🔥🌐ROZDZIAŁ 1🌊☁
Ustałem przed wejściem do ogromnego budynku w którym miałem zamieszkać. Wszystko potoczyło się tak szybko. Niecały miesiąc temu ożywiłem tego przeklętego kwiata mamy i teraz muszę wstąpić do Akademii Żywiołów w samym centrum Los Angeles, gdzie zawsze mieszkałem na jego uboczu. Wcale nie uśmiecha mi się tutaj być. Tak samo jak nie uśmiecha mi się być jednym z władających. I dlaczego akurat ziemia? Wolałbym ogień jak już coś, no ale przynajmniej biorąc pod uwagę znak na mojej dłoni, takim żywiołem włada moja druga połówka. Mam nadzieję, że jak już ją spotkam, to nie spali mnie żywcem przez przypadek, bo tego bym nie chciał. Gdybym w takiej sytuacji mógł chociażby władać wodą...
- Skarbie, już czas. Tutaj masz bagaże. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałeś. Na pewno spakowałeś wszystko? - martwiła się mama.
- Tak. - westchnąłem, chcąc uciec stąd i znaleźć się ze swoją rodzicielką znów w naszych czterech kątach.
- No dobrze. W takim razie uściskaj mnie na pożegnanie. - nakazała z uśmiechem.
Przytuliłem się do niej, czując jednocześnie jak w gardle tworzy mi się nieprzyjemna gula.
I to nie chodzi tylko o to, że będę za nią tęsknił. Chodzi również o to, że teraz zostanie sama w domu, a przez to najbardziej jest mi smutno. Dobrze, że jej przyjaciółka z dzieciństwa mieszka niedaleko. Zawsze będzie miała do kogo iść po pracy.
- Kocham cię, synku. I nie martw się. To tylko cztery lata, a już niedługo widzimy się na święta. - stwierdziła, odsuwając ode mnie by przerwać pożegnalny uścisk.
- To jeszcze trzy miesiące. - wymamrotałem.
- Bądź silny, skarbie. - powiedziała, po czym spojrzała w kierunku wejścia - No idź. Czekają na ciebie. - oznajmiła, dała mi jeszcze buziaka w policzek i wsiadła do taksówki, która nas tutaj przywiozła.
Pomachałem jej na pożegnanie i uśmiechnąłem lekko, gdy posłała mi buziaka w powietrzu.
Odwróciłem się niechętnie w kierunku budynku. Stały tam cztery osoby, ubrane w długie, czarne szaty, a każdy z nich miał symbol innego żywiołu wyszyty na piersi z prawej strony. Pierwsza z nich ze znakiem wody na szacie, była kobieta, około czterdziestki, blondynka z okularami w niebieskich oprawkach na nosie. Kolejnym był krótkowłosy mężczyzna ze znakiem ognia, wyglądał jak napakowany zbir, gotowy by zabić. Chyba dobrze, że jednak jestem związany z ziemią. Trzecią osobą była niska szatynka, około trzydziestki jak zbir ogniowy. Miała łagodny wyraz twarzy i sprawiała wrażenie miłej osoby, a na piersi miała wyszyty znak powietrza. Ziemię zaś nosił na szacie czwarty osobnik i był to najstarszy z tej grupy, mężczyzna o siwych włosach i z wyglądu przypominał mi trochę mojego dziadka, którego widuję tylko na święta, bo mieszka aż w Kansas.
Super...jakiś stary dziad będzie mnie uczył jak panować nad kwiatkami i zwierzętami, bo żywioł ziemi zalicza i florę i faunę w sobie.
- Ty pewnie jesteś Jim. - odezwał się najstarszy.
- Wolę Cody. To moje drugie imię i już się do niego przyzwyczaiłem. - odparłem niepewnie.
Wolałem nie wspominać o tym, że sam chciałem aby mnie tak nazywano, bo to imię wybrał dla mnie tata, a mama zaś uparła się przy Jimmy'm. Dlatego mam dwa imiona, ale korzystam tylko z tego tatowego.
- Dobrze, Cody. Któryś z pracowników zabierze twoje rzeczy do pokoju, gdzie będziesz mieszkał przez te cztery lata nauki. - powiadomił mnie.
Chyba cztery lata męczarni...
- A narazie chodź z nami. Mamy trochę spraw do omówienia. - nakazał mężczyzna, zapraszając mnie gestem do środka.
Niechętnie wykonałem jego polecenie. Znalazłem się w dużym pomieszeniu. Na wprost były schody, które wykrzywiały się lekko, tworząc łuk. Po prawej były ogromne drzwi, a nad nimi gwiazda piecioramienna i znaki wszystkich żywiołów. Po lewej zaś znajdowały się zwykłe, drewniane drzwi i to tam ruszyli czterej dorośli.
Nie wiedząc co robić, poszedłem za nimi. Tym razem znalazłem się w mniejszym pomieszczeniu. Na środku stał stół z sześcioma krzesłami i patrzyłem przez chwilę jak starsi siadają niepospiesznie bardziej przy prawej stronie stołu, a mi wskazują na krzesło po przeciwnej stronie.
Zająłem wskazane miejsce i czekałem na rozwój wydarzeń, a korzystając z okazji chwilowej ciszy, rozejrzałem się dokładniej po pomieszczeniu. Za starszymi stał regał i papiery dosłownie z niego wystawały każdym możliwym otworem, jakby ktoś je tam upychał na siłę. Za mną zaś, znajdowało się okno i było trochę kwiatów na parapecie.
- Jim Cody Volter. Zamieszkały w Los Angeles i tutaj urodzony. Twoja matka to Sara Volter, a ojciec Paul Volter, zmarły w Afganistanie. Przykro mi. - starszy mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od papierów, które przed nim leżały i spojrzał na mnie rozczulonym wzrokiem.
Nie odpowiedziałem. I tak wiedziałem, że ludzie mówią "przykro mi", a tak naprawdę to gówno ich to obchodzi przez co musiałem przejść. Mówią tak tylko po to aby oni sami poczuli się lepiej, a nie ja.
- Ja jestem profesor Harrison i uczę władania nad żywiołem ziemii. To profesor Clint i zajmuje się powietrzem. Po mojej prawej, profesor Kan, ogień. I nasza specjalistka od wody, profesor Jefferson. Twoja mama zapisała cię tutaj, bo ożywiłeś kwiata, to prawda? - spytał.
Dziwiło mnie to, że reszta z obecnych się nie odzywa, ale może to było spowodowane tym, że moim żywiołem jest ziemia, a profesor Harrison go uczy.
- Tak. To było przez przypadek. - wyjaśniłem cicho.
- Cóż...- Harrison zaśmiał się krótko - Początki zawsze są przez przypadek. A powiedz mi, czy potem próbowałeś zrobić to ponownie? Użyć swoich mocy? - spytał, ściągając jedną brew nieznacznie w dół.
- Tak, ale nic się nie działo. - odrzekłem.
To prawda. Próbowałem po tym incydencie z badylem, ożywiać inne zaschnięte kwiaty mamy, ale nie czułem żadnego pieczenia czy mrowienia w dłoniach.
- Rozumiem. Nie martw się. Każdy tak zaczynał. By wiedzieć jak używać mocy żywiołów, trzeba najpierw nad nimi zapanować. Tego nauczysz się na moich zajęciach. Teraz damy ci odpocząć, a od jutra zaczynasz naukę. Drzwi, które widziałeś po prawej stronie od wejścia, to przejście do szkrzydła, gdzie znajdują się szkolne sale. Będziesz tam uczęszczał na zajęcia ze mną z ziemi oraz na zwykłe zajęcia z młodzieżą, jakie miałeś w normalnej szkole, ponieważ nadal musisz się takowych uczyć, ale zajęć z żywiołów jest znacznie więcej od zwykłych lekcji, a takie prowadzą nauczyciele, którzy są ludźmi bez jakichkolwiek mocy, także zabronione jest na ich zajęciach używać siły żywiołów. Reszty dowiesz się jutro. A teraz profesor Clint zaprowadzi cię do twojego pokoju. - oznajmił spokojnym głosem Harrison.
Kobieta o miłym wyrazie twarzy, wstała od stołu, więc ja także to zrobiłem i zaraz potem wyszedłem z nią na ogromną przestrzeń ze schodami, na które zaczęła się wspinać.
- Wiem, że początki są trudne, ale przyzwyczaisz się. Uczniowie są mili i bardzo tolerancyjni, bo często zdarza się, że druga połówka jest takiej samej płci, przez to, że jest nas tak mało, ale najważniejsze jest to, że nie ważne jak byś się wzbraniał przed tym, to z tą drugą, przeznaczoną ci osobą, będziesz najszczęśliwszy na świecie. Tylko problem jest aby ją znaleźć, bo może być w innej siedzibie Akademii. Rozgadałam się trochę, a chodziło mi o to, że na pewno znajdziesz tutaj sobie szybko przyjaciół. - zachichotała wesoło.
Nie wiem czemu, ale ona miała coś w sobie, że polubiłem ją od razu na starcie. Szkoda, że moim żywiołem nie jest powietrze. W sumie to cały czas marudze, że chciałbym inny żywioł, a tak naprawdę nie zastanawiałem się jeszcze nad plusami bycia związanym z ziemią.
Może nie będzie tak źle?
🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥
NOTKA OD AUTORA
Chciałabym Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku i aby było w nim jeszcze więcej Dylmasa i innych shipów wychwalanych pod niebiosa przez wszystkie fangirle i fanboye! Ave! 😍😂❤❤❤
😈🔨
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro