Stopień V - Batman
Lata temu zdarzył się wypadek, jego największa i zarówno pierwsza porażka. Nadal pamięta ten dzień ze wszelkimi szczegółami. Wracał do tego momentu tak często, że był w stanie nawet z pamięci wyrecytować cały skład chemikaliów, które znajdowały się w tamtej beczce, do której wpadł tamtego wieczoru mężczyzna. Pamiętał to jak jego hełm lśnił w sztucznych światłach pomieszczenia i to z jakąś głośnością obcasy jego butów uderzały rytmicznie w metalowe wzniesienie gdy próbował przed nim uciec. Pamiętał jego głos, zdeformowany przez to co nałożył sobie na głowę. Wszystkie obrazy wydawały się tak żywe i prawdziwe jednak równocześnie nie mógł powstrzymać ich przed mieszaniem się, niektóre rzeczy zabrał, niektóre dodał. Na przestrzeni lat rozróżnianie tego zdawało się coraz cięższe, a jego pogląd na Red Hooda został zakrzywiony przez Jokera, który wraz z chemikaliami w jego krwi skradł również zapach zielonych jabłek, który przyległ wtedy do mężczyzny w garniturze i czerwonej pelerynie.
Jedno jednak z pewnością zostało, nie ważne jak jego światopogląd pędził do przodu. W każdej wersji wydarzeń Red Hood wyciągał do niego rękę w bardziej lub mniej świadomym geście. Zupełnie tak jakby umysł kazał mu to zrobić by walczyć o przetrwanie chociaż było to zbędne. Jakby prosił go żeby zdążył na czas i go uratował. Ale nawet w stanach nigdy nie był w stanie tam dotrzeć zanim było za późno. Często do tego też wracał gdy przyglądał się Jokerowi podczas tych rzadkich momentów gdzie autentycznie siedział na tyłku w Arkham nie sprawiając większych problemów przez dwa tygodnie lub trzy.
Za każdym razem gdy dane było mu zajrzeć w te zielone oczy niemal się zatracał dopóki nie został brutalnie sprowadzony do rzeczywistości. Jednak w momentach takich jak ten po prostu gapili się na siebie nie wypowiadając ani słowa, po prostu będąc. On nie miał w ręku noża, który mógłby spróbować wbić w jego pierś podczas gdy był nie uważny, a on sam pozwolił sobie opuści gardę tylko dlatego, że Joker tak naprawdę niczego złego nie zrobił jak na niego, w to przynajmniej próbował wierzyć. Tak więc patrzyli na siebie, a on nie mógł odeprzeć uczucia jakby do niższego przyciągał go jakiś magnes lub magiczna siła, której nie był w stanie wymyśleć. Więc tak to trwało. Nawet nie zauważył jak jego ręce powoli się uniosły i przycisnęły do talli drugiego idealnie się wpasowując na co ten tylko wydał ciche westchnienie.
Przyglądał mu się i nie mógł powstrzymać się od tego by nie zwrócić uwagi na to jak charyzma wręcz wylewa się z jego pewnej siebie postawy, to jak fascynująco i pięknie wyglądał w świetle księżyca. Jego skóra lśniła delikatnie, a jej biały kolor tylko nadawał mu więcej tajemnicy. Całkowicie rozumiał dlaczego ludzie za nim podążali, dlaczego go czcili, traktowali niemal jak Boga. Gdyby był kimś innym może on sam by wpadł w jego staranie zaplątaną pajęczą sieć i w niej utknął na wieki. "To nic nie znaczy", powiedział sobie w głowie pochylając się do przodu by bardziej zbliżyć się do twarzy Jokera. Twarz mężczyzny, który zniszczył życie setek, w tym także jego ukochanych.
Oddał swoje serce potworowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro