Okrutna prawda
Po powrocie, mnich zebrał wszystkich w bibliotece, gdzie wszyscy się rozsiedli przy stole na środku sali. Staruszek widząc w jakim stanie jest czarno włosy, zwrócił się najpierw do niego.
Główny mnich: Rey, idź do punktu medycznego... Medyk powinien opatrzyć ci ręce...
Chłopak kiwnął głową, po czym wyszedł i poszedł prosto do przychodni. Wszyscy na niego zaczekali. Wrócił po około pół godzinie, z zabandażowanymi rękami, a następnie spowrotem usiadł na swoim miejscu.
Główny mnich: Dobrze... Skoro jesteśmy w komplecie, to możemy zaczynać... Napewno zastanawiacie się, czym dokładnie jest ten artefakt...
Mac: Mówił mnich, że jeżeli dotkniemy tego gołą ręką, to pokaże nam nasz najgorszy strach...
Główny mnich: Dokładnie...
Nina: Po co mieliśmy zdobyć ten artefakt?
Główny mnich: Ponieważ będzie on uczestniczyć w kolejnym etapie waszego treningu...
Lin: Jakiego rodzaju treningu?
Główny mnich: Będziecie ćwiczyć kontrolę nad strachem...
Jack: Ale jak... Przecież się nie da...
Główny mnich: Jest to możliwe ale i bardzo trudne... Nauczę was tego... Teraz każdy z was, po kolei, spróbuje zmierzyć się ze swoim strachem... Nina ty zaczniesz...
Położył przed nią kulę, która była zakryta chustą.
Główny mnich: Musicie zapamiętać, że strach, to wasz najgorszy wróg i największa słabość... Jeśli tylko podczas walki ogarnie was strach, to będzie podobnie, jak w czasie ostatniej misji, gdy Mackenzie i Nina zostały ranne... Byliście wtedy przerażeni... I to was sparaliżowało...
Rey: A co, jeśli nam się nie uda?
Mac: Raczej nie ma takiej opocji, aby nam się nie udało...
Główny mnich: Dokładnie, nie może wam się nie udać... Musicie opanować tę umiejętność do perfekcji...
Zdjął chustę, którą była przykryta kula, po czym zwrócił się bezpośrednio do Niny, która była widocznie zestresowana.
Główny mnich: Dobrze Nina... Połóż na kuli obie dłonie... Gdy zauważę, że nie dajesz rady... Jack...
Zwrócił się do niego, a ten na niego spojrzał.
Główny mnich: Uszczypniesz ją w ramię... Ból, to najlepsze lekarstwo na strach... Pomaga wrócić do racjonalnego myślenia...
Oboje kiwnęli głowami, po czym dziewczyna położyła ręce na kuli. Zamknęła oczy, a gdy je ponownie otworzyła, nie była w świątyni. Była w mieszkaniu swojej siostry. Zaczęła się rozglądać, gdy nagle, w pewnym momencie usłyszała krzyki. Pobiegła w kierunku hałasu i zobaczyła swoją matkę, która właśnie spoliczkowała Sarę, starszą o pięć lat siostrę Niny. To było wtedy, gdy jej matka się ich wyżekła. Dziewczyna stała przed starszą kobietą, a za nią stała czternastoletnia Nina. To ona miała wtedy oberwać od ich rodzicielki za pyskowanie, ale Sara ją obroniła.
Veronica: Od dzisiaj nie mam takich szmat, jak wy za córki... Możecie się nigdy więcej nie pokazywać w domu...
Sara: Wynoś się stąd...
Oddała jej plaskaczem w policzek, a kobieta wyszła z mieszkania. Sara odwróciła się do młodszej siostry, po czym ją przytuliła.
Nina: Boję się...
Sara: Już wszystko dobrze... Nie ma jej tu... I nigdy nie wróci... Obiecuję...
Nagle Nina poczuła parzący ból i ocknęła się z transu.
Nina: AŁA!
Zaczęła popierać swoje ramię, po czym rzuciła Jackowi mordercze spojrzenie. On tylko podniósł ręce w geście obrony.
Jack: Wszystko ok?
Nina: To raczej nie będą łatwe treningi...
Mnich położył kulę przed Jackiem.
Główny mnich: Teraz ty, Jack...
Chłopak kiwnął głową, po czym położył dłonie na kuli. Zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył zobaczył siebie za czasów, gdy chodził do Middle School. Stał pod ścianą, a wokół niego było trzech chłopaków, którzy go nękali w tamtych czasach. Miał wtedy czternaście lat. Popychali, śmiali się z niego, aż koniec końców skończyło się to na zbitych okularach chłopaka, który bez nich był ślepy jak kret. Nagły dreszcz przeszedł go po karku i wybudził się z transu. Gwałtownie się odwrócił, po czym ujrzał Reya, który tknął jego karku zamrożonym palcem.
Jack: Bardzo zabawne...
Rey: No wiem...
Jack: Sarkazmu nie rozumiesz?
Rey: Coś powiedział?
Główny mnich: Spokój! Rey, wróć na miejsce...
Rey: Już, już...
Wrócił na miejsce, a mnich położył kulę przed Mackenzie, która się chyba najbardziej stresowała.
Jack: Te ćwiczenia skończą się dla nas traumatyczne...
Główny mnich: Jest to możliwe, choć szczerzę w to wątpię... Mackenzie...
Mac przęłknęła ślinę, po czym drżącymi dłońmi dotknęła kuli. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, była w samochodzie. Spojrzała przez okno, a tam było widać tylko słońce chylące się ku zachodowi, nad pasmem gór. Spojrzała w lewo i zobaczyła dziecko w foteliku, ze smoczkiem w buzi, które słodko spało.
Mac: Eliot?...
Spojrzała na przednie siedzenia i zamarła. Za kierownicą siedział jej ojciec, a obok niego, na miejscu pasażera, jej matka. Jej oddech automatycznie stał się urywany, a ona nie umiała się uspokoić. Po chwili zobaczyła nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówkę i skały spadające na szybę. Ponownie spojrzała na tira, ale teraz znajdowała się ona poza samochodem. Spojrzała na całą scenę i przyglądała się temu bez żadnych emocji na twarzy. Ciężarówka gwałtownie skręciła i jechała prosto na samochód, w którym znajdowała się jej rodzina. Ostry skręt wraz z hamulcem i auto wpadło w poślizg. Uderzyło w ścianę z kamienia i kilkukrotnie się obróciło. W pewnym momencie zobaczyła pięcioletnią siebie, która wypada przez okno z samochodu. Tir uderzył w tył samochodu, czym spowodował to, że auto spadło prosto w przepaść. Podeszła do krawędzi i spojrzała w dół. Po kilku chwilach usłyszała ciche nawoływanie i się odwróciła. Zobaczyła małą siebie, z zakrwawioną połową twarzy. Podeszła do urwiska i spojrzała w dół, po czym padła na kolana.
Mac: Przy takim wypadku nic nie dało się zrobić... A już tymbardziej kogokolwiek odratować z samochodu... Dlaczego nagle mogę patrzeć na to, bez jakiegokolwiek wzruszenia?
Mrugnęła kilka razy, a gdy to zrobiła otworzyła oczy i ponownie była w bibliotece. Spojrzała na pozostałych, którzy zmartwieni się jej przyglądali.
Główny mnich: Mackenzie... Tobie... Udało Ci się opanować strach...
Dziewczyna kiwnęła głową, gdy nagle po jej lewym policzku spłynęła jedna łza.
Jack: Mac...wszystko w porządku?
Mac: Ta...
Odsunęła się od stołu, po czym wstała. Mijając pozostałych odpowiedziała na pytanie, którego jeszcze nie zadali.
Mac: Muszę się przewietrzyć...
Po tym zdaniu wyszła z biblioteki i szybkim krokiem poszła w kierunku głównej bramy.
Wyszła za nią, po czym zeszła trzy stopnie, aby usiąść na schodach.
Mac(myśli) : Czyli to się wtedy dokładnie stało...
Po chwili przypomniała sobie twarz chłopaka, którego spotkali na misji, a który jej uciekł. Położyła rękę na czole, po czym przez głowę przeszedł jej obraz z wyglądem swojego młodszego braciszka. Oparła się łokciami o kolana, jednocześnie zaczynając mówić sama do siebie.
Mac: Przecież to niemożliwe...
Pokręciła głową.
Nina: Co takiego?
Gwałtownie się odwróciła i zobaczyła pozostałych, stojących nad nią. Wszyscy przyglądali się jej zmartwionym wzrokiem, a dziewczyna odrazu się odwróciła.
Nina: Miałaś przed nami niczego nie ukrywać...
Mac: Wiem,... Ale...
Rey: Jak znowu powiesz, że to ma związek tylko z tobą, to przysięgam, dam ci klapsa...
Mac: Co?!
Wszyscy usiedli obok niej. Ona widząc to znowu oparła się łokciami o kolana i spuściła dłonie, aby swobodnie sobie zwisały.
Jack: Już wystarczająco rzeczy ukrywasz... Jeszcze trochę i wybuchniesz... Jeśli znowu zamierzasz gdzieś iść, to się chyba wszyscy na linę złożymy, żeby cię przywiązać do krzesła...
Dziewczyna cicho się zaśmiała.
Mac: Nigdzie się nie wybieram... Nie martwcie się... Musiałam po prostu... Chwilę pobyć sama i pomyśleć...
Lin: Nad czym?
Mac: O tym co się stało na misji... I o tym co zobaczyłam, gdy dotknęłam kuli... Ale zwłaszcza o misji...
Nina: Mac... Każdemu mogła zdarzyć się chwila słabości... Nie obwiniamy cię za to, że go puściłaś...
Mac: Nie o to chodzi...
Rey: To o co w takim razie?
Spojrzała na niego, po czym położyła sobie dłonie na karku, gdzie splotła swoje palce. Zgarbiła się, aby po chwili gapienia się w schody odpowiedziała.
Mac: Zobaczyłam jego twarz... I miałam wrażenie, jakby to był...
Główny mnich: Przykro mi, że przeszkadzam wam w takim momencie, ale mamy nagły wypadek...
Elementy odwróciły się w jego kierunku, po czym wstały niemal natychmiast z zimnego cementu. Wszyscy się wyprostowali, spoglądając przy tym z niepokojem na mnicha.
Mac: Co się stało?
Główny mnich: Chaos się ujawnił... Jest w Transylwanii... W Zamku Bran...
Jack: Najpierw Holandia... Teraz Rumunia..
Rey: Za dużo, jak na jeden dzień...
Nina i Lin: Zgadzam się...
Odezwały się jednocześnie, po czym spojrzały na siebie zaskoczone. Mac zwróciła na nie ukradkiem uwagę, aby następnie odwrócić się spowrotem do mnicha.
Mac: Za 10 minut na dziedzińcu...
Główny mnich: W takim razie ja przygotuję kulki Lajosa...
Wszyscy kiwnęli głowami, po czym rozeszli się. Po dziesięciu minutach zebrali się na dziedzińcu. Mac podeszła do mnicha, a przy tym zadała mu pytanie tak, aby pozostali tego nie usłyszeli. Zauważyli jednak to, iż jest ona lekko zdenerwowana, dlatego podeszli do niej bliżej, tym samym słysząc ich rozmowę.
Mac: Czy to możliwe, aby to była ostateczna bitwa z Chaosem?
Główny mnich: Jest to możliwe, ale miejmy nadzieję, że to nie ten czas... Nie jesteście na to gotowi...
Nina: To raczej jasne, że nigdy nie będziemy na to gotowi...
Mac się odwróciła i zauważyła, jak pozostali jej się przyglądają. Lin do niej podeszła, a przy tym położyła jej rękę na ramieniu.
Lin: Nie martw się Mac...
Główny mnich w tym czasie otworzył portal, do którego podeszli nastolatkowie. Spojrzeli na siebie, po czym przeszli przez przejście. Gdy tylko znaleźli się w zamku, odrazu przycisnęła ich dziwna energia, która powaliła ich na ziemię. Wszyscy leżeli na ziemi jednak w pewnym momencie, po chwili starań Mac udało się unieść głowę. Zobaczyła mężczyznę o czarnych włosach, z niedbałą fryzurą oraz kilku dniowym zarostem. Mac zastygła, gdy tylko spojrzała w jego oczy.
Mac: To... Jest Chaos...
Wszyscy z dużym trudem unieśli wzrok i spojrzeli na niego z przerażeniem. Każdy z nich głośno przęłknął ślinę, gdy mężczyzna na nich spoglądał. Odsunął się od kolumny i podszedł bliżej elementów, tym samym bardziej ich przerażając.
Mężczyzna: Ciekawiło mnie, kiedy was w końcu spotkam. Pozwólcie, że się przedstawię w takim razie.
Ukłonił się im, po czym spojrzał na nich z grymasem krzywego uśmiechu wymalowanym na twarzy.
Mężczyzna: Moję prawdziwe imię brzmi Kael. Ale moi podwładni nazywają mnie Mistrzem Chaosem.
Wyprostował się, po czym spojrzał na każdego z nich z politowaniem w oczach. Założył ręce za plecami, a przy tym zaczął chodzić w kółko, cały czas mówiąc do nastolatków.
Chaos: Napewno się mnie boicie. Może to i słusznie? Nie należę do dobrodusznych. Napewno jestem jeszcze gorszy, niż kiedyś.
Mac: Nie... Nie boimy się ciebie...
Chaos: Ty powinnaś się mnie chyba najbardziej bać. Z chęcią znów zobaczyłbym twój przerażony wyraz twarzy.
Zaskoczył ją.
Mac: Co?
Chaos: No cóż. Możesz tego nie pamiętać. Miałaś w końcu zaledwie pięć lat.
Mac: Co?
Nie rozumiała.
Chaos: Chyba nie rozumiesz o co mi chodzi, a więc wyjaśnienia ci to w najprostszy, możliwy sposób.
Podszedł do niej, a także uklęknął zaraz naprzeciw niej. Położył jej palec na podbródku, po czym uniósł jej twarz, aby spojrzała w jego oczy.
Nina: Nie dotykaj jej!
Rey: Zostaw ją!
Krzyknęli, ale Chaos się tym nie przejął. Patrzał jej w oczy, a po chwili szeroko się uśmiechnął. Powiedział Mackenzie coś co wstrząsnęło nią całkowicie.
Chaos: To ja spowodowałem wypadek twoich rodziców.
Mac: Jak... Jak to?
Chaos: Dobrze zrozumiałaś. To ja... Zabiłem twoich rodziców...
Powiedział głośniej, aby pozostali również usłyszeli. Mac szeroko otworzyła oczy, w których po chwili znalazły się łzy. Chaos odszedł od niej, a dziewczyna opuściła głowę
Wiem, że długo nie było, ale już wracam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro