Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ω5- Anioł

Siedział z nią już kolejną godzinę, nie czuł się zmęczony pomimo, że wcześniej padał z nóg. Siedział na ciemnym fotelu na przeciw dziewczyny, zasłaniając usta. Był niezwykle zmieszany, nie wiedział co robić i jak ją do siebie przekonać. Czuł się nie cholernie niepewnie przebywać w jej otoczeniu.
W jego głowie odbijały się słowa ojca, które powiedział mu je jeszcze gdy był małym diabełkiem.

,,Jesteś potworem synu, nie potrafisz kochać i nikt nie będzie w stanie pokochać ciebie. My nie wiemy co to miłość, pamiętaj..."

Nie wiedział co to miłość, to prawda, dlatego nie używał tego słowa. Nie do końca znał jej definicję, zresztą tylko ludzie wierzą w miłość. Wyobrażają sobie coś, co nigdy się nie stanie.

Książe na białym koniu? Bujda.

Idealna dziewczyna, bez skazy? Jeszcze większa bujda.

Nie odrywał od niej wzroku, był w niej pochłonięty i nie mógł oderwać od niej swoich ciemnych, bezlitosnych oczu. Dziewczyna niespokojnie się poruszyła i ściągnęła piąstki zaciskając w nich kołdrę. Nogi zaczęły niespokojnie wierzgać.
Blake zerwał się na równe nogi podchodząc do łóżka Angel. Jej mina była przerażona tak jak by tłumiła w sobie krzyk strachu.

Usiadł na krańcu łoża i przyłożył dużą dłoń do jej bladego czoła. Chciał wkraść się do jej umysłu i zobaczyć czego się tak lęka. 

Stał w ciemnym, kamienistym korytarzu zalanym krwią. Jedna pochodnia ledwo oświetlała długi, dziesięciometrowy korytarz, na którym końcu leżało ciało, a nad nim człowiek. Wycierał zakrwawione dłonie o koszulkę i dygotał z nerwów. Chłopak podszedł bliżej. Już w oddali widział bladą twarz i ciemne włosy Angel. Była we krwi. Swojej krwi. Patrzyła na niego z pustką. Nie żyła. A nad nią stał on sam. Jego imitacja. Nie był nim, ale miał jego ciało, oczy i twarz. Zaciskał zęby i patrzył z satysfakcją na martwą brunetkę. Chłopak chciał się rzucić sam na siebie, co by było dość dziwne. Ale tylko tak potrafił reagować. Siłą. Bólem kogoś innego. Cierpieniem...

I w tym momencie sen gwałtownie się skończył. Angel jak poparzona podniosła się do pionu. Strąciła tym samym jego rękę z jej czoła, a on nie do końca już spokojny patrzył jak przez mgłę, na siedzącą brunetkę z nierównym oddechem.

— Co ty tu robisz?! Odejdź! — z ciemnej przestrzeni wyrwał go przerażony głos dziewczyny. Nie chciał żeby się go bała, ale nie wiedział jak to zmienić.

— Przecież nic ci nie zrobię.— spojrzał na nią i jej pozostałości po zaschniętych łzach.

— Już zrobiłeś! — wykrzyczała wprost w jego twarz. Jej celem było to, aby poczuł to samo co ona. Strach, rozpacz, nienawiść.

— Porwałeś i skrzywdziłeś! Kiedy zrozumiesz, że nie chcę tu być!? Nienawidzę Cię, Ciebie i tego miejsca! — pchnęła go w klatkę piersiową z siłą przechodzącą przez wściekłość, przez co prawie spadł z krańca łóżka.

Zalała go złość. Przecież nikt nie mówił, że będzie aż tak ciężko. W jego mniemaniu wszystko miało pójść z górki, bezproblemowo. Ale przeoczył coś ważnego. Przecież nie można zakochać się od tak. Właśnie. Zakochać. To paskudne słowo, które tak na prawdę nie miało sensu.

— Teraz to ty posłuchaj. — warknął.— Mówiłem ci, że tu zostaniesz i nic z tym nie zrobisz. Chciałem dobrze cię traktować, tak jak przystało na dżentelmena....

Brunetka prychnęła. On i bycie dżentelmenem? Dżentelmeni nie porywają kobiet.

— ...ale chciałaś uciec. Czeka cię kara kochanie. — przysunął się blisko niej i dotknął wargami jej nosa, całkowicie ją dezorientując.

— Jesteś dupkiem. — syknęła, odsuwając się od niego na drugi koniec łóżka.

— Ale przystojnym. Mądrym. Uroczym...— wyliczał, a dziewczyna przewracała oczami. Był tak zadufany w sobie.

— Egoistycznym, chamskim, narcyzowatym, złym... — przerwała mu i zacisnęła zęby kończąc.

— Schlebiasz mi. — cynicznie się uśmiechnął, aby potem na jego twarzy pojawił się grymas złości, smutku i bezradności.

— Boisz się mnie? — te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Pierwszy raz w życiu chciał aby ktoś mu zaufał i przy nim był. Chciał aby Angel się go nie bała, a wręcz przeciwnie - chciał aby go pragnęła tak jak on pragnął jej, od momentu narodzin Angel.

— Nie. — warknęła nie do końca pewna swoich słów. Kłamała.
Bała się go jak cholera i nie potrafiła zapanować nad pocącymi się dłońmi.

— Wyśpij się. Przyjdę do ciebie jutro. Bądź grzeczna i już nigdzie nie uciekaj, bo twoja kara może być gorsza niż będzie jutro... — wstał z jej łóżka i udał się w stronę drzwi, chcąc zostawić ją w niepewności. To miała być jej kara. Niewiedza i obawa przed nieznanym. Wiedział, że człowiek boi się nieznanego.

— Jaka kara?! Oszalałeś? — wydarła się na niego, wyrzucając dłonie w górę. Zacisnęła zęby i mordowała go wzrokiem

— Grzeczniej — odwrócił się na pięcie, mierząc ją wzrokiem. Posyłał jej pewne siebie i złe spojrzenie, które miało jej pokazać kto tu rządzi.

— Pieprz się — krzyknęła za nim, znowu wyrzucając swoje słodkie, małe, zaciśnięte w piąstki ręce w górę.

— Nie kuś. — uśmiechnął się do niej cynicznej i zamknął za sobą drzwi, przetarł twarz dużymi dłońmi.

— Klucze. — warknął do strażników. Wyciągnął do jednego z nich dłoń, na której zostały one położone.

Nie miał wyjścia. Musiał ją zamknąć w pokoju, bo jeżeli jeszcze raz wyszłaby z pokoju bez jego zgody, a szatan by ją zobaczył - zamordowałby ją nie wiedząc kim jest. Ona z resztą też nie wie jak wygląda jego ojciec, więc nie trudno o błąd. Wystarczy, żeby się nie pokłoniła. Ojciec wysłałby ją na stryczek, albo bolesne tortury.

— Nikt oprócz mnie nie ma prawa tu wchodzić. — rzucił na odchodne, zabierając ze sobą klucze do pokoju Angel.

Szedł prosto do podziemi, krętymi schodami oświetlanymi przez wiecznie palące się pochodnie. Straże otworzyły mosiężne wrota, wpuszczając księcia piekła do środka więzienia. Już z oddali było słychać pojedyncze krzyki, ale teraz wrzask bólu odbijał się od kamiennych ścian.

Zmierzał ku jednej z cel, w której siedział niemal biało włosy mężczyzna - anioł. Jego wielkie złoto białe skrzydła wskazywały na stanowisko, które zajmował u Boga.

Nikodem, bo właśnie tak nazywał się biało włosy, siedział na metalowej pryczy, nasłuchując czy to właśnie ten moment, aby jego oprawca zadał mu ciosy, próbując wyciągnąc od niego przydatne informacje. Anioł bawił się granatową zawieszką, na jego nadgarstku, na której było napis po łacińsku :
Sermo argenti auri silentium.

„Mowa jest srebrem, a milczenie złotem."

Dostał ją od matki, kiedy zajął stanowisko w anielskim rządzie. Jednak zawsze było ryzyko, że demony będą chciały wydobyć z niego informacje, dotyczące ataków, zebrań czy nowych planów. To pierwsza taka sytuacja, kiedy demony odważyły się zaatakować radę. To źle, Szatan stawał się coraz bardziej śmiały.

— Cześć Nikodemie! — Blake uśmiechnął się podstępnie i przewiesił dłonie przez kraty oddzielające ich od siebie.

Zastępca senatora podniósł powolnie głowę, patrząc na stojącego przed nim syna Diabła z chamskim i prowokującym uśmieszkiem na twarzy.

— Zrobiłeś coś czego nie powinieneś był robić. — mruknął spuszczając głowę na granatową zawieszkę.

Następca tronu zacisnął zęby głośno wzdychając.
— Co masz na myśli? — podniósł lewą brew, przyglądając się swojemu więźniowi.

Anioł nic więcej nie powiedział. Ale łatwo można było się domyślić, że chodzi o niewinną Angel. Plotki szybko się roznoszą.

— Gadaj do cholery! — wrzasnął niemal na cały głos przy okazji uderzając dłońmi o kraty. Echo rozniosło się po wielkich więziennych pomieszczeniach.
Na ramionach Nikodema pojawiła się gęsia skóra, spowodowana wyższością jego rozmówcy. Pomimo wszystko- Blake był agresywny i nieprzewidywalny.

Jasno włosy zacisnął wargi i zamknął oczy.

,,-Nic więcej mu nie powiem.''- Powtarzał. Od pewnego czasu była to jego mantra.

— Wiesz... lubię słuchać jęków bólu i błagania o litość.— odsunął się od krat, aby po chwili szukać w skrzynce na klucze, tego odpowiedniego. — Ale nigdy nie słuchałem tego w wręcz anielskim wydaniu. — mruknął pod nosem wraz z szatańskim i cynicznym uśmiechem.

Anioł nie podniósł głowy. Nadal miał ją pochyloną do dołu co jeszcze bardziej zirytowało młodego Diabła.

— Na wszystkie demony. — jęknął unosząc głowę do góry.
Otworzył celę i złapał chłopaka za przedramię, zmuszając do wstania.

Zaczął go prowadzić do drzwi na końcu korytarza cel. Tam znajdowały się drzwi, za którymi leżały narzędzia mające zadać ból- dużo bólu. Biało włosy zaczął się szarpać. Wiedział gdzie prowadzą te drzwi. Blake skinięciem dłoni otworzył drzwi, które z hukiem odbiły się od kamiennej ściany.

Więźniom przeszły ciarki po ciele, wiedzieli, że zaraz zza drzwi będzie słychać przeraźliwy krzyk. I rzeczywiście tak było. Młody Książę piekieł siłą woli zamknął za nimi drzwi powodując delikatny wiatr, sprawiający przyśpieszone bicie serca i zamierający w płucach oddech. Pchnął go na metalowe krzesło, ale Nikodem opierał się I walczył z diabłem. Nie chciał pozwolić aby ktoś mógł poznać jego słabość. Blake siłą posadził wierzgającego i walczącego anioła, przypierając go do metalowego krzesła tortur. Wymownie spojrzał na skórzane paski, które bez jego dotyku owinęły się wokół dłoni i kostek anioła.

— Teraz będzie bolało. — odwrócił się do przerażonego chłopaka plecami, a stając przodem do długiego stołu z morderczymi wręcz narzędziami. Miał pełen wybór. Sztylety lśniły złotem, miedziane, powyginane druty miał już swoje lata, a łańcuchy do wyrywania kończyn nadal miały szkarłatny odcień, w niektórych miejscach. Jedyne czego nie mógł odnaleźć wśród narzędzi tortur to cążki, którymi uwielbiał zadawać ból. Lecz w końcu dosięgnął je wzrokiem - na końcu stołu. Uśmiechnął się pod nosem i ostro przechylił głowę w prawo, a potem w lewo, zmuszając swoje stawy i kości do nieprzyjemnego pstrykania. Z wręcz szatańskim uśmiechem powoli się odwrócił na pięcie, delikatnie napinając mięśnie. Jego ciemne oczy błysnęły w słabym świetle powieszonej żarówki, która bezwładnie wisiała na kablu. W ręku trzymał cążki, które mocno ściskał i wolnym krokiem podszedł do Nikodema.

— To co? Zaczynamy od paluszków? — przechylił głowę w lewo, nadal wpatrując się w przerażonego anioła.

— Mów co wiesz... — warknął, zaciskając zęby. —... na temat Angel Brook Adams.

Przyłożył do jego wskazującego palca ząbki narzędzia, jeszcze nic nie robiąc.

— Gówno ci powiem.— splunął w niego stronę, zostawiając po sobie ślad śliny spływający po jego prawym policzku.

Usta szatana zacisnęły się w wąską linię i przeszły go ciarki oznaczające, że jego demon chce wyjść na powierzchnię. Czuł jak włosy ustępują zaokrąglonym u góry rogom. A język po raz kolejny w ostatnim czasie rozłączył się na dwa człony z przodu.

— Dobrze, więc zabawimy się tak, jak ja chcę.— I w tym momencie okropny krzyk wydobył się z ust Nikodema, przyjemnie drażniąc przy tym uszy Blake'a. Krzyk słychać było niemal w całym królestwie cieni, niepokojąc innych. A w tym Angel, która przebudziła się ze snu, gwałtownie wstając i mierząc wszystko dookoła.
Przeraził ją ten krzyk. Obawiała się, że i ona może skończyć podobnie. Jej wargi zaczęły drżeć, coraz bardziej stukając zębami o siebie. Odkryła się z kołdry i o bosych stopach podeszła do ozdabianych drzwi próbując je popchnąć.

Cholerny... - zawahała się - ...cholerny cham! I egoista! I do kurewskiej litości, czemu on musi być taki pociągający?

Pomimo, że mówiła to w swoich myślach nie mogła w to uwierzyć, że taki kretyn może ją pociągać.

Ale pociągał.

No cóż...przecież nikt nie jest święty. Prawda? 

CDN...

Piosenka: Alexiane - A Milion on My Soul

KOCHAM PAA

PolishNeverMind

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro