Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


LYDIA

Do czasu, aż Lydia i Jordan wrócili na posterunek, była prawie pora na lunch i panował rozgardiasz. Zastępcy biegali w tę i z powrotem rozwiązując sprawy i wymieniając dokumenty na inne. Lydia i Jordan stanęli naprzeciwko biurka Szeryfa, obserwując, jak przegląda papiery Charliego. Był brutalnie zamordowany i Lydia mogła dokładnie zobaczyć zdjęcia, gdy siedzieli przy biurku.

Nie mogła nic na to poradzić – znów zawiodła. Znów nie udało się jej uratować kolejnego życia. Zobaczyła skrzywienie na twarzy Szeryfa i to ją tylko dobiło.

- Jego rodzice byli bardzo zdruzgotani – powiedział Szeryf, wzdychając głęboko i pocierając czoło. Był wyraźnie sfrustrowany. – Chciałbym im przynajmniej pomóc w poszukiwaniach tego, kto to zrobił.

- Przepraszam, Szeryfie – wymamrotała Lydia, spuszczając wzrok. – Chciałam móc pomóc.

Szeryf potrząsnął głową z dezaprobatą.

- To nie twoja wina, Lydia. Próbowaliście jak najlepiej.

Spokojnie kiwnęła głową, podnosząc wzrok na Jordana. Lydia nie mogła przestać myśleć o tym, co stało się zeszłej nocy. To było jak sen. Może to był tylko sen? Nie, to nie był sen. To było zbyt realne. Pamiętała to tak dokładnie – sposób, w jaki jej skóra wrzała od ciepła, które dawały jego ramiona owinięte wokół niej. Jak jego ciało było takie ciepłe w porównaniu z jej zimną, odsłoniętą skórą. Gdy o tym myślała, całe jej ciało rozpalało się od nowa. Kiedy spojrzała na Jordana, zauważyła, że jego oczy również spoglądają na nią, ich spojrzenia zablokowują się na kilka długich chwil, zanim szybko odwróciła wzrok. Czuła, jak jej twarz płonie i nie była zaskoczona, gdy na jej policzkach pojawiły się rumieńce, bo w pobliżu zastępcy rumieniła się częściej niż byłaby skłonna przyznać.

Dlaczego tak się czuła? To nie było właściwe. Był od niej o sześć lat starszy. Dlaczego, do cholery, miałby lub interesował się osiemnastolatką? Nigdy żaden starszy mężczyzna nie interesował się Lydią. Była z kilkoma, ale zachowywali się jak piętnastolatkowie w przedszkolu, w porównaniu do prawdziwych dorosłych. Ich jedyną dobrą cechą było to, że byli nawet dobrzy w łóżku, ale nic poza tym. Z drugiej strony, Jordan był inny. Właściwie to zachowywał się dojrzale i traktował ją jak równą sobie, w przeciwieństwie do innych zastępców na komisariacie, którzy po prostu mieli ją za wariatkę lub jej poprzednich chłopaków, którzy używali jej jako arm candy [1]. Potem całe miasto myślało, że ma właśnie taką reputację. Ale nie Jordan. Od samego początku pytał ją o pokazywanie zbrodni i nigdy nie nazwał jej szaloną lub traktował jej jak przestępczynię.

I choć tego nie okazywała, doceniała to.

Powoli ukradła mu kolejne spojrzenie, bo, Boże, wyglądał tak dobrze z potarganymi włosami. Jej wzrok zatrzymał się na jego klatce piersiowej, bo znów był ubrany w koszulkę od munduru. Była trochę pomarszczona, bo wczoraj zawiązała ją wokół talii. Na jej ustach pojawił się mały uśmiech na to wspomnienie, ponieważ nie było sposobu, by zapomnieć, jak oczy Jordana przeleciały przez jej ciało, gdy zobaczył ją w swojej koszulce. Wtedy, jak i teraz, przyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele.

Nie założył kurtki, nie tak ironicznie, ponieważ Lydia miała ją teraz na sobie. Ubrała jego kurtkę ponownie, bo kochała to uczucie, gdy ją zakładała. To było dziwne do przyznania, ale nie obchodziło ją to. Opatuliła się nią ciaśniej i wdychając miętowy zapach Jordana, zastanawiała się, czy jest fanem Big Red.

- Parrish! Lydia! – Głos Szeryfa przywrócił ją do rzeczywistości, powodując, że podskoczyła. Spojrzała na starszego mężczyznę, który patrzył na ich dwójkę z podniesioną brwią. – Wszystko z wami w porządku? Zachowujecie się dziwnie, odkąd wróciliście. Co się tam działo?

Lydia przełknęła ślinę, a wydarzenia z minionej nocy znów wróciły. Była pewna, że zarumieniła się bardziej niż przedtem. Spojrzała na Jordana i zobaczyła, że koniuszki jego uszu stały się czerwone. Gdy żadne z nich nie odpowiedziało, Szeryf westchnął i zmienił temat, decydując się nie wnikać. Lydia była mu wdzięczna. Mogła się tylko zastanawiać, co Jordan powiedział Szeryfowi, że postanowił zejść z tematu zeszłej nocy.

- Tak w ogóle, Parrish, doszła nam nowa zbrodnia, możesz się tym zająć? – zapytał Szeryf, zwracając ponownie uwagę Lydii.

- Oczywiście, proszę pana – Jordan skinął głową i Lydia mogła zauważyć, że unikał jej spojrzenia. Gdy tylko Szeryf wyszedł, Lydia wzięła torebkę i poszła za Jordanem do drzwi. Zatrzymał się i odwrócił do niej. Tym razem to było inne spojrzenie.

- Jest okej, Lydia. Poradzę sobie – powiedział, nieco stanowczo. – Powinnaś pójść do domu i odpocząć.

Lydia zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, czy jest bardziej zraniona czy wściekła, a może jedno i drugie. Jordan powinien wiedzieć, że nie była typem osoby, która szła do domu, gdy ludzie byli w potrzebie. W pewien sposób nie mogła nic poradzić, że poczuła się zraniona na tą myśl. Czuła, jakby Jordan nagle się od niej oddalał. Jeszcze wczoraj się jej zwierzał i przez chwilę zaczynała myśleć, że w końcu doszli do punktu, w którym czują się dobrze ze sobą. Lydia myślała, że byli ekipą. Gdziekolwiek idzie jedno, idzie też drugie. Zmarszczyła brwi i założyła ręce na klatce piersiowej.

- Chcę iść. Chcę pomóc – stwierdziła.

Jordan westchnął.

- Nie, Lydia. Poradzę sobie. To może być niebezpieczne.

To sprawiło, że się skrzywiła, bo to czasem nie dlatego był tu z nią? Nie była zraniona.

- Właśnie dlatego tu jesteś. Masz mnie chronić – powiedziała, czując się trochę winna, że użyła tego przeciwko niemu. Ale nie czuła się tak zbyt długo.

- Nie mogę cię zawsze chronić – powiedział nagle Jordan, zaskakując ją. Dla Lydii miarka się przebrała.

To sprawiło, że coś w jej wnętrzu zapadło się i bolesny wyraz przeszedł przez jej twarz, zanim zastąpiła je gniewnym spojrzeniem.

- Dobra. Radź sobie sam. Przecież jesteś taki twardy – sapnęła Lydia, wychodząc ze wściekłością z komisariatu. Nie wiedziała, skąd to uczucie pochodziło. Chciała tylko pomóc, a Jordan jej nie pozwolił, co spowodowało, że była wściekła, bo myślała, że są zespołem. Szeryf przydzielił jej Jordana, a ją do Jordana. Mieli ze sobą współpracować.

Wsiadła do samochodu i odpaliła silnik. Odjechała spod posterunku i pojechała w miejsce, gdzie dawno nie była. Po tym, co się stało, potrzebowała się tam udać bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebowała się komuś wygadać, bo zaczęła się bać swoich uczuć do pewnego zastępcy. Nie mogła zrozumieć dlaczego. To było złe, a jednak wydawało się jej słuszne.

Zaparkowała na poboczu i ruszyła w stronę grobu. Grobu jej najlepszej przyjaciółki. Grobu Allison. Był tam bukiet kwiatów, który z tego, co mogła przypuszczać, był od Scotta, zanim wyjechał na wycieczkę ze Stilesem. Wzdychając, usiadła na trawie, nie wiedząc, od czego zacząć.

- Hej – powiedziała w końcu, jej głos był szeptem w wietrze. – Wiem, minęło trochę czasu. Po prostu ostatnio byłam trochę zajęta. Właściwie, ostatnie dni były szalone.

Lydia gapiła się na napis na nagrobku. Chronimy tych, którzy nie potrafią ochronić się sami. [2] Jej palce przesunęły się po literach, gdy samotna łza spłynęła po jej policzku.

- Bardzo za tobą tęsknię, Allison – zaczęła delikatnie. – Chciałabym, żebyś tu była. Chciałabym, żebyś tu była i wysłuchała mnie, bo mam mętlik w głowie. – Lydia wytarła łzę i pociągnęła nosem. – Więc jest pewien facet. To nie jest zwykły facet i nie, nie jest kanimą ani wilkołakiem. Właściwie nie wiemy, czym jest. Pracuje na komisariacie z Szeryfem Stilinskim. Zastępca Parrish.

Lydia westchnęła i spojrzała w błękitne niebo, mając nadzieję, że gdziekolwiek była, Allison jej słuchała.

- Później spędziliśmy ze sobą dużo czasu i za każdym razem, gdy patrzę w jego zielone oczy...! – Lydia zamilkła z frustracji. – czuję motylki w brzuchu! Nigdy takiego czegoś nie czułam! Nie rozumiem. Co to jest, Ally? Proszę, powiedz mi. Mam mętlik w głowie. Nie wiem, co robić. Wiem, że to złe, ale taka jest prawda... to wydaje się być słuszne. Sprawia, że jestem szczęśliwa i bezpieczna. Uratował mi życie, nie uważał, tak jak inni, że jestem szalona i wysłuchiwał mnie. Ally, on był jedynym, który mnie słuchał.

Lydia gapiła się na nagrobek przez chwilę i usłyszała cichy głosik.

- Więc mu powiedz.

Podniosła wzrok i zobaczyła małą dziewczynkę, cztero- albo pięcioletnią, trzymającą w ręce kwiatka, przypominającego jednego z tych, który był w wianku ułożonym na jej ciemnych włosach.

Lydia zmarszczyła brwi na słowa dziewczynki.

- Nie mogę mu powiedzieć... Ja... Jesteś zbyt mała, by to zrozumieć – zakpiła, odwracając wzrok. Wszystko zamazywały jej łzy, które teraz spływały po policzkach.

Jednak dziewczynka nie poszła. Usiadła obok niej i dała jej kwiatka. Właśnie teraz Lydia uświadomiła sobie, że to jaskier. Jej ulubiony kwiat.

- Miał być dla mojego tatusia, ale możesz go wziąć. Proszę, nie płacz. Tatuś powiedział mi kiedyś, że kiedy kogoś kochasz, powinieneś mu o tym mówić codziennie – powiedziała dziewczynka cieniutkim głosem.

Lydia nie mogła powstrzymać chichotu na wypowiedź dziewczynki, ocierając mokre od łez policzki.

- Co ty wiesz o miłości? Jesteś tylko małą dziewczynką - Delikatnie pogłaskała włosy dziewczynki, falujące loki, które przypominały truskawkowej blondynce zbyt wiele o znajomej łowczyni.

- Po prostu wiem – wzruszyła ramionami, uśmiechając się, pokazując zęby.

Lydia także się do niej uśmiechnęła.

- Jak masz na imię?

- Ally.

Na odgłos jej imienia, Lydia straciła oddech. Imienia jej najlepszej przyjaciółki, należącego do tej małej dziewczynki. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zobaczyła idącego w ich stronę Jordana, co sprawiło, że dziewczynka wstała.

- Widzę cię – powiedziała, dając jej ostatni uśmiech, zanim wróciła do rodziny.

Patrzyła, jak dziewczynka odbiega, gdy w końcu podniosła wzrok i zobaczyła Jordana ze zdenerwowaniem na jego twarzy. Co on tu robił? Nie miał czasem sprawdzić tego miejsca zbrodni? Lydia nie mogła powstrzymać prychnięcia, zanim ponownie spuściła wzrok na grób Allison.

- Możemy pogadać? – zapytał Jordan, siadając obok niej.

Lydia westchnęła.

- O czym? Nie miałeś czasem sprawdzić miejsca zbrodni, czy coś?

Jordan nic nie odpowiedział przez chwilę, więc na niego spojrzała. Patrzył na grób.

- Więc to jest Allison – powiedział cicho Jordan.

Lydia tylko skinęła głową.

- Tak. Allison, to Zastępca Parrish.

Nagle Lydia zastanawiała się, z jakim wyrazem twarzy patrzy na nią Allison, po tym wszystkim, co jej powiedziała. Policzki Lydii zaróżowiły się. Naprawdę chciała się do tego przyznawać?

- Hej, Allison. Lydia opowiadała mi o tobie – Głos Jordana przeszkodził myślom Lydii. Miał wymalowane poczucie winy na twarzy, gdy kontynuował – I prawdopodobnie chciałabyś mnie teraz kopnąć za bycie takim palantem dla niej.

Lydia uśmiechnęła się na jego słowa, ale nic nie powiedziała. Nie wiedziała, do czego zmierza Jordan, ale chciała to usłyszeć.

- Przepraszam, Lydia. Nie chciałem cię obrazić, czy coś – powiedział w końcu. – Chciałem się po prostu upewnić, że odpoczniesz. Mieliśmy za sobą długą noc, potrzebujesz snu. I gdy mówiłem, że nie mogę cię zawsze chronić, miałem na myśli to, że jeśli coś by ci się stało, nie mógłbym sobie tego wybaczyć.

Lydia nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nie mogła zignorować ciepła w jej klatce piersiowej, które pojawiło się na jego słowa, bo przynajmniej teraz wiedziała, że o nią dbał.

Westchnął i kontynuował:

- Również nie chciałem cię wziąć na żadne miejsce zbrodni, o którym nic nie wiem. Mogło być niebezpiecznie i podejrzany wciąż mógł tam być. Nie chcę pakować cię w niebezpieczeństwo... I za to, co stało się zeszłej nocy, też przepraszam. Nie powinienem cię wykorzystywać.

Słysząc tę część przeprosin, Lydia prychnęła niecierpliwie. Więc to było to, o co się martwił.

- Nie, jest okej. To nie twoja wina. Po prostu byliśmy w takiej sytuacji i robiłeś dla mnie wszystko, co najlepsze i doceniam to – powiedziała powoli, dając mu lekki, uspokajający uśmiech.

Jordan nic się nie odezwał, tylko skinął głową. Gdy Lydia spojrzała w jego cudowne, zielone oczy, poczuła jak coś zatrzepotało w jej brzuchu. Oh, te zielone oczy, w które nigdy nie zmęczyłaby się patrząc...

- Właściwie to również przepraszam – powiedziała, przygryzając wargę i zwracając jego uwagę. - Po prostu zaatakowałam cię tam i oszalałam. Chciałam tylko pomóc. Myślałam, że – urwała, wzdychając. – Myślałam, że byliśmy towarzyszami.

- Jesteśmy towarzyszami, Lydia – powiedział Jordan, uśmiechając się lekko do niej. - Właściwie to przede wszystkim dlatego tu przyjechałem, ponieważ zdałem sobie sprawę, że chodzenie na miejsce zbrodni nie jest takie samo bez mojego ulubionego medium.

Oczy Lydii rozszerzyły się na ostatnią część i nie mogła się powstrzymać przed podarowaniem mu nieśmiałego uśmieszku.

- Jestem twoim ulubionym medium, zastępco?

Wyglądał, jakby właśnie zrozumiał, co powiedział, bo koniuszki jego uszu zrobiły się czerwone. Lydia musiała stłumić śmiech.

- Z-znaczy, jesteś jedynym medium, które znam. Lub czymś w rodzaju medium.

Lydia nie mogła powstrzymać się od chichotu, co sprawiło, że speszony zastępca przesunął ręką nieśmiało po karku.

- Myślę, że wiem, co miałeś na myśli, Parrish.

Na jego ustach pojawił się uśmiech, gdy kontynuował:

- Dobra, przepraszam. Ale to dlatego tu przyjechałem, Lydia – Nagle położył delikatnie dłoń na jej. – Bo mieliśmy pracować razem i właśnie dlatego proszę cię, byś ze mną poszła.

Lydia spuściła wzrok na jego rękę, która była na jej. Poczuła w środku przyjemne ciepło.

- Z tobą? – postanowiła zapytać zaskoczona, bo nie spodziewała się tego z jego przeprosin. – Na miejsce zbrodni?

Jordan zachichotał na jej zdziwienie i kiwnął głową, powoli zabierając rękę, ale wciąż trzymając ją blisko.

- Tak, z tobą. Genialna Lydia Martin będzie przy mnie w razie napadu – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Jesteśmy towarzyszami, pamiętasz?

Lydia zaśmiała się na jego wypowiedź i on zrobił to samo.

- W porządku. Pójdę, ale tylko dlatego, bo tak ładnie prosiłeś.

Jordan rzucił jej szeroki uśmiech i wstał, podając jej rękę, by także mogła to zrobić. Przyjęła to bez wahania i spojrzała jeszcze raz na grób Allison.

- Idziemy? – zapytał Jordan, przywracając ją do rzeczywistości.

Skinęła głową i uśmiechnęła się, idąc za nim do radiowozu. Jego dłoń wciąż trzymała jej. Gdy szli, Lydia nie mogła się powstrzymać przed ponownym spojrzeniem na grób Allison. Uśmiechnęła się lekko w tamtą stronę, wyobrażając sobie, jakby Allison także uśmiechała się do niej z góry. 

___________

[1] - "arm candy" - seksowna dziewczyna lub chłopak, towarzyszący komuś (najczęściej celebrycie) w ważnych spotkaniach. Coś jak Gejsza w Japonii, taka kobieta do towarzystwa, ale (chyba) nie łączy ich seks. 

[2] - "Chronimy tych, którzy nie potrafią ochronić się sami" - w oryginale ten napis był po francusku, ale przetłumaczyłam od razu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro