Ω29
Leżała na Ziemi, we krwi, na czarnym jak smoła marmurze. A nad nią stał siwy mężczyzna z zadowolonym uśmiechem. Zabił ją.
Po raz kolejny w głowie króla pojawiał się ten sam sen.
Śmierć Angel Adams.
Otworzył oczy i usiadł na łóżku. Trząsł się, nie mogąc opanować swoich kończyn. Nerwowo rozglądał się po ciemnym pomieszczeniu. Była noc, a on najzwyczajniej w świecie siedział przerażony na materacu łóżka próbując się opanować.
Z każdą sekundą jego ciało spinało się jeszcze bardziej.
W jego gardle zbierał się krzyk. Tylko tomu zostawało. Żałosne zdarcie gardła.
Otworzył spierzchnięte usta. W jego oczach zabłysnęły łzy.
- Potrzebuję cię....- jego warga zaczęła się trząść.- Proszę....możesz wrócić?- pierwsze łzy wypływały z jego ciemnych oczu.
Złapał za końce kołdry i szarpał nią w każdą stronę. Czerwona pościel rozrywała się w paru miejscach, wylatywał z niej puch, a kiedy chłopak się zmęczył opadł na łóżko dusząc się własnymi łzami.
- Na Piekło! Blake! - do jego komnaty wpadła zaspana Lilith. Wiedziała z czym musi mierzyć się jej syn. Żałoba pochłaniała go doszczętnie, każdą jego szatańską komórkę.
Podeszła do niego i objęła jak matka syna. Jej najmłodszy syn...Jej mały chłopiec bał się wszystkiego co go otacza. Wszędzie gdzie wychodził widział martwe ciało leżące pod jego nogami.
- Chce o niej zapomnieć mamo....- wtulił się w jej pierś pociągając nosem.-...niech ona zniknie....
Jej serce pękało. Nigdy nie widziała Blake'a w tak złym stanie. Jego ciemne włosy wpadały mu do oczu, cera stała się jeszcze bardziej porcelanowa niż była wcześniej, a jego czarne jak noc oczy stały się...wręcz szare. Blaknął z każdym dniem, kiedy był tak daleko od niej.
- Nie masz prawa o niej zapominać Blake!- kobieta uderzyła go w twarz. Jego głowa automatycznie odchyliła się w bok.
Oprzytomniał.
Pociągnął nosem i odchrząknął.
- Już mi lepiej. Dzięki. - mruknął. Opadł na poduszki i przymknął oczy.
- Podobno służki wykłócają się, która będzie nosić Ci jedzenie.- kobieta zaśmiała się pod nosem.
Chłopak zaśmiał się sztucznym, wymuszonym śmiechem i złapał się za nozdrza.
- Niech żadna nie przynosi mi jedzenia. Jeżeli będę chciał to sam kogoś poślę.- wywrócił oczami.
Między nimi zapadła cisza.
- No cóż...wrócę do siebie...dobrej nocy synu.- Lilith pocałowała jego szyję i wyszła z jego pokoju zostawiając go samego.
Nie mógł spać reszty nocy. Za każdym razem kiedy zamykał powieki widział krew tryskającą z jej ciała. Nie był by tym wzruszony, ale to była jej krew.
****
- Panie...- do pokoju wszedł młody chłopiec, który skłonił się i czekał na reakcje swojego króla. Blake natomiast wraz z jego przybyciem spiął się tak jakby ktoś właśnie chciałby go zabić.
- Tak? - spytał zdawkowo.
- Gwardia znalazła rzeczy należące do księcia Adama. - chłopiec pokłonił się przed nim jeszcze raz, czekając na reakcję władcy.
- To świetnie. - mruknął kiedy jego oddech przyśpieszył. - Powiedź mojej matce, że ma się upewnić, czy te rzeczy na pewno należały do Adama. Idź już. - powiedział, starając się brzmieć pewnie.
Kiedy chłopiec wyszedł z jego gabinetu, król niemal od razu teleportował się do pokoju.
Ale nie swojego.
Rozejrzał się. Poznawał tą komnatę. Przecież sam ją przygotowywał. To ten najjaśniejszy pokój, z tarasem z widokiem z piekielną otchłań, łazienką i dużą szafą. Pokój Angel Adams.
Cholera, czemu trafił akurat tutaj?
Westchnął i usiadł na jej łóżku. Nic się nie zmieniło, no ale niby co miało by ulec zmianie? Nie ma jej już miesiąc, a kurz na meblach pomału zaczął się kleić do palców.
Zmierzwił włosy i powolnym ruchem położył się na materacu, łóżka dziewczyny. Jej zapach przestał się ulatniać. W cale go nie czuł, a był tu pierwszy raz od jej śmierci. Przetarł twarz i szybkim ruchem wstał z legowiska. Nim zdążył pomyśleć jeszcze o czymś, teleportował się do swojego pokoju, zamykając się w nim do końca dnia.
****
Jego serce biło nadnaturalnie szybko. I nie tak jak zawsze, czyli i tak dużo szybciej niż bije ludzie serce. Ono naprawdę dotykało jego żeber i błagało o wypuszczenie na zewnątrz.
Znowu ten sam koszmar, znowu widział jak kona.
Miał tego dość, chciał aby etap lęku się skończył. Męczyło go swoje przewrażliwienie, bał się krzyków torturowanych dusz, wzdrygał się na dźwięk odrywanej skóry. Błagał przodków aby się nad nim zlitowali...problem polegał na tym, że pomordował swoich poprzedników i wszyscy życzyli mu wszystkiego co najgorsze.
Wywrócił oczami i podszedł do swojego lustra. Schudł, jego policzki niesamowicie opadły, pod oczami widniały dwie fioletowe podkowy. Czuł się sfrustrowany.
Musiał się wyżyć. Rozkazał aby wszyscy słudzy wzięli "wolne". Dokładniej najzwyczajniej w świecie wyrzucił ich z zamku.
Wyszedł z pokoju i przechadzał się po korytarzach zamku myśląc co najpierw powinien zrobić?
Poznęcać się nad więźniami? Wypuścić ogary na pobliskie demony? A może zstąpić na Ziemię i siać zniszczenie?
Tak...
Uśmiechnął się przeciągle i pstryknął palcami przenosząc się do komnaty, w której już kiedyś był z młodą Adams. Pomieszczenie na samym dnie pałacu z portalem przenoszącym na powierzchnię Ziemi już od dawna zbierało kurz.
Zaczął przekręcać korbki ustalając gdzie chce wylądować. Rozważał pomiędzy Alpami, gdzie chociaż na chwilę odpocznie, a Nowym Yorkiem, który pomimo wszystko wzywał go do siebie.
Przetarł twarz i nacisnął na guzik z napisem "start" w piekielnym języku.
Poczuł ściąganie w żołądku i chłód ogarniający całe jego ciało.
Otworzył oczy.
Time Square. Tysiące ludzi przechodzących przez to miejsce doprowadzało go to do szału i zirytowania. Czemu tutaj zawsze jest tyle ludu? Nie mają co robić?
Westchnął i włożył dłonie do kieszeni bluzy aby następnie ruszyć do przodu.
Oglądał śmiertelników nad wyraz dokładnie. Badał ich słabe i mocne strony. Przenikał ich wzrokiem chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o ich egzystencji.
Z tyłu głowy zapisywał sobie to co ostrzegł.
Tony uzależnień.
Nadmierny hałas, który non stop wytwarzają.
Konsumpcjonizm.
Ekstrawertyzm.
Mógłby wymieniać tak cały czas, ale śpieszył się.
Szedł w stronę domu Adams'ów. Wiedział, że w tym momencie jest nie widzialny dla ludzkiego, przyziemnego oka. Dlatego też tworzył szklane drzwi jednego z wysokich apartamentowców i omijając recepcje wszedł do windy. Nacisnął ósemkę i czekał aż maszyna wciągnie go na odpowiednie piętro.
Kiedy drzwi się rozsunęły wyszedł z winy i rozejrzał się dookoła. Szukał numeru 92.
Mruknął coś pod nosem i udał się na prawo, spoglądając na numery mieszkań.
87....90....92
Jest.
Zatrzymał się i najzwyczajniej w świecie przeniknął przez drzwi wchodząc do apartamentu. Rozejrzał się dookoła i na przeciw siebie dostrzegł kobietę siedzącą na czarnej, eleganckiej kanapie z ramką w dłoni. Nie płakała, przyzwyczaiła się do nieobecności swojej córki....chociaż lepszym sformułowaniem byłoby, że dopiero przyzwyczajała się.
Ominął ją oraz kuchnie po prawej i wszedł po schodach znajdujących się w salonie. Na piętrze znajdowała się łazienka oraz jej pokój.
Otworzył drzwi i powolnym krokiem wszedł do pomieszczenia.
Szare ściany, na których było pełno obrazów i jej rysunków. Okno, a zaraz koło niego łóżko, nie zaścielone tak jakby miała do niego niedługo wrócić.
Potem biurko, na którym wszystko leżało porozwalane, długopisy mieszały się z ołówkami i zeszytami.
Na komodzie leżało mnóstwo zdjęć, z nią i zapewne jej przyjaciółmi.....z chłopakiem?
Nie wiedział, że kogoś miała.
Całkiem przystojny blondyn trzymał ją na rękach i uśmiechał się zadziornym uśmiecham prosto w jej twarz. Ona natomiast parskała niepochamowanym rechotem. Była szczęśliwa.
Wywrócił oczami i wrócił do łóżka, na którym usiadł.
Gdyby nie kazał jej sprowadzić nadal by żyła. Możliwe że byłaby z tym chłopakiem ze zdjęcia. Skończyłaby szkołę i żyłaby własnym życiem. A tym czasem jej truchło leży zamknięte pod kloszem.
W tym momencie przeszedł go dreszcz i tak jakby wszystko stało się normalne, tak jak wcześniej.
Skończył etap lęku.
Czas na następny. Jesteś gotowy Blake?
CDN...
Piosenka: Gracie Abrams- I miss you, I'm sorry (slowed)
KOCHAM PAA
PolishNeverMind
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro