiłam małą.

– Cześć. Tak pomyślałam – automatycznie się uśmiechnęłam, słysząc głos dziewczyny. – Rose, jak trzyma się Will? To przeze mnie się stało...

– Nie przez ciebie, tylko przez długi język mojego męża – westchnęła. – Nie będę ci tutaj nawijała makaronu. Był smutny, bo jednak z Archiem znają się już kilka lat. Wczoraj po treningu zamknął się w sypialni i wyszedł dopiero po prawie godzinie, żeby pobawić się z Julią.

– Rose, może przyjedziecie do nas na kolację? Taka niespodziewana wizyta – zapytałam z nadzieją w głosie. – Muszę ich pogodzić.

– Przyjedziemy.

– Bardzo się cieszę. Bądźcie tak koło siedemnastej, dobrze?

– Będziemy. Jakoś namówię Willa, żeby się ruszył z domu.

– Czekam. Rose, jeszcze jedno – powiedziałam przed rozłączeniem. – Dziękuję.

– Nie ma za co – rozłączyła się, więc ja zrobiłam to samo.

Zostało mi teraz tylko pogodzenie ich i udawanie, że nie wiedziałam, iż przyjdą. Było to nieco trudne zajęcie, gdyż ilość jedzenia jaką chciałam ugotować na pewno będzie dość spora. Spojrzałam na zegarek i zauważyłam, że do kolacji zostało mi niecałe cztery godziny, dlatego wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni.

– Alexa? – zawołał mnie Archie.

– Zapomniałeś coś jeszcze dodać wcześniej? – oparłam się o ścianę koło drzwi swojego pokoju, patrząc na mężczyznę, który siedział z padem w dłoni.

– Nie. Chciałem tylko powiedzieć, że przemyślałem wszystko i miałaś rację. Nie potrzebnie zrzuciłem na ciebie winę.

– Czy ty jesteś tym samym Archiem, którego zostawiłam tutaj kilka minut temu? Bo tamten chciał mnie spalić na stosie.

– Bardzo śmieszne. Po prostu przemyślałem kilka rzeczy, gdy byłem sam.

– Cieszę się z tego powodu. Teraz mam ci dać kwiaty w podziękowaniu, czy coś innego?

– Alexa, znów zaczynasz to samo, co wcześniej. Przyznałem się do błędu, więc powinno być tak jak wcześniej, nie uważasz?

– Może powinno, ale zdajesz sobie sprawę, że to twoja wina? Owszem, nie powiedziałam od razu, ale też postawiłbyś się w mojej sytuacji, a nie tylko w swojej.

– Zrobiłem to, dlatego ciebie przeprosiłem. Jeśli dla ciebie to za mało, to pójdę po kwiaty – przewrócił oczami.

– Podziękuję, bo jeszcze by mi szybko zwiędły. Jak dla mnie może być tak, jak wcześniej. Zgoda? – podeszłam do niego i podałam dłoń.

– Zgoda – odwzajemnił mój uścisk.

– Ciesze się. A teraz muszę już iść do kuchni.

Odwróciłam się i odeszłam od niego. Tak naprawdę nie byłam w stanie mu tak szybko wybaczyć, ale po jego mimice widziałam, że żałował wcześniejszych słów. Po prostu będę się zachowywała tak, jakby wszystko było dobrze. Teraz moim celem była kolacja z Willem i zrobić wszystko, żeby przyjaciele się pogodzili. Nie mogłam wprowadzić między nich kość niezgody. Przyjaźnili się od dawna, a ja i tak już niedługo zniknę z jego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro