Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ω18

Trzy dni później...

- Wybacz mi to co zrobię...ale robię to dla ciebie.- przystawił krzesło do jej łóżka i złapał za dłoń. Była nie przytomna, a on nie wiedział co się z nią dzieje. Nie miał nad tym kontroli, tak samo jak nie miał kontroli nad demonami, które nieustannie atakują piekło.- Nie znienawidź mnie bardziej, co?

Przełknął zalegającą ślinę i przeciągle westchnął.

Przymknął oczy, odchylił głowę i zacisnął rękę na jej dłoni, miażdżąc ją. Ona pomimo wszystko nie obudziła się. Nadal trwała we śnie, którego nie była świadoma. Miała wrażenie, że spada z dużej wysokości, ale nie może się rozbić. Jej włosy rozlatywały się na każdą stronę. Wokół niej błyskało. Nadciągała burza. Zacisnęła zęby i spojrzała w dół. Spadała wprost na wieżowce Nowego Yorku. Krzyczała, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Panikowała.

Złamał jej każdą najmniejszą kość w prawej dłoni. Jedyne co po niej zostało to nieprzyjemny dźwięk roznoszący się po pokoju i odrobiny zmiażdżonych kości.

-Adam, jesteście gotowi?- oblizał usta i przekręcił głowę w stronę brata, czekając na odpowiedź.

-Czekamy na rozkazy...- odpowiedział, prostując się i wypinając klatkę piersiową do przodu.

Blondyn kiedy zobaczył wahania młodszego brata, podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.

-Musisz to zrobić...- zacisnął rękę na jego ciele.

-Wiem.

-Inaczej umrze.

-Wiem.- powiedział twardo i zacisnął usta w wąską linię. Oddech ugrzązł mu w płucach, kiedy jeden z sług podniósł jej drobne ciało i pomału zaczął zmierzać w stronę rytualnej, metalowej bali po brzegi wypełnionej błotem, ziołami i krwią z ofiary, którą było przypadkowe dziecko, które niedawno trafiło do piekła.

Brunet pośpiesznie wstał na równe nogi i podszedł do tego samego miejsca, w której leżała ona. Stał na przeciw, zasłaniając usta i brodę dłonią.

Ubrana była w białą, lnianą tunikę, która coraz bardziej się brudziła, kiedy mężczyzna po czterdziestce wkładał ją do rytualnej mazi. Miała ją po sam podbródek. Wokół bani było pełno świec, a dokładnie dwanaście, symbolizujących powrót do życia, który będzie ją czekać.

-To już czas Blake...zaraz się tu dostaną.- Po zamku rozniósł się huk. Zapewne demony Belzebuba zniszczyły jedno ze skrzydeł pałacu i właśnie tu zmierzają.

Książę oblizał usta i chwycił za sztylet zawieszony przy jego pasie. Przewracał go w prawej dłoni, patrząc na spuchniętą rękę Angel. Otrze przyłożył do wewnętrznej części swojej ręki.

-Jeżeli dostaną się tu szybciej niż zakładamy...mordujcie. Zabijcie ich wszystkich. - warknął przez zęby i mocno naciął dłoń. Ciemna, wręcz czarna krew spływała po jego przedramionach po łokieć i dalej, przez to, że cały czas ją unosił. Podszedł bliżej do bani i naciął też jej zmiażdżoną dłoń, którą potem pocałował.

-Trzymaj się mała.- szepnął i przyłożył swoją krwawiącą rękę do jej. Ich krew zaczęła się mieszać w nadnaturalny sposób, wytwarzając iskry światła i czarnego dymu, oplatającego ich ciała.

Uniósł się nad powierzchnię ziemi, na której stał. Ona zostawała w miejscu, do czasu aż jej oczy nie otworzyły się na maksymalną szerokość.

Krzyczała.

Nie z bólu czy przerażenia. Po prostu krzyczała, tak jakby chciała ogłuszyć wszystkich w pomieszczeniu, co na ułamek sekundy jej się udało. Jej oczy wywrócone były do białek, usta miała przekrwione, a cerę bladą, wręcz białą. Ciemna maź podnosiła się wlewając się w jej usta, a pomimo to ona wcale nie przestawała.

Siła odepchnęła Blake'a na ścianę tworząc w niej wgniecenie. Leciał zaskakująco szybko, aby na sam koniec zsunąć się po ścianie na ziemię. Zamroczyło go, musiał pomrugać parę razy aby odzyskać pełną świadomość rzeczywistości. Zdezorientowany spojrzał w stronę dziewczyny, która ciężko oddychała, dławiła się błotem i krwią.

Książę spojrzał na pozostałych, tak jakby oczekiwał, że wyciągnął ją z mazi. Zrozumieli jego nieme polecenie i pojedynczo podchodzili aby wyciągnąć ją z rytualnej kąpieli. Za każdym razem niewidoczna siła, odpychała ich w stronę najbliższej ściany, a zirytowane demony zaciskały kły i odchodziły, dając się popisać reszcie kolegom.

Błota ubywało. W zasadzie, wcale już go nie było. Wszystko znikało w jej ustach, tak jakby coś ją opętało i nie mogła nad tym "czymś" zapanować.

-Nie przerywajcie rytuału!- do komnaty wpadł wściekły szatan, przedostający się przez tłum demonów, stojących dokładnie w przejściu. Niektórzy rozstępowali się, aby nie podpaść władcy piekieł, ale nie wszyscy to robili. Odsunął Adama, który właśnie miał próbować wyciągnąć Angel z resztek błota.

-Co miałeś zrobić kiedy już wymieszasz jej krew ze swoją?- diabeł odwrócił głowę w prawo, patrząc na najmłodszego syna.

-Złożyć ofiarę.- atak na zamek piekła trwał już od trzech dni i trzech nocy, a ona ani razu nie otworzyła oczu, od dnia kiedy Blake odciął głowę swojemu bratu. Od tamtego czasu szukał rozwiązania, odpowiedzi na to co się jej stało. I za każdym razem wracał z biblioteki z niczym wraz ze straconymi godzinami czytając bezsensowne księgi rytualne albo egzorcystyczne. Dopiero trzeciego- ostatniego dnia znalazł to, czego potrzebował. Wtedy cała układanka, którą próbował ułożyć w swojej głowie nabrała sensu. Kawałek po kawałku zaczynał rozumieć czemu Belzebub tak bardzo chciał śmierci Angel. Wszystko sprowadzało się do elementu wejścia i wyjścia. Nie chciał władzy, chciał jej.

Blake znalazł rytuał, ceremonię, której nie mógł odprawić sam, tak jak do tej pory to robił. Potrzebował pomocy.

-Dla kogo? Mogę zrobić to za darmo...- zdegustowany ojciec potarł brodę i wykrzywił usta w grymasie.

-Nie dla ciebie.- syn podszedł do niego i stanął przy jednym z jego boków.

-To dla kogo?

- Dla kogoś, kto może jej pomóc.- Blake spojrzał na ojca wymownie i zacisnął zęby, uwydatniając kształt swojej szczęki.

Za ich plecami demony zaczęły się rozstępować, tworząc dość specyficzne przejście. Powolnym krokiem w ich kierunku zmierzał Lewiatan. Jeden z trzech, którzy razem z Lucyferem i wujkiem Belzebubem, od którego dostał imię jego najstarszy brat, spadają na Ziemię z nieba chcąc siać zniszczenie.

-Cześć wujku.- książę staje na wprost mężczyzny i zadziornie się do niego uśmiecha.-Pomożesz?

-Po to mnie wezwałeś.- mężczyzna podniósł na niego wzrok i zaczepił go najpierw w czole swojego starego kompana, a potem w młodym szatanie.- To ona?- głową wskazał na nieprzytomną brunetkę.

-Zrobiłem to co kazałeś, teraz jej pomóż.

-Nie tak szybko Blake...- podszedł bliżej chłopaka machając głową na boki.- Kamień.

Wystawił dłoń, czekając na zapłatę.

Nic nie ma za darmo. Lewiatan oczekiwał jeden z kamieni zniszczenia, które książę przechowywał i za nie odpowiadał. Były jego własnością, a teraz aby ją uratować musiał oddać jeden z najpotężniejszych przedmiotów jakie piekło widziało, aby uratować nędzną, nic nieznaczącą śmiertelniczkę.

-Skąd mam mieć pewność, że nie pogorszysz sprawy?

- Nie masz pewności.- zaśmiał mu się prosto w twarz. - Ale ledwo co przemierzyłem wejście do piekła, a czułem jak umiera.- prychnął pod nosem.- Ty też to czujesz Blake. Dlatego kazałeś mnie sprowadzić.

-Lewiatanie...- szatan zwrócił na siebie ich odwagę.- Dzięki mnie jeszcze żyjesz...spłać dług.

-Tak jest panie.-skłonił się, ale irytujący uśmieszek nie schodził z jego twarzy, tym samym robiąc na złość rodowi diabłów. Odszedł od nich i stanął na przeciw dziewczyny. Rozeznał się w sytuacji i ruszył do przodu, nie przejmując się, że siła oddzielająca go od nieświadomej Angel napiera na niego, nie dając mu się do niej dostać. Warknął zirytowany i uderzył w barierę pięścią, nawet nie pozostawiając na niej śladu.

-Nie mogę nic zrobić.- przymknął oczy i przetarł płatki nosa.

-Co? Czemu?- Brunet natychmiastowo znalazł się przed wujem.

-Ona musi tego chcieć. Rozprasza moc rytuału tak, jakby bała się, że ktoś coś jej zrobi. Próbuje się chronić.

-Albo coś w niej próbuje to zrobić...- do tej pory stojący na uboczu Adam podszedł do wszystkich i spojrzał im w oczy, próbując zrozumieć kto jest na tyle śmiały, aby opętać kogoś wręcz nietykalnego...

CDN...

Piosenka: So Cold

KOCHAM PAA
PolishNeverMind😈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro