Rozdział 2
JORDAN
Jordan skłamałby, gdyby powiedział, że Lydia nie zaprzątała mu głowy bardziej, niż był mógł przyznać.
Teraz ta truskawkowa blondynka będzie spędzać więcej czasu na komisariacie, ponieważ Szeryf dał jej staż i Jordan tak właściwie nie wiedział, co myśleć. Był wyraźnie zafascynowany Lydią, odkąd pewnego dnia znalazł ją w domu Walcottów. Przedtem słyszał jedynie rozmowy innych zastępców o niej z powodu jej znanej reputacji, że pojawiła się na miejscach zbrodni, gdzie ludzie zawsze wydawali się brutalnie zamordowani. W przeciwieństwie do innych, którzy patrzyli na nią podejrzliwie, Jordan z zainteresowaniem patrzył na Lydię. Od samego początku wiedział, że było w niej coś odmiennego, co prawdopodobnie wynikało z jego przypuszczeń, że była psychiczna. Miało to dla niego największy sens, choć każdy, w tym Szeryf, wydawał się patrzeć na niego lub nawet sugerować, że miał trzy głowy.
Dopiero wtedy, gdy Jordan wpadł na to, co się działo w Beacon Hills, zrozumiał, dlaczego wszyscy uważali go za niedorzecznego, nawet za samo poruszenie czegoś nienormalnego. Ponieważ w tym mieście było o wiele trudniej zrozumieć, co się dzieje, że to, co brzmiało psychicznie było zbyt proste, w porównaniu z tym, co teraz wiedział. Miasto było pełne wilkołaków, kojotołaków, kitsune i banshee.
Gdy dowiedział się, że Lydia była banshee i nie była chora psychicznie, dosłownie poszedł do domu i o drugiej nad ranem usiadł przy laptopie ze zbyt dużą ilością kawy, próbując dowiedzieć się wszystkiego o lamentującej kobiecie. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale czuł, że musiał. Czuł, jakby musiał ją zrozumieć. Prawie tak, jakby sam był tą istotą nadprzyrodzoną, ale nie go to nie ruszyło – choć bardziej to zrobiło, niż chciałby przyznać - ale z jakiegoś powodu uważał, że istnieją większe rzeczy, które były o wiele ważniejsze niż odkrywanie, czym był nadprzyrodzony stwór. Tak jak to było w przypadku, gdy istniał domniemany mistrz, który wynajmował morderców, by pozbyć się wszystkich nadprzyrodzonych stworzeń w mieście.
Jego nadprzyrodzona tożsamość mogła zaczekać.
Ale wtedy, kiedy rzeczy Dobroczyńcy się skończyły i Lydia zaproponowała mu rozwiązać, kim był, potrzebował dwóch chwil. Ta dziewczyna, którą ledwo znał, a jednocześnie wiedział wystarczająco dużo, by zobaczyć, jak wiele przeszła, wciąż chciała zrobić wszystko, co w jej mocy, by pomóc innym ludziom, by pomóc jemu.
To pozostawiło Jordana jedynie w podziwie i szacunku dla truskawkowej blondynki.
- To jeszcze jeden przypadek zaginionych osób – powiedział nagle Szeryf, przywracając do rzeczywistości zastępcę. Patrzył, jak Lydia bierze dokumenty od starszego mężczyzny. – Tym razem wyjątek, to dziecko. Dziewczynka, dziesięć lat. Ostatnio była widziana czterdzieści osiem godzin temu w domu przyjaciela, który mieszkał kilka bloków od niej. Opuściła jego mieszkanie o trzeciej po południu, by wrócić do domu, ale jej rodzice mówili, że nigdy do niego nie wróciła.
Oczy Lydii przeskanowały kartkę i Jordan nie mógł się powstrzymać od zastanowienia. Z tego, co wiedział, Beacon Hills było znane ze zniknięć ludzi - które zdarzały się przez cały czas - zanim zostali znalezieni martwi, co tylko przyczyniło się do wysokiego wskaźnika zabójstw w tym kraju. Jednak pierwszy raz słyszał, żeby zaginęło jakieś dziecko. Jordan myślał o tym. Beacon Hills nie miałoby tak wysokiego wskaźnika śmierci, gdyby nie te wszystkie nadprzyrodzone rzeczy dziejące się tutaj.
Zastanawiał się, czy nadprzyrodzone istoty miały coś wspólnego z tym zaginięciem dziecka.
- To nie brzmi jak zwykłe porwanie – powiedziała Lydia, jakby czytała mu w myślach i wciąż się zastanawiał, czy banshee mają taką zdolność.
- Co masz na myśli? – zapytał Szeryf, a Jordan zorientował się, że pochyla się w jej kierunku.
- Cóż – zaczęła, robiąc wrażenie, jakby wiedziała więcej niż on i Szeryf razem wzięci. I może wiedziała. – Po pierwsze, dzielnica, w której mieszka dziewczyna, została niedawno zbudowana w Beacon Hills. Może kilka lat temu.
- I? – Jordan przyłapał się na ponaglaniu jej, chcąc dowiedzieć się więcej z tego, do czego piła.
Lydia rzuciła mu spojrzenie, czysto mówiące, że nie lubi być poganiana, sprawiając, że Jordan nieco spokorniał. Zarzuciła włosami i kontynuowała:
- I nie ma sensu, by przestępstwo było w całkiem nowej dzielnicy. Więc porwania? Raczej rzadziej. Cokolwiek stało się tej dziewczynce, ktokolwiek ją zabrał, wyraźnie wiedzieli, co robili.
- Więc mówisz, że to porwanie było rozważane? Zaplanowane? – zapytał Jordan z uniesioną brwią i czystą ciekawością.
Lydia spojrzała na niego, a lekki uśmiech zakręcił się na jej ustach.
- Dobre umiejętności dedukcyjne, zastępco – powiedziała. Jego tytuł zsunął się z jej języka tak gładko, że sprawiło to, że się gapił na nią, a ona odwróciła się do Szeryfa. – To mogło być rozważane. Ktokolwiek ją porwał mógł to zaplanować. W takim mieście jak to, wszystko jest możliwe.
Jordan wiedział, że miała rację. Cholera, z tym wszystkim, co się stało, stracił rachubę, ile razy pisał „atak górskiego lwa", żeby to ukryć.
Lydia kontynuowała przeglądanie dokumentu, dopóki coś nie przykuło jej uwagi i poznał to po sposobie uniesienia jej brwi.
- Tutaj jest napisane, że ktoś ją wczoraj widział w pobliżu opuszczonego magazynu?
Szeryf westchnął na jej pytanie.
- Tak, ale facet, który ją widział, był pijany i ledwo trzymał się na nogach. Wysłałem kilku zastępców, by sprawdzili to miejsce i nic nie znaleźli.
- Chyba teraz wiem, gdzie zacząć – mruknęła Lydia pod nosem, ale wystarczająco głośno, by Jordan to usłyszał i zmrużył oczy do niej.
- Nie pójdziesz tam sama – stwierdził stanowczo. – Może być niebezpiecznie.
Teraz była kolej Lydii na zmrużenie oczu w jego kierunku i Jordan skłamałby, gdyby powiedział, że nie była ani trochę onieśmielająca, gdy to zrobiła.
- Umiem doskonale o siebie zadbać – powiedziała tonem, który był na granicy warknięcia i Jordan oczywiście nie miał o to wątpliwości, ale jednocześnie nie mógł zatrzymać zmartwienia w środku.
- Właściwie, wiesz, że on ma rację, Lydia – powiedział w końcu Szeryf, wchodząc pomiędzy nich i sprawiając, że Lydia stała się jeszcze bardziej zgorzkniała.
Jordan nie mógł nic na to poradzić, ale poczuł się źle przez nią, ponieważ wszystko, czego chciał, to pomóc.
- Chodzi o twoje własne bezpieczeństwo, Lydia – starał się mówić spokojnie, ale wiedział, że nic z tego nie będzie.
- Dokładnie – zgodził się Szeryf i odwrócił się do zastępcy, dodając – więc właśnie dlatego z nią pójdziesz.
- Nie zgodziłem się–czekaj, co? – Teraz była kolej Jordana na gapienie się z osłupieniem na Szeryfa. Jego rozum wciąż próbował dopuścić do siebie to, co powiedział starszy mężczyzna. Nie chodziło o to, miał coś przeciwko towarzyszeniu Lydii, po prostu wolał raczej sam sprawdzić to miejsce, zamiast włączyć Lydię w coś, co mogłoby być niebezpieczne.
- Słyszałeś mnie, Parrish – powiedział Szeryf, nie wahając się. – Myślę, że wasza dwójka stworzy dobrą ekipę. – Potem, głosem zniżającym się do szeptu, dodał – A poza tym, jeśli to jest coś, co zrobiła istota nadprzyrodzona, wolałbym, żeby to wasza dwójka się tym zajęła.
Jordan i tak nie mógł się powstrzymać.
- Ale Szeryfie...
- Żadnych „ale", Parrish – powiedział mężczyzna, przerywając mu i zanim Jordan zdążyłby powiedzieć coś więcej, Szeryf wyszedł, zostawiając ich samych.
Zastępca ledwo zdołał ogarnąć, co się właśnie wydarzyło, bo wiedział to, usłyszał stukot szpilek po podłodze i Lydia pojawiła się obok niego. Jej wyraz twarzy? Absolutne rozbawienie. Mógł powiedzieć, że cieszyła się każdą minutą właśnie tego, przez przebiegłość uśmiechu na jej twarzy i figlarny blask w oku, i nie był zaskoczony, ponieważ w tej chwili był w całkiem śmiesznym stanie. Ale zamiast śmiać się z niego, Lydia otworzyła usta i równie rozbawionym tonem na granicy dokuczliwości, powiedziała:
- Wygląda na to, że masz nową towarzyszkę, zastępco.
Do tej uwagi Lydia dorzuciła mu jeszcze jeden chytry uśmiech, zanim odwróciła się na obcasach. Loki truskawkowej blondynki prawie uderzyły go w twarz, gdy odchodziła. Nie, dumnie kroczyła, zostawiając go całkowicie oszołomionego i gapiącego się na nią.
Zajęło mu kilka chwil, by złożyć to ponownie w całość i kiedy to zrobił, podążył za nią, cały wiedział, że Lydia z pewnością go zrujnuje.
***
Opuszczony magazyn znajdował się trochę na uboczu Beacon Hills, dzięki czemu jazda z komisariatu do celu była nieco dłuższa, żadnemu z nich nie wydawało się to przeszkadzać, ponieważ pomiędzy nimi była głównie cisza. To nie była niezręczna cisza, bo w prawdzie to była całkiem komfortowa.
Była, dopóki Jordan nie zauważył, że truskawkowa blondynka bacznie mu się przygląda.
- Wiesz – zaczął, również na nią spoglądając. – to niegrzeczne tak się gapić.
Lydia zaśmiała się.
- Powiedział ten, który nigdy się nie gapi. [1]
Jej wypowiedź sprawiła, że Jordan spojrzał w jej stronę, nie tyle zaskoczony, że to powiedziała, ale wyglądało na to, jakby zauważała, w jaki sposób na nią patrzył. Przez to wszystko na jego policzku pojawił się soczysty rumieniec.
- Oczy na drogę, zastępco – Lydia mruknęła żartobliwie, nie mówiąc już nic więcej o poprzednim temacie.
Jordan starał się nie dać się nabrać – nawet jeśli było to nieuniknione, jeśli był w jej pobliżu – i wbił wzrok w drogę przed sobą, pozwalając ciszy ponownie zająć miejsce między nimi. I tym razem nie ośmielił się jej zakłócić.
Kiedy było już widać magazyn, Jordan skręcił w puste miejsce i zaparkował radiowóz. Oboje wysiedli z samochodu. Lydia natychmiast ruszyła naprzód, by obejść opuszczone miejsce, ale zatrzymał ją, zanim zdążyła to zrobić, kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu. Sprawiło to, że spojrzała na niego nieco zdezorientowana. Usta Jordana rozchyliły się, ponieważ poczuł się zagubiony w sposobie, jakim na niego patrzyła. Jej zielone oczy natknęły się na jego.
- Ja... - zaczął, robiąc przerwę, po to, by zdjąć rękę z jej ramienia, zanim znów pokieruje nim twardy jak stal głos. – Stań za mną.
Lydia jedynie wywróciła oczami na jego wypowiedź, ale skinęła głową, pozwalając Jordanowi iść przed nią, gdy pokonywali drogę do magazynu, który wyglądał jakby lada chwila miał się zawalić. Kiedy weszli, Jordan wyciągnął broń i odblokował ją. Jego druga ręka wyjęła latarkę, która rozświetlała ciemność, więc dzięki temu widzieli, gdzie szli. To miejsce było puste, rzecz jasna, nikt nie zaglądał tutaj od lat, ale z jakiegoś powodu Jordan czuł dziwną obecność przytłaczającą go, jakby to było coś ciężkiego i nieważne, jak bardzo się starał to ignorować, nie dawało mu to spokoju.
- Czujesz to? – Lydia nagle zapytała, przysuwając ręce do jego boku, jakby chciała trzymać się jego śladów i Jordan pozwolił jej na to, czując ciepło jej palców przez robocze ubranie.
Po pierwsze, nie czuł niczego, a oddychał głęboko, lecz poczuł silny zapach jakichś środków czyszczących i octu.
- Pachnie... świeżo – powiedział, unosząc brew.
- Bo jest świeże – zapewniła Lydia. – Ktoś tutaj był.
- Lub ktoś tutaj jest – dodał Jordan, nagle stając się bardziej czujny w swoim otoczeniu, gdy szli dalej przez ogromne pomieszczenie.
- Może powinniśmy się rozdzielić – zasugerowała i Jordan musiał powstrzymać się od odwrócenia się i strzelenia jej ostrego spojrzenia, bo to był prawdopodobnie najgorszy pomysł, jaki dzisiaj usłyszał. Oczywiście nie powiedział tego na głos, ale Lydia wyglądała, jakby widziała w tym sens, bo dodała później sztywno:
- Wcześniej walczyłam z Berserkiem.
Jordan słyszał o tym, a również to, że Szeryf tam wszedł i rozsadził Berserka na kawałki. Był w Meksyku w tym samym czasie co Chris. Gdy usłyszał o tym od Szeryfa jako pierwszy, wrócił, przeklinając samego siebie za to, że go tam nie było, bo gdyby był, nigdy w życiu nie pozwoliłby Lydii zostać osaczoną przez jedno z tych stworzeń.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedział w końcu, nie odwracając się, by spojrzeć jej w oczy. Zamiast tego skanował wzrokiem pokój. – Znaczy... Myślę, że byłoby lepiej, gdybyśmy trzymali się z daleka, ponieważ to miejsce nie wydaje się tak nieszkodliwe.
Lydia nie odpowiedziała mu od razu, po chwili Jordan stwierdził, że była dla niego wredna za traktowanie jej jak coś kruchego. Teraz naprawdę nienawidził siebie za to, ale po tym wszystkim, przez co przeszła, nie mógł przestać martwić się o nią. Cisza pomiędzy nimi zaczęła się przedłużać i Jordan nie potrafił znieść tego dłużej.
- Lydia – westchnął. – wiesz, że nie o to mi chodziło, po prostu – Urwał, ponieważ od razu, gdy odwrócił twarz, żeby na nią spojrzeć, wytrzeszczył oczy.
Nie było jej tam.
Jordan natychmiast się rozejrzał, świecąc latarką w każdy kąt pomieszczenia. Jego pistolet wciąż był odbezpieczony, a palec kręcił się wokół spustu. Gdziekolwiek by nie spojrzał, nigdzie jej nie było. Nie była w zasięgu wzroku. Narastające zmartwienie dotyczące przeszłości wierciło mu dziurę w brzuchu. Ledwo miał czas, by to zarejestrować, ponieważ zanim zorientował się o co chodzi, krzyk odbił się echem od budynku.
Lydia.
Jak szybko to usłyszał, pobiegł. Pobiegł w kierunku, z którego dochodził krzyk, zbiegając po schodach, dopóki nie dostrzegł pewnej zmiany w jego otoczeniu. Wokół niego zrobiło się zimno.
Nie potrzebował zbyt długiego czasu, by zorientować się, że zaczął marznąć.
Od razu wrócił wspomnieniami do momentu, gdy zamarzał w domu Walcottów. Szukał wtedy ciał z Lydią, a zaraz potem one tam zwisały. Tym razem nie mógł rozpiąć jednego z worków z ciałami. Smród octu i jakiegoś detergentu był sam silniejszy i nie zastanawiał się długo nad tym, że ktokolwiek był za to wszystko odpowiedzialny, używał ich do czyszczenia swoich ofiar po zabiciu i – jeśli Jordan się nie mylił – zjadał je.
Kolejny krzyk rozniósł się przez chłodnię, sprawiając, że włosy na karku mu się najeżyły. Po tym, jak jej wrzask był głośny, stwierdził, że Lydia była bardzo niedaleko. Nie chciał marnować więcej czasu i przedzierał się przez worki z ciałami, dopóki nie dotarł do pustego miejsca w pomieszczeniu.
I wtedy ją zobaczył.
Lydia leżała skulona na podłodze, wyraźnie drżąc, ale nie przez temperaturę w chłodni. Jakiś mężczyzna kręcił się wokół niej, patrząc na nią wygłodniale, pokazując szereg ostrych, rekinich zębów.
- Nie mogłem spróbować tej małej dziewczynki, która tu wczoraj wpadła, ale myślę, że ty się nadasz. Wyglądasz bardzo smakowicie, kochanie – wyszeptał facet do niej. Gdzie ta troska, którą próbował ukryć Jordan?
Teraz została zastąpiona przez gniew.
Gniew podobny do tego, gdy skopał tyłek Haigha, po tym, jak dupek chciał spalić go na żywca. Jordan starał się go stłumić, ale nie mógł. Jego wściekłość wciąż się pogłębiała, powodując, że był na skraju, by zacisnąć szczękę i pociągnąć za spust. Zanim spostrzegł, stał przy Wendigo, który pochylał się nad Lydią i przyłożył lufę pistoletu do jego głowy, sprawiając, że Wendigo się zorientował.
- Złaź. Z. Niej. – Jordan podkreślił każde słowo. Gdy wychodziły one z jego ust, malowane taką wściekłością, że nie tylko go zaskoczyła, ale także sprawiła, że Lydia złapała oddech, gdy spojrzała na niego przez ramię Wendigo, z wyrazem strachu na twarzy.
Wendigo wydobył z siebie coś, co brzmiało jak śmiech i spojrzał na Jordana swoimi białymi oczami.
- Wiesz, że kulka w głowę mnie nie zabije – powiedział samochwalczo.
- Wiem – odpowiedział Jordan, wciąż zaciskając szczękę. – Dlatego po strzale do mózgu, przełożę ten pocisk przez serce. A potem spalę je. – Czytał Bestiariusz wystarczająco dużo razy, by teraz wiedzieli z Lydią, jak zabić Wendigo. Nie powstrzymywało to Jordana przed zaskoczeniem swoim gwałtownym i groźnym tonem, ponieważ po raz drugi chciał tak mocno nacisnąć spust.
Pierwszy raz był wtedy, gdy Brunski trzymał igłę na szyi Lydii w Eichen House. Tamtym razem tak właściwie Jordan nacisnął spust, zabijając mężczyznę.
Na dźwięk jego słów, Wendigo wyraźnie się spiął. Ostrożnie wstał bez słowa. Gdy uwolnił Lydię od ciężaru swojego ciała, Lydia poderwała się i oddalała się od nich, póki nie uderzyła w ścianę i tam została. Jordan mocno złapał ramię Wendigo, trzymając wciąż pistolet przy jego głowie i przycisnął go bliżej rusztowania. Rzucił go na podłogę i spotkał się z syknięciem mężczyzny. Jordan szybko złapał linę i związał go tak, by nie mógł uciec. Gdy tylko to zrobił, spojrzał na Lydię i zobaczył, że się trzęsie. Od razu złagodniał na ten widok i podszedł do niej, powoli zdejmując policyjną kurtkę, by móc osłonić nią ramiona Lydii. Zawsze przychodziło mu to łatwo, gdy był z nią. Gdy tylko Jordan ją dotknął, wzdrygnęła się, zaskakując go.
I myśl o jej wzdrygnięciu się, bo mógł ją tym przestraszyć, tak po prostu zachowała się w jego brzuchu.
Po spojrzeniu w górę i zorientowaniu się, że to był właśnie on, Lydia rozluźniła się i wzięła jego kurtkę, kuląc się w jej cieple.
- Chcesz poczekać na zewnątrz? – zapytał delikatnie Jordan.
Lydia potrząsnęła głową w odpowiedzi i spojrzała na związanego Wendigo. Jej niegdyś strach zastąpiła furia, gdy spojrzała na niego gniewnie.
- Co zrobiłeś tej dziewczynce? – zaczęła go przesłuchiwać.
Wendigo nie mógł powstrzymać chichotu.
- Zaufaj mi, nie zabiłem jej, jeśli chciałabyś szukać jej wiszącej gdzieś tutaj.
Skrzywiła się z obrzydzeniem, odwracając wzrok. Jordan zrobił to samo, ale spojrzał na mężczyznę.
- Nie znajdujesz się w zbyt dobrej sytuacji, by bawić się z nami w jakieś gierki – ostrzegł. – więc po prostu powiedz nam, gdzie jest dziewczynka.
Zadowolenie szybko zniknęło z jego twarzy, gdy spojrzał na broń Jordana.
- Nie wiem, gdzie jest – powiedział pokornie.
- Kłamiesz – Lydia syknęła tak, że Jordanowi trudno było uwierzyć, że trzęsła się zaledwie kilka chwil wcześniej.
- Nie kłamię – warknął do niej Wendigo, pokazując rząd ostrych, rekinich zębów. Momentalnie przypomniał sobie, że Jordan wciąż trzymał pistolet przy jego głowie i zamknął usta. – Zabłądziła się wczoraj tutaj. Była przerażona i zagubiona, wyglądała na oko na dziesięć lat, tak przypuszczam. – Właśnie wtedy lekki uśmiech przebiegł przez jego usta i kontynuował – Wiesz, jak są pyszni, gdy są przerażeni i młodzi? Nie wypuściłbym jej z moich szponów, ale byli młodsi, szybsi i bardziej kłopotliwi. Uciekła ode mnie, bachor jeden... Naprawdę nie mam pojęcia, dokąd poszła, gdy uciekła stąd.
Najpierw Jordan mu nie wierzył, ale Lydia westchnęła i nie było to za bardzo westchnienie zrezygnowania, tylko jedno z tych poirytowanych.
- Mówi prawdę – powiedziała i wypuściła powietrze kolejny raz. – niestety.
Nie pytał, skąd jest tego pewna, zamiast tego tylko skinął głową, zabezpieczając broń i wkładając ją za pas od spodni. Zaraz potem wyjął telefon.
- Dzwonię do Szeryfa. I do Deatona, by zabrał go do Eichen House – powiedział, spotykając jej spojrzenie.
Skinęła głową i nawet wtedy, gdy odwrócił się, by zadzwonić, wciąż czuł na sobie wzrok truskawkowej blondynki.
***
Po tym, jak Wendigo został zabrany przez Deatona i Szeryf z oddziałem wyruszyli oczyścić magazyn, Jordan położył dłoń na plecach Lydii – tym razem się nie wzdrygnęła – i zaprowadził ją z powrotem do radiowozu. Szeryf kazał mu zabrać Lydię do domu i to było dokładnie to, co zamierzał zrobić, gdy otworzył jej drzwi od strony pasażera. Patrzył, jak wślizguje się do środka, zanim mocno zatrzasnęła drzwi.
Nie powiedziała ani słowa, odkąd przybyła policja i gdy wycofał się z parkingu i pojechał z powrotem do Beacon Hills, wciąż się nie odzywała. Jordan stwierdził, że będzie lepiej, jeśli nie będzie ją do niczego zmuszał, ponieważ miała prawo zachować milczenie, więc pozwolił, by cisza była między nimi i nie spuszczał oczu z drogi.
Wtedy, gdy nareszcie dojechał do Beacon Hills, Lydia się odezwała.
- Twoje oczy się świeciły – powiedziała delikatnie.
Jej wypowiedź zbiła go z tropu tak bardzo, że skręcił, szarpnął ramieniem i zatrzymał się. Gdy odwrócił się, by na nią spojrzeć, jego oczy rozszerzyły się i nie mógł wydusić z siebie słowa.
Lydia obserwowała go z mniejszym szokiem wymalowanym na twarzy, niż on.
- Nie wiedziałeś? – zapytała.
Jordan był wciąż w szoku, nic nie rozumiejąc. Zamiast tego, powtarzał jej słowa, rozważając je.
- Moje oczy... świeciły się?... – Pamiętał, gdy Chris powiedział mu dokładnie to samo, po tym, jak uratował mu życie w kanalizacji i do tej pory Jordan tak naprawdę nie wiedział, czy mu wierzyć, czy nie. Część jego chciała, ponieważ w końcu był istotą nadprzyrodzoną, więc miało to jakiś sens, ale druga część uważała, że Chris miał halucynacje. Facet stracił przecież dużo krwi i widział różne rzeczy.
Ale teraz Lydia powiedziała mu to samo.
- Co... co to znaczy? – zapytał ją.
Lydia ścisnęła wargi.
- Nie wiem – odpowiedziała niepewnie. Musiała zobaczyć zmartwienie na jego twarzy, bo wyciągnęła dłoń i położyła ją na jego, podarowując mu lekki, uspokajający uśmiech. – Ale się dowiemy. Powiedziałam, że pomogę ci to rozwikłać, więc tak będzie.
Jej słowa pocieszyły go, więc skinął głową i nieco się rozluźnił. Właśnie wtedy poczuł wzrost napięcia w ramionach, gdy zorientował się, jak zimna była jej ręka. Skrzywił się.
- Jesteś zmarznięta.
- Cóż, byłam właśnie w lodówie – zażartowała i gdy zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma dłoń na jego ręce, zabrała ją.
Z jakiegoś powodu zatęsknił za dotykiem jej ręki, ale zdołał odsunąć tę myśl, a jej uwaga sprawiła, że skrzywił się bardziej.
- Przyniosę ci kawę, zanim cię podrzucę – powiedział do niej, kładąc ręce na kierownicy, ruszając. Znał jedno miejsce, które jest otwarte do późna.
- Funkcjonariusz kupuje kawę osiemnastolatce, podczas gdy wciąż jest jeszcze na służbie? Co pomyśleliby ludzie, zastępco? – powiedziała Lydia z udawanym zaskoczeniem. Oboje się uśmiechnęli. – Twoja reputacja mogłaby zostać nadszarpnięta.
Jordan zachichotał.
- To zabrzmiało tak, jakbym kupował kawę osiemnastolatkom przez cały czas.
Wyglądała na zainteresowaną jego wypowiedzią, bo jej usta zakrzywiły się w lekkim uśmieszku.
- Oh – powiedziała, a jej usta ułożyły się w najbardziej idealne „o", jakie widział. – Czy to czyni mnie wyjątkiem?
Wstrzymał oddech na jej pytanie i przez moment pomyślał, że jedynym wyjątkiem, zanim to odtrącił, była wdzięczność, że nie umiała czytać w jego myślach. Przynajmniej tak zakładał. W tej chwili nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć, więc zrobił to w jedyny sposób, który potrafił.
- Tak – powiedział powoli, spoglądając na nią. – Chyba nim jesteś. – Serce waliło mu młotem, gdy Lydia ani nic nie odpowiedziała, ani nie zareagowała. Żałował, że w ogóle to powiedział.
Lecz w końcu się uśmiechnęła i można to było porównać do jasnego światła w całkowitej ciemności.
- Nie sądzę, żebym miała jeszcze apetyt po tym, co się właśnie stało – zaczęła, uśmiechając się. – ale kawa brzmi bosko.
Jordan również się uśmiechnął, bo jej uśmiech był bardzo zaraźliwy, więc pojechał do swojej ulubionej kawiarni na rogu. Nie mógł przestać myśleć, że to pierwszy raz, gdy dziewczyna miała tak silne panowanie nad nim.
________
[1] – oryginał: „Says the one who's always staring", znaczące dosłownie „Mówi ten, który zawsze się gapi". Zmieniłam to na „Powiedział ten, który nigdy się nie gapi", bo na co dzień mówimy to ironicznie, a właśnie to Lydia miała na myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro