Prawdziwa ja?
Ile czasu już minęło
odkąd błądzę po tym salonie luster?
Jestem w labiryncie.
Spoglądam na różne wersje siebie.
Każda była mi potrzebna choć raz;
w tych czasach nie da się być sobą.
Szukam drogi już tak długo.
Chyba znów się zgubiłam.
Która wersja mnie jest prawdziwa?
Lustra. Wszystkie te pieprzone lustra!
Tysiące moich kopii oglądających każdy mój ruch.
Gdzie jest wyjście?
Czuję się osaczona.
Brakuje mi oddechu.
Panikuję.
Biorę zamach i słyszę trzask.
Czuję krew na knynciach.
Nie powstrzymuje mnie to przed dalszym rozbijaniem labiryntu.
W końcu się udało.
Nie zostało nic.
Dosłownie.
Wokół jest czarno i pusto.
Pochylam się nad kawałkami szkła.
Podnoszę jeden i przyglądam mu się.
Wzdrygam się i krzywię na ten widok.
A raczej na jego brak.
Zastanawiam się czy czasem nie rozbiłam też prawdziwej siebie?
A może nigdy jej nie było?
Ukrywam twarz w zakrwawionych dłoniach i...
nie umiem płakać.
A tak bardzo bym chciała.
××××××××××××××
03/04•03•2018
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro