Prolog
Mój oddech szalał. Nabierałam chłapczywie powietrza. Spotykało się to oczywiście z bólem w klatce piersiowej, w którą dostałam kilka razy. Przymknęłam oczy ze zmęczenia. Po raz kolejny leżałam na macie pokonana przez Robina.
— Gdzie podziała się garda, Willow? — żachnął sfrustrowany. — Przecież tyle razy przypominałem ci o niej!
— Przepraszam — powiedziałam unosząc się do pozycji siedzącej.
Starałam się unormować swój oddech, by móc w spokoju kontynuować trening. Choć właściwie bardziej przypominało to mordowanie okrutnym sposobem. Robin był wymagający, nawet bardzo, czasami doprowadzał mnie na skraj wyczerpania. Jednak robiłam wszystko co kazał, bo zdawałam sobie sprawę, że to mój jedyny sposób na przetrwanie w świecie, w którym niedawno się znalazłam. Trafiłam pod skrzydła Robina tuż po tym, jak wpadłam na niego na ulicy. Nie były to wtedy ciekawe okoliczności, ale on przygarnął mnie.
— Nie przepraszaj, tylko popraw się, do jasnej cholery. Trenujesz już od trzech tygodni, a dalej zapominasz o podstawowej rzeczy, jaką jest garda — powiedział i podał mi dłoń.
Chwyciłam ja pewnie, a Robin pomógł mi wstać. Poprawiłam owijki, które lekko zsunęły mi się z dłoni.
— Chcę byś za miesiąc zaczęła sparingów z kimś innym niż ja. Pozwoli ci to nauczyć się wychwytywać słabe strony innych i obracać je na swoją korzyść — dodał.
— Co potem? — zapytałam spoglądając na mężczyznę po czterdziestce.
— Po kolei, Willow, nie wszystko na raz. Najpierw jedna lekcja, potem druga — odpowiedział wymijająco, zresztą jak zwykle.
Robin był pod tym względem bezlitośnie zasadny. Nieważne, jak długo bym go błagała, nigdy nie powie mi, co będzie następnym krokiem. Od kiedy się poznaliśmy pozostawał przy tej zasadzie. Mimo, że czasami mnie to denerwowało, to jakoś nie potrafiłam złościć się na niego dłużej niż kilka minut.
Ustawiłam się w odpowiedniej pozycji do rozpoczęcia kolejnej rundy sparingu, która zapewne skończy się tak samo jak poprzednia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro