Ω18
Trzy dni później...
- Wybacz mi to co zrobię...ale robię to dla ciebie.- przystawił krzesło do jej łóżka i złapał za dłoń. Była nie przytomna, a on nie wiedział co się z nią dzieje. Nie miał nad tym kontroli, tak samo jak nie miał kontroli nad demonami, które nieustannie atakują piekło.- Nie znienawidź mnie bardziej, co?
Przełknął zalegającą ślinę i przeciągle westchnął.
Przymknął oczy, odchylił głowę i zacisnął rękę na jej dłoni, miażdżąc ją. Ona pomimo wszystko nie obudziła się. Nadal trwała we śnie, którego nie była świadoma. Miała wrażenie, że spada z dużej wysokości, ale nie może się rozbić. Jej włosy rozlatywały się na każdą stronę. Wokół niej błyskało. Nadciągała burza. Zacisnęła zęby i spojrzała w dół. Spadała wprost na wieżowce Nowego Yorku. Krzyczała, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk. Panikowała.
Złamał jej każdą najmniejszą kość w prawej dłoni. Jedyne co po niej zostało to nieprzyjemny dźwięk roznoszący się po pokoju i odrobiny zmiażdżonych kości.
-Adam, jesteście gotowi?- oblizał usta i przekręcił głowę w stronę brata, czekając na odpowiedź.
-Czekamy na rozkazy...- odpowiedział, prostując się i wypinając klatkę piersiową do przodu.
Blondyn kiedy zobaczył wahania młodszego brata, podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
-Musisz to zrobić...- zacisnął rękę na jego ciele.
-Wiem.
-Inaczej umrze.
-Wiem.- powiedział twardo i zacisnął usta w wąską linię. Oddech ugrzązł mu w płucach, kiedy jeden z sług podniósł jej drobne ciało i pomału zaczął zmierzać w stronę rytualnej, metalowej bali po brzegi wypełnionej błotem, ziołami i krwią z ofiary, którą było przypadkowe dziecko, które niedawno trafiło do piekła.
Brunet pośpiesznie wstał na równe nogi i podszedł do tego samego miejsca, w której leżała ona. Stał na przeciw, zasłaniając usta i brodę dłonią.
Ubrana była w białą, lnianą tunikę, która coraz bardziej się brudziła, kiedy mężczyzna po czterdziestce wkładał ją do rytualnej mazi. Miała ją po sam podbródek. Wokół bani było pełno świec, a dokładnie dwanaście, symbolizujących powrót do życia, który będzie ją czekać.
-To już czas Blake...zaraz się tu dostaną.- Po zamku rozniósł się huk. Zapewne demony Belzebuba zniszczyły jedno ze skrzydeł pałacu i właśnie tu zmierzają.
Książę oblizał usta i chwycił za sztylet zawieszony przy jego pasie. Przewracał go w prawej dłoni, patrząc na spuchniętą rękę Angel. Otrze przyłożył do wewnętrznej części swojej ręki.
-Jeżeli dostaną się tu szybciej niż zakładamy...mordujcie. Zabijcie ich wszystkich. - warknął przez zęby i mocno naciął dłoń. Ciemna, wręcz czarna krew spływała po jego przedramionach po łokieć i dalej, przez to, że cały czas ją unosił. Podszedł bliżej do bani i naciął też jej zmiażdżoną dłoń, którą potem pocałował.
-Trzymaj się mała.- szepnął i przyłożył swoją krwawiącą rękę do jej. Ich krew zaczęła się mieszać w nadnaturalny sposób, wytwarzając iskry światła i czarnego dymu, oplatającego ich ciała.
Uniósł się nad powierzchnię ziemi, na której stał. Ona zostawała w miejscu, do czasu aż jej oczy nie otworzyły się na maksymalną szerokość.
Krzyczała.
Nie z bólu czy przerażenia. Po prostu krzyczała, tak jakby chciała ogłuszyć wszystkich w pomieszczeniu, co na ułamek sekundy jej się udało. Jej oczy wywrócone były do białek, usta miała przekrwione, a cerę bladą, wręcz białą. Ciemna maź podnosiła się wlewając się w jej usta, a pomimo to ona wcale nie przestawała.
Siła odepchnęła Blake'a na ścianę tworząc w niej wgniecenie. Leciał zaskakująco szybko, aby na sam koniec zsunąć się po ścianie na ziemię. Zamroczyło go, musiał pomrugać parę razy aby odzyskać pełną świadomość rzeczywistości. Zdezorientowany spojrzał w stronę dziewczyny, która ciężko oddychała, dławiła się błotem i krwią.
Książę spojrzał na pozostałych, tak jakby oczekiwał, że wyciągnął ją z mazi. Zrozumieli jego nieme polecenie i pojedynczo podchodzili aby wyciągnąć ją z rytualnej kąpieli. Za każdym razem niewidoczna siła, odpychała ich w stronę najbliższej ściany, a zirytowane demony zaciskały kły i odchodziły, dając się popisać reszcie kolegom.
Błota ubywało. W zasadzie, wcale już go nie było. Wszystko znikało w jej ustach, tak jakby coś ją opętało i nie mogła nad tym "czymś" zapanować.
-Nie przerywajcie rytuału!- do komnaty wpadł wściekły szatan, przedostający się przez tłum demonów, stojących dokładnie w przejściu. Niektórzy rozstępowali się, aby nie podpaść władcy piekieł, ale nie wszyscy to robili. Odsunął Adama, który właśnie miał próbować wyciągnąć Angel z resztek błota.
-Co miałeś zrobić kiedy już wymieszasz jej krew ze swoją?- diabeł odwrócił głowę w prawo, patrząc na najmłodszego syna.
-Złożyć ofiarę.- atak na zamek piekła trwał już od trzech dni i trzech nocy, a ona ani razu nie otworzyła oczu, od dnia kiedy Blake odciął głowę swojemu bratu. Od tamtego czasu szukał rozwiązania, odpowiedzi na to co się jej stało. I za każdym razem wracał z biblioteki z niczym wraz ze straconymi godzinami czytając bezsensowne księgi rytualne albo egzorcystyczne. Dopiero trzeciego- ostatniego dnia znalazł to, czego potrzebował. Wtedy cała układanka, którą próbował ułożyć w swojej głowie nabrała sensu. Kawałek po kawałku zaczynał rozumieć czemu Belzebub tak bardzo chciał śmierci Angel. Wszystko sprowadzało się do elementu wejścia i wyjścia. Nie chciał władzy, chciał jej.
Blake znalazł rytuał, ceremonię, której nie mógł odprawić sam, tak jak do tej pory to robił. Potrzebował pomocy.
-Dla kogo? Mogę zrobić to za darmo...- zdegustowany ojciec potarł brodę i wykrzywił usta w grymasie.
-Nie dla ciebie.- syn podszedł do niego i stanął przy jednym z jego boków.
-To dla kogo?
- Dla kogoś, kto może jej pomóc.- Blake spojrzał na ojca wymownie i zacisnął zęby, uwydatniając kształt swojej szczęki.
Za ich plecami demony zaczęły się rozstępować, tworząc dość specyficzne przejście. Powolnym krokiem w ich kierunku zmierzał Lewiatan. Jeden z trzech, którzy razem z Lucyferem i wujkiem Belzebubem, od którego dostał imię jego najstarszy brat, spadają na Ziemię z nieba chcąc siać zniszczenie.
-Cześć wujku.- książę staje na wprost mężczyzny i zadziornie się do niego uśmiecha.-Pomożesz?
-Po to mnie wezwałeś.- mężczyzna podniósł na niego wzrok i zaczepił go najpierw w czole swojego starego kompana, a potem w młodym szatanie.- To ona?- głową wskazał na nieprzytomną brunetkę.
-Zrobiłem to co kazałeś, teraz jej pomóż.
-Nie tak szybko Blake...- podszedł bliżej chłopaka machając głową na boki.- Kamień.
Wystawił dłoń, czekając na zapłatę.
Nic nie ma za darmo. Lewiatan oczekiwał jeden z kamieni zniszczenia, które książę przechowywał i za nie odpowiadał. Były jego własnością, a teraz aby ją uratować musiał oddać jeden z najpotężniejszych przedmiotów jakie piekło widziało, aby uratować nędzną, nic nieznaczącą śmiertelniczkę.
-Skąd mam mieć pewność, że nie pogorszysz sprawy?
- Nie masz pewności.- zaśmiał mu się prosto w twarz. - Ale ledwo co przemierzyłem wejście do piekła, a czułem jak umiera.- prychnął pod nosem.- Ty też to czujesz Blake. Dlatego kazałeś mnie sprowadzić.
-Lewiatanie...- szatan zwrócił na siebie ich odwagę.- Dzięki mnie jeszcze żyjesz...spłać dług.
-Tak jest panie.-skłonił się, ale irytujący uśmieszek nie schodził z jego twarzy, tym samym robiąc na złość rodowi diabłów. Odszedł od nich i stanął na przeciw dziewczyny. Rozeznał się w sytuacji i ruszył do przodu, nie przejmując się, że siła oddzielająca go od nieświadomej Angel napiera na niego, nie dając mu się do niej dostać. Warknął zirytowany i uderzył w barierę pięścią, nawet nie pozostawiając na niej śladu.
-Nie mogę nic zrobić.- przymknął oczy i przetarł płatki nosa.
-Co? Czemu?- Brunet natychmiastowo znalazł się przed wujem.
-Ona musi tego chcieć. Rozprasza moc rytuału tak, jakby bała się, że ktoś coś jej zrobi. Próbuje się chronić.
-Albo coś w niej próbuje to zrobić...- do tej pory stojący na uboczu Adam podszedł do wszystkich i spojrzał im w oczy, próbując zrozumieć kto jest na tyle śmiały, aby opętać kogoś wręcz nietykalnego...
CDN...
Piosenka: So Cold
KOCHAM PAA
PolishNeverMind😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro