Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

LYDIA

Minęły dokładnie trzy dni, od kiedy Lydia ponownie otworzyła Bestiariusz. Gdy dała tę książkę Jordanowi, razem czytali ją dwa razy, dopóki jej szkolna praca domowa nie zaczęła jej przeszkadzać. Odkąd zobaczyła, że oczy Jordana się świeciły w magazynie z Wendigo, postanowiła, że powinni przeczytać Bestiariusz znowu, by dowiedzieć się, kim w końcu jest Jordan.

Lydia usiadła naprzeciwko Jordana, po drugiej stronie biurka, i przewracała kartki Bestiariusza. Siedzieli nad tym dwie godziny i niczego nie znaleźli. Lydię zaczęły boleć oczy od ciągłego czytania o różnych istotach i ich mocach i wszystko zaczęło się jej mieszać. Kartkowała tam i z powrotem stworzenia, które brały udział w ogniu, ale nie znalazła niczego, co pasowałoby do zastępcy siedzącego przed nią.

- Znalazłeś coś? – zapytała Lydia, spoglądając na Jordana, który był na laptopie.

- Niestety nie – Jordan westchnął, zamykając laptop. – Nie możemy zrobić sobie przerwy?

- Brzmi dobrze – Lydia skinęła głową, zamykając książkę. Koniecznie potrzebowała przerwy, bo czytała o kolejnej istocie i zaczęło jej się wszystko mieszać. Już był równy tydzień, od kiedy Lydia zaczęła pracę na komisariacie, ale nie od zdarzenia z Wendigo w jej pierwszym dniu pracy. Nic zbyt interesującego lub nadprzyrodzonego nie nękało miasta z serii tego, co przeważnie wygląda na to, że coś się wokół nich dzieje. Lydia była wdzięczna, że było to spokojne miejsce, które w rzeczywistości było czymś, co mogła w końcu wykorzystać...

Gdy tylko wstała, jej nogi były lekko zdrętwiałe od zbyt długiego siedzenia. Jej wzrok powędrował na Jordana, który również wstał, przeciągając się. Rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, podziwiając, jak strój roboczy opinał się na jego wysportowanej sylwetce. Jak Jordan zauważył, że się na niego patrzy, odwróciła wzrok, ale nie wystarczająco szybko, by ukryć lekki rumieniec, który poczuła na policzkach. Przyspieszyło jej bicie serca. Kiedy to zaczęła się patrzeć na niego tak otwarcie? I ważniejsze, kiedy zaczęła się rumienić robiąc to?

- Uh, chcesz coś do jedzenia? – zapytał nagle Jordan, sprawiając, że spojrzała na niego znowu.

Lydia skinęła głową, biorąc głęboki oddech i uspokajając się.

- Jedzenie brzmi teraz naprawdę świetnie – uśmiechnęła się szeroko, zabierając torebkę w tym samym czasie, gdy Szeryf wszedł do biura z jakimś dokumentem w dłoni.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam dla was sprawę, którą musicie się zająć – powiedział Szeryf i skrzywił się. – Kolejny dzieciak zaginął i tym razem to chłopiec.

Jordan i Lydia wymienili spojrzenia. Lydia wzięła papiery od Szeryfa i przeczytała raport. Chłopiec zaginął czterdzieści osiem godzin temu i żaden z jego przyjaciół nie wie, gdzie się podziewa. Ostatnio widziano go wychodzącego z domu kumpla. Dokładnie taki sam scenariusz był z tą zaginioną dziewczynką.

- Pamiętacie tych dwóch zastępców, których wysłałem? – zapytał Szeryf.

Lydia rzuciła Jordanowi spojrzenie i kiwnęła głową. Była głodna, ale czuła, że musi sprawdzić ten raport, zanim zje spóźniony lunch.

Lydia szła za Jordanem, który wyszedł z komisariatu i wsiadł do radiowozu bez słowa. Cały czas myślała o zaginionym chłopcu. Chciała pomóc, ale jak miała to zrobić, skoro zawsze kończyło się na tym, że znajdowała martwe ciała? Lydia wślizgnęła się na siedzenie pasażera i w chwili, gdy Jordan ruszył i pojechał pod dom chłopca, patrzyła na inne policyjne auta. Nie powiedziała nic przez całą drogę, ale gdy Jordan zaparkował samochód naprzeciwko domu, odwrócił twarz w jej stronę i Lydia mogła zobaczyć zmartwienie na jego twarzy.

- Wszystko w porządku? – zapytał.

Lydia skinęła głową.

- Sprawdźmy to.

Wysiadła z auta i szła za Jordanem do gigantycznej rezydencji. Bardzo przypominało jej to dom Walcottów, z wyjątkiem, że ten był ciut większy. To były jej wszystkie wspomnienia z tego, co się stało w domu Walcottów. Wciąż nie wiedziała, jak się tam dostała, ale wtedy spotkała po raz pierwszy Jordana. Oczywiście wpadła wtedy na przystojnego zastępcę w najgorszy możliwy sposób. Jakoś myślenie o martwych ciałach wiszących w domu tamtego dnia, sprawiło, że dreszcz przeszedł jej po plecach. Nie chciała, by ta dziewczynka czy ten chłopiec skończyli tak, jak inni.

Gdy tylko przekroczyli próg domu, inna dwójka zastępców rozmawiała ze zmartwionym ojcem, natomiast matka chodziła w tę i z powrotem. Lydia chciała do niej podejść i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze, że znajdą jej zaginionego synka, ale nie mogła tego obiecać, ponieważ zanim mogła zauważyć, że Jordan idzie do matki, poczuła jak ogromne, okropne uczucie, siedzi w niej. Uczucie to było bardzo znajome. Czuła je, gdziekolwiek wiedziała, że śmierć jest blisko. Czuła je, gdy jej chłopak Aiden umarł, czuła je, gdy, nie wiedzieć czemu, dotarła do loftu Dereka, a najbardziej odczuła je, gdy życie Allison zostało wydarte z jej ciała.

Czuła wtedy, jakby równie dobrze to życie zostało wydarte z ciała Lydii, ale tak faktycznie było. Allison była jej najlepszą przyjaciółką.

I teraz odeszła.

Lydia nagle się cofnęła, tracąc równowagę. Przytrzymała się futryny drzwi, jednak i wtedy straciła utrzymanie. W pewnym momencie poczuła, że jest przy niej Jordan, pomagający jej wstać.

- Hej – wyszeptał. – Wszystko w porządku? Co się dzieje?

- Ja... nie wiem. Mam przeczucie – powiedziała Lydia drżącym głosem. Miała nadzieję, że przeczucie nie dotyczyło zaginionego chłopca, bo ostatnią rzeczą, jaką teraz potrzebowała, było znalezienie kolejnego martwego ciała.

Lydia patrzyła, jak Jordan rozgląda się po domu, dając znak zastępcom, że wychodzi.

- Chodź – powiedział, kładąc dłoń na jej plecach, wyprowadzając ją z rezydencji. – Co czujesz? Chcesz wrócić do domu? – spytał od razu, gdy wyszli.

Lydia potrząsnęła głową, a uczucie w środku niej było silniejsze i silniejsze z każdą chwilą. Przełknęła ślinę.

- Po prostu... muszę krzyknąć.

Jordan nie powiedział ani słowa, tylko zaprowadził Lydię do radiowozu. Wsiadła do niego i starała się zapanować nad jej trzęsącymi się rękami. Wiedziała, że stało się coś strasznego, ale nie wiedziała, jak kontrolować swoje moce. Widziała, jak Jordan siada na siedzenie kierowcy obok niej i odpala samochód.

- Możesz pojechać tam, gdzie cię pokieruję? – spytała, a jej głos wciąż drżał.

Jordan kiwnął głową i podążał za jej wskazówkami. Lydia pozwoliła jej mocom mówić jej, gdzie mają jechać. Nie wiedziała, kiedy to się skończy, ale zawsze czuła, że musi podążać za głosem w środku niej. Cokolwiek to nie było, wiedziała, że ktoś właśnie umiera i nie lubiła tych myśli. Słuchała więc głosów w jej głowie, przeczucia śmierci, zawsze mając nadzieję, że może uda się jej kogoś uratować.

Ale tylko może.

Lydia mówiła wciąż Jordanowi, gdzie ma jechać, aż w końcu dotarli do Rezerwatu Beacon Hills. Gdy tylko Jordan zaparkował samochód i zgasił silnik, Lydia otworzyła drzwi i szybko wybiegła z radiowozu. Dobiegła do środka rezerwatu. Odczuła popołudniowy chłód na skórze, a głosy w jej głowie stawały się głośniejsze i głośniejsze. Nie wiedziała, skąd pochodzą, ale wiedziała, że brzmią jakby by to było dziecko. Nagle Lydia zamarła i niepokojące uczucie w gardle można było porównać do złego koszmaru. Nie mogła znieść tego dłużej.

I wtedy nareszcie wrzasnęła.

Jej przenikliwy krzyk rozniósł się echem po pniach drzew i dalej krzyczała, dopóki nie znalazła swojego głosu. Gdy się odwróciła, zobaczyła Jordana z zasłoniętymi uszami i zaskoczeniem na twarzy, gdy gapił się na nią. Nie była zdziwiona jego reakcją, bo to był pierwszy raz, gdy słyszał jej krzyk i wiedziała, że wprawiła go w szok.

Zanim zdążyła go przeprosić, jej moce banshee ponownie w nią uderzyły i przechyliła głowę, gdy usłyszała płacz, odbijający się od drzew. Jej oczy znalazły leśną ścieżkę naprzeciwko niej i pobiegła nią, ignorując fakt, że Jordan ją wołał i pytał, czy wszystko w porządku. Swoją drogą, nie słyszała go w tej chwili. Wszystko, co słyszała, to płacz małej dziewczynki niedaleko stąd. Lydia wchodziła w las coraz głębiej, aż zatrzymała się przy starej chatce.

- Lydia – usłyszała delikatny głos Jordana. – Co się dzieje?

Odwróciła się do niego z przerażeniem na twarzy.

- Ktoś tu jest. Ona... Ona płacze – wyjaśniła Lydia.

- Okej. Wierzę ci – Jordan wyjął broń zza paska. – Ale musisz zostać ze mną, bo może być tu coś niebezpiecznego.

Kiwając głową, Lydia szła za Jordanem do chatki. Panowała tam kompletna ciemność, a światło wpadało tylko przez potłuczone szyby. Zapach stęchlizny był spowodowany mokrym miejscem. Gdy ostrożnie stawiali kroki w opuszczonej chatce, Lydia poczuła, że z każdym krokiem serce wyskakuje jej z klatki piersiowej.

- Biuro Szeryfa w Beacon Hills. Pokaż się! – zawołał Jordan, mocniej zaciskając dłoń na pistolecie.

- Nie sądzę, żeby ktoś tu był – wyszeptała Lydia, trzymając się blisko niego.

Zanim Jordan zdążył jej odpowiedzieć, Lydia nagle wrzasnęła, gdy prawie o coś się potknęła. Ponownie łapiąc się ramienia Jordana dla utrzymania równowagi, spojrzała w dół i zobaczyła, że prawie potknęła się o ciało. To nie było jakieś tam ciało, to było zakrwawione ciało zaginionej dziewczynki. Lydia głośno sapnęła, przykładając rozdygotane ręce do ust w kompletnym szoku i gapiła się na ciało i plamę szkarłatnej krwi, póki nie poczuła, że Jordan ją odciąga, by mogła uniknąć tego widoku.

- T-to... to ta z-zaginiona dziewczynka – powiedziała Lydia, dukając. Zadrżała niekontrolowanie. – Jedna z tych, których szukaliśmy w tym tygodniu...

Usłyszała, że Jordan dzwonił po posiłki, zanim ruszył się za nią. Nagle poczuła znajomy, ciepły ciężar na jej ramionach. Gdy spojrzała, Jordan zdejmował kurtkę i zarzucił na jej ramiona, tak jak wtedy, gdy byli w magazynie z Wendigo. To sprawiło, że Lydia nagle zaczęła się zastanawiać, czy to jego zwyczajny nawyk, ponieważ jakoś zawsze kończyła z jego kurtką. Lydia widziała kątem oka, jak Jordan ostrożnie podchodzi do dziewczynki, podczas gdy plama krwi na podłodze spowodowała, że zrobiło się jej niedobrze. Dziewczynka była brutalnie zabita, a Lydia nic nie mogła zrobić, by jej pomóc.

Pozwoliła umrzeć kolejnej osobie. Od razu przypomniała sobie o zaginionym chłopcu. Czy on też wkrótce umrze?

- Co-co jeśli to samo stało się z tym zaginionym chłopcem? – Lydia zapytała nagle, odwracając się do Jordana z przerażeniem w oczach i drżącymi palcami. – M-musimy go znaleźć, Parrish. Nie możemy pozwolić mu umrzeć. Nie pozwolę mu umrzeć.

Lydia poczuła krople łez na rzęsach. Jordan położył ręce na jej ramionach, wymuszając na niej spojrzenie na niego. Jego zielone oczy głęboko spoglądały w jej.

- Nie pozwolimy, okej? Znajdziemy go. Wiem, że znajdziemy – powiedział uspokajająco.

Lydia spojrzała w jego zielone oczy, sparaliżowana, i jakoś poczuła ciepło w brzuchu. Nagle poczuła się bezpieczna. Poczuła się, jakby mogła mu zaufać, gdy powiedział, że prędzej czy później znajdą chłopca, poczuła, że może mu wierzyć. I gapiąc się w cudowne, zielone oczy zastępcy, Lydia znalazła coś, co przypominało nadzieję. Jakaś część Lydii chciała patrzeć w te oczy wiecznie. Jednak ich spojrzenie się przerwało, gdy usłyszeli policyjne syreny na zewnątrz, sprawiając, że ta dwójka szybko wybiegła z chatki, by spotkać Szeryfa i innych zastępców.

Lydia stała przy radiowozie przez cały czas i Jordan tłumaczył Szeryfowi wszystko, co się wydarzyło, wywołując niesmak na twarzy Szeryfa. Lydia wiedziała, że nie chciał śmierci kolejnego dziecka i to ją uczyniło tylko bardziej winną, że nie była zdolna do jej ocalenia. Czuła się winna, bo miała moce, ale choć raz nie potrafiła ich dobrze wykorzystać. Nie potrafiła ich użyć do uratowania kogokolwiek i to sprawiło, że czuła się bezradna. Spuszczając wzrok na ziemię, czekała, aż Jordan skończy rozmawiać z Szeryfem. Podniosła wzrok, bo usłyszała, że idzie w jej stronę.

- Zajmą się tym – upewnił ją i prawdopodobnie zobaczył, w jakim stanie była, bo jego gesty złagodniały. Położył rękę na jej ramieniu. – Chodź. Zabiorę cię do domu. Myślę, że masz już dość wrażeń na dziś.

Lydia skinęła głową i zamierzała otworzyć drzwi od samochodu. Była zaskoczona, kiedy otworzył je jej Jordan. Nikt poza nim tego nie zrobił przedtem. Sprawiło to, że jej usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Zdjęła kurtkę i mu ją oddała, zanim weszła do ciepłego auta.

***

Cała droga powrotna do miasta była cicha, bo nieważne ile Lydia starałaby się pozbyć uczucia winy, nie mogła. Nie tylko dlatego, że czuła się odpowiedzialna za to, co się stało, ale też utrata życia była tak droga, tak cenna. Dziewczynka miała jeszcze tyle lat przed sobą, tyle, by móc patrzeć w życie, a teraz to wszystko zniknęło. Lydia wiedziała, że jeśli nie opanuje swoich mocy, jeśli nie rozwiąże tego, dlaczego może dostawać się do ludzi przed ich śmiercią, była potwornie duża szansa na to, że więcej dzieci umrze. Przez całą jazdę do domu ta myśl w kółko chodziła jej po głowie. Ta cicha nadzieja, która życzyłaby, aby zaginionego chłopca nie spotkał taki sam los.

- To było niesamowite, wiesz – powiedział nagle Jordan, przerywając ciszę, gdy zaparkował na podjeździe jej domu.

Lydia rzuciła mu zmieszane spojrzenie.

- Co było niesamowitego?

- Gdy krzyczałaś – powiedział, uśmiechając się lekko. – Uważam, że to było zdumiewające.

Lydia nie mogła powstrzymać się od kpiny z jego wypowiedzi.

- Nie ma znaczenia, jak ładnie to brzmi. To nie tak, że komukolwiek pomogłam – skrzywiła się, odwracając od niego wzrok.

- Nie mów tak – kontynuował Jordan. – To pomaga. Może tak nie uważasz, ale tak jest. Dajesz im głos, Lydia – Jego wypowiedź zwróciła jej uwagę, sprawiając, że na niego spojrzała. Wciąż się uśmiechał, tym razem był to uśmiech podziwu, podziwu dla niej. – Być może nie mogłaś ich ocalić, ale dajesz im głos. Dajesz im szansę na sprawiedliwość. I myślę, że to niesamowite. I jestem pewien, że oni też tak uważają.

W tamtej chwili, Lydia była zszokowana tym, co właśnie powiedział Jordan. Przez cały czas ludzie mówili, że była szalona, dziwna lub wariatką, ale pierwszy raz ktoś powiedział, że jej moce są niesamowite. I że jej moce właściwie pomagają ludziom. Pierwszy raz Lydia była pewna swoich mocy banshee, nawet jeśli znajduje już martwe ciała, wciąż je znajduje. I Jordan nazwał to czymś niesamowitym. To sprawiło, że się uśmiechnęła i poczuła dobrze.

- Dziękuję – powiedziała delikatnie Lydia, spotykając jego wzrok. – Nikt mi tego wcześniej nie powiedział.

- To niedobrze. Ludzie nie wyobrażają sobie, jak bardzo niesamowity masz potencjał – odpowiedział Jordan, dając jej uśmiech. Dzięki temu Lydia roztopiła się w środku.

Poczuła, jak jej serce przyspiesza ponownie, jak wtedy, gdy była w opuszczonej chatce, tylko że tym razem był inny powód. Lydia szybko się odwróciła, w obawie, że mógłby wyczytać jakieś wrażenie z tej twarzy i otworzyła drzwi, wychodząc z samochodu. Spojrzała na niego znowu.

- Dobranoc, Parrish – wyszeptała.

- Dobranoc, Lydia – powiedział łagodnie. – Bądź bezpieczna, dobrze?

Jego wypowiedź wytrąciła ją na chwilę z równowagi, ponieważ nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś jej to powiedział, jeśli w ogóle ktokolwiek to zrobił. Rzuciła mu lekki uśmiech i zatrzasnęła drzwi, idąc do domu. Właśnie wtedy Lydia poczuła, że czuje się bezpiecznie w swoim domu z włączonym światłem. Gdy wyjrzała przez okno, Jordan w końcu opuszczał jej podjazd i zniknął, odjeżdżając w dół ulicy.

Pierwszy raz od długiego czasu, Lydia zasnęła, czując się bezpiecznie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro