Ω21
-Zostało 20 batów Blake...-starzec stojący w rogu sali tortur niespokojnie poruszył się kiedy chłopak głośno warknął. 200 batów, to była jego kara od ojca. Dla człowieka śmiertelna dawka ciosów, dla niego ból.
Pomimo, że był nieśmiertelny jego ciało czuło, każdy najmniejszy ból. Czasami był tak delikatny, że nie zwracał na niego uwagi, ale w momentach takich jak ten, było inaczej. Całe jego ciało czuło każde uderzenie, rozchodzące się impulsami.
Jego przywiązane dłonie, poczerwieniały jeszcze bardziej niż wcześniej, a z pleców poleciały stróżki krwi, znajdujące ujście wzdłuż jego pleców, aż po spodenki, nogi i podłogę. Miał ochotę zabić. Nie ważne kogo, jego mózg wytwarzał impulsy do reszty ciała dając znak, że pomimo zadawanego bólu, wciąż ma chęci i siłę, aby nadziać kogoś na pal, pobawić się w szpital i ujebać komuś rączki i nóżki przy samej dupie, albo okazjonalnie skręcić komuś kark.
-Szybciej do kurwy nędzy.- warknął zaciskając mocniej zęby i szczękę. Kat stojący za nim, usłyszał rozkaz i uderzał nie zostawiając czasu księciu na przyzwyczajenie się i przygotowanie do następnego ciosu. Niemy krzyk roznosił się w sali tortur, plamiąc ją bólem i krwią.
Przywiązany do drewnianej pali książę odetchnął z ulgą kiedy mężczyzna stojący w cieniu odliczył zero następnych batów. Głęboko oddychał i przechylił głowę na ramię, chcąc dać odpocząć swojej zmęczonej głowie.
-Odwiążcie Waszą Wysokość. -siwy szturchnął dwóch strażników pilnujących drzwi. Zerwali się ze swoich miejsc jak poparzeni i odpięli Blake'a z stalowych, zaczarowanych kajdan. Wstał z kolan, zmierzył ich złowrogim wzrokiem i zanim wyszedł z sali tortur, podniósł brodę wysoko i splunął w ich stronę.
-Wkurzyłem się.- wzruszył ramionami niczym dziecko, które coś przeskrobało.- Nie miejcie mi tego za złe.- Przyciągnął do siebie najbliżej stojącego strażnika, złapał za głowę i przekręcił ją z całej siły w prawo, ciągnąc ją do góry i odrywając. Krew prysnęła na wszystkich w pomieszczeniu. Starzec siedzący w cieniu nie ruszył się nawet kawałek, jego mina nie zmieniła się. Pozostawała taka sama, nawet kiedy ciepła ciecz zderzyła się z jego ciałem. Martwe ciało pierwszego strażnika padło na kamienną podłogę, zalewając ją krwią i mieszając się z tą księcia. Blake wzrokiem szukał następnej ofiary, drugiego strażnika, który powolnie podchodził do drzwi, aby jak najszybciej uciec od chodzącej śmierci.
-No, ale nie uciekaj.- jęknął psychopatycznie z wielkim uśmiechem na twarzy.- Przecież nie będzie bolało!
Wyrzucił dłonie w górę oburzony i tupnął nogą.
Zdecydowanie był dużym, rozwydrzonym bachorem z kryminalną przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Uzbrojony mężczyzna nawet nie zdążył wyciągnąć miecza, pistoletu czy sztyletu. Padł martwy zaledwie chwilę po wypowiedzianych przez księcia słowach. Kat z ociekającym krwią batem trzymanym w ręku spojrzał na jego wysokość ze strachem, ale również podziwem w oczach. Nie minęło nawet pięć minut od odwiązania dłoni następcy tronu, a u jego stup leżały już dwa trupy.
- Współpraca z wami to czysta przyjemność chłopcy.- kopnął jednego z trupów w brzuch, a jego bezwładne ciało kawałek się zatoczyło. Skłonił się w ich stronę z znikomym szacunkiem i wyszedł z pomieszczenia zostawiając za sobą krwawe ślady stup.
-Kiedy tylko dostanę cień w swoje ręce to zamknę gnoja w takiej klatce, że będzie błagał o kocioł ze smołą.- warknął pod nosem i ruszył dalej przed siebie, aby następnie zmienić się w ogień i teleportować do swojego pokoju.
Obolały ruszył pod prysznic. Ciepła krew nadal spływała z jego nagich pleców , a pojedyncze rady zaczęły się zasklepiać. Przetarł kark dłonią i odchylił głowę w bok, oczekując na pstryknięcie kości. Ściągnął zakrwawione spodnie, które jeszcze do niedawna były czarne. Spojrzał w swoje tragiczne odbicie. Blady, poraniony i obolały, ale pomimo wszystko nadal na ustach miał irytujący, złośliwy uśmieszek. Wyszczerzył się jeszcze bardziej i przemył twarz zabójczo gorącą wodą. Nagi wszedł do kabiny i odkręcił wodę, która spływała z coraz większym ciśnieniem.
"Zabiję go, obedrę mu skórę z tej kurewskiej mordy.,,
Jego głód zabijania, był większy niż mogłoby się wydawać. Łaknął krwi jak człowiek jedzenia, jak gleba deszczu, jak płuca powietrza. Resztki kontroli wyparowywały niczym jezioro w parny dzień.
"Gdyby była demonem, silniejszym niż cień...,,
W momencie kiedy groźby i pomysły pojawiły się w jego głowie, słowa, że najlepsze pomysły pojawiają się pod prysznicem albo w wannie zaczynają nabierać większego sensu. Wpadł na genialne rozwiązanie, do którego nie potrzebował żadnego anioła, ojca czy reszty rodziny. Z tym mógł poradzić sobie sam.
Jego zamiarem było zamienić ją w kogoś równemu jemu. Zamieni ją w anioła śmierci, demona najwyższej rangi, kogoś kogo ona nie będzie chciała i nie będzie poznawała patrząc w lustro.
Jego uśmiech poszerzył się na paranoidalny i psychopatyczny. Zakręcił wodę i spojrzał na swoje stopy, które nie stały w wodzie z krwią , ale w samej krwi. Po bokach brodzika wystawały trzciny, krwawe kwiaty, a z ich płatków spływały krople bordowej posoki. Jego oddech przyśpieszył.
Mruczał pod nosem nie wyraźne zaklęcia. Nie bał się, był zdeterminowany i gotowy do kolejnego zabójstwa. Doskonale wiedział kogo poświęci do uratowania Angel.
W tym samym czasie jeden ze skazańców, znajdującym się w lochu czuł palący ból w sercu. Nie mógł złapać oddechu, przełknąć gromadzącej się w jego ustach śliny wraz z własną krwią. Dławił się, upadając na kolana. Jedną dłonią podpierał się kamiennego muru, drugą trzymał się za serce. Oczy mu łzawiły i jak na anioła, był zadziwiająco bezsilny. Kolega z celi na przeciwko przyglądał się temu zdarzeniu i nie wydobył z siebie nawet słowa, zdawał sobie sprawę , że ten rytuał to jedno z wielu dobrych rozwiązań, na które wpadł książę.
Ciemno włosy opadł na ziemię bez życia.
Jeden z trzech zbuntowanych aniołów padł ofiarą morderczego rytuału księcia piekła. Tym samym ofiarując swoją demoniczną moc śmiertelniczce.
Anioł Lewiatan nie żyje.
Blake odetchnął trzymając czarną kulę, tlącą się w jego lewej dłoni. Była to moc, która do tej pory utrzymywała jego wuja przy życiu. Nadal nagi wyszedł z już zwykłej, czystej wody. Ubrał się, non stop patrząc na zabrane życie. Z uśmiechem na ustach wyszedł ze swojego pokoju, gotów uratowania jak to kiedyś określił "swojej kobiety". Niemal tanecznym krokiem ruszył w stronę jej pokoju, w którym do tej pory siedzi uwięziona i obstawiona strażnikami. Przemierzał korytarze, nie zwracając uwagi na zdziwione wzroki służby.
W jego głowie kreowały się sceny, kiedy rzuca mu się w ramiona i dziękuję za ocalenie, niczym dama, którą uratował średniowieczny rycerz. Całuje w polik i oddaje swoją haftowaną złotymi nićmi chustę w ramach podzięki. Różnica polegała na tym, że nie byli w średniowieczu, jemu daleko było do szlachetnego rycerza, a ona nie była damą. Jedynym wspólnym mianownikiem były kłopoty, w których się znajdowała.
Nie pukając otworzył mosiężne drzwi i wpadł do środka, z zaciśniętą jedną pięścią, w której dzierżył życie.
Dziewczyna lewitowała nad łóżkiem, jej oczy były otwarte tak samo jak usta i nie ruszała się. Wyglądała niczym zaklęta.
-Angie?- kroki stawiał pomału, tak jakby bał się reakcji jej i demona. On sam nigdy jeszcze nie doprowadził do takiego stanu żadnej swojej ofiary, przeważnie po prostu się nimi bawił.
-Odejdź.- nieludzki, zmutowany głos wydobył się z jej ust.
-Pojebało cię? Nie ma takiej kurewskiej opcji.- prychnął pod nosem i podszedł do łóżka. Rozłożył ręce i zgiął je w łokciach, mruczał pod nosem zaklęcia, a dziewczyna krzyczała.
Z bólu, przerażenia może nawet i nie wiedzy co właściwie się z nią dzieje.
Blake wypuścił z dłoni tlące się obłoki życia, które powolnym lewitowaniem zmierzało ku ciału młodej Adams. Niepewność księcia rosła z każdym przebytym centymetrem kuli. Powietrze stało się gęstsze, że spokojnie mógłby je ciąć mieczem albo sztyletem. W końcu nadszedł ten moment kiedy ciemna mgła zetknęła się z niej bladym ciałem.
Jej podniebienie świeciło złotym blaskiem, które wydobywało się na zewnątrz przez otworzone usta.
Zaczęła dygotać w każdą stronę i krzyczeć wysokim piskiem. Nie minęło nawet parę minut, a Lucyfer , Lilith i większość jego braci zebrało się w komnacie brunetki patrząc na odprawiany rytuał i lewitującą dziewczynę. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Blake nie zaprzestawał wymawiać nudnych formułek. Jego stan wahał się pomiędzy radością, a strachem. Pomału opadał z sił, nigdy nie pozwalano przeprowadzać mu tak silnych rytuałów i to jeszcze bez kogoś do pomocy.
Był silny, ale czasami siła fizyczna nie była siłą mentalną, która w tym momencie była mu bardzo potrzebna.
Upadł na kolana.
Jego oczy mieniły się tęczą i błyskały czernią, kiedy mocniej napinał ciało.
W jego głowie pojawiało się tylko zdanie: ,,Dasz radę."
Ciało dziewczyny opadało w dół. Głowa była przechylona w bok, nie panowała nad kończynami. Oczy miała otworzone, usta zamknięte, a czoło lśniło od kropel potu.
-Angel? - Diabeł pokusił aby podejść bliżej dziewczyny. Jej nie obecny wzrok wbity był w tłum stojący przy drzwiach. -Jak się czujesz dziecko?- zmierzył jej twarz.
-Jakbym była zła...- mruknęła pod nosem, zamykając oczy.
Zasnęła ze świadomością, że stała się kimś na wzór ich wszystkich, znajdujących się w piekle. W chwili kiedy jej oczy się skleiły, z jej nosa zaczęła wypływać czarna jak smoła maź. Płynęła przez jej usta, szyi, dekoltu i spływała po jej bokach.
Był to sposób jej ciała na pozbycie się demona.
Książę wstał z kolan i przetarł twarz. Podołał, wypędził cień z jej ciała i umysłu, ale jak miał jej teraz powiedzieć, że stała się kimś podobnym do swojego oprawcy?
Przecież ona go znienawidzi.
CDN...
Piosenka: EDEN- drugs
KOCHHAM PAA
PolishNeverMind😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro