Rozdział 1
Trzy godziny. Tylko tyle miała snu, zanim nadeszła pora, aby zmusić się do wstania z łóżka i przyszykować się w łazience. Była gotowa zabić Stilesa za przekonanie jej, by dołączyła do niego i Scotta na nocną wyprawę po lesie. Jej brak snu powodował zawroty głowy za każdym razem, gdy mrugała. Na dodatek czterokrotnie włączała drzemkę, przez co teraz miała tylko trzydzieści minut na dotarcie do szkoły. Wyszła z łazienki po narzuceniu ubrań, które przygotowała poprzedniego wieczoru. Starając się ogarnąć włosy, drugą ręką przeszukiwała szafę w poszukiwaniu kurtki.
Z rozczarowaniem spojrzała na siebie w lustrze. W pierwszym dniu szkoły większość dziewcząt wstałaby wcześniej, żeby mieć czas na zrobienie idealnej fryzury i makijażu. Chciałyby pokazać wszystkim, jak bardzo zmieniły się w ciągu lata. Jednak Aspen nigdy na tym nie zależało, bo zdała sobie sprawę, że gdyby nawet próbowała, nikt by tego nie zauważył. W dodatku nie miała komu zaimponować i zdecydowanie nie miała ochoty popisywać się przed Scottem i Stilesem.
Po zabraniu plecaka z łóżka zeszła po schodach, owijając włosy w niski kok. Zeskakując z ostatniego stopnia, spotkała się z przyjemnym zapachem jajek i bekonu. Jej dziadek był dobry w gotowaniu. Aspen zajrzała do kuchni i uśmiechnęła się na widok jej drobnego dziadka, Sama, siedzącego przy stole w jadalni, skubiącego pasek bekonu. Tańczył na swoim miejscu, zadowolony z tego, jak wyszło jego gotowanie.
Sam był niskim, starszym mężczyzną z głową pełną siwych włosów zaczesanych do tyłu grzebieniem, którego używał codziennie, odkąd był młodszy. Rano zawsze nosił szlafrok w innym kolorze, co Aspen uznała za zabawne. Według niego różne kolory zależały od jego nastroju tego dnia. Tego dnia założył żółty szlafrok co, jak przypuszczała dziewczyna, oznaczało, że był szczęśliwy.
— Dzień dobry. — przywitała się, wchodząc do kuchni i całując go w policzek.
Dziadek Sam Veata zachichotał lekko, kiedy spojrzał przez ramię i zobaczył, jak jego wnuczka nalewa sok pomarańczowy do szklanej filiżanki. Ale widok jej zmęczonej twarzy sprawił, że lekko zmarszczył brwi.
— Och, kochana June. Co się stało? — zapytał, przesuwając się na swoim miejscu, żeby lepiej się przyjrzeć.
— Co masz na myśli? — odpowiedziała pytaniem, podnosząc szklankę do ust. — Wszystko w porządku.
— Wyglądasz na bardzo zmęczonego. Znowu brałaś narkotyki?
Aspen zakrztusiła się napojem, odstawiając filiżankę i wycierając sok z brody.
— Znowu? Nigdy nawet nie zaczęłam.
— O tak. Musiałem cię pomylić z twoim tatą.
Aspen roześmiała się, gdy zauważył uśmiech na ustach dziadka.
— Bardzo zabawne. Jak ty spałeś?
— Tak samo, jak każdej nocy. Wczoraj miałem dwa pełne sny. I nawet je pamiętam!
— Och, tak? Może opowiesz?
— Cóż... — Sam poruszył się na swoim miejscu i podniósł rękę do brody, żeby pomyśleć. — Hm... Nie. Nie, nie sądzę. Ale były fajne.
— Przynajmniej spałeś. Ja miałam tylko trzy godziny snu i… — Odwracając się do kuchenki, żeby podać śniadanie, Aspen spotkała pustą patelnię z okruchami bekonu. — Gdzie… Śniadanie… Dziadku, zjadłeś wszystko? Nie zostawiłeś mi trochę?
Sam łokciem odsunął pusty talerz z okruchami jedzenia. Aspen gwałtownie westchnęła, uświadamiając sobie, że rzeczywiście zjadł całe jedzenie.
— Zgubiło się. — wymamrotał, odwracając wzrok.
— Mhm zgubiło się. Gdzie, w twoim żołądku? — zapytała Aspen. Sam spojrzał w dół na swój brzuch i westchnął.
— Och, no wiesz co! Przecież nie zjadłbym tego celowo. — zaśmiał się serdecznie i szturchnął się w brzuch. — Musiało się tam wślizgnąć przez przypadek.
Aspen jęknęła i spojrzała na zegarek.
— Cholera, spóźnię się.
— Język. — ostrzegł ją dziadek, przeżuwając ostatni kawałek bekonu.
— Przepraszam, przepraszam. — pocałowała mężczyznę w czoło, zanim ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
— Och, czekaj, czekaj Juney! — zawołał Sam. Podbiegł do zamrażarki i wręczył jej loda. Aspen spojrzała na mrożony deser i przeniosła wzrok na swojego dziadka.
— Lody? Na śniadanie? — zapytała.
— O smaku truskawkowym. A truskawka to owoc. — wzruszył ramionami z delikatnym uśmiechem. Aspen nie mogła powstrzymać się od śmiechu z jego słodkiego gestu.
— Dobrze mówisz. Dzięki. — otworzyła frontowe drzwi i spojrzała przez ramię na dziadka. — Do zobaczenia później!
— Miłego pierwszego dnia! Założę się, że ci chłopcy cię pokochają!
— Tak, skradnę ich serca i tak dalej. — roześmiała się.
— Uważaj, kradzież jest zła! Możesz pójść siedzieć.
— To była metafora! Pa! — wsiadając na rower, Aspen otworzyła loda i zajadała się nim, gdy jechała w kierunku szkoły. Wiedziała, że spożycie słodyczy z samego rana może przyprawić ją o ból brzucha, ale potrzebowała czegoś do jedzenia, a truskawkowe lody nie wydawały się najgorszą opcją.
Przybywając do szkoły, nie zawracała sobie głowy zabezpieczaniem swojego roweru, ponieważ prawie spadła z niego, trzymając loda. Zauważywszy, że Stiles spogląda na swój telefon, rzuciła się w jego kierunku, przyciągając jego uwagę. Uniósł pytająco brew, gdy Aspen wypuściła chwiejne oddechy i wskazała lodem w jego twarz, a słodki płyn topił się i kapał na cement.
— Scott. Scott. Dzwoniłeś do niego? Wszystko w porządku? — Słowa dziewczyny zlewały się w jedno, gdy próbowała złapać oddech.
— Uch, a ty się dobrze czujesz? — zapytał Stiles. — I... Czy ty jesz loda?
Zanim Aspen zdążyła wyjaśnić jej tok myślenia, Stiles ugryzł lodową przekąskę, powodując grymas u dziewczyny. Była zaskoczona, że nie wypadły mu zęby.
— Ty psychopato. — wymamrotała, spoglądając na ślady zębów na jej na wpół zjedzonym lodach.
— Cześć! — Scott zawołał zza nich.
Aspen odwróciła się i uśmiechnęła na widok przyjaciela. Westchnęła z ulgą i mocno go uściskała. Chłopak był zaskoczony tym gestem, ale roześmiał się, oddając uścisk.
— Nic ci nie jest? — zapytał, odciągnął ją od siebie i spojrzał na jej loda. — Dlaczego...
— Tak, jem loda na śniadanie...
— Nie, to znaczy, dlaczego ktoś wgryzł się w loda? Przecież tak robią tylko psychopaci.
Stiles wyrzucił ręce w powietrze, sprawiając, że Aspen i Scott podskoczyli.
— Czy wgryzanie się w coś zimnego jest czymś dziwnym? — zapytał.
— Tak. — powiedzieli razem.
— Zawsze jesteście przeciwko mnie. — wymamrotał Stiles, chowając telefon do kieszeni i szorstko zarzucając torbę na ramię. Idąc przed siebie, Aspen została w tyle ze Scottem.
— Dotarłeś bezpiecznie do domu? — zapytała. Stiles obejrzał się przez ramię i skinął głową Scottowi, żeby to wyjaśnić. Dziewczyna spojrzała między dwójkę ze zmarszczonymi brwiami. — Co, co się stało?
Scott rozejrzał się, po czym zatrzymał się i podniósł lekko koszulkę, by odsłonić bandaż z boku tułowia. Dziewczyna sapnęła, jej oczy przeskanowały ranę, która wydawała się krwawić przez opatrunek.
— Co się do cholery stało? — zapytała, patrząc na niego ponownie po tym, jak poprawił ubranie.
— Nie wiem. Było ciemno, więc średnio cokolwiek widziałem, ale przypuszczam, że to wilk. — wyjaśnił.
Stiles prychnął głośno, przyciągając spojrzenia zarówno Aspen, jak i Scotta. Spojrzał między nimi i uniósł ręce w obronie.
— Co? To nie może być wilk. — stwierdził, odnosząc się do ugryzienia. Aspen nienawidzi zgadzać się ze Stilesem, ale skinęła głową na znak zgody.
— Dlaczego nie? Słyszałem wycie.
— Scott, w Kalifornii nie ma wilków od jakiś sześćdziesięciu lat. Może po ugryzieniu zacząłeś mieć halucynacje i słyszałeś różne rzeczy? — Brunetka zasugerowała.
— Tak, a mój głupi mózg całkiem realistycznie wymyślił widok drugiej połowy ciała.
Stiles i Aspen sapnęli głośno, obserwując, jak Scott uśmiecha się i chwyta za paski od plecaka.
— Żartujesz? Widziałeś połowę ciała? To zajebiście! — wykrzyknął Stiles, chwytając go za ramię.
— Zajebiście to ty jesteś stuknięty. — wymarotała Aspen, niepewna, czy powinna być podekscytowana, jak jej przyjaciel.
— Nie pamiętam dokładnie, gdzie to było, ale wiem, co widziałem. To była górna połowa. Zdecydowanie kobieta. — kontynuował Scott.
— Ugh. Nie sądzę, żebym była w stanie znieść ten widok. Zwłaszcza że została przecięta na pół. — Aby nie myśleć o zmarłej kobiecie, Aspen włożyła loda do ust, delektując się słodkim, truskawkowym smakiem. Była zbyt zauroczona swoim „śniadaniem", by zauważyć, że Stiles został całkowicie zignorowany, gdy Lydia Martin przeszła obok, nie odpowiadając mu na przywitanie.
Truskawkowa blondynka podskakiwała przy każdym kroku, jaki robiła na wysokich obcasach. Aspen zastanawiała się, jakim cudem nie bolą jej stopy po tak długim chodzeniu. Pogrążona w myślach nie zauważyła, jak chłopcy są już jakiś kawałek przed nią. Podążyła za nimi, próbując skończyć loda, zanim dotrze do klasy.
Słuchała, jak Stiles obwinia Scotta o jego brak popularności, że jest kujonem i to, że robi z niego frajera. Nie sądziła, że Stiles w ogóle zna definicję tego słowa, ponieważ z tego, ile razy ci dwaj chłopcy musieli oszukiwać, Scottowi daleko było do kujona. Frajer? Być może. Przegryw? Zdecydowanie. Ale przyjaźniła się z tym nieudacznikiem, więc też widziała siebie jako jedną z nich.
Otworzyła szafkę i wepchnęła do niej książki według wzrostu. Jeśli była jedna rzecz, której nie mogła znieść, to był bałagan. Lubiła mieć wszystko zorganizowane, a jeśli tak nie było - czasami czuła się, jakby była na skraju zawału serca. Jej lody prawie roztapiały się w ustach, gdy kończyła przygotowywać swoją szafkę. Na koniec ustawiła lustro z tyłu, ale kiedy w nie spojrzała, zobaczyła przechodzącą Lydię Martin, która cofała się o kilka kroków, żeby na nią spojrzeć.
Dziewczyna przełknął ślinę i wyciągnęła przekąskę z ust. Stanęła twarzą w twarz z onieśmielająco piękną dziewczyną i chociaż była od niej nieco wyższa, czuła się zdecydowanie mniejsza.
— Hej, Lydio. — przywitała się, machając lodem.
Truskawkowa blondynka spojrzała na mrożoną słodycz w dłoni i uniosła brew.
— Na śniadanie? — spytała, wskazując wypielęgnowanym paznokciem w kierunku topniejącego loda. — Naprawdę? — Lydia nigdy wcześniej do niej nie podeszła, a teraz, kiedy to zrobiła, brakowało jej słów.
— Truskawkowe... — mruknęła Aspen.
— Mhm. — Lydia spojrzała na dziewczynę w górę i w dół. Aspen była pewien, że prawdopodobnie oceniała wszystko w jej wyglądzie. Żałowała, że nie spróbowała ubrać się inaczej tego ranka. Odrobina makijażu by nie zaszkodziła. Może pomadka.
— Potrzebujesz czegoś?
Lydia parsknęła gorzkim śmiechem, krzyżując ręce na piersi.
— Nie, nie. Nie w niegrzeczny sposób. Po prostu... po prostu nigdy nie rozmawiamy. Przepraszam. — Aspen odwracała wzrok, kiedy usłyszała chichot Lydii, podnosząc na nią wzrok. Truskawkowa blondynka zacisnęła usta, przyglądając się włosom dziewczyny.
— Wiesz, że wyglądasz niedbale, a nie luzacko przez te włosy. — stwierdziła jakby to, co powiedziała, wcale nie było obraźliwe. — Proszę. — Nie pytając, Lydia wyciągnęła z włosów gumkę, która trzymała kok Aspen, i założyła ją na swój nadgarstek. Poprawiła jej włosy i uśmiechnęła się, patrząc na swoje pięciosekundowe arcydzieło. — Znacznie lepiej. — zadźwięczała.
Aspen odwróciła się i spojrzała na siebie w lustrze. Kok musiał pomóc w tym, że jej włosy wyglądały na bardziej pofalowane niż zwykle. Odwracając się, prawie została uderzona błyszczykiem, który Lydia trzymała przed jej twarzą.
— To też pomoże. Możesz go wziąć.
Aspen z wahaniem chwycił malowidło i spojrzała na różowy błyszczyk poruszający się tam i z powrotem, gdy go poruszała.
— Pa! — spotkała się z włosami Lydii, które uderzały ją w twarz, gdy szła dumnie do klasy, a jej obcasy stukały echem po całym korytarzu.
Stała tam w szoku. Nigdy nie spodziewała się, że Lydia Martin udzieli jej porad modowych. Choć była to lekka kpina ze strony truskawkowej blondynki, nadal była to rada i prawdopodobnie jedyna, jaką kiedykolwiek od niej otrzymała. Aspen szybko wzięła ją sobie do serca i nałożyła błyszczyk, zanim pobiegła na zajęcia.
Zajęła wolne miejsce z tyłu, z dala od Scotta i Stilesa. Najwyraźniej zauważą, jak zmieniła się jej fryzura i wygląd twarzy, a nie potrzebowała ich pytań. Zwłaszcza Stilesa.
Westchnęła z ulgą, gdy kilkanaście sekund po zajęciu miejsca zadzwonił dzwonek. Znienawidziłaby siebie, gdyby spóźniła się pierwszego dnia. Usiadłszy wygodnie, pochyliła się do przodu. Ich wychowawca, pan Curtis, zaczął opowiadać o tym, co wydarzyło się w lesie ostatniej nocy i jak zatrzymali podejrzanego. Stiles obejrzał się na Scotta i Aspen, którzy tylko wzruszyli ramionami, gdyż ta wiadomość również była dla nich nowa.
Pozwalając odejść myślom od nudnego tematu, o którym mówił nauczyciel, Aspen pozwoliła sobie na chwilę zamknąć oczy. Opierając głowę na dłoni, westchnęła, widząc, jak zaskakująco wygodne było jej biurko. Chciała tylko nadrobić zaległości w śnie. Prawie wydała cichy skowyt, kiedy poczuła, że ktoś uderza w spód jej buta. Wyglądało na to, że nie było to celowe.
Odwróciła się powoli na krześle, by stanąć twarzą w twarz z parą niebieskich oczu wpatrujących się w nią ze zdziwieniem. Rozpoznawała te oczy od pierwszego roku, chociaż chłopak rzadko z kimkolwiek rozmawiał. Ciemne, miodowe włosy Isaaca Laheya były potargane, jakby chował głowę w rękawie, próbując zasnąć. Wydawał się zagubiony w słowach, gdy cofnął nogi spod jej krzesła.
— P-przepraszam. — wymamrotał, siadając z powrotem na swoim miejscu.
— Nie. Jest... W porządku. — wyszeptała Aspen z miękkim uśmiechem. Nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć, a ich spojrzenia stały się niezręczne, odwróciła się i opadła na swoje miejsce.
Widziała Isaaca w szkole, ale to była ich pierwsza interakcja po tym, jak przez rok byli w tej samej klasie. Wyglądało na to, że nie chciał zawracać sobie głowy nawiązywaniem przyjaźni. Wiedziała, że to musiało być dość trudne, gdy jest się jednym z najwyższych chłopaków w liceum.
Patrzyła przed siebie, nie zauważając dyrektora wchodzącego do klasy wraz z kruczowłosą dziewczyną u jego boku. Miała idealną jasną skórę ze słodkim, miękkim uśmiechem. Dyrektor przedstawił ją jako Allison Argent i zajęła miejsce za Scottem. Aspen uśmiechnęła się, kiedy odwrócił się i zaoferował dziewczynie długopis. Nie sądziła, że Scott kiedykolwiek porozmawia z tak piękną dziewczyną, ale wiedziała, że to nie będzie ich ostatnia interakcja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro