Second Cuddle
Nie musiałam otwierać oczu, a już czułam jak podpuchnięte były moje powieki. Do tego piekły. Pociągnęłam nosem i podciągnęłam się do pozycji siedzącej otwierając oczy i rozglądając się. Znajdowałam się w sypialni ojca, na jego łóżku. Obok mnie leżały rzeczy, które miał przy sobie i które ciotka zabrała ze szpitala oddając je Theo, który później przekazał je Luke'owi. Chyba.
Spojrzałam na zdjęcie, które wczorajszego popołudnia wyciągnęłam z portfela. Byłam na nim ja i on. Miałam na nim nieco ponad rok. Udawał, że chce ugryźć moje palce, kiedy ja się śmiałam. Już wtedy wiedział, że nie jestem jego córką, a tak naprawdę nigdy nie dał mi tego odczuć. Nawet kiedy dowiedziałam się o tym, wciąż traktował mnie tak samo, wciąż nazywał mnie swoją córeczką. Rozejrzałam się, ale nie mogłam znaleźć na pościeli jeszcze jednego zdjęcia. Wychyliłam się znad łóżka dostrzegając fotografię z zakończenia szkoły w Nowym Orleanie. Uśmiechnęłam się lekko, a moje oczy znów się zaszkliły. Przetarłam je dłonią.
Weszłam do kuchni, zatrzymując się od razu w jej progu. Luke siedział przy wyspie pijąc kawę i pisząc coś na telefonie. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się delikatnie.
- Theo przed chwilą wyszedł, zaraz powinien wrócić – powiedział. – Jesteś głodna? – nieznacznie pokręciłam głową na nie, wciąż się w niego wpatrując. – Lea?
- Wiesz... - zaczęłam, po czym nabrałam powietrza w płuca. – Wiesz co mi powiedział któregoś razu kiedy byliśmy w Nowym Orleanie? – zapytałam. – Że od dłuższego czasu myślał o rozwodzie, ale czekał na lepszy moment, bo gdyby złożył pozew wcześniej, zostałabym z matką. Cierpliwie czekał, aż przejrzę na oczy, choć męczył się z nią udając, że wszystko jest w porządku. Dla mnie – poczułam łzę na policzku. – Gdyby rozwiódł się z nią wcześniej... wciąż mógłby żyć.
- Lea.
- To ja go namówiłam na to wesele. Miał mieć dość ciężką operację do przeprowadzenia, wczoraj... Powinien był zostać, chciał zostać. Mówił, że ja powinnam się dobrze bawić, że był już na nie jednym weselu. To ja nakłoniłam go do zmiany zdania. To wszystko...
- Lea wiesz, że to nieprawda – wstał, podchodząc do mnie. – To nie twoja wina – chciał chwycić moje dłonie w swoje, ale się cofnęłam.
- Gdybym go o to nie poprosiła, nie siedziałby w tym cholernym samochodzie – zrobił krok do przodu.
- Nie – cofnęłam się. Złapał mnie za ramię, przyciągając do siebie, choć usilnie starałam się wyrwać. – Zostaw mnie! – krzyknęłam kiedy udało mi się wyswobodzić i wycofać. – Zostaw... - szepnęłam załamującym się tonem.
- Lea!
- Co się tu..? – usłyszałam, wymijając Theo. Pobiegłam do pokoju i zamknęłam się w nim. Opadłam na łóżko ojca i podciągnęłam do siebie nogi. Załkałam w pościel. Chwilę później usłyszałam trzaśniecie drzwiami i powolne kroki. Drzwi od pokoju się otworzyły.
- Lea? – milczałam.
- Wiem, że nie śpisz. Wczoraj dałem Ci spokój, ale nie tym razem – pociągnęłam nosem. Poczułam jak łóżko ugina się pod ciężarem jeszcze jednej osoby. – Odwrócisz się chociaż? – nawet nie drgnęłam. – Okay i tak będziesz musiała mnie wysłuchać. Odtrącasz go Lea, a zdecydowanie powinien być teraz przy tobie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak się czujesz, też świetnie dogadywałem się z ojcem i też po jego śmierci odtrącałem innych, ale to wcale nie jest dla Ciebie dobre. Dusisz to w sobie. Co z tego, że zamoczysz poszewkę poduszki łzami? Ona Ci nie powie banalnego będzie dobrze wszystko się ułoży, a nawet jeśli w to wątpisz, właśnie tego potrzebujesz. I potrzebujesz bliskich Ci osób. Zamykając się w sobie, wcale sobie nie pomagasz. Luke też to przeżywa. Myślisz, że łatwo mu na Ciebie patrzeć, kiedy cierpisz i nawet nie pozwalasz mu się do siebie zbliżyć? Go to boli, bardziej niż myślisz. On też ma uczucia, Lea. Powinnaś z nim porozmawiać, albo chociaż pozwolić mu być obok Ciebie, kiedy go potrzebujesz. Nie oszukujmy się... chciałabyś żeby tu był – poczułam jak wstaje. – Przyjdę wieczorem – usłyszałam jak zamyka drzwi. Nabrałam powietrza w płuca i powoli, starając się zdusić szloch, wypuściłam je.
Obudziłam się z krzykiem. Starałam się uspokoić oddech, ale nie dałam rady. Coraz więcej łez spływało po moich policzkach. Jakoś znalazłam telefon pod poduszką i wybrałam numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
- Tak? – usłyszałam jego zaspany głos. Spojrzałam przed siebie gdzie znajdował się zegarek elektroniczny. Było po drugiej w nocy. – Lea? – jego głos wydawał się bardziej ożywiony i zmartwiony.
- Luke proszę... - szepnęłam łkając. – Przyjedź tu, proszę... - pociągnęłam nosem.
- Lea? Co się dzieje? – słyszałam jego kroki. – Mów do mnie, tiny princess.
- Boję się... Luke proszę, ja nie chce być tu sama.
- Ej, spokojnie skarbie. Głęboki wdech – powiedział, a ja automatycznie zrobiłam to, co mówił. – Zaraz u Ciebie będę, okay? Kocham Cię.
Siedziałam skulona na łóżku, byłam już znacznie spokojniejsza, choć mój oddech wciąż się nie wyrównał. Podniosłam się z łóżka z zamiarem udania się do kuchni. Wyszłam z pokoju, a drzwi do mieszkania otworzyły się w tym samym czasie. Podniosłam wzrok na zdyszanego blondyna. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Podeszłam do niego i wtuliłam się, zaciskając dłonie na jego kurtce.
- Przepraszam – szepnęłam, a z moich oczu znów zaczęły wydobywać się łzy.
- Już dobrze – poczułam jego dłoń na głowie. – Już dobrze – powtórzył. – Przejdźmy dalej – pokiwałam przecząco głową. Jego klatka piersiowa zadrżała lekko, jakby starał się stłumić krótki śmiech. – Okay – czułam jak się schyla. Objął ramionami moje uda i wyprostował się podnosząc mnie. Oparłam głowę o jego ramię wtuliłam się w niego, obejmując ramionami jego kark. – Co powiesz na ciepłą herbatę? – pociągnęłam nosem, po czym przytaknęłam. – Już dobrze Lea, jestem tu – powiedział. Mogłam poczuć jego usta na ramieniu. Przeszedł ze mną na rękach do kuchni. – Musisz mnie puścić, okay? Nigdzie się nie wybieram – posadził mnie na blacie i zdjął kurtkę, kładąc ją na wyspie kuchennej. Obserwowałam uważnie jak podłącza czajnik i wyjmuje dwa kubki, do których po chwili wrzucił po torebce z herbatą.
- Przepraszam za rano – powiedziałam cicho. Spojrzał na mnie.
- W porządku, rozumiem.
- Nie chce Cię stracić, Luke – szepnęłam.
- Nie stracisz – poczułam pocałunek na głowie. Stanął naprzeciwko mnie, opierając dłonie o blat. – Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo i nigdzie się nie wybieram.
- Ale... nie zawsze możesz mieć na to wpływ – westchnął.
- Nie zostawię Cię samej, okay? Nie umrę. Złego, diabli nie biorą, czy coś – zaśmiałam się krótko, a on zalał kubki wodą, dolewając do mojego trochę zimnej wody i podał go mi, a ja upiłam łyka.
- Nie jesteś zły, Luke - wzięłam głęboki wdech. - Może mój ojciec nigdy nie powiedział Ci tego wprost, ale naprawdę Cię lubił, nie licząc tej kwestii przed wyjazdem do Nowego Orleanu – uśmiechnęłam się delikatnie. – Bawiło go to, kiedy po tym jak znów zaczęliśmy się spotykać i zacząłeś tu przychodzić, że nie do końca wiedziałeś jak się przy nim zachowywać. Czasami nawet nazywał Cię swoim zięciem – poczułam łzę spływającą po policzku. Otarł ją delikatnie, zabierając ode mnie kubek. Stanął naprzeciwko mnie, obejmując mnie ramionami, a ja znów się w niego wtuliłam.
- Kocham Cię mała. Wszystko będzie dobrze – powiedział, głaszcząc mnie po głowie.
- Ja Ciebie też kocham.
Usłyszałam kroki i z niechęcią sięgnęłam dłonią do twarzy, po czym przetarłam oczy i otworzyłam je. Luke uśmiechnął się do mnie lekko i usiadł obok, po czym musnął moje usta w krótkim pocałunku.
- Wysłałem Theo do domu – spojrzałam na niego niezrozumiale. – Był tutaj pół godziny temu.
- Oh, okay.
- Dobrze, że już wstałaś, myślałem, że będę musiał Cię obudzić.
- Coś się stało?
- Nic takiego. Zrobiłem śniadanie – zmrużyłam lekko oczy. – Kuchnia jest cała – uniósł dłonie w geście obronnym. – A później idziemy na spacer.
- Co? Nie, wolę zostać tutaj... - odwróciłam od niego wzrok.
- Przyda Ci się trochę świeżego powietrza, a tym czasem, czas coś zjeść.
- Nie jestem głodna – jak na złość mój brzuch dał o sobie znać.
- Coś mi się wydaje, że jednak coś zjesz – zaśmiał się. – Pomóc Ci czy sama trafisz do kuchni? - nie odezwałam się. – Okay – wstał i ściągnął ze mnie kołdrę po czym złapał mnie w psie i pod kolanami, podnosząc. – I tak coś zjesz – przeszedł ze mną do kuchni, sadzając mnie przy wyspie kuchennej, po czym podsunął mi pod nos talerz z naleśnikami i kubek z kawą. Usiadł obok mnie. – Lea proszę... Mam Cię nakarmić?
- Nie – powiedziałam sięgając po kubek i upiłam łyka.
- Naleśniki też. Chociaż dwa – westchnęłam, sięgając po widelec i odkroiłam kawałek, po czym wsadziłam go do buzi. Wiedziałam, że nie odpuści.
- Dałeś za dużo mąki – mruknęłam, na co się zaśmiał. – Przez to są takie grube – spojrzałam przed siebie, dostrzegając kubek ojca. Nabrałam powietrza w płuca.
Po dobrej godzinie i podaniu przez Luke'a kilkunastu powodów, dla których powinnam wyjść na zewnątrz, z czego większość miała ten sam sens, tylko inaczej ubierał je w słowa, w końcu opuściliśmy budek, w którym mieszkałam. Nie chciałam iść gdzieś daleko, więc znaleźliśmy się w Central Parku, przechadzając się jego alejkami.
Po śniegu nie było już śladu, a temperatura nieznacznie wzrosła. Między nami panowała cisza, a ja wciąż czułam jak gładzi kciukiem wierzch mojej dłoni. Zatrzymałam się, a on zaraz za mną. Podniosłam na niego wzrok.
- Um.. Luke – zaczęłam niepewnie.
- Wiem, że nie chciałaś wychodzić i...
- Nie o to chodzi – przerwałam mu. Posłał mi pytające spojrzenie. – Myślałam, że dam radę, ale teraz... szczerze w to wątpię – westchnęłam.
- Lea...
- Mam do Ciebie prośbę, pytanie... Może to za dużo, jeśli tak to powiedz... um... - zawahałam się. Poczułam jak ściska lekko moją dłoń. – M-mogę się u Ciebie zatrzymać na kilka dni? Myślałam, że sobie poradzę, ale... to mieszkanie tak bardzo mnie przytłacza. Boję się w nim zostać sama, nawet jeśli zrozumiałam to dopiero teraz. Wszystko tam mi o nim przypomina i... - poczułam łzę powoli spływającą po moim policzku. Przyciągnął mnie do siebie, ja od razu się w niego wtuliłam.
- Możesz u mnie zostać tak długo jak będziesz chciała, tiny princess.
- Dziękuję – szepnęłam. Zupełnie nie rozumiem dlaczego odtrącałam go przez ostatnie dwa dni. Potrzebowałam go, potrzebuję. Przy nim czuję się bezpiecznie i nawet jeśli straciłam bardzo ważną dla mnie osobę, mam jeszcze jego, kogoś zajmującego równie ważne miejsce w moim sercu. Pociągnęłam nosem.
- Czy ty płaczesz?
- Nie – odpowiedziałam.
- Lea – odsunął się ode mnie i przykucnął. Przetarłam dłońmi policzki. – Co jest, tiny princess?
- Kocham Cię – powiedziałam, po czym objęłam ramionami jego szyję.
- To chyba nie powód do płaczu – zaśmiał się.
- Nie płaczę – mruknęłam pociągając nosem.
Przekroczyliśmy próg jego mieszkania. Odstawił torbę pod ścianą i posłał mi lekki uśmiech, zdejmując kurtkę. To samo zrobiłam ze swoim płaszczem i butami. Usłyszałam kilka przekleństw, a później jakiś krzyk i huk. Zajrzałam do salonu, gdzie siedział Michael z niezadowoloną miną, a przed nim pad od konsoli. Spojrzał na mnie.
- Lea! Ty żyjesz!
- To najgłupsze co mogłeś powiedzieć w tej chwili, kretynie – warknął blondyn.
- Um.. hej.
- Przepraszam, Lea – podniósł się.
- Jest okay Mike, tak sądzę – uśmiechnęłam się blado.
- Zatrzyma się u nas na jakiś czas – powiedział Luke, zanosząc do swojego pokoju, moją torbę z rzeczami.
- Oh, jasne. Będzie jak za starych, dobrych czasów – na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.
- Jeśli poprosi Cię o ugotowanie czegoś, każ mu to zrobić samemu! – czerwonowłosy zmrużył oczy przedrzeźniając Lu. Zachichotałam. – Masz zakaz gotowania, jeśli sama tego nie zjesz – powiedział wchodząc do salonu. Zmrużyłam oczy. – Musisz jeść skarbie, a jak mnie nie będzie, Michael będzie Cię pilnował – uśmiechnął się niewinnie.
- Okay.
- Pisałaś do Theo?
- Nie, jeszcze nawet z nim nie rozmawiałam – mruknęłam odwracając wzrok.
- Więc ja do niego napisze. Powiem mu, żeby przyjechał tu jutro popołudniu – kiwnęłam tylko głową.
- Ktoś się skusi na pizze? – wtrącił Mike.
- Dziękuję – powiedziałam patrząc na niego.
- Zaaaa co?
- Że nie pytasz jak się czuję – powiedziałam cicho i podeszłam do niego, aby go przytulić.
- Tylko pamiętaj kim jest twój chłopak – usłyszałam Luke'a.
- Ej... chyba może się przytulić do swojego prawie brata! – usłyszałam telefon Luke.
- To T – powiedział odbierając. – Spokojnie, jest u mnie – odpowiedział po chwili. – Jutro? Okay, możesz go przywieźć – zaśmiał się i niedługo po tym się rozłączył. – Meow Meow za tobą tęskni – powiedział patrząc na mnie. – A tak na serio to zniszczył mu poduszkę i Theo twierdzi, że ten kot go po prostu nie trawi – nie mogłam powstrzymać lekkiego chichotu. – Przywiezie go tu jutro.
- Kota? – usłyszałam Michaela.
- Tak, jeśli to nie problem - spojrzałam na niego.
- Żaden problem – jego oczy błyszczały się. – Zawsze chciałem mieć kota, ale ten tu – wskazał na Luke'a. – Mi nie pozwalał.
- Bo zamiast jednego, po kilku dniach byłby tu istny zwierzyniec – mruknął.
No nareszcie kolejny!
Wiem, wiem, długo czekałyście, przepraszam♥
Lov U moje małe księżniczki♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro