🔥🌐ROZDZIAŁ 2🌊☁
Mój nowy pokój nie był duży, ale za to był przytulny, dlatego spodobał mi się od momentu, gdy do niego wszedłem.
Zaraz na przeciwko drzwi było okno i nawet kilka kwiatów na parapecie. Będę musiał pamiętać aby je podlewać, a nie naśladować moją mamę. Chociaż z drugiej strony, zawsze mogę je ożywić, jak już opanuje tą umiejętność.
Pod oknem znajdował się stoliczek nocny, a po jego prawej stronie łóżko, na którym ktoś położył moje rzeczy.
Na ścianie po lewej nie było nic, oprócz kolejnych drzwi, do których od razu podszedłem zaciekawiony.
Okazało się, że była to mała, jasna łazienka.
Wróciłem do pokoju i spojrzałem na regał po prawej stronie od stolika pod oknem.
Żeby nie myśleć o jutrzejszym dniu, zająłem się składaniem swoich rzeczy w szafkach. Tę czynność przerwał mi Harrison, informując, że o siódmej odbywa się kolacja w stołówce, która znajduje się zaraz za drzwiami z wielkim pentagramem koło schodów, natomiast śniadania są o ósmej, a potem zajęcia od godziny dziewiątej do szóstej, wliczając przerwę obiadową.
Nie uśmiechało mi się schodzić na kolację i pozwalać aby każdy patrzył na mnie, bo przecież jestem tutaj nowy Zresztą i tak nie byłem głodny, więc rozpakowałem swoje rzeczy i postanowiłem iść spać.
Ale przedtem, położyłem jeszcze moje zdjęcie z mamą w fioletowej ramce na stoliku.
Po prostu tęsknię za nią i domem.
* * *
Zaraz po porannej toalecie, założyłem na siebie moje czarne rurki i ulubiony biały sweterek z długimi rękawami. Może to nie było zbyt chłopięce, ale lubiłem trochę eksperymentować z modą. To chyba wina mamy, ale co poradzić na to, że wychowywałem się bez męskiej ręki w domu.
Gdy zakładałem buty, usłyszałem pukanie do drzwi, a potem ciche "mogę?".
- Tak! - krzyknąłem, zawiązując sznurowadło, a potem prostując się szybko, gdy do pomieszczenia wszedł tak jak wczoraj, profesor Harrison.
- Dzień dobry, Cody. Weź tylko zeszyty ze sobą. Książki dostaniesz na lekcjach od nauczycieli, natomiast na zajęcia z żywiołów, nie musisz nic brać. - poinformował.
- Rozumiem. - odrzekłem, po czym sięgnąłem po plecak i zapakowałem do niego kilka zeszytów.
- Zaprowadzić cię na stołówkę? Wczoraj cię nie było. - zauważył.
- Nie byłem głodny. I dziękuję, ale poradzę sobie. - oznajmiłem.
Wywnioskowałem, że jeszcze bardziej wzbudzę sensację, jeśli przyjdę do stołówki z profesorem niż jak pójdę sam.
- No dobrze. W takim razie widzimy się na moich zajęciach. - uśmiechnął się lekko i podał mi do ręki kartkę z rozkładem moich lekcji, po czym opuścił pokój, życząc mi jeszcze powodzenia.
Według planu, od dziewiątej miałem matematykę, potem dwie historie i angielski, a następnie trzy godziny zajęć z profesorem Harrisonem. Nad planem widniała wielka liczba jeden, która oznaczała, że jestem na pierwszym roku.
Westchnąłem cicho i również opuściłem pokój, przewieszając sobie plecak przez prawe ramię.
Zbiegłem ze schodów i zanim przekroczyłem próg wielkich drzwi, złapałem głęboki oddech aby się trochę rozluźnić. Nie pomogło.
Znalazłem się w korytarzu i po odgłosach po lewej, zorientowałem się, że to tam jest stołówka, natomiast wejście na przeciwko pewnie prowadzi do sal.
Wszedłem na drżących nogach do dużego pomieszczenia ze stołami i krzesłami. Byli tu ludzie w różnym wieku. Przeważali nastolatkowie, ale nie brakowało tu także ludzi starszych, około trzydziestki czy czterdziestki. Cóż, dary żywiołów dosięgają wszystkich. Różnica polega tylko na tym, że nastolatkowie mają dodatkowo zwykłe zajęcia, a starsi na pewno jakąś pracę, natomiast na zajęcia z żywiołów uczęszczają wszyscy, bez względu na wiek.
Ruszyłem powoli w przód, rozglądając się za jakimś wolnym miejscem, gdzie będę mógł w spokoju usiąść jak już odbiorę jedzienie przy ladzie.
Chyba rozglądałem się za bardzo, bo po chwili wpadłem na kogoś, a napój który ta osoba trzymała w rękach, rozlał się na podłogę.
Zszokowany, znieruchomiałem cały.
Ja i moja koordynacja ruchowa ssie!
- Prze-przepraszam. - wyszeptałem, czując jak policzki zaczynają mnie piec, bo pewnie zwróciłem teraz na siebie uwagę wszystkich.
Spojrzałem niepewnie na potrąconą przeze mnie osobę.
Był to chłopak. Nosił czarne rurki jak ja, ale zamiast sweterka, ubrany był w ładną, czarno-czerwoną koszulę w kratę. Włosy także miał czarne, wygolone po bokach, a włosy po środku były ułożone do przodu tak, że pojedyńcze kosmyki zasłaniały mu oczy. Właśnie, oczy! Gdy spojrzałem mu w nie, nie mogłem już się od nich oderwać. Miały kolor wiosennej trawy. Były piękne.
- Cholera! Uważaj jak łazisz, dzieciaku! - wykrzyczał nieźle wkurzony, a ja zadrżałem lekko z tego powodu.
Przecież przeprosiłem!
- Nate, daj mu spokój. Jest nowy. Posprząta się. Nie świruj. - odezwał się chłopak o szatynowych włosach, który stał obok.
- Co nowi to coraz gorsi. - burknął zielonooki i ruszył ze swoim kolegą do wyjścia.
Nadal zawstydzony i jednocześnie przerażony, ruszyłem do lady, ale wziąłem tylko jabłko, bo znów straciłem apetyt jak wczorajszego wieczoru.
Nie chcę tu być.
- Hej! Nie przejmuj się Nate'm. Ma zły dzień. - podszedł do mnie blondyn, mniej więcej w moim wieku, który uśmiechał się szeroko - Jestem Thomas. A ty? - przedstawił się.
- Cody. - odpowiedziałem.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnął się jeszcze szerzej, co było chyba niemożliwe z normalnego punktu widzenia.
Popatrzyłem na chwilę na drzwi, gdzie skierował się zielonooki.
- Dobrze, że jego kolega jest miły przynajmniej. - westchnąłem - Gdyby nie on, pewnie nadal tamten by się na mnie darł. - stwierdziłem.
- Jak już mówiłem, nie przejmuj się. A Dylan tak, jest kochany. - zachichotał Thomas, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę najbliższego stolika - W końcu to mój chłopak. - dodał i zaraz po tym uniósł rękę w górę, pokazując mi znak ognia i imię "Dylan" pod spodem.
- Gratuluję. - powiedziałem, zajmując miejsce na przeciwko nowego kolegi - Mam nadzieję, że ten Nate nie chodzi na zajęcia z żywiołu ziemii. - wymamrotałem cicho.
Tak już miałem, że jak ktoś na mnie krzyczał, to już tego kogoś nie lubiłem. Dlaczego nie mogłem wpaść na Thomasa? On by się pewnie zaśmiał i obrócił wszystko w żart, bo wygląda jakby był wesoły dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Nie, on i Dylan chodzą na zajęcia z ognia. Trzeci rocznik. Moim żywiołem jest powietrze. Drugi rocznik. A ty ziemia, co? - upewniał się blondyn.
- Tak. Na to wygląda. - odparłem.
- Jesteś smutny. - zauważył Thomas.
- Powiedzmy, że nie bardzo jestem zadowolony z tego, że tutaj jestem. - westchnąłem.
- Będzie dobrze. Tu jest lepiej niż w normalnej budzie. - zachichotał.
Cóż...mam taką nadzieję, bo jak narazie przystosowanie się do tego wszystkiego idzie mi okropnie.
🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥
NOTKA OD AUTORA
Dałam tutaj Dyla i Tommiego, ale mało będą się oni pojawiali;* Mówię od razu żeby nie było xd
Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro