Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

JORDAN

Pamiętał, jak wracał do domu po odwiezieniu Lydii, zdjął mundur, wziął zimny prysznic, przebrał się w piżamę i położył do łóżka. Jednak nie pamiętał momentu, w którym zasnął. Nie pamiętał wiele z tego, co robił po pójściu do łóżka.

A teraz stał na zewnątrz w dzielnicy, której nie kojarzył, z wyjątkiem tego, że była bogatszą częścią Beacon Hills. Stał w nocnej ciemności, czując rześkie powietrze na swojej skórze. Co dziwne, był tylko w bokserkach i szarej bluzce w serek. Nie czuł zimna.

To już drugi raz, kiedy to się stało.

Rozejrzał się wokoło i zorientował się, że stoi przed jednym z ogromnych domów w okolicy, wszystkich tak samo nierozpoznawalnych. W domu nie było żadnych świateł, z wyjątkiem werandy. Przynajmniej wiedział, że ktoś tam mieszka. Nie chcąc być przerażającym, stojąc tam na otwartej przestrzeni, gdzie każdy mógł go zobaczyć, wezwać policję i zgłosić jego podejrzane zachowanie, które, jak mu się wydawało, byłoby wyjątkowo niezręczne, podszedł do krawężnika i usiadł na chodniku. Próbował wymyślić, jakim cudem się tu dostał. Nie miał zielonego pojęcia. Nie pamiętał, gdy opuszczał swój apartament ani gdy zakładał buty, co akurat miało sens, bo był na boso, a stopy stały się brudne.

Przyszedł tu?

Lunatykował?

Boże. Głowa go bolała.

Jego ręka sięgnęła do kieszeni i, na szczęście, był tam telefon. Nawet nie pamiętał, że tam go wkładał. Do mieszkania było daleko, a wiedział, że jest zbyt roztrzęsiony po tym wszystkim, by wracać całą drogę sam, więc zadzwonił do jedynej osoby, do której mógł.

Lydia.

Gdy odebrała po trzecim sygnale, była zaspana i zmęczona. Jordan od razu poczuł się niezwykle winny przez obudzenie jej. Jednak wiedział, że ona zrozumie.

- Hej, Lydia. Przepraszam, że dzwonię tak późno... - powiedział.

- Parrish? Nie, nie. Jest w porządku. Co się dzieje? – Była zmartwiona i wiedziała, że coś się stało, nawet jeśli jej tego nie mówił.

- Cóż... Ja... Jakoś przyszedłem na drugi koniec miasta i nie mam pojęcia jak i dlaczego – odpowiedział powoli, zdając sobie sprawę, że mówiąc to głośno, brzmi to jeszcze dziwniej.

- Oh – To było jedyne, co powiedziała, zanim zapadła cisza na kilka chwil. W końcu się odezwała – Gdzie jesteś?

Rozejrzał się za tabliczką z nazwą ulicy.

- Uh, na rogu Maple.

- Okej, będę tam za kilka minut.

Jordan zamierzał zaprotestować, ale wiedział, że nie ma sensu, odkąd ją wezwał. Po prostu skinął głową, chociaż nie mogła go zobaczyć.

- Dzięki.

Po tym, jak się rozłączyli, Lydii zajęło dokładnie piętnaście minut, by jej niebieska Toyota zatrzymała się przed nim. Drzwi po stronie kierowcy otworzyły się i wyszła, ubierając jedwabny szlafrok na bokserkę i spodenki od piżamy. Jordan starał się oderwać wzrok od jej gołych nóg, gdy do niego podbiegła.

- Wszystko w porządku? – zapytała, a ręka dotknęła jego ramienia.

- Tak – powiedział. – Z wyjątkiem tego, że nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem - Nie chciał, żeby brzmiało to bezczelnie, ale Lydia i tak zmrużyła na niego oczy.

- Lunatykowałeś już kiedyś?

- Nie-cóż – Jordan urwał, a jego myśli wróciły do tej nocy, gdy był w wojsku. Myślał, że to zbieg okoliczności. Ale teraz, gdy dowiedział się, że jest istotą nadprzyrodzoną, już nic nie wyglądało na zbieg okoliczności.

- Hej – Uścisk Lydii na jego ramieniu ześlizgnął się, więc delikatnie trzymała jego dłoń. Spojrzał w dół na nią. Jej oczy patrzyły na niego z prawdziwą troską i nie pamiętał, żeby ktoś kiedykolwiek tak na niego patrzył. – Możesz powiedzieć mi o wszystkim. Kto wie, może to pomoże rozgryźć nam, czym jesteś.

Część Jordana chciała jej powiedzieć, naprawdę, jak wtedy, gdy mówił jej o Camdenie, ale jednocześnie nie chciał obciążać jej swoimi problemami. Już robiła dla niego bardzo dużo, by pomóc mu z jego nadprzyrodzonymi sprawami i teraz pomagała mu na posterunku. Nie chciał już więcej zawracać jej głowy.

- To nic takiego – powiedział i chciał zmienić temat. – Myślisz, że to ma coś wspólnego z moją nadprzyrodzoną osobowością?

Przygryzła wargę i niepewnie wzruszyła ramionami.

- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?

- Poszedłem do łóżka – powiedział powoli Jordan. – ale nie pamiętam, żebym zasypiał. I... nie pamiętam niczego od tamtej chwili do teraz, tak właściwie – Spojrzał na swoje brudne stopy i podniósł wzrok na Lydię, która intensywnie patrzyła mu w oczy. – Co?

Mały, niewinny uśmiech przebiegł jej przez usta.

- Nic. Po prostu... przypominasz mi samą siebie.

- Oh – To było jedyne, co był w stanie powiedzieć w tej chwili, bo nagle przypomniało mu się wszystko, co Lydia przeszła podczas jej pierwszych dni jako banshee, gdzie podobnie jak on nie wiedziała, czym jest. Z wyjątkiem, w przeciwieństwie do niego, była sama w rozwikłaniu tego. Nie mógł sobie wyobrazić tego wszystkiego, przez co przeszła, miał tylko niejasny zarys. Nie dlatego, że Lydia mu powiedziała, tylko osobiście pytał Szeryfa o to, gdy został rzucony w nadprzyrodzoną pętlę wydarzeń. Od bycia poturbowaną przez psychopatycznego wilkołaka, do odkrycia, że miłość jej życia była jaszczurczym stworzeniem. To tylko odkrywało to, kim była, ponieważ ktoś, kogo nazywano Darach, próbował ją udusić – sprawiło to, że Jordanowi przebiegł dreszcz po plecach i poczuł się winny, bo chciał zabrać jej ból, a nawet nie mógł tego zrobić.

- Nie jest ci zimno? – Głos Lydii przywrócił go do rzeczywistości. Zobaczył, jak szybko rzuca mu spojrzenie, przyglądając się jego strojowi, ale Jordan także dostrzegł w jej oczach lekko dostrzegalny błysk, gdy go obczajała.

Prawdopodobnie zarumienił się, gdy Lydia spotkała jego spojrzenie z rozdrażnieniem na twarzy. Jedynie był ubrany w krótkie spodenki i bluzkę w serek, bez żadnych skarpet ani butów. Normalnym ludziom byłoby zimno.

Ale chwila, on nie był normalny. Normalni ludzie nie przeżyją spalenia żywcem.

- O dziwo, nie – odpowiedział nieśmiało. – Może to cecha bycia istotą nadprzyrodzoną.

Lydia się uśmiechnęła.

- Może.

Później ciągnęła go za rękę i upierała się, że powinna zawieźć go do domu. Jordan skinął głową i zajął miejsce pasażera. Przejażdżka minęła im w ciszy, z wyjątkiem tego, że dawał Lydii wskazówki, gdzie ma jechać, bo zorientował się, że aż do teraz, nigdy u niego nie była. Gdy w końcu dotarli pod jego apartament, Lydia odprowadziła go pod drzwi i weszła za nim do środka, nawet jeśli powiedział, że jest okej, bo już dość zawracał jej głowę.

- Nie martw się tym – powiedziała, gdy zapalił światła, oświetlając pokój. Jego mieszkanie było w większości puste, prócz podstawowych potrzeb, kanapy w kącie, telewizji, którą rzadko oglądał, z wyjątkiem sytuacji, gdy zapominał o wyłączeniu jej przed zaśnięciem na kanapie po późnej zmianie. Lydia odwróciła się do niego. – Gdzie jest kuchnia? Zrobię ci kawy.

Jordan chciał zaprotestować, ale gdy Lydia rzuciła mu spojrzenie, wiedział, co lepiej zrobić. Pokierował ją do kuchni i patrzył, jak Lydia znika za rogiem korytarza, po tym, jak mu powiedziała, by usiadł i próbował się zrelaksować. Po prostu opadł na sofę z westchnięciem i, jak bardzo by się nie starał, nie mógł się zrelaksować. Był zbyt skupiony na dziwności tej sytuacji i próbował zrozumieć, co się stało, jednocześnie mając na uwadze, jak bardzo ten incydent przypomniał mu o innym.

Kilka minut później, Lydia wróciła z kubkiem gorącej kawy. Podając mu ją, usiadła obok niego na kanapie. Ich kolana lekko ocierały się o siebie. Jordanowi dreszcz przeszedł po plecach na myśl, jak blisko niego siedzi Lydia. Mógł zobaczyć rozproszone piegi na jej policzkach i nosie, chcąc spędzić całą noc na ich liczeniu. Właśnie wtedy mu zaświtało, że to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy widział ją bez makijażu.

Mimo to, wciąż potrafiła zabrać mu oddech.

- W porządku? – zapytała.

- T-tak, jest dobrze – powiedział szybko. Jąkanie w głosie mówiło inaczej, gdy oderwał od niej wzrok i skupił się na filiżance kawy w dłoniach. Wziął łyka i był zaskoczony, że smakowała dokładnie tak, jak zawsze ją robił, wyobrażając sobie, jak wiele czasu Lydia spędza z nim, skoro wie, jaką kawę pije, nawet nie pytając.

Zadziwiająco, wiedział, jaką ona pije. Czarną, z dodatkiem małej ilości miodu i cukru. Czasem z cynamonem.

Boże, kiedy doszedł tak daleko?

To, że wiedział, jaki rodzaj kawy pije, o niczym nie świadczył –

- Przestań kłamać, Parrish – zakpiła, znowu przywracając go do rzeczywistości. – Jesteś okropnym kłamcą.

Był. Camden powiedział mu to samo.

Jordan westchnął.

- Tej nocy już wystarczająco zawróciłem ci głowę, Lydia.

Prychnęła.

- Zaufaj mi, kiedy jesteś nastoletnią banshee Beacon Hills, twój cudowny sen jest zakłócany dość często. - Zmarszczył brwi, ale Lydia uśmiechnęła się szeroko. – Więc przestań unikać pytania i po prostu mi powiedz.

Jeszcze raz westchnął głęboko, przecierając twarz dłońmi, zanim na nią spojrzał.

- To... już się działo – zdradził powoli.

- Kiedy? – spytała Lydia.

- Gdy stacjonowałem w Afganistanie. Pamiętasz, gdy mówiłem ci o Camdenie i o tym, co się mu stało? – Przełknął ślinę, gdy kiwnęła głową. Kontynuował – W noc przed... przed tym wypadkiem lunatykowałem-lub cóż, uważałem, że lunatykowałem, do wioski. W noc przed wybuchem... nie wiedziałem o tym oczywiście, a nawet po tym, pomyślałem, że to tylko zbieg okoliczności. To nic nie znaczyło. To znaczy, nadal czułem się winny, ale nie sądziłem, że ma to coś wspólnego ze mną. Ale teraz...

- Myślisz, że ma? – dokończyła za niego. – Myślisz, że to ma coś wspólnego z twoją nadprzyrodzoną osobowością?

Jordan skinął głową.

Siedzieli w ciszy przez kilka chwil, zanim Lydia zaczęła znowu:

- Wiesz, to co mi mówisz, przypomina mi czasy, gdy próbowałam rozgryźć moje moce banshee. Kończyłam w różnych miejscach, nie wiedząc jak i dlaczego, później znajdowałam martwe ciała... - urwała, czując jak dreszcz przebiega jej po plecach i Jordan musiał się powstrzymać przed położeniem ręki na jej ramieniu. – Uważam, że to interesujące, że przechodzisz przez coś podobnego, ale z tego, co pamiętam po ostatnim czytaniu bestiariusza, żaden z tych symptomów nie pasował do żadnego ze stworzeń, które wymieniliśmy na liście.

Jordan patrzył, jak Lydia marszczy brwi w zakłopotaniu. Tak jak Jordan, miała mętlik w głowie, ale nie obwiniał jej. Ta cała sprawa dezorientowała go.

- Co jeśli – zaczął znowu, przyciągając jej uwagę. – Co jeśli też jestem banshee?

Ta sugestia musiała brzmieć bardzo absurdalnie, bo Lydia wypuściła śmiech, który bardzo się starała stłumić.

- Myślę, że zapominasz o jednej rzeczy – powiedziała pomiędzy chichotami. – Banshee kobietami. A z tego, co kojarzę, jesteś mężczyzną, Parrish.

Jordan mógł poczuć, jak jego twarz płonie z ośmieszenia i z zawstydzeniem przebiegł ręką przez włosy. Jak mógł o tym zapomnieć? Przekopał cały Internet w poszukiwaniu informacji o banshee i to była prawdopodobnie jedna z najbardziej oczywistych rzeczy o nich.

- O-oh, racja – wymamrotał, powodując kolejne chichoty ze strony Lydii.

- Hej – powiedziała nagle, kładąc dłoń na jego kolanie. Oczy Jordana rozszerzyły się na ten gest. – Wiem, jak się teraz czujesz – kontynuowała. – Jesteś zdezorientowany i zagubiony i nie wiesz, kim jesteś... I to jest w porządku. Powiedziałam ci, że pomogę w rozwiązaniu tego i to zrobię. Rozgryziemy to razem, okej?

Jordan spojrzał w zielone oczy truskawkowej blondynki, chcąc zatracić się w nich na wieczność. Skinął głową i zerknął na czas. Było już po północy i nie chciał jej dłużej przetrzymywać.

- Robi się późno, powinnaś już lecieć – powiedział łagodnie. – Możesz sama wrócić do domu?

Lydia parsknęła i wstała.

- Zniknęłam ze szpitala i przez dwa dni chodziłam nago po rezerwacie. Myślę, że dam sobie radę, zastępco. – Szła do drzwi i zanim Jordan zdążył się powstrzymać, złapał jej za rękę, zatrzymując ją.

Teraz to była jej kolej, by spojrzeć na niego z rozszerzonymi oczami. Jej idealna brew uniosła się w zaciekawieniu, gdy gapiła się na to, jak trzyma jej rękę.

- Co? – zapytała, przerywając ciszę.

- Napisz do mnie, gdy będziesz w domu, żebym wiedział, że dotarłaś tam bezpiecznie – powiedział cicho, ale poważnie. Powoli puścił jej dłoń. Jego palce lekko dotykały jej, zanim się odsunął.

Oczy Lydii momentalnie spoczęły na nim, a usta zacisnęły się w cienką linię. Skinęła głową.

- Dobrze – obiecała.

Jordan patrzył, jak się odwraca i wychodzi z jego apartamentu, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając go samego. Stał tam przez kilka minut, zanim wrócił do łóżka. Nie poszedł spać, po prostu leżał, gapiąc się w telefon. W końcu, około piętnastu minut później, jego komórka zawibrowała na stoliku obok niego.

LYDIA:

Jestem w domu. Dobranoc, zastępco.

Uśmiechnął się i od razu odpisał.

Dobranoc, Lydia. Śpij dobrze.

***

Gdy następnego dnia Jordan przyszedł na komisariat, nie oczekiwał, że zobaczy tam Lydię. Nie oczekiwał również, że zobaczy ją stojącą w pobliżu biurka zastępcy Haigha i rozmawiającą z bratankiem Haigha, Haddenem. Jordan znał go jedynie z tego, że był punkiem w liceum, był niegrzeczny i nieznośny jak jego wujek. O czym Lydia z nim rozmawiała?

Patrzył, jak truskawkowa blondynka odrzuciła głowę w śmiechu, tym samym flirciarsko podrzucając swoje długie loki. Jej oczy błyszczały, gdy patrzyła na Haddena, który głupawo się do niej uśmiechał, przejeżdżając wzrokiem po każdym jej kształcie.

Jordanowi się nie podobało, jak Hadden się na nią gapił.

W ogóle mu się to nie podobało.

Nieświadomie zaciskając szczękę, Jordan wszedł do biura i usiadł przy biurku, starając skupić się na swojej pracy, a nie na słodkim śmiechu Lydii zmieszanym z chichotem Haddena. Nie mógł się skoncentrować. Około dziesięciu minut później Lydia weszła, uśmiechając się promiennie i siadając naprzeciwko niego. Skrzyżowała kostki, co w końcu przyciągnęło jego uwagę.

- Dlaczego rozmawiałaś z Haddenem? – wyrzucił z siebie, nieco zbyt gwałtownie niż by chciał.

Lydia spojrzała na niego ze zmrużonymi oczyma znad dokumentu, który czytała.

- Dlaczego cię to obchodzi?

Jordan nie wiedział, co odpowiedzieć. Dlaczego go to obchodzi?

- Bo Hadden nie jest kimś, z kim chciałabyś się spotykać – próbował powiedzieć najbardziej stanowczo, jak to było możliwe. – Jeżeli jest jak Haigh, rozumiesz.

Lydia zakpiła.

- Wyglądał na całkiem życzliwego, gdy z nim rozmawiałam.

- Tak, wyglądał całkiem życzliwego, gdy nazwał mnie dupkiem za zatrzymanie go, gdy przekroczył limit prędkości o 30 mil w terenie zabudowanym – wymamrotał pod nosem, wkurzony.

- Poprosił mnie o wyjście z nim na kolację dziś wieczorem – powiedziała nagle, sprawiając, że w szoku niemal zrzucił stos papierów na podłogę.

- Poprosił cię o wyjście? I co mu powiedziałaś?

- Oczywiście, że się zgodziłam – odpowiedziała niedbale Lydia, wracając do przeglądając dokumentów. – Jest słodziakiem, tak sądzę.

Tak sądzę? Jordan chciał jej powiedzieć, że z łatwością mogłaby mieć każdego chłopaka, chłopaka o wiele lepszego od Haddena, ale nie zrobił tego, bo nie miał prawa tak mówić. Przynajmniej go to obchodziło.

- Lydia – zaczął o wiele spokojniejszym tonem. – Myślę, że nie powinnaś z nim wychodzić. On... nie jest dobrym chłopcem.

- Zastępco, myślę, że potrafię zdecydować, kto jest dobrym chłopcem, a kto nie – powiedziała Lydia z narastającą irytacją w głosie. – Byłam z wystarczająco wieloma niegrzecznymi chłopakami, by się na tym poznać.

- Ale Lydia –

- Lydia? – Szeryf nagle stanął w progu drzwi, patrząc na ich dwójkę. – Możesz się przyjrzeć temu plikowi?

- Chętnie, Szeryfie – powiedziała Lydia, wstając i strzelając Jordanowi spojrzenie, zanim poszła za Szeryfem.

Przez resztę dnia Jordan rzadko widział Lydię, bo była zajęta pomaganiem Szeryfowi ze sprawami. Gdy ją widział, wyjaśniła się jasno, że nie zamierza słuchać jego gadania z kim ma się spotykać, a z kim nie, więc nie chciał do tego wracać. Około ósmej wieczorem, Jordan patrzył przez okno biura, jak Lydia wychodzi z Haddenem za ręce z komisariatu.

Wiedział, że nic na to nie może poradzić. Lydia mogła się spotykać z kimkolwiek chciała, więc dlaczego mu to tak przeszkadzało? Nie mógł się skupić na swojej papierkowej pracy, jego cała uwaga kręciła się wokół truskawkowej blondynki, więc odłożył dokumenty i odchylił się na krześle, głęboko wzdychając. Co, do cholery, się z nim działo? Dlaczego tak na niego działała?

Jordan znał odpowiedź. Po prostu nie chciał tego przyznać.

***

Było około jedenastej, a jego zmiana już się kończyła. Nagle jego telefon zadzwonił, a na ekranie pojawiło się imię Lydii.

Odebrał z przyspieszonym biciem serca.

- Halo? Lydia?

Nic nie powiedziała, ale mógł usłyszeć, że oddycha ciężko i wiedział, że stało się coś złego.

- Lydia? Wszystko w porządku? – spytał ze zmartwieniem w głosie. Zastanawiał się, dlaczego się nie odzywała i czy wciąż była z Haddenem.

W końcu przemówiła. Jej głos był stłumiony.

- M-możesz... mnie stąd zabrać?

Coś w nim pękło, gdy usłyszał te słowa, bo jego podejrzenia się sprawdziły. Coś było nie tak.

- Gdzie jesteś? – zapytał od razu, biorąc kurtkę i wychodząc z posterunku. Pobiegł do radiowozu.

- Na rogu 6th Street i Oaks – powiedziała powoli.

Jordana niemal zmroziło na te słowa. Znał tę okolicę. Była nie tylko odizolowana od głównej części Beacon Hills, ale także była owiana złą sławą. Ulice tam nie były dobrze oświetlone i zawsze w tamtych okolicach były popełniane zbrodnie. Gdy usłyszał, że Lydia jest tam, prawdopodobnie sama, szybko wyjechał z parkingu i wcisnął pedał gazu.

- Będę tam za dziesięć minut – powiedział jej. – Po prostu tam zostań, dobrze?

Mógł wyobrazić sobie jej skinięcie głowy.

- Okej. Tylko... p-przyjedź szybko. Proszę.

- Dobrze – powiedział i rozłączył się. Jechał z maksymalną, dozwoloną prędkością przez puste ulice.

Gdy w końcu dotarł do rogu 6th Street i Oaks, znalazł ją siedzącą na krawężniku w ciemności, tylko jej włosy lśniły jak ogień. Jordan zaparkował samochód i podbiegł do niej.

- Lydia! Nic ci nie jest? – zapytał od razu, jak tylko przy niej był.

Lydia nie odpowiedziała, ale gdy na niego spojrzała, mógł zobaczyć jej zaczerwienione oczy i łzy na policzkach. Płakała. Coś się w nim zatopiło i klęknął obok niej, obejmując ją ramieniem.

- Lydia. Co tu robisz sama? Gdzie Hadden? – starał się pytać łagodnie.

Zamiast odpowiedzieć, potrząsnęła głową. Przycisnęła kolana bliżej klatki piersiowej i Jordan mógł zobaczyć, że drżała.

Cokolwiek się stało, wiedział, że nic dobrego. I wiedział, że to na pewno coś, co ma związek z Haddenem.

Nie pytał jej o to. Jeśli nie chciała nic mówić, postanowił, że nie będzie jej naciskał.

- Zabiorę cię do domu – powiedział delikatnie. Kiwnęła głową. Pomógł jej wstać.

Jordan wykorzystał tę chwilę, gdy zaprowadził ją z powrotem do samochodu, aby upewnić się, że nie ma żadnych obrażeń, i ku jego uldze, nie miała. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, patrząc jak cicho wślizguje się do środka. Zamknął drzwi, gdy tylko jej stopy były już na miejscu i wsiadł na swoje miejsce. Gdy wracali, Jordan czekał, aż Lydia coś powie, ale milczała ze spuszczonym spojrzeniem i bawiła się palcami.

Chciał się dowiedzieć, co się stało, że skończyła w jednej z najgorszych części miasta, czy Hadden źle się zachowywał, dlaczego była sama. Te pytania chodziły mu po głowie wraz z innymi, kiedy skręcił w prawo na następnym skrzyżowaniu i wrócił na główną ulicę z zamiarem dojechania do jej domu.

- Możesz to powiedzieć.

Po kilkuminutowej ciszy, Lydia w końcu cokolwiek powiedziała i Jordan nie miał pojęcia, co miała na myśli.

- Co powiedzieć? – spytał, zdezorientowany.

- Nie bądź głupi – syknęła.

- Lydia, naprawdę nie wiem, o czym mówisz – starał się powiedzieć jej szczerze, bo naprawdę nie wiedział.

Obróciła się na siedzeniu i spojrzała na niego. Jordan mógł powiedzieć, że nie była zadowolona.

- Powiedz mi, że się myliłam – powiedziała o oktawę głośniej. – Powiedz mi, że byłam głupia i powinnam była cię posłuchać!

Słysząc to, Jordan szybko zerknął w boczne lusterka i zaciągnął ręczny. Zaparkował i odwrócił się w stronę Lydii, poświęcając jej całą swoją uwagę.

- Dlaczego uważasz, że powinienem to powiedzieć? – zapytał spokojnym głosem.

Już na niego nie patrzyła, ale sposób, w jaki jej ramiona były skrzyżowane na klatce piersiowej i brew uniesiona, mógł powiedzieć Jordanowi, że była zła, ale nie wiedział, czy była zła na niego czy na siebie. Gdy nic nie odpowiedziała, Jordan westchnął.

- Lydia, to, co ci powiedziałem na stacji... nie miałem prawa tego mówić, ingerować w twoje życie i przepraszam –

- Próbował mnie dotykać.

Słowa, które wyszły z jej usta tak nagle, sprawiły, że Jordanowi zajęło kilka chwil, by doszło do niego to, co powiedziała.

- On-Hadden próbował cię dotykać? – Gdy skinęła głową, zacisnął ręce na kierownicy. Wszystko, o czym myślał, to ten drań.

Nie zamierzał tak tego zostawić.

Rozprawi się z Haddenem później-teraz musiał upewnić się, że Lydii nic nie jest.

- O-on próbował mnie dotykać... i powiedziałam „nie"... i powiedział mi, żebym wysiadła z samochodu... i... - jej głos się urwał. Jordan nie potrzebował już niczego więcej, by wyobrazić sobie to wszystko.

Był zły, zły na siebie za to, że nie zapobiegł temu, zły, bo Lydia musiała przez to przejść. Jego szczęka zacisnęła się i mógł poczuć wrzący w nim gniew ponownie, jak wtedy, gdy byli w magazynie z Wendigo. Przez chwilę myślał, że nad tym nie zapanuje, że tego nie pohamuje. Miał ochotę w coś uderzyć, w Haddena, bo kim, do cholery, on myślał, że był –

- Parrish?

Poczuł dotyk dłoni Lydii. Otworzył oczy i zobaczył, że się na niego gapiła.

- Wszystko w porządku? – zapytała.

Jordan skinął głową.

- Powinienem... zapytać cię o to, Lydia. Przykro mi, że przez to przeszłaś. Nikt nie powinien przez to przechodzić. Ty nie powinnaś przez to przechodzić – powiedział jej łagodnie.

Lydia dała mu mały, słaby uśmiech.

- Dzięki... za to, że przyjechałeś i mnie stamtąd zabrałeś.

- Jasne, w każdej chwili – powiedział, uśmiechając się i odpalając samochód ponownie. Wycofał się i skręcił w lewo w następną ulicę, która była w przeciwnym kierunku do jej domu.

- Myślałam, że odwozisz mnie do domu? – zapytała, spoglądając na niego znowu.

Zerknął na nią.

- Nie jadłaś jeszcze, prawda? – Słyszał burczenie w jej brzuchu, odkąd wsiedli do samochodu.

Najpierw oczekiwał, że Lydia zaprzeczy, ale zamiast tego zacisnęła usta i skinęła głową nieco zawstydzona. Nie mógł nic na to poradzić, ale pomyślał, że to było urocze.

- Dobrze. Ponieważ również umieram z głodu, znam tanią restaurację w pobliżu, która serwuje dobre żarcie – powiedział jej. – nie masz nic przeciwko?

Znalazł kolejny, lekki uśmiech na jej ustach, gdy skinęła głową. Jordan zaparkował samochód przed knajpą i otworzył Lydii drzwi od strony pasażera już drugi raz tej nocy. Dostał w zamian spojrzenie pełne docenienia. Uznał, że stało się to dla niego naturalną tendencją. Weszli do knajpy. Jordan położył dłoń na plecach Lydii i zajęli pusty stolik. Jego palce musnęły jej plecy, zanim się odsunął, zastanawiając się, co robił i jak niewłaściwe to było, zwłaszcza po tym, co dzisiaj przeszła.

Lydia dostrzegła jego wahanie i, ku jego zaskoczeniu, przysunęła się bliżej.

- Jest w porządku – powiedziała uspokajająco.

Oczy Jordana nieco się rozszerzyły, ale Lydia jedynie uśmiechnęła się, sięgając po jego rękę i kładąc ją na swojej talii. Mógł tylko mrugnąć do niej, osłupiały.

- Zamierzasz poprowadzić mnie do stolika, czy będziemy tak tutaj stać? – zapytała nagle, a głupawy uśmieszek zagościł na jej ustach. Jordan pufnął.

Kiwnął głową i zaprowadził ją do jednego z pustych stolików, gdzie wślizgnął się na siedzenie obok niej. Patrząc na nią teraz, wyglądała na spokojniejszą niż gdy znalazł ją siedzącą na krawężniku przy ulicy. Czuł, jakby postawiła temu czoło.

Nie mógł się powstrzymać przez pomyśleniem, ile razy już musiała to robić.

Kelnerka przyszła zaraz po tym, jak usiedli. Blondynka, którą Jordan widział zawsze, gdy tu przychodził po późnej zmianie. Rzuciła mu flirciarski uśmiech i zebrała ich zamówienia, zanim szybko odeszła, kołysząc biodrami. Jordan pomyślał, że to ze względu na niego. Gdy odwrócił spojrzenie do Lydii, zobaczył, że zrobiła się strasznie cicha i spuściła spojrzenie, bawiąc się palcami. Jej włosy spadły na twarz, jak piękna, czerwona kurtyna.

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest, Lydia? – zapytał znowu, a jego troska wzrosła w stosunku do truskawkowej blondynki. – Hadden... nie skrzywdził cię czy coś, prawda?

Potrząsnęła głową i westchnęła głęboko. Coś wciąż jej przeszkadzało.

Zauważając to, Jordan zbliżył się i delikatnie położył dłoń na dłoni Lydii na stole, sprawiając, że na niego spojrzała.

- Hej, skoro jesteśmy towarzyszami, powinnaś wiedzieć, że możesz powiedzieć mi wszystko, racja?

Lekko się uśmiechnęła i skinęła głową.

- Po prostu... po prostu przez cały czas mam wrażenie, że chłopcy chcą tylko mojego ciała.

Gdy te słowa wyszły z jej ust, Jordan był zaskoczony. Zaskoczony, bo nie wiedział, że Lydia myślała o sobie w ten sposób.

- Lydia – zaczął, ściskając lekko jej dłoń. – Każdy chłopak powinien być szczęśliwy, że cię ma. Jesteś inteligentna, pewna siebie, troskliwa i niezwykle piękna... A jeśli chłopcy widzą tylko twój wygląd, nie tylko tracą wszystkie inne niesamowite rzeczy, ale też nie są warci twojego czasu. Zasługujesz na wiele więcej.

Patrzył, jak Lydia uśmiecha się na jego słowa, ale potem spuściła wzrok. Nie mógł przegapić lekkiego rumieńca na jej policzkach. Sprawiło to, że jego twarz również się zaczerwieniła, bo nie pamiętał, kiedy widział jak Lydia Martin się rumieni.

- Dzięki – wymamrotała.

Jordan w odpowiedzi otworzył usta, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, kelnerka przyszła z ich jedzeniem. Była nieco zaskoczona tym, że Jordan wciąż trzyma rękę Lydii.

- Oh, przepraszam, w czymś przeszkadzam?

- Nie – odpowiedział, odsuwając dłoń od truskawkowej blondynki. – Mogłaby pani zrobić jeden rachunek zamiast dwóch? – spojrzał na Lydię i się uśmiechnął. – To moja uczta.

Lydia zmarszczyła brwi do niego i spojrzała na blond kelnerkę.

- Nie, jest w porządku, po prostu, proszę, zrób dwa osobne rachunki. – Teraz była kolej Jordana, by zmarszczyć brwi, ale jedynie uśmiechnęła się do niego i powiedziała – No co? Jestem niezależną kobietą, która doskonale potrafi zapłacić za swoje jedzenie, zastępco.

Jordan nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.

- Lydia, błagam. Płacenie za ciebie nie zmniejszy tego, że już postrzegam cię jako silną niezależną kobietę. Robię to tylko dlatego, że chcę to zrobić. Nic więcej.

Rumieńce na policzkach Lydii wzmocniły się i Jordan nie mógł powstrzymać wzroku uwielbienia.

- Wow, gdzie mogę dostać takiego mężczyznę jak ty? – Flirciarska uwaga kelnerki sprawiła, że Jordan się zarumienił, a blondynka zachichotała i odeszła, strzelając mu sugestywne spojrzenie.

Jeśli myślał, że to sprawiło, że się zarumienił, to widział właśnie, jak Lydia rzuca kelnerce takie spojrzenie, które zdecydowanie nie czyniło go mniej speszonym.

Jedli w całkowitej ciszy, za co Jordan był wdzięczny, bo był całkiem pewny, że w ciągu tych piętnastu minut powiedział już wystarczająco dużo i nie zamierzał nic się więcej odzywać. Był czerwony jak pomidor.

Ponieważ na pewno miała na niego taki wpływ, a teraz zastanawiał się, że może ma taki sam wpływ na nią, nawiązując do sposobu, w jaki wcześniej się rumieniła.

Gdy zjedli, kelnerka przyszła z jednym rachunkiem, ku uldze Jordana, i wyjął portfel. Gdy spojrzał na rachunek przed nim, zauważył falistą kaligrafię z tyłu paragonu. Numer telefonu.

- Dzwoń, kiedy chcesz – kelnerka droczyła się nieśmiało, zbierając talerze, zanim wyszli.

Jordan był pewny, że był czerwony na twarzy, nie dlatego, że kelnerka dała mu swój numer – to mu się często zdarzało – tylko dlatego, że wszystko to działo się na oczach Lydii. I gdy spojrzał na truskawkową blondynkę, mógł zobaczyć, z jakim skupieniem wpatruje się w numer telefonu na rachunku. Pewnie zastanawiała się, co on zamierza z tym zrobić.

Z drugiej strony, mógł zgnieść kartkę i wyrzucić, ale chciał zobaczyć reakcję Lydii.

Więc, ostrożnie, choć starając się wyglądać zwyczajnie, schował papierek do kieszeni jeansów. Gdy znów na nią spojrzał, nie patrzyła już na niego. Miała założone ręce na klatce piersiowej i zmarszczone brwi. Zapłacił, a Lydia wyszła z knajpy z takim impetem, że Jordan obawiał się, że podłoga załamie się pod jej obcasami.

Wyjechał spod restauracyjki i gdy był na drodze, nie odezwała się do niego ani słowem.

Postanowił, że jako pierwszy przerwie ciszę.

- Lydia? Coś się stało?

Nie oczekiwał odpowiedzi, ale nagle wyrzuciła z siebie:

- Lubisz ją? Uważasz, że jest piękna? Umówisz się z nią?

Wytrącony z równowagi przez jej nagłą odpowiedź, Jordan nacisnął mocno hamulce, bo nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.

- Co? O kim ty mówisz? O tej kelnerce? – Jeśli to było o tym, że zatrzymał jej numer, to zdecydowanie nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony. – Lydia, nie zamierzam się z nią umówić – próbował wyjaśnić.

Szybko odpowiedziała:

- Naprawdę? Więc dlaczego zachowałeś jej numer? Wszyscy wiemy, że ją lubisz, Parrish. – Próbował otworzyć usta, by się jej odgryźć, zastanawiając się, co do cholery, znaczyło „wiemy" w tym zdaniu, ale przerwała mu – Myślałam, że jesteśmy towarzyszami. Myślałam, że mówimy sobie wszystko. Czy czasem nie tak właśnie powiedziałeś? – zakpiła. – Przestań kłamać. To oczywiste, że ją lubisz. – Gdy to powiedziała, od razu wysiadła z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami i odeszła, zostawiając Jordana całkowicie ogłupiałego.

Zajęło mu kilka chwil, by przetworzyć informacje. Zamknął buzię, którą rozdziawił na jej reakcję i wysiadł z samochodu, biegnąc za truskawkową blondynką.

- Lydia, zaczekaj!

Nie zatrzymała się jednak, po prostu idąc uparcie kilka stóp przed nim.

- Lydia, przynajmniej pozwól mi cię podrzucić do domu – kontynuował. – Jest zbyt późno, byś szła sama do domu! – Patrzył, jak skręca w ulicę, całkowicie nie reagując na niego. Wzdychając, szedł za nią aż do rogu –

- Hej, ślicznotko.

Wypowiedź należała do grupy chłopaków stojących obok chodnika. Otoczyli ją. Jeden z nich, wysoki i zapewne pijany, podszedł do niej bliżej, kładąc dłoń na jej podbródku.

Gniew zawrzał w Jordanie.

- Zostaw mnie – usłyszał Lydię, wyszarpującą się z uścisku mężczyzny, starającą się wyjść z okręgu. Nie było takiej opcji, zablokowali jej drogę ucieczki.

- Dlaczego? Nie chcesz zostać i do nas dołączyć? – facet, który ją dotknął, zadrwił. Złapał jej ramię, tak, że pojawiły się na nim siniaki i przycisnął ją do ściany.

Lydia krzyknęła i Jordan od razu bez wahania wyciągnął pistolet.

- Trzymaj się od niej z daleka!

Kiedy chłopcy zobaczyli go w policyjnym mundurze, trzymającego broń, szybko się wycofali. Jednak mężczyzna, który wciąż trzymał Lydię, wyglądał na kompletnie przerażonego i miał łzy w oczach, lecz się nie ruszył. Zamiast tego, głupawo uśmiechnął się do Jordana, bo cała ta sytuacja rozbawiła go.

- Chyba nie przyniósł pan broni do walki na pięści, panie władzo – uśmiechnął się.

Jordan zacisnął szczękę. Jego zacisk na broni poluzował, aż w końcu schował ją za pas spodni.

- Jeśli nie chcesz zostać poszkodowany, sugeruję, byś ją puścił, bo inaczej wezmę sprawy w swoje ręce – powiedział przez zaciśnięte zęby.

Jego groźba jedynie sprawiła, że mężczyzna się zaśmiał. Jego złośliwy śmiech rozniósł się echem po okolicy.

- To miało być ostrzeżenie?

Jordan spiorunował go wzrokiem.

- Groźba.

Mężczyzna nic nie powiedział, ponieważ jego dłonie zacisnęły się w pięści i zanim Jordan się zorientował, facet machnął do niego pięścią. Mógł przysiąc, że słyszał, jak Lydia wydała kolejny krzyk. Pięść mężczyzny prawie uderzyła w jego górną wargę, ale Jordan szybko zrobił unik. Facet zobaczył, że nie zadziałało, a Jordan szybko wykorzystał okazję, by zahaczyć o jego szczękę, co sprawiło, że mężczyzna potknął się jeszcze bardziej, dając Jordanowi przewagę, by pchnąć mężczyznę w ścianę. Z łatwością założył mu ręce za plecami i wyjął kajdanki zza pasa.

- Po dzisiejszej nocy, w pierwszej kolejności najbardziej będziesz żałować, że kiedykolwiek próbowałeś molestować seksualnie dziewczynę – warknął mu do ucha i zapiął kajdanki.

Niedługo potem przyjechała policja, ścigając radiowozami tych chłopaków, gdy tylko Jordan objaśnił całą sytuację jednemu z zastępców. Po przeprowadzeniu procedur, odwrócił się, by sprawdzić, czy Lydia ma się dobrze, ale westchnął, gdy zorientował się, że nigdzie jej nie było. Odchodząc od zastępców i radiowozów, skręcił w róg ulicy i szybko biegł chodnikiem, rozglądając się dookoła, próbując złapać wzrokiem truskawkową blondynkę. Gdy zmartwienie pęczniało w jego klatce piersiowej, skręcił w inną ulicę i ją znalazł.

Lydia stała przy jego radiowozie, otulając się swoimi ramionami. Wyraźnie drżała. Jordan wiedział, że to nie przez pogodę. Była molestowana dwa razy tej nocy i Jordan nie sądził, żeby to były pierwsze takie incydenty. Myśl o tym sprawiła, że coś w nim znowu pękło. Podszedł do niej. Nie wiedział, co jej powiedzieć, nie wiedział co ma powiedzieć, by odebrać jej trochę bólu. Gdy lekko dotknął jej ramienia, wzdrygnęła się i spojrzała na niego. Jordan widział, że jej oczy były pełne łez i jej twarz była zaczerwieniona od tego, że zbyt dużo płakała.

- Hej, hej... Pozwól mi zabrać cię do domu, okej? – powiedział łagodnie do niej.

Skinęła głową i otworzyła drzwi radiowozu, wślizgując się do środka. Jordan wsiadł na fotel kierowcy i wyjechał na ulicę. W końcu, po tak długim dniu, dojechali do jej domu.

***

Jego prawa pięść i górna warga delikatnie krwawiły i zauważył to dopiero, gdy miał wysadzić Lydię na podjeździe i wskazała to.

- Wejdź do środka, oczyszczę ci rany – powiedziała, otwierając drzwi od samochodu.

Jordan potrząsnął głową.

- Jest w porządku. To tylko zadrapanie. I jest już późno. Nie chciałbym przeszkadzać twojej mamie –

- Nie ma jej w domu. Jest okej – powiedziała, dając mu uspokajające spojrzenie i dodała – Wpakowałam cię w kłopoty. To moja wina, że jesteś ranny, więc wejdziesz do środka, czy tego chcesz, czy nie.

Chociaż zmuszała go do wejścia do środka, nie mógł się pozbyć uczucia, że sprawił, że czuła się niekomfortowo przez zaproszenie go, zwłaszcza że jej mamy nie było w domu i zwłaszcza po tym, co się dziś wydarzyło. Nawet jeśli wiedział, że nigdy nie skrzywdziłby Lydii, był świadomy tego, że wciąż była roztrzęsiona. Zorientował się, że nie ma szans z nią wygrać, więc skinął głową i poszedł za nią do jej domu. Patrzył jak skopuje szpilki i idzie dalej, a on stanął w progu, czując się niezręcznie, bo pierwszy raz był w jej domu.

Zauważając, że nie idzie za nią, Lydia odwróciła się i zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, że tam stał.

- Zamierzasz wejść, czy co? Jest zimno na zewnątrz.

Na jej pozwolenie, Jordan wszedł do środka, zdejmując buty. Dom był większy w środku niż na zewnątrz, więc rozejrzał się dookoła. Lydia wróciła z apteczką w ręce.

- Usiądź – poinstruowała, więc zajęli jedną z luksusowych sof w salonie. – Tutaj, daj mi opatrzyć swoje kłykcie...

- Jest naprawdę w porządku, Lydia. To tylko zadrapanie – próbował jej tłumaczyć, ale na nic to się zdało, bo wzięła jego rękę i zaczęła oczyszczać.

Jordan uważnie obserwował, jak Lydia spędza czas opatrując jego rany i aplikując lekarstwa, by nie wdało się zakażenie. Jej dotyk był łagodzący i kojący i prawie czuł się, jakby był w domu, siedząc obok niej.

- Nie rozumiem, dlaczego chłopcy chcą tylko twojego ciała – nagle powiedział, nim mógłby się powstrzymać. – Jesteś niesamowita, Lydia Martin. Czymś więcej niż tylko wyglądem.

Spojrzała na niego, absolutnie zdziwiona na jego słowa i tylko mrugnęła do niego, jakby próbowała znaleźć właściwe słowa. Nigdy w życiu Jordan nie pomyślałby, że mógłby zaniemówić przez słowa Lydii Martin.

- Dziękuję... Wiesz, też masz coś więcej niż tylko wygląd... - powiedziała, przygryzając wargę i skupiając się na bandażowaniu jego palców.

To sprawiło, że lekki uśmiech przebiegł przez jego usta, ale szybko zniknął, gdy zobaczył, że cicho płacze. Powoli i ostrożnie, Jordan podniósł jej podbródek, by ponownie na niego spojrzała.

- Hej, nie płacz. Płacz nie pasuje do znakomitej Lydii Martin – powiedział, dając jej prawdziwy uśmiech.

Lydia pociągnęła nosem, ocierając łzy i przecierając oczy.

- Przepraszam... - wymamrotała i zajęła się rozcięciem na jego dolnej wardze.

- Proszę, nie przepraszaj – powiedział jej, bo była ostatnią osobą, która powinna dzisiaj przepraszać. – Jeśli ktokolwiek powinien przepraszać, to jest to Hadden lub inny chłopak.

Nic nie odpowiedziała, po prostu gapiła się w jego duże, zielone oczy. Jordan patrzył w jej, ale ledwie mógł sobie wyobrazić te wszystkie emocje, które ją zalewały w tym momencie. Prawie z wahaniem, odgarnął pasemko jej włosów za ucho. Jego dotyk był tak delikatny, że jej oczy zatrzepotały blisko przez kilka sekund, zanim spojrzała na niego spod ciężkich powiek. Zanim spostrzegł, co robił, nachylił się bliżej, bliżej i bliżej, aż jego usta były zaledwie cale od jej. Mógł poczuł ciepło od jej ust. Przez chwilę nie myślał racjonalnie. Nie myślał o tym, że ona ma zaledwie osiemnaście lat, a on był od niej starszy o sześć lat, czy o tym, że to było złe. Wszystko, o czym myślał, to to, jak bardzo chciał przycisnąć swoje usta do jej ust w możliwie najdelikatniejszy sposób, przyciągając ją możliwie najbliżej siebie.

Ale później wrócił do rzeczywistości. W końcu zorientował się, co robił, odsunął się, spuszczając wzrok, by nie móc zobaczyć wyrazu twarzy Lydii.

- Powinienem... już... iść – powiedział powoli, gdy wstał. Wtedy ukradł jej spojrzenie, widząc, że kiwa głową, odkładając apteczkę. Przełknął ślinę, próbując zrozumieć, co sobie myślał w chwili, gdy się zbliżył tak blisko niej kilka minut temu. Nie mógł nawet odgadnąć, co Lydia o nim myślała.

Jordan szybko poszedł w kierunku drzwi, gotowy do ucieczki, ale zanim mógł to zrobić, znów go zawołała:

- Parrish?

Zatrzymał się i odwrócił, by na nią spojrzeć.

- Tak?

- Dziękuję... - powiedziała, w końcu się uśmiechając. – za wszystko.

Widząc jej uśmiech, Jordan także się uśmiechnął.

- Jesteśmy towarzyszami, pamiętasz? Musimy uważać na siebie nawzajem. – Patrzył, jak jej uśmiech staje się szerszy i zanim mógł się powstrzymać, podszedł do niej, a jego usta musnęły jej czoło, pozwalając ustom być tam dłużej niż zamierzał. Gdy się odsunął, patrzyła na niego nieco oszołomiona.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, dzwoń. I... zamknij drzwi, dobrze? – Nie wiedział, dlaczego to mówił, dlaczego pocałował ją w czoło, ale wolał myśleć, że to dlatego, że się martwił. Nic więcej.

Choć w głębi duszy wiedział, że to coś więcej.

Lydia złączyła usta, jakby chciała ukryć uśmiech i skinęła głową.

- Napisz do mnie, gdy dojedziesz do domu. Żebym wiedziała, że dotarłeś tam bezpiecznie – powiedziała mu poważnie, przypominając mu, że dokładnie to samo powiedział jej zeszłej nocy.

Jej prawdziwa troska spowodowała jego uśmiech.

- Napiszę – powiedział, rzucając jej ostatnie spojrzenie, nim opuścił jej dom.

Gdy jechał do domu, przez cały czas myślał o pewnej truskawkowej blondynce i o tym, że mógłby zrobić wszystko, by zobaczyć jej uśmiech.

W pewien sposób przerażało go to. Były to rzeczy, które mógł zrobić dla jej szczęścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro