Rozdział 7
Lydia poczuła silne ramiona Jordana owinięte wokół jej talii, przyciągające ją bliżej siebie. Serce dziewczyny biło bardzo szybko, przez co nie mogła myśleć racjonalnie. Jej oczy odnalazły jego zielone i patrzyli się na siebie przez kilka chwil. Dla Lydii trwało to wieczność. Jordan nachylił się i wtedy już wiedziała, co się wydarzy.
- Proszę, nie znienawidź mnie za to – wymamrotał przed przyciśnięciem swoich ust do jej.
Jego usta były ciepłe i miękkie w przeciwieństwie do jej. Oplotła ramiona wokół szyi Jordana, przyciągając go bliżej siebie. Delektowała się smakiem jego ust. Gdy go całowała, miała wrażenie, jakby nikogo innego nie było. Tak jakby wszystko, co ich otaczało, zniknęło i nic więcej się nie liczyło, z wyjątkiem tego, że ich usta złączyły się jak brakujące puzzle. Lydia poczuła motylki w brzuchu i nie mogła tego wyjaśnić. Nigdy nie czuła czegoś takiego.
To było inne.
Jordan delikatnie położył ją na łóżku, upewniając się, że zrobił to ostrożnie, by jej nie zgnieść lub nie być w stosunku do niej brutalnym, choć wiedział, że była przyzwyczajona do tego drugiego. Powoli zaczął zdejmować jej koszulkę. Palce Jordana zatrzymały się na chwilę. Lydia nacieszała się jego dotykiem, który sprawiał, że jej skóra płonęła, dopóki...
Nie usłyszała tego irytującego budzika.
Lydia jęknęła, uderzając przycisk wyłączania. Otworzyła oczy i spojrzała w okno, by stwierdzić, że nie świeci słońce. To był jeden z tych rzadkich dni w Beacon Hills. Usiadła na łóżku, przecierając oczy i wtedy sobie uświadomiła, że to wszystko było tylko snem. Jordan całował ją, dotykał... ale to wszystko to sen. Lydia nie mogła powstrzymać ciepła w środku, które poczuła jak wtedy, gdy pocałował ją w śnie. Kilka nocy temu, gdy Jordan ujął jej twarz w ciepłe dłonie po tym, jak skończyła opatrywać jego rany, mogła przysiąc, że zamierzał ją pocałować. Pamiętała sposób, w jaki jej serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej, gdy jego usta były kilka cali od jej – wręcz obawiała się, że mógł to usłyszeć. A teraz, w związku z tym snem, miała wrażenie, że ktoś otworzył słoik pełny motyli w jej brzuchu i nie mogła się pozbyć tego uczucia.
Wzdychając, spojrzała na godzinę, spostrzegając, że prawie spóźniła się na posterunek. Natychmiast wyszła z sypialni i poszła się odświeżyć, upewniając się, że wciąż wygląda czysto przed nałożeniem makijażu. Ubrała jedną z kwiecistych spódnic i koszulkę, na której zawiązała pęk, nieco pokazując brzuch. Przejrzała się w lustrze po raz kolejny i utwierdziła się w przekonaniu, że wygląda dobrze, nawet jeśli dopiero co zwlekła się z łóżka. Poprawiła szminkę, lekko roztrzepała włosy i usatysfakcjonowana wyszła.
Na szczęście komisariat był około dziesięciu minut od jej domu, więc szybko tam dojechała. Tak szybko, jak tylko przekroczyła próg budynku, zobaczyła zapracowanych zastępców.
Rozejrzała się w poszukiwaniu pewnego zastępcy szeryfa, ale nie mogła go dostrzec. Zerknęła przez okno jego biura, ale jego biurko było puste. Gdzie on mógł być? Zaczęła się trochę martwić, bo może postanowił jej unikać po tym, co się wydarzyło? Nie, nie, mówiła sobie. Nie mógłby tego zrobić, a może jednak? Nagle usłyszała otwieranie się drzwi za nią, sprawiając, że się odwróciła i ku jej uldze zobaczyła Jordana ze zmarszczonymi brwiami i kartką w ręce, wychodzącego z biura Szeryfa.
- Hej, jesteś – powiedziała Lydia, podchodząc bliżej niego. Starała się ignorować fakt, że jej serce właśnie chciało wyskoczyć. – Co to?
Jordan spojrzał na dokument i westchnął.
- Kolejne dziecko zaginęło zeszłej nocy.
Te słowa momentalnie sprawiły, że poczuła się źle. Kolejne dziecko. Znaczyło to, że nie udało się jej uratować kolejnej osoby. Przygryzła dolną wargę, czując się bezsilna. Żałowała, że nie może po prostu wymyślić, jak komuś pomóc zanim... umrze.
- Gdzie... gdzie jest Szeryf? – zapytała cichutko.
- Właśnie pojechał do domu dziewczynki, by pogadać z jej rodzicami. Postanowiłem, że zdobędę więcej informacji idąc do jego biura – wyjaśnił Jordan. – Właśnie zamierzam się tym zająć. Wygląda na to, że porywanie dzieci jest teraz w modzie. – potrząsnął głową i westchnął, przeglądając akta.
- W porządku, przyjdę – odpowiedziała natychmiast Lydia.
Zobaczyła jego wyraz twarzy na jej odpowiedź, sposób, w jaki jego usta otworzyły się, by zaprotestować, ale tak szybko jak je otworzył, tak zamknął. Kiwnął tylko głową. Lydia domyślała się, że Jordan nie chce jej wtajemniczać, bo było to zbyt „niebezpieczne" dla niej, ale oboje wiedzieli, jak uparta potrafi być.
- Dobra. Chodźmy. – powiedział Jordan i Lydia od razu za nim wyszła z posterunku.
Droga do tego domu była cicha. To nie była niezręczna cisza. W rzeczywistości była to wygodna cisza, mimo tej nieco intymnej chwili, która wydarzyła się między nimi kilka nocy wcześniej. Mimo to, mimo tej komfortowej atmosfery, Lydia nie ośmieliłaby się nawet rzucić okiem na Jordana, ponieważ jej umysł wciąż przywodził wrażenia ze snu z poprzedniej nocy. To było dla niej takie realne, ale starała się przetłumaczyć sobie, że to tylko sen. Facet, taki jak Jordan, nie mógł zadurzyć się w osiemnastolatce takiej jak ona. Zwłaszcza w tak zepsutej nastolatce, która przeszła tak wiele. Jordan nie potrzebuje więcej problemów w swoim życiu, pomyślała ze smutkiem, spuszczając wzrok.
Gdy podniosła spojrzenie, Jordan właśnie parkował radiowóz na poboczu. Lydia wysiadła z auta, ale zatrzymała się na chwilę, gdy zauważyła, że budynek przed nią wygląda znajomo.
- Lydia? Wszystko w porządku? – zapytał Jordan, podchodząc do niej.
Lydia spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami i znów rzuciła okiem na dom.
- Czy... czy to nie ten sam dom, pod którym się spotkaliśmy, gdy lunatykowałeś?
Lydia patrzyła, jak brwi Jordana zmarszczyły się momentalnie. Jego oczy rozszerzyły się i coś sobie uświadomił.
To był dokładnie ten sam dom.
- Po prostu-po prostu wejdźmy – powiedział szybko Jordan, nie wspominając nic o zbiegu okoliczności i poprowadził Lydię do domu.
W środku, w salonie, zobaczyła Szeryfa z płaczącą kobietą, którą uznała za matkę dziewczynki. Było tam także dwóch zastępców szeryfa – jeden krzątał się po domu w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu, a drugi przesłuchiwał ojca, który wyglądał na zmartwionego, tak jak każdy inny rodzic w takiej sytuacji. Jordan podszedł do Szeryfa, by mu o czymś powiedzieć, zostawiając Lydię w dużym hallu. Jej uwaga skupiła się na zestawie fotografii na jednym ze stołów. Gdy podeszła bliżej, z łatwością rozpoznała matkę i ojca na kilku zdjęciach, którzy uśmiechali się z radością, co nieco złamało jej serce. Zeskanowała wzrokiem kolejną fotografię, która szczególnie wpadła jej w oko. Zmroziło ją. Wzięła ramkę w drżące dłonie i przyjrzała się jej bliżej. Rodzinne zdjęcie z mamą, tatą, dziadkami i kuzynostwem i resztą, ale najbardziej przyciągnęła jej uwagę mała dziewczynka, znajdująca się na środku. Miała ciemne włosy i migdałowe oczy. To była dokładnie ta sama, którą spotkała przy grobie Allison. Ally.
I wtedy zorientowała się, że dziewczynka, która zaginęła, to nie kto inny jak właśnie Ally.
Nagle ramka ze zdjęciem wyślizgnęła się z rąk Lydii, rozbijając się o podłogę. Nie mogła zmusić się do podniesienia tego, bo poczuła się bardzo winna. Winna, ponieważ znowu nie mogła ocalić czyjegoś życia. Nie mogła ocalić życia niewinnej, małej dziewczynki, której się zwierzyła ze swoich uczuć. Nie mogła ocalić kolejnego zaginionego dziecka.
Wina ją przytłoczyła.
Lydia szybko wybiegła z domu ze łzami spływającymi po policzkach, ponieważ nie mogła znieść tego dłużej. Nie mogła znieść tego, że giną dzieci ani tego, że nigdy nie może ich znaleźć, chyba że brutalnie zamordowane. Dotarła do skraju chodnika i zatrzymała się, próbując się uspokoić. Oddychała ciężko i wycierała łzy, póki nie poczuła czegoś ciężkiego na ramionach. Podniosła wzrok i zobaczyła Jordana, który otulał ją swoją kurtką.
- Hej, jest okej – wyszeptał.
- Nie chcę, żeby ona też umarła, Parrish – Lydia krztusiła się łzami. – Pragnę ją uratować. Nieważne jak. Pragnę uratować jedno z nich – Nie mogła nic na to poradzić, ale od razu pomyślała o tym małym chłopcu, Charliem.
Teraz był martwy.
Lydia poczuła, jak Jordan delikatnie pociera jej plecy, próbując ją pocieszyć. Zazwyczaj nie lubiła płakać przed kimś, ale jakoś nie krępowała się płakać przy Jordanie, który szeptał jej kojące słowa.
- Ciiii... Wiem, Lydia. Znajdziemy ją, okej? Wiem, że znajdziemy – powiedział i zaproponował – Dlaczego nie pojedziesz do domu i nie weźmiesz sobie wolnego? Ciężko pracowałaś.
Lydia skinęła głową na propozycję. Pracowała wręcz zbyt ciężko. Praca nad uratowaniem kogoś przed śmiercią była ponad jej siły. No i były też uczucia do Jordana, które wcale nie pomagały jej w zrelaksowaniu się, odkąd nie potrafiła rozgryźć, dlaczego tak się czuje.
- Pozwól mi zabrać cię do domu – powiedział Jordan, otwierając drzwi od strony pasażera.
Lydia skinęła głową ponownie i wślizgnęła się do samochodu, otulając się ciaśniej jego kurtką.
Droga do jej domu znów była cicha, ale nie przeszkadzało to Lydii, która przez cały czas patrzyła w okno, myśląc o Ally i o tym, jak mogłaby ją ocalić. Problem był w tym, że nie miała żadnej wskazówki, kim porywacz lub zabójca mógł być. Żeby nie być dalej zmieszaną przez to, myśli o Jordanie ponownie wypełniły jej głowę. Wciąż miała w głowie dzisiejszy sen. Lydia złapała się na tym, że delikatnie dotykała palcami swoich ust, mając cichą nadzieję, że może to faktycznie miało miejsce. Poczuła ciepło w środku, a jej policzki zaczerwieniły się na myśl o tym. Dlaczego to było dla niej takie trudne? Dlaczego nie chciała tego przed sobą przyznać? Może dlatego, że gdyby to do siebie dopuściła, nie mogłaby się powstrzymać. Gdyby przyznała się do tych uczuć, cokolwiek by to było, wiedziała, że nie będzie w stanie obserwować Jordana z daleka, podczas gdy on kocha kogoś innego. Myśl o tym, że kocha inną dziewczynę, sprawiła, że Lydia poczuła się źle.
Ponieważ jedyna rzecz, której była całkowicie pewna to to, że Jordan nigdy się w niej nie zakocha.
- Lydia?
Jej rozmyślania zostały przerwane przez delikatny głos Jordana. Lydia spojrzała na niego i zorientowała się, że zaparkował przed jej domem.
- Wszystko w porządku? – zapytał Jordan, skupiając swoją uwagę na dziewczynie. – Jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać?
To pytanie sprawiło, że zaśmiała się w duchu. Porozmawiać o czym? O tym, że go lubi? O tym, że nie może się powstrzymać od myślenia o nim przez cały czas?
- Nie, jest okej. – Lydia uśmiechnęła się lekko do niego. – Dzięki za podwózkę.
Lydia odpięła pas i otworzyła drzwi, gdy nagle poczuła dłoń Jordana na jej nadgarstku.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu do mnie zadzwoń, okej? – Jordan uśmiechnął się szeroko.
Lydia kiwnęła głową i Jordan ją puścił, lecz wciąż czuła jego uścisk na nadgarstku. Weszła do domu i zobaczyła przez okno, jak odjeżdża. Lydia westchnęła i położyła się na kanapie. Co, do cholery, się z nią dzieje? Ba!, co się dzieje z jej uczuciami? To już nie był zwykły crush [1]. Lydia Martin nie miała crushów. To ona była crushem [2] chłopców, ale co to za uczucie motylków w jej brzuchu, którego nie mogła powstrzymać?
Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, Lydia wciąż nawiązywała nowe znajomości. Dlatego właśnie była zaskoczona, gdy przewijała listę kontaktów w telefonie i kliknęła na imię Kiry. Wiedziała, że Kira cieszyła się teraz wakacjami i na pewno była zajęta, ale naprawdę potrzebowała przyjaciółki do wygadania się, a Kira była jej najbliższa.
- Lydia! – Radosny głos Kiry odezwał się w telefonie. – Co u ciebie? Jak ci mijają wakacje?
Lydia położyła się na kanapie i westchnęła.
- Raczej dobrze, tak sądzę. Szeryf poprosił mnie o pomoc na komisariacie. Jak tam w Nowym Jorku?
- Słyszałam! Stiles powiedział Scottowi, który powiedział mnie. Nowy Jork jest totalnie niesamowity. Jak sprawy na posterunku? Jest zabawnie? – zapytała Kira.
Lydia zachichotała. Zabawnie? Bardziej stresująco.
- Niezupełnie. Mam na myśli rozwiązywanie wielu spraw i to bardzo stresuje. Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć –
Kira zaśmiała się, przerywając jej:
- W porządku. Miałam na myśli policyjne sprawy. Znaczy, co ja wiem o rozwiązywaniu takich rzeczy? Myślę, że to ciężkie. Są dla ciebie mili? Po prostu pomagasz Szeryfowi?
- Właściwie – odchrząknęła Lydia. – pomagam jego zastępcy, Parrishowi.
Nastała sekundowa cisza i Lydia usłyszała tylko „oh".
- Taaa... i, um... myślę, że go... lubię – Lydia poczuła, jak jej policzki znowu się rozpalają na te słowa. To był pierwszy raz, gdy powiedziała to na głos, niemniej jednak wypadałoby powiedzieć to komuś innemu. Nigdy nie przyznała się przed sobą do tego. Zwykle po prostu myślała o nim, a ostatnio zaczęła śnić.
- Podoba ci się zastępca?! – zawołała Kira. – O-mój-Boże, Lydia! Powiedziałaś mu? CO odpowiedział?!
- Nie powiedziałam, Kira... Nie mogę. Nie chciałby takiej dziewczyny jak ja – westchnęła.
- Dlaczego nie? Jesteś mądra i piękna! Jestem pewna, że on czuje to samo! Malia mówiła mi, że nie rozumie, dlaczego jego serce zaczęło bić tak szybko, gdy byliście razem na komisariacie. Powiedziała, że był po prostu zdenerwowany, ale prawdopodobnie to przez ciebie.
Lydia mogła usłyszeć ekscytację w jej głosie i nigdy nie sądziła, że ktoś mógłby tak ją wesprzeć. Zwłaszcza, od kiedy Jordan jest od niej starszy i mogła być pewna, że znajomi zaczęliby ją za to oceniać.
- Nie wi – Lydia nagle urwała na chwilę, gdy usłyszała hałas dobiegający z kuchni.
- Lydia? Jesteś tam? – zapytała Kira.
- Co? Taa, jestem – zignorowała hałas, uważając, że to po prostu jej wyobraźnia i wróciła do rozmowy. – Kira, nie wiem. Nawet nie wiem, co mam zrobić.
- Myślę, że powinnaś po prostu poczekać na znaki, czy on też cię lubi i gdy już będziesz pewna, powiedz mu, co czujesz.
Lydia westchnęła i zaczęła chodzić po salonie. Jak ma wyczuć znaki od niego? Skąd ma wiedzieć, że on też ją lubi? To było dla niej frustrujące. Nigdy nie miała takiego problemu z jej poprzednimi chłopakami. Zawsze mówili jej wprost, co chcą albo co do niej czują, albo że chcieliby uprawiać z nią seks w jakiejś pustej klasie lub w jej pokoju w nocy. To było łatwe, a teraz nawet nie wiedziała, jak ma wyczuć te znaki, by zobaczyć, że naprawdę podoba się Jordanowi. Boże, co było z nią nie tak? Dlaczego jest z nim tak trudno?
- Sądzę, że masz rację. Po prostu nie – Lydia urwała znowu, bo usłyszała kolejny hałas dochodzący z kuchni, tylko tym razem o wiele głośniejszy.
- Lydia? Co się stało? – zapytała Kira z zaniepokojeniem w głosie.
- Kira, oddzwonię później – Lydia rozłączyła się, zanim Kira zdążyłaby zaprotestować. Cicho i powoli poszła do kuchni. Czuła, jak zaczyna się bać. Czy ktoś był w jej kuchni? Czy to złodziej? Gdy Lydia przekroczyła próg kuchni i nikogo nie zobaczyła, szybko wzięła jedną z patelni i trzymając ją wysoko, rozglądała się po kuchni.
- Kto tu jest? – zawołała.
Znowu się rozejrzała, mocno trzymając patelnię. Gdy tylko zorientowała się, że nikogo tam nie ma, odłożyła patelnię na kuchenkę i westchnęła. Prawdopodobnie zaczęła popadać w paranoję. Wzięła jabłko z blatu i postanowiła wrócić na górę, gdy nagle kątem oka zauważyła coś za oknem. Czyjąś sylwetkę.
Ktoś był na jej podwórku.
Lydia zamarła. Nie mogła zmusić się do spojrzenia tam ponownie, by potwierdzić swoje przypuszczenia, bo jej serce biło strasznie szybko i chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Zemdlałaby, gdyby to co widziała, okazało się prawdą. Musiała jednak tam spojrzeć, bo była pewna, że nie pójdzie spać, póki się nie upewni. Jeśli ktoś faktycznie był na podwórku, musiała natychmiast zadzwonić na policję. Jej drzwi były zamknięte. Nie było możliwości, by ten ktoś wszedł do środka.
Powoli i z zawahaniem odwróciła się i wyjrzała przez okno. Nikogo tam nie było. Westchnienie ulgi przywróciło akcję jej serca do normalności.
- To musiała być tylko wyobraźnia – wymamrotała i miała już wracać do pokoju, gdy usłyszała szczekanie.
To był Prada, prawdopodobnie chciał, żeby go wpuścić. Wzdychając ponownie, Lydia wyszła na patio, czekając aż kulka puchu przy jej stopach wejdzie do środka.
- No dalej, Prada. Nie mam całego dnia – powiedziała.
Lecz pies wciąż nie przestawał szczekać. Kiedy w ciemnościach odszukała wzrokiem małego, białego pieska, zauważyła, że Prada szczeka na bramę, prowadzącą na podjazd. Lydia nie mogła dostrzec niczego za bramą, bo wszystko było spowite ciemnością, więc nie wiedziała, czy ktoś stoi za bramą.
I właśnie to sprawiło, że jej serce trochę zatonęło.
- Prada, wchodź do środka. Nikogo tam nie ma – powiedziała. Poczuła się pewniej, wypowiadając ostatnie zdanie, gdy wyszła w zimną noc. Mimo wszystko, pies wciąż szczekał, więc ostrożnie do niego podeszła, biorąc go na ręce z zamiarem powrotu do domu. Usłyszała głośny trzask. Trzask, przypominający nadepnięcie na gałąź.
Lydia odwróciła się w kierunku bramy, czując, jak krew odpływa jej z twarzy.
- Kto tam jest? – zawołała, starając się brzmieć twardo, lecz nie wyszło.
Nikt jej nie odpowiedział.
Lydia wzięła głęboki oddech i podeszła do bramy, stąpając powoli, aż jej drżąca dłoń złapała zimną klamkę i ją nacisnęła. Furtka otworzyła się, wydając z siebie skrzyp, który odbił się echem dookoła niej. Wyjrzała na zewnątrz i znów nikogo nie było. Zwęziła oczy w frustracji, bo nie uważała, że jest aż tak szalona, by słyszeć głosy. Teraz widziała rzeczy.
- Ugh – jęknęła, zamykając furtkę. Odwróciła się na obcasie i wróciła do domu.
Postawiła Pradę na podłodze, patrząc jak zmyka za rogiem, po czym upewniła się, czy drzwi wejściowe na pewno są zamknięte. Jasne, może i widziała rzeczy, ale po tym co się wydarzyło między nią a Peterem, zanim kładła się do łóżka, upewniała się ciągle, czy aby na pewno zamknęła drzwi. Sprawdzała po dwa, trzy razy, by odetchnąć z ulgą.
Jednak jak tylko weszła w główny korytarz, nagle zatrzymała się tak szybko, że gdyby nie była na boso, na pewno by się przewróciła. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła, że drzwi wejściowe są otwarte. Powiało chłodem z dworu, lecz dreszcz u dziewczyny nie był z zimna. Bez wahania podeszła i znów zamknęła je na klucz. Szybko pobiegła do salonu, biorąc telefon do ręki i zadzwoniła do Jordana.
- Proszę... proszę, odbierz – mamrotała Lydia, drżąc. Podczas wybierania numeru rozglądała się dookoła.
Odebrał po trzecim sygnale.
- Lydia?
- P-Parrish, m-myślę, że ktoś jest w moim domu – zdołała powiedzieć. Głos drżał jej ze zdenerwowania. - Proszę, mógłbyś przyjechać?
- Zaraz będę. Poczekaj chwilę, okej? - Lydia słyszała, jak Jordan po drugiej stronie coś chwyta i wiedziała, że szybko idzie do samochodu.
- Pośpiesz się, proszę – błagała, trzymając trzęsącymi dłońmi telefon przy uchu.
- Dobrze. Zostań tam, okej? Już jadę – powiedział Jordan i rozłączył się.
Gdy Lydia czekała, rozglądała się po domu, trzymając patelnię w ręce, tak jak przedtem. Poszła na górę, by sprawdzić każde pomieszczenie, lecz nic nie znalazła. Zeszła na dół, by ponownie sprawdzić kuchnię i salon. Czy ona widziała rzeczy? Nie, to nie było możliwe. Jej drzwi były otwarte, a ona na pewno je zamykała i przekręcała klucz, od razu, gdy weszła do domu. Cokolwiek to było, ktokolwiek to był, naprawdę sprawił, że miała złe przeczucie. Dlaczego ktoś miałby ją straszyć? Pula Śmierci się skończyła. Od tamtej pory nikt nikomu nie groził śmiercią, pomijając dzieci, które ostatnio ginęły.
Lydia odłożyła patelnię na kuchenkę, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Najpierw się przeraziła po raz kolejny, ale gdy usłyszała głos Jordana za drzwiami, natychmiast je otworzyła. Miał wypisaną panikę na twarzy.
- Nic ci nie jest? Czy ktoś próbował zrobić ci krzywdę? – zapytał Jordan, wchodząc do środka.
- Nie, jest okej. Dzięki, że przyjechałeś – powiedziała Lydia, nerwowo bawiąc się palcami, nawet jeśli czuła się o wiele bezpieczniejsza z Jordanem obok siebie.
Patrzyła, jak wyjmuje broń z kabury i ostrożnie sprawdza dom. Choć Lydia nikogo nie widziała, to i tak pozwoliła Jordanowi wykonywać swoją pracę. To był jeden z powodów, dlaczego nienawidziła, gdy jej matka wyjeżdżała w delegację, zostawiając ją samą w domu na długie okresy czasu. Od tamtego incydentu z Peterem nienawidziła zostawać sama. Bała się, że jakaś nadprzyrodzona postać ze świecącymi oczami wejdzie przez okno i ją zaatakuje.
- Nikogo tu nie ma – zapewnił, schodząc z góry, umieszczając broń w kaburze. – Ktokolwiek to był, już dawno zniknął. Może ktoś próbował cię nastraszyć. Może to dzieci sąsiadów? Próbują wkręcać ludzi nocą...
Lydia westchnęła i nic nie powiedziała. Wciąż była nieco roztrzęsiona po tym, co się stało.
- Dz-dziękuję – wymamrotała.
Lydia pomyślała, że Jordan musiał zobaczyć, że drżała, bo podniósł jej podbródek, by na niego spojrzała.
- Hej... jest okej. Nikogo tu nie ma. Jestem tu. Chcesz, żebym został? – wyszeptał Jordan.
Lydia przyłapała się na patrzeniu mu w oczy, znajdując w nich spokój.
- Nie-nie chcę tu zostać. To mnie przeraża – Widziała, jak Jordan kiwa głową, zgadzając się z nią. Mogła zobaczyć, że próbował jakoś zaradzić tej sytuacji.
- Możesz jechać do mnie, bo jeśli ktoś się straszy, nie powinnaś być sama. Pasuje ci? – zapytał dość stanowczo.
Lydia uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Była pod wrażeniem tego, jakim Jordan potrafił być dżentelmenem w takich sytuacjach. Była zaskoczona, że zapytał, czy pasuje jej to, by pojechali do niego. Żaden chłopak nigdy tak nie zrobił w stosunku do niej. Przeważnie zapraszają ją do siebie i oczekują, że się nimi zajmie, to wszystko. Wzięła torebkę i wyszła za Jordanem z domu. Wsiedli do radiowozu i pojechali do jego apartamentu.
Gdy tylko dojechali, Lydia poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Nic nie powiedziała, po prostu poszła za nim. Jego mieszkanie było takie same jak wtedy, gdy widziała je ostatnio. Uporządkowane, proste i czyste.
- Wyglądasz na zmęczoną – powiedział w końcu Jordan, unosząc brwi w zatroskaniu.
- Właściwie nie – ucięła, porządnie ziewając. – No dobra, może trochę.
Jordan zaśmiał się, delikatnie biorąc jej rękę, zaskakując ją tym, jak łagodny był jego dotyk. Zaprowadził ją do swojego pokoju. To pomieszczenie również było proste, z kilkoma niezbędnymi rzeczami. Rozejrzała się, poznając nowe otoczenie. Było tam biurko, kredens i, zajmujące większość pokoju, ogromne łóżko. Na stoliku nocnym stało zdjęcie jego jako dziecko z kimś, kogo Lydia wzięła jako jego matkę. Lydia nie pytała go o ojca, bo wiedziała, że to nie jej sprawa.
- Możesz tu spać, jeśli chcesz – powiedział jej Jordan z pocieszającym uśmiechem. – Bez obaw, będę spał na kanapie w salonie.
Odwróciła się twarzą do niego i skinęła głową, odwzajemniając uśmiech. Powiedział jej, gdzie jest łazienka i o tym, żeby mu dała znać, jak czegoś będzie potrzebować. Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi, zostawiając ją samą w jego pokoju. Lydii zajęło chwilę zorientowanie się po pokoju, zanim się w końcu położyła. Prześcieradło pachniało dokładnie tak jak on – nutka mięty zmieszana z wodą kolońską. Sprawiło to, że poczuła się jeszcze bardziej bezpiecznie i ciepło. Zanim zdążyła o tym pomyśleć, zamknęła oczy, udając, że śpi. Zanim zasnęła, słyszała, jak drzwi się cicho otwierają. Mimo tego, wciąż miała zamknięte oczy. Wiedziała, że to był Jordan, który pewnie coś chciał, bo to w końcu jego pokój. Nagle poczuła otulający ją koc i delikatne muśnięcie jej włosów palcami.
- Dobranoc, Lydia. Słodkich snów – usłyszała szept Jordana. Uśmiechnęła się lekko i w końcu zasnęła, czując się bezpiecznie pierwszy raz od wielu nocy.
____________
[1] – crush – obiekt twoich westchnień; tu: chodzi o to, że Jordan już nie był tylko zwykłym obiektem westchnień Lydii.
[2] – Lydia była crushem– tu: zawsze Lydia podobała się każdemu chłopakowi.
____________
Przepraszam za tak długą nieobecność, ale przez prawie całe wakacje nie było mnie w domu, a we wrześniu miałam dużo biwaków i nie miałam czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro