01.
— Anne, poczekaj chwilę, lecę do sklepiku — dziewczyna zdawała się nie słyszeć informacji koleżanki z klasy. Na myśl o tym, że choć na chwilę zostanie sama przeszły ją dreszcze. Nie dając po sobie poznać, jak bardzo jest zdenerwowana, skinęła jedynie spuszczoną w podłogę głową, kierując się do miejsca, w którym Sophie na pewno ją znajdzie. Odprowadzona przez męskie spojrzenia, weszła do odpowiedniego pomieszczenia.
Szkolna toaleta, jak źle by to nie brzmiało, pomagała Anne wyciszyć się przed następnym wyjściem na korytarz. Szkoła samochodowa – pełna mężczyzn – nie zachęcała jej do spędzania czasu ze znajomymi. Dziewczyn było bardzo mało, ale dzięki temu w damskiej łazience było cicho i spokojnie.
Szatynka uchyliła okno, natychmiast wciągając w płuca chłodne, październikowe powietrze. Była w tej szkole dopiero miesiąc, a już zdążyła wybrać się na wycieczkę do Włoszech, na którą przekonała ją matka. Rzecz jasna, nie odbiła się ona dobrze na jej komforcie psychicznym. Okazało się bowiem, że była jedyną dziewczyną na swoim turnusie, a inni plotkowali na jej temat nawet po powrocie do domu. Mimo tych kilku mankamentów, kochała ona tę placówkę całym sercem, chcąc rozwijać w niej swoją pasję. Starała się nie przejmować seksistowskimi komentarzami niektórych uczniów. Miała dużą wiedzę na temat motoryzacji i gdyby chciała – zagięłaby każdego z tych cwaniaczków. Niestety nie pozwalała jej na to androfobia, trzymana w ryzach silnymi lekami.
Usłyszawszy trzask drzwi, Anne zamknęła okno. Sophie była zmarzluchem, a stojącej przy wciąż oziębionym oknie dziewczynie nie chciało się słuchać narzekania rówieśniczki.
— Co tam? — Sophie podeszła do niej. Była podobnego wzrostu i wagi, o zbliżonym kolorze włosów. Miała jednak piękne orzechowe oczy, przysłonięte gęstymi rzęsami, w przeciwieństwie do Anne, której oczy były błękitne. Takie, jakich szczerze nienawidziła oraz jakie śniły jej się co noc.
— Po staremu — odparła Anne, wzruszając ramionami. — Przyszłam tutaj, bo na korytarzu jest głośno jak cholera.
— Znowu się izolujesz? — pretensje w głosie koleżanki były mocno wyczuwalne. Anne nie chciała jednak opowiadać jej o swojej przypadłości. Była pewna, że towarzyszka jej nie zrozumie.
— Nie izoluję się. — wywróciła oczami, sięgając do plecaka po wodę. Od razu upiła kilka łyków, rozsiadając się na podłodze obok kaloryfera. Sophie przyglądała się jej zaciekawiona.
— To mi wygląda na typowe izolowanie się. — ukucnęła obok i oparła dłoń o jej kolano, prosząc by na nią spojrzała. — Coś się stało? Mama znowu się napiła? Powiedziała Ci coś?
— Nie.
— Ojczym znowu przyjechał?
— Na szczęście jeszcze nie. Wraca dopiero za tydzień.
— To co się dzieje?
— Po prostu nie wyspałam się — wytłumaczyła Anne, zdejmując dłoń koleżanki z kolana. Przycisnęła dwa palce do skroni. — I strasznie boli mnie głowa.
— Ty ciągle jesteś niewyspana. Śpisz w ogóle w nocy? — Sophie zaśmiała się krótko, ale bez cienia humoru. Żart w ogóle nie rozbawił Anne. — Mam ibuprofen, chcesz? Jeśli weźmiesz teraz to ból powinien przejść na początku fizyki.
Ibuprofen. Anne nie znosiła tego słowa bardziej od faktu, że w ogóle przyszła na świat. Nie brała go już cztery dni, co uważała za ogromny wyczyn. Była bowiem od niego uzależniona. Będąc dzień w dzień pobitym, trudno byłoby normalnie funkcjonować bez środków przeciwbólowych. Dzięki nim miała siłę na jakikolwiek wysiłek czy to fizyczny, czy psychiczny. Niestety, z czasem przerodziło się to w połykanie pigułek z nudów, ze stresu i z nerwów. Tak jak dzieci pochłaniają cukierki.
Aktualny ból głowy był prawdopodobnie spowodowany czterodniowym głodem. Dziewczyna za wszelką cenę starała się powstrzymać przed sięgnięciem po tabletkę.
— Obejdzie się bez leków, dzięki. — uśmiechnęła się lekko, żeby przekonać koleżankę do swoich racji. Ta wzruszyła ramionami i skierowała się do drzwi.
— Za minutę lekcja. — i wyszła z łazienki.
Słysząc głuchy trzask drzwi, westchnęła głęboko, czując wewnętrzną ulgę. Odkąd pamięta samotność była jej sprzymierzeńcem. Towarzyszyła jej w najgorszych chwilach życia, kiedy kończyła internetowy (a zarazem jedyny) związek z chłopakiem, którego mimo, że darzyła ogromną sympatią i uczuciem – w końcu stłamsiła w sobie. Tylko Ona towarzyszyła jej podczas kłótni z pijanymi rodzicami, lub też po spotkaniu z Nim. Wraz z nią pisała wiersze, rysowała koszmary ze swych snów, tworzyła opowiadania o przemocy wobec kobiet. Wiele z nich opublikowała na popularnym portalu, przeznaczonym do dzielenia się swoją twórczością.
Samotność była czymś, co dawało jej mentalną wolność. Kiedy było jej ciężko – patrzyła tępo w eter, rozmawiała z nim. W jej głowie nie tkwiły żadne wymyślone stwory, a mimo to było jej lżej kiedy wygadała się kompletnie niczemu. Była typem introwertyka – samotnej duszy, tkwiącej w obłudnym i zawistnym świecie, w którym przeżyją tylko najsilniejsi. Nie czuła się swojo w tymże świecie, jednak nie miała prawa wyboru innego, lepszego miejsca dla siebie. Niepełnoletność dawała się we znaki.
Zadzwonił dzwonek. Anne niechętnie, jednak sprawnie uniosła plecak i zarzuciła go sobie na lewe ramię. Mimo, że była praworęczna – nie potrafiła nosić torby na prawym ramieniu. Jakże dziwny zbieg okoliczności.
Nasłuchiwała głosów za drzwiami. Ludzie powoli wchodzili do swoich klas, krzyczeli i żartowali, lecz po chwili na korytarzu – jak jej się zdawało – było już zupełnie pusto. Pewnym krokiem wyszła z łazienki, by udać się na lekcję.
Nie pomyliła się. Na parterze panowała zupełna cisza. Dzięki temu doskonale słyszała swoją klasę na pierwszym piętrze, oczekującą na nauczyciela. Czas był jej przyjacielem, zatem spokojnie wchodziła po schodach, modląc się, aby nie spotkać nikogo, kogo nie znała.
Dotarłszy na piętro poczuła wzrok na sobie. Zwróciła się w stronę, w którą kazała jej intuicja. Wewnętrznie pobladła. Dziś nie miała szczęścia. Na swojej drodze trafiła na klasę trzecią. Fakt, że była sama jedynie potęgował dyskomfort w jej głowie.
Kilkunastu wysokich chłopaków zmierzyło ją wzrokiem. Spuściwszy głowę, powoli oddalała się od nieznajomych, licząc spokojnie do dziesięciu. Słyszała za sobą komentarze i gwizdy, jednak nie zwróciła na to żadnej uwagi. Gdyby to zrobiła, poczułaby się jeszcze gorzej.
— Zachowujecie się jak zwierzęta. — do jej uszu dobiegł skonsternowany głos jednego z uczniów starszej klasy. Przepiękny, niski, mocny głos. Dziewczyna odwróciła się na chwilę, aby dojrzeć, kto był jego właścicielem, kto postanowił ją obronić. Był nim jeden z wyższych chłopaków, ubrany w koszulę i ciemne dżinsy. Uczeń uśmiechnął się do niej delikatnie, po czym kontynuował pchnięty przez kumpla w bok. — Co, nigdy laski nie widzieliście?! Jedyne cycki, jakie dotykaliście to te, które matka wpychała wam do gęby za dzieciaka?! Przestańcie się tak na nią, kurwa, patrzeć.
W odpowiedzi otrzymał jedynie śmiech kolegów.
— Dobra, Caufield, jest twoja. Tylko wykorzystaj mądrze.
Mimo, że komentarz drugiego chłopaka nieco obrzydził Anne (a raczej spowodował wewnętrzne dreszcze i bezdenną pustkę), ta uśmiechnęła się sama do siebie, poczuła nieco pewniej i przyspieszyła kroku. Nie spotkała się jeszcze z faktem, aby ktoś dobrowolnie jej obronił. To był naprawdę miły chłopak — pomyślała.
Resztę drogi do klasy przeszła w nieco lepszym humorze. Dziesięć metrów, jakie dzieliły ją od drzwi sali dłużyły się w nieskończoność, tak jak zawsze w przypadku angielskiego. Dotarłszy do niej, rozsiadła się w ławce obok koleżanki. Ta zmierzyła ją tylko kątem oka. Anne wywróciła na to zachowanie oczami. Sophie była bardzo specyficzną znajomą, z pewnością nie w jej typie. Miała jednak wybór — kolegować się z eksperymentującą z narkotykami imprezowiczką lub też samotnie przemierzać korytarze, wpadając w ataki paniki przynajmniej raz dziennie, skazując się tym samym na upokorzenie.
Wybranie mniejszego zła było czystą formalnością, nieprawdaż?
Przez następną połowę lekcji Anne rozmyślała o niezbyt dopasowanej szkolnej znajomości. Nie tak wyobrażała sobie start z nową kartą. Nie mogła co prawda narzekać na kumpli z klasy, którzy nigdy nie powiedzieliby o niej złego słowa, jednak w duchu miała nadzieję, że trafi na dziewczynę, której będzie mogła zaufać. I tak, w niektórych chwilach Sophie była w porządku wobec niej, jednak w zdecydowanej większości z nich widać było jak bardzo odstają od siebie nawzajem. Możnaby stwierdzić, ze niebieskooka była idealnym przeciwieństwem swojej rówieśniczki, co gubiło je obie.
— Anne? Halo? — do uszu szatynki dobiegł głos nauczycielki angielskiego, a zarazem jej wychowawczyni. Dziewczyna tępo spojrzała na jej szyję. Bała się patrzeć ludziom w oczy. W aktualnej sytuacji bała się również, że kobieta postawi ją w szachu. — Jakie jest rozwiązanie zadania szóstego?
Anne odetchnęła. Szybki, niezauważalny rzut oka na podręcznik koleżanki pozwolił jej wybrnąć z opresji.
— B, C, D, A, E — podyktowała. Pani Magdalene westchnęła, jakby zawiedziona, jednak pokiwała głową i dała uczennicy spokój aż do końca zajęć. Ta znów pogrążyła się w swoich refleksjach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro