The End Of Cora Watson
Blask świateł
Krzyk
Pisk opon
Kilka ułamków sekundy wystarczyło, by Cora przypomniała sobie całe swoje życie. Wszystkie błędy, które zrobiła, a przede wszystkim to, kim była.
I odpowiedź, była prosta. Banalnie prosta.
Wszystko i tak było na nic.
Cora była pewna, że zaraz będzie biegać po pustych polach bezkresnej krainy. Lubiła myśleć, że tak właśnie wygląda ostatni etap naszej wędrówki życia.
Za dziecka, przecież uwielbiała tak skakać po polach. Szkoda, że matka szybko jej tego zakazała. W końcu nie wypadało, bo sąsiedzi za dużo plotkowali, więc Cora zostawała w domu. Raz z jedną niańką, potem drugą, trzecią, aż w końcu z nikim.
Miło byłoby, gdyby mogła wrócić do tych dziecięcych lat i dalej tak biegać po łąkach. Może spotkałaby tą wiewiórkę, którą uratowała jako dziecko? Tak, to byłoby świetne.
Nie było jednak dane Corze się dowiedzieć, czy jej wizja byłaby prawdziwa i czy udało by jej się spotkać swoją rudą przyjaciółkę.
Dziewczyna poczuła mocne szarpnięcie i upadła na plecy.
Van, który jechał prosto w jej stronę, wpadł w krzaki ledwo ją omijając.
Podniosła się do pozycji siedzącej i oplotła kolana rękoma. Jej ramiona drżały. Nie miała siły zrobić coś więcej.
Myśli, które jeszcze przed chwilą przepełniały jej głowę, dały prostą odpowiedź.
Tak bardzo okrutną, w swojej prostocie.
Nagle poczuła dotyk na swojej twarzy i ocknęła się z myśli. Ten dotyk był znajomy, podobnie jak zapach perfum, który Cora sama pomagała wybierać.
Cameron. Ten nieznośny Cameron. Jak zawsze w swoich okularach z okrągłymi oprawkami i eleganckim stroju, jakby żywcem wziętego z magazynu mody dla mężczyzn.
Jak bardzo Cora miała go dość. Dość tego, że zawsze ją pouczał, tego, że zawsze miał rację, tego, że zawsze w niewyjaśniony sposób zawsze pojawiał się, gdy akurat był potrzebny. Jej potrzebny.
Tak bardzo miała dość tego, że go kochała.
Nieważne jak wiele razy chciała się zapierać, udawać. Twierdzić, że to wszystko jest nie prawdą i próbować być obojętną wobec swoich uczuć.
Kochała go. Tak bardzo kochała.
Nie umiała już sobie wyobrazić ranka, bez tych jego głupich gazet, które zwykle czytał na fotelu przy oknie lub bez zapachu tej ohydnej czarnej kawy, którą on zawsze pił, a ona jej nie cierpiała.
Bez zwykłych bułek, po które zawsze chodził rano do piekarni za rogiem, podczas gdy ona jeszcze leżała w łóżku.
Nie umiała i nie chciała, wyobrazić sobie też dnia, w którym nie musiałaby poprawiać mu krawatu „Bo pan wielki miłośnik granitów wiąże je krzywo"
Kochała jego uśmiech, kochała jego śmiech. Kochała to, że był.
Nieważne, że ciągle zostawiał nieułożone buty w korytarzu lub że znowu zapominał włożyć naczyń do zlewu.
On był. Przy niej. Dla niej. Zawsze.
I tak było ponownie w tamtym
momencie.
Cameron siedział przednią, dotykając z czułością jej policzka.
W jego niebieskich tęczówkach zobaczyła strach. On bał się o nią. Wiedział, że mimo jej rozsądku, szargana emocjami jest w stanie popadać w destrukcyjne nastroje.
Przekonał się o tym po raz pierwszy, gdy trzy lata temu pomógł jej się otrząsnąć z planu zemsty na swoim byłym chłopaku.
Za maską bogatej, nieprzyjemnej dziewczyny, z którą nie chce się mieć problemów, Cameron zauważył coś więcej.
Prawdopodobnie więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek zdołał. Ponieważ zobaczył w niej, to co najpiękniejsze, a czego nikt nigdy nie dostrzegł.
Zobaczył w niej dobro.
Jej ukrytą, dziecięcą fascynację światem, gardzenie niesprawiedliwością, a nawet ogromne pokłady wrażliwości.
Wszystko to perfekcyjnie ukryte pod fasadą obojętności, którą zbudowała jeszcze jako dziecko. Samotne dziecko. Bez ojca i z matką zajęta wielką firmą, była sama.
By nie zostać skrzywdzona, wybudowała wokół siebie wielki mur, za którego zburzenie wziął sobie za cel Cameron.
Można powiedzieć, że mu się udało, jednak traumy z dzieciństwa nie odchodzą z dnia na dzień.
Podążają za nami jak cień.
Gdy tylko usłyszał od jej przyjaciółki, że ta pojechała do matki, od razu przeczuwał, że to nie skończy się dobrze.
Dobiegała prawie północ. Cameron wysiadł z auta i zmierzał w stronę domu pani Watson i niegdyś jego ukochanej, gdy ta nagle przebiegła obok niego.
Rozpłakana, roztrzęsiona, biegła przed siebie nie zwracając uwagę na nic wokół.
Nawet go nie zauważyła, mimo że stał metr od niej.
Więc jak mogła zwrócić uwagę na to, że wbiegła na ulicę?
Na niej i tak nigdy nie było wiele samochodów. Rodzinny dom Cory mieścił się na przedmieściach. Niewiele domów, niewiele sąsiadów. Idealnie dla zmęczonej bizneswoman, okropnie dla chętnej znajomości pięciolatki, ale co za różnica?
Jednak akurat w tamtym momencie, banda nastolatków, postanowiła zakwestionować swoje szczęście i postawić na szali życia swoje i innych.
Stary, zardzewiały Van, jechał rozpędzony środkiem drogi. Muzyka głośno dudniła z środka auta.
Puste butelki turlały się pod stopami młodych ludzi, a oni z radością otwierali następne, coraz bardziej odmawiającymi posłuszeństwa rękami.
Nawet nie zdawali sobie sprawy, jak wiele jest w stanie się zdarzyć w ciągu jednego momentu. Momentu, który zaraz miał zostać przypieczętowany.
Który z nich mógł przewidzieć, że nagle na ulicę wybiegnie kobieta?
Blask świateł
Krzyk
Pisk opon
To wszystko stało się bardzo szybko, a jednak w umysłach ich wszystkich wręcz nie naturalnie wolno.
Niczym film, który mogliby oglądać klatka po klatce i myśleć „jak do tego doszło?" „Czy można było zrobić coś lepiej?"
Cora wybiegła na ulicę, a Cameron biegł za nią. Wolał ją, krzyczał, ale ona go nie słyszała.
Jedyne co w końcu doszło do jej uszu, to radosny refren popowej piosenki, dobiegającej z auta, które rozpędzone jechało w jej stronę.
Panika sprawiła, że Cora nie mogła ani biec dalej ani nic zrobić. Po prostu stanęła w miejscu, wpatrując się w oślepiające światło lamp samochodowych, niczym wystraszone zwierzę.
Było już za późno.
W ostatnim momencie Cora zdołała tylko zamknąć oczy.
W jej głowie tliła się myśl „czy to naprawdę mój koniec?"
Jednak to nie był ten dzień, w którym ponury kosiarz miał odwiedzić to miejsce by zabrać Corę do zaświatów.
Jeden z nastolatków, widocznie trzeźwiejszy niż reszta, zdołał ją zobaczyć.
Van mocno skręcił w lewo i z piskiem opon wpadł w gęstwiny przy drodze. Jednak to byłoby za mało, o wiele za mało by ominąć kobietę na drodze.
Pewien mężczyzna, miał jednak przypadłość by zawsze być w idealnym momencie.
Cameron biegnący za Corą, zdążył ją odepchnąć, tak że oboje upadli na asfalt. Van przejechał tuż obok nich.
Cora sama podniosła się do pozycji siedzącej i oplotła ręce wokół kolan, kładąc na nich brodę.
Wpatrywała się zaszklonym wzrokiem w asfalt, wyglądając jakby właśnie sobie zdawała z czegoś sprawę.
Cameron podniósł się z lekkim trudem i przykucnął przed Corą. Ból w nodze dał mu o sobie znak, ale postarał się nie zwracać na niego uwagi. Przynajmniej do momentu, aż miałby pewność, że z Corą wszystko jest w porządku.
Powinien był odetchnąć, jednak nadal się bał. Jego narzeczona, chociaż bez większych ran czy zadrapań, nie wyglądała dobrze.
Widok ukochanej osoby w takim stanie, jest prawdziwą torturą. Cameron zdołał się o tym przekonać już nie raz, ale jednak zawsze bolało tak samo.
Ukucnął przed Corą i dotknął jej policzka. Nie potrafił znaleźć dobrych słów, ale po prostu chciał dać jej do zrozumienia, że nie jest sama.
Kobieta oderwała się od swoich myśli i spojrzała w jego błękitne oczy. Widziała je tak często, że mogłaby dokładnie je opisać z zamkniętymi oczami. Biorąc pod uwagę takie szczegóły jak to, że przy źrenicach ma nieco żółtego, a w lewym oku bardziej po prawo niebieska barwa miesza się z zieloną.
Wpatrywała się w jego oczy mnóstwo razy, a i tak oddała by wszystko by móc robić to dalej.
By przez kolejne lata, móc nadal przeglądać się w jego oczach.
Wtedy zobaczyła swoje odbicie w jego tęczówkach. Widziała swoje zaschnięte łzy na policzkach i rozmazany makijaż, zniszczoną fryzurę i brudne ubrania. Nigdy nie chciała sobie pozwolić na taki wygląd, przenigdy.
Dopiero Cameron starał się ją przekonać, że nie musi wyglądać tak cały czas, ale ona chciała. Chciała być idealna.
— Nie możesz być ideałem — mówił Cameron, opierając się o framugę drzwi, kiedy dziewczyna przeglądała się w lustrze - Możesz być czymś więcej.
— Niby czym? — odburknęła z nieukrywana pretensją.
— Sobą. Nie sądzisz, że to o wiele więcej niż to czego od ciebie zawsze wymagano? — W końcu wyszedł, zostawiając Corę samą z jej myślami.
Nieznośny Cameron, który zawsze miał rację.
Cora nagle mocno przycisnęła się do niego. Owijając ręce wokół jego szyi.
Cameron, objął ją mocno w odpowiedzi, kładąc głowę na jej ramieniu i szepcząc czułe słowa, jakby to miało pomóc zatrzymać szloch jego ukochanej.
Ona właśnie tego chciała.
Chciała by był, teraz, jutro, za pięćdziesiąt lat
Potrzebowała, aby ktoś zapytał jak minął jej dzień.
Kogoś, czyj śmiech mogłaby słyszeć do końca życia.
Kogoś, w czyich oczach chciałaby przeglądać się już zawsze.
Kogoś, komu musiałaby ciągle zawiązywać ten irytujący krawat.
Kogoś, kto jest Cameronem Hills'em.
To od niego w końcu usłyszała takie proste jak słowa jak „będzie dobrze" lub „wierzę w ciebie".
Był pierwszym, który jej powiedział, że w znoszonym dresie wygląda tak samo pięknie jak w sukni od projektanta.
Jako jedyny, nie wyśmiał jej, gdy opowiadała mu głupie historie o ratowaniu wiewiórek.
Zawsze był gdy go potrzebowała. Pomógł jej w najgorszych momentach. Uratował ją z złotej klatki, która dostała od swojej matki.
Tak bardzo go kochała.
Nie zasługiwała na niego.
Zdała sobie z tego sprawę, patrząc w asfalt, by potem zdobyć pewność, gdy zgubiła w jego oczach.
Była okropna, wredna, mściwa. Budowała mury i fasady, wszystko by nikogo do siebie nie dopuścić. Chciała być tylko ideałem, chciała być podziwiana. Jednak, gdy zabierze się to wszystko.
Cora Watson okaże się niczym
Nic nie zdobyła, nic jej się nie udało, wszystkich od siebie odpychała i zrażała. Nawet biednego Camerona niejednokrotnie próbowała odepchnąć.
To wszystko wypomniała jej matka i miała rację...okrutną rację
— Cameron, ja jestem nikim — przycisnęła sobie rękę do ust, by zatrzymać kolejną fale płaczu. Przyznanie tego było okropne, ale czuła, że to co powiedziała było prawdą.
— Jesteś Corą — proste stwierdzenie powiedziane łagodnym tonem, a w jakimś sposób ruszyło nitki w jej sercu.
Corą Watson... znane nazwisko powinno być chlubą, a było dla niej klątwą. Życie Cory Watson było przeklęte. Przez złe dzieciństwo, okropne wybory i jeszcze gorsze ich skutki.
Nie chciała już tak żyć. Już nigdy. Chciała być kimś więcej. Prawdziwą sobą.
Oparła ponownie głowę o klatkę piersiową swojego narzeczonego i wpatrzyła się w swój pierścionek. Nagle poczuła, jakby miała drugą szanse, by mogła porzucić wszystko, co ciągnęło się za nią. Zacząć od nowa. Otarła łzy z policzków i odchrząknęła, aby wyzbyć się drżenia głosu.
— Nie znam żadnej Cory Watson — powiedziała pewnym, nieco władczym głosem, zadzierając dumnie głowę - Proszę, Mów mi Cora Hills
Cameron najpierw się zawahał i chciał coś powiedzieć, ale po zastanowieniu się chwilę, w końcu westchnął i uśmiechnął się pod nosem.
— Jak sobie życzysz, Mrs.Hills — splótł ich ręce razem i jak gentelman zostawił pocałunek na dłoni Cory.
Jeszcze chwilę temu bał się, że ją straci, a teraz był z niej dumny.
Wierzył, że w końcu zrobiła pierwszy rok by pokonać swoje demony przeszłości.
Pierwszy, na długiej drodze, ale Cameron obiecał sobie, że będzie ją w tym wspierać.
Pomimo burz, pomimo zakrętów, kłótni i problemów.
Cora uśmiechnęła się rozczulająco i pochyliła się ku niemu, a ich usta złączyły się w czułym pocałunku.
Znaleźli miłość, a może ona znalazła nich. Mieli siebie, to się liczyło. Nie ważne, ile czasu jeszcze było przed nimi, wiedzieli, że będą ze sobą wiernie do ostatnich dni lub wspólnie będą biegać po bezkresnych polach.
Nadjeżdżającą policja na syrenach ani widownia w postaci bandy pijanych nastolatków i kilku sąsiadów, nie przeszkadzała parze. To był ich moment
Tamten dzień, chociaż nie był dniem śmierci Cory Watson,
był dniem jej końca.
The End
-----------------------------------------------------------
Oto koniec tej historii. Myślę, że jak na pierwszy one-shot(oraz pierwsze cokolwiek co opublikowałam) nie jest najgorzej.
Dopiero się uczę i jestem otwarta na wszelkie porady i konstruktywną krytykę.
Pozdrawiam cię Askalon, bo na pewno to czytasz xD
PS: Okładka kiedyś będzie lepsza
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro