Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[9] Zwrot akcji

Chwyciła jego dłoń i wykorzystała informacje, które przekazał jej Castiel i wprawiła je w życie. Dwójka wybrańców znalazła się w kuchni, gdy wystraszony Bobby chwycił za broń, celując w nich; Sam zrobił to samo.

- Spokojnie, to tylko my. Castiel mnie tego nauczył.

- Kiedy? - zapytał Bobby, odkładając broń.

- Dzisiaj. Uczyłam się od kilku godzin, a opanowałam to w miarę z godzinę temu. A teraz wybaczcie, muszę się umyć - ominęła szatyna, wbiegając po schodach, kierując się po czyste ubrania potem zaś do łazienki.

Starszy z braci chwycił za przeźroczysty kubek, do którego nalał kawy po sam brzeg. Czuł na sobie dwie pary oczu, lecz jak najdłużej próbował je ignorować.

- Co chcecie wiedzieć? - zapytał poirytowany ciągłym przyglądaniem się.

- Zapewne znasz historię jej przodków, bo w księgach niewiele o tym jest napisane - powiedział Bobby.

Przez najbliższe 10 minut Dean opowiadał i odpowiadał na pytania, na które znał odpowiedź. O jednej rzeczy w ogóle nie wspomniał; o incydencie, który miał miejsce wczoraj rano, o straceniu panowania nad własnym ciałem przez Gwen i obdarowaniu go jedynym w swoim rodzaju ostrzem. Jej moc była nadzieją na wygranie wojny z Lucyferem, a nie chciał pozbawić ich tego uczucia.

Rozmowa została przerwana przez tupot stóp, dochodzących ze strony schodów, po których schodziła brunetka. Usiadła obok szatyna, czekając aż ktoś przerwie tę niezręczną ciszę.

- Znalazłem sprawę - zaczął Dean. - Ale tylko dla mnie i Gwen - reszta łowców spojrzała na niego pytająco w kwestii, dlaczego tylko dla nich, a nie również dla Sama. - Zostaję przy swoim postanowieniu. Nie będę zmieniać swojej decyzji.

- Dean - wydukała dziewczyna. - Wiesz, że...

- On ma rację. Nie możemy.

- I nie chcemy - dodał szatyn, biorąc kolejny łyk kawy. Wright spojrzała na nich ze smutkiem i niepokojem, ponieważ nie wiedziała co jest powodem sporu między braćmi.

***

- Miło było was poznać. Mam nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie - podała rękę na pożegnanie Samowi i Bobby'emu.

Czarna torba, która wisiała na ramieniu Gwen, została zdjęta jednym energicznym ruchem przez naburmuszonego Deana, chcącego jak najszybciej oddalić się od brata. Pomachała do nowych znajomych i weszła do czarnego Chevroleta, tak samo postąpił Winchester.

Gdy oddalili się już kilka kilometrów od Sioux Falls, Gwen zapytała się gdzie ma miejsce ich następna sprawa.

- Emporia, Kansas - słysząc z jakim spokojem Dean wymawia nazwę miejscowości, odbiła się lekko od siedzenia, zakrywając twarz w dłoniach. Wciągnęła świeże powietrze do płuc i znów oparła się o skórzany fotel. - Niech zgadnę. Twoje rodzinne miasto?

- Tak - pokiwała twierdząco głową. - Powiedz, że ta sprawa nie jest związana z demonami. Na chwilę obecną mam ich dosyć - dodała z nieszczerym uśmiechem.

- Wszystko masz napisane na stronie.

Wright sięgnęła do kieszeni jeansów, wyciągając telefon, w który wpisała nazwę miejscowości.

"W miejscowej bibliotece publicznej w godzinach zamknięcia dokonano morderstwa na dwóch bibliotekarkach. Na miejscu zdarzenia nie odnaleziono żadnych śladów włamania".

- Kolejny duch? - zagaiła spokojnie.

- Yep - odpowiedział, biorąc kolejny gryz czekoladowego batonika.

- Jeśli chcesz, możemy zatrzymać się u mojej mamy.

- A czy... czy ona wie o tym, czym się zajmujesz?

- Czy ona wie? Przed śmiercią ojca pomagała mu w łowach - wymamrotała cicho. - Przyjmie nas z otwartymi rękami.

Po ponad pięciu godzinach nieustannej jazdy minęli znak z nazwą miasta. Przejechali obok biblioteki publicznej, w której dokonano morderstw i pojechali dalej do dawnego domu Gwen. Impala skręciła łagodnie w dróżkę o nazwie Meadowlark Lane, a gdy Wright zobaczyła, że stoją przed rodzinnym domem, gula stanęła jej w gardle.

- Nie widziałam jej od lat - wypuściła głośno powietrze przez nos. - Chodźmy.

Szli ramię w ramię, aż do drewnianych, ciemnych drzwi, w które Gwen zapukała niewinnie trzy razy. Z każdą mijającą sekundą serce biło jej coraz to szybciej; spojrzała na Deana, który wysłał jej ciepły uśmiech na poprawę humoru, będący podniesieniem na duchu. Po chwili trwającej jakby wieczność Wright zorientowała się, że jest dzień roboczy, środek tygodnia, a kilka godzin wcześniej było morderstwo. Przypomniała sobie gdzie pracuje jej matka i wycofała się w stronę samochodu.

- Jedziemy do kostnicy.

- Co? Dlaczego? - zapytał zdezorientowany.

- Nie pomyślałam o tym. Po drodze musimy się przebrać. Ty jako agent FBI, ja jako koroner do pomocy.

- Ale wiesz, że ktoś może Cię rozpoznać?

- Wiem, dlatego użyję moich oryginalnych papierów.

- Czekaj, co? Naprawdę jesteś patologiem?

- Zakończyłam studia z wyróżnieniem, trochę pracowałam w zawodzie, a w międzyczasie zajmowałam się polowaniem - odpowiedziała nieśmiale, siadając na miejsce pasażera. - Lecz to nie będzie dzisiaj największym zaskoczeniem dla Ciebie - Dean spojrzał na pasażerkę pytająco. - Zobaczysz na miejscu.

***

- Agent Richardson i współpracująca z nami koroner Gwen Wright. Chcielibyśmy zobaczyć ciała z morderstwa w bibliotece publicznej - zostali przekierowani w stronę schodów, prowadzących w dół budynku, gdzie znajdowała się kostnica. Będąc już kilka kroków od wejścia na sale, Wright robiła się coraz to pewniejsza, że to za tymi drzwiami znajdowała się jej matka. Winchester uchylił skrzydło i wpuścił brunetkę przodem, której głowa była skierowana ku podłodze.

- Dzień Dobry, Agent Richardson i...

- Cześć, mamo - wydukała niepewnie młoda łowczyni, przez co na Winchestera zagościł niemały szok i zdumienie.

Kobieta o ciemnych włosach, lekko po pięćdziesiątce, mająca przypiętą plakietkę z imieniem Rachel Wright, podeszła do zmieszanej córki i zamknęła ją w szczelnym uścisku.

- Cześć, córciu. Widzę, że jeszcze zdarza Ci się korzystać z prawdziwych danych - odsunęła Gwen, aby mogła spojrzeć w jej zaszklone oczy. Dziewczyna nabrała bardziej poważnego wyrazu twarzy i przysunęła się bliżej agenta FBI, przedstawiając jego prawdziwe imię.

- Mamo, to jest Dean Winchester, kompan w podróży - uścisnął na przywitanie dłoń kobiety, wyciągniętą w jego stronę.

- Miło poznać, Pani Wright.

- Przyszliście tu w jednej sprawie. Chcecie zobaczyć ciała bibliotekarek, zamordowanych w zamkniętej od środka sali - główna koroner podała dwójce łowców fartuchy i gumowe rękawiczki. - Zapewne podejrzewacie ducha.

Gwen pomógł Dean z jednym ciałem, zaś jej mama zajęła się drugim denatem. Jedynym znakiem szczególnym jakie uwzględnili u obydwu bibliotekarek to ślady podduszenia na karku i niewielką literę "M" na wewnętrznej stronie lewej dłoni.

Wszystkich zdziwiło właśnie to znamię, więc odrzucili myśl na temat mściwego ducha i jednogłośnie stwierdzili, że mają do czynienia z bogiem. Mama Gwen oddała jej klucze do domu, mówiąc, że piwnica jest wciąż pełna różnorakich ksiąg, które mogą zawierać przydatne informacje dotyczące tej sprawy.

Pani Rachel musiała wypisać szczegółowo wszystkie karty, dotyczące zgonu pracownic, więc wygoniła łowców, uprzednio znowu ściskając córkę, której nie widziała kilka lat. Surowym, lecz z nutką rozbawienia, głosem rozkazała, że gdy wrócą z biblioteki do domu, mogą wnieść torby do jej starego pokoju.

Wyruszyli na miejsce zbrodni, mając nadzieję, że znajdą dowody, dzięki którym jeszcze szybciej uda im się odnaleźć sprawcę i odkryć jego powody.

🍻🍻🍻

Jak myślicie, skąd jest inspiracja, aby zrobić z Gwen koronera?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro