CARRY ON MY WAYWARD SONS
- Dalej, moi krnąbrni synowie -
Trwał z Deanem w uścisku przez wieczność, a przynajmniej tak wydawało się Castielowi. Znowu znalazł swój dom. Każdy z nich znalazł swój dom. Sam, Dean, Castiel... Ich domem było swoje wzajemne towarzystwo. Nie potrzebowali Bunkra, Impali, czy wspólnego Nieba. Ich potrzeba siebie na wzajem im wystarczała. Kochali się, wspierali i to było to. Ta niezastąpiona więź jaką upadły anioł i bracia stworzyli między sobą. Ona była ich wszystkim i dlatego teraz byli spokojni. Sam przypatrując się pojednaniu dwójki idiotów, których nazywał braćmi. Dean ze swoim upragnionym zwycięstwem jakim był Castiel we własnej osobie i po prostu jego obecność. Nigdy nie znosił dobrze dłuższej nieobecności niebieskookiego anioła, który wyrwał go z Piekła i dał nadzieję na lepsze jutro. Nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, ale w istocie tak było. I Castiel... Castiel był po prostu szczęśliwy, że ponownie wywinął się Pustce i może spędzić swoje życie po życiu we wspólnym Niebie razem z cholernymi Winchesterami, którzy są jak magnes na kłopoty i wielkimi wrzodami na tyłku każdego. W dobrym, czy to złym znaczeniu. Dla całej trójki liczyło się to, że znowu są razem.
Dean i Castiel oderwali się od siebie. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha, Dean poklepał Castiela po karku. Anioł uśmiechnął się pierwszy raz szczerze od dłuższego czasu.
- Good to see you, pale - powiedział nadzwyczaj radośnie starszy Winchester.
- Ciebie też, Dean. Sam, ciebie również.
- Ciebie też Cas - powiedział Sam. Podszedł do przyjaciela i przyciągnął go do męskiego uścisku. - Co ty tu robisz? Jak się tu dostałeś?
- Nie psuj chwili, Sammy - powiedział Dean śmiertelnie poważnie.
Nikt tego nie wiedział. Nikt nie zauważył, ale słysząc charakterystyczny, niski głos skrzydlatego przyjaciela Dean dostał gęsiej skórki. Stęsknił się za nim jak za każdym, który zginął, a teraz mieli razem Niebo.
- Racja - przyznał Sam.
I tak o to bracia Winchester nigdy nie dowiedzieli się jak ich przyjaciel, brat dostał się do Nieba. Nawet nie pytali. Nie chcieli wiedzieć jak się to stało, bo na pewno ma to swoje konsekwencje. Każde małe szczęście w tej pokręconej rodzinie miało swoją ciemną stronę. Układ z demonem, głupotę czy wiele innych, równie idiotycznych rozwiązań na pierwszy rzut oka bez innego wyjścia. I tak było tym razem, ale Castiel nie przejmował się tym. Był w pełni świadomy, że Ziemia ma Jacka i on sobie poradzi. W końcu był w połowie aniołem. Nie byle jakim, a pół archaniołem potężniejszym niż Lucyfer. Dusza i łaska Jacka były niepowstrzymane, potężne przed narodzinami, a latami ćwiczone i doskonalone jeszcze lepsze.
- Wiem, że o nim myślisz - odezwał się któregoś razu Sam. - My wszyscy o nim myślimy. Ale to jest Jack. Jest teraz najpotężniejszą istotą na świecie i da sobie radę. W razie czego... Zawsze może tu wpaść i zapytać co robić.
- Myślałem, że zaznaliście spokoju. Ty i Dean - odezwał się Cas przekrzywiając głowę na bok jak zawsze kiedy czegoś nie rozumiał. - Że polowania nie będą już was męczyć, a koszmary znikną.
Sam miał się odezwać, zaprzeczyć, ale przerwał mu Dean. Łowca najwyraźniej tęsknił za starymi czasami, bo rozmarzona mina mówiła sama za siebie.
- To było nasze życie, Cas. Całe pieprzone życie polowaliśmy. I może chcieliśmy spokoju i rodzinnej sielanki. Cholera, nawet przez chwilę to mieliśmy kiedy żyliśmy w przerwach na umieranie - uśmiechnął się delikatnie. - Ale jesteśmy Winchesterami. Nie potrafimy żyć inaczej. Nawet teraz.
Dean spojrzał przed siebie. Pomachał do przyglądającej się im Lisy, Jess i Benowi. Sam poszedł przykładem brata i też pomachał swojej dziewczynie. Natomiast Castiel tylko się przyglądał. Nigdy do końca nie zrozumie jak można tak mocno kogoś kochać, a może nie chciał zrozumieć.
- Jestem teraz szczęśliwy jak nigdy. Mam piękną kobietę, którą kocham całym sercem i syna. Mojego syna, Cas. Z krwi i kości. Ale jeśli trafiłaby się okazja, żeby zabrać dupę w troki z tego miejsca... Zrobiłbym wszystko, żeby jeszcze raz ściąć głowę wampirowi lub odprawić egzorcyzm. Wszystko - dodał niepewnie.
Dean czuł narastającą gulę w gardle i łzy cisnące się mu do oczu. Kochał Lisę i Bena nad życie, ale to nie było to. Nawet jeśli nie chciał ich nigdy opuszczać to nie czuł się sobą. Zupełnie tak jakby był pusty w środku. Jakby nie miał duszy, a przecież właśnie był w Niebie. Nigdy nie nazwał go Niebem. Nie potrafił, bo duszą był w innym miejscu. Dean Winchester był wyszkolony na wojownika i żołnierza, a kto raz nim został, pozostał już na zawsze.
- Opuścilibyście ich? Waszą rodzinę? Bobby, Mary, John...
- Zrozumieliby - powiedział Sam zaskakując tym samego siebie jak i brata z Castielem. - Ellen, Jo, nawet Ash... Myślę, że skopaliby nam tyłki, gdybyśmy zrezygnowali z szansy.
- Co racja to racja - usłyszeli melodyjny głos blondynki. - Wszyscy mamy dość i w życiu byśmy nie chcieli wracać, ale wy? - Jo spojrzała po braciach. - Polowania, dziwne sprawy? Polowania to wy, a wy to polowania. Jedno bez drugiego nie istnieje. Nawet jeśli teraz nie ma czego polować... Wy jesteście jak magnes na kłopoty.
- Widzisz? - Dean uniósł brew krzyżując ręce na piersi. - Lisa by zrozumiała. Nawet Ben.
- Jess też - dodał Sammy.
Castiel zamyślił się. Przez chwilę był śmiertelnie poważny, ale po sekundzie roześmiał się. Pozostała trójka spojrzała na anioła jak na szaleńca.
- Nie wiemy co to odpoczynek i kochamy wracać, co?
- Dokładnie - odparli Sam, Dean i Jo.
- Nie wiem o co chodzi, koledzy, ale tak - wturował im Ash. - Będę mógł wrócić z wami? Tęsknię za prawdziwym alkoholem i komputerami chociaż tutaj możliwości są lepsze - rozmarzył się.
- Na razie nigdzie się nie wybieramy - zielonooki łowca poklepał Asha po ramieniu. - Kto wie? Może kiedyś... Wtedy bez gadania idziesz z nami. Wszyscy idziecie.
Raz jeszcze poklepał przyjaciela po ramieniu i ruszył w stronę śmiejącej się Lisy. Wszyscy chcieli spokoju, odpoczynku od potworów i demonów. Normalnego życia z rodziną, ale prawda była taka, że nie potrafią usiedzieć w miejscu. Nigdy nie potrafili. Nie ma dnia bez nocy oraz tęczy bez burzy i deszczu. Tak nie ma polowań bez szalonej, czasami nieznośnej ekipy łowców.
Polowania bez Drużyny Wolnej Woli i ich ekipy nie były już nigdy więcej polowaniami. Nie takimi jakie pamiętałem śledząc ostatki z każdego możliwego gatunku potworów. Tak jak Winchesterzy i ich gang nie byli sobą, gdy długo siedzieli bezczynnie. Ja także.
- Jack Kline
Od autorki: W mediach jak i poniżej dodaję specjalnie zrobiony filmik ( przez illustrement ) na potrzeby tego one shota. Fun fact: dodaję dzisiaj CARRY ON MY WAYWARD SONS, bo od górnie założyłam, że dodam to w dzień powrotu ostatnich siedmiu odcinków finałowego sezonu. Cieszę się, że znalazłam się w tym fandomie, więc bawcie się dobrze czytając i oglądając. Jak macie ochotę to możecie po finałowym odcinku pisać swoje wrażenia. Chętnie wdam się w dyskusję 😊.
08.10.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro