Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rien, chérie

[TW: wzmianka o samookaleczeniu.]

rien, chérie

– Clemence – jęknął Michael na swoją córkę. Nie był rannym ptaszkiem, nigdy nie był i nigdy nie będzie. Gonienie sześciolatki po domu i próba ubrania jej w mniej więcej pasujący strój była zbyt trudna, gdy sam ledwie kontaktował. Nienawidził poranków.

Jednakże Clemence Lillian Clifford kochała poranki. 

– Nie, tatusiu! – zaśmiała się głośno, przebiegając pomiędzy nogami Michaela. – Złap mnie!

– To nie jest śmieszne! – ostrzegł Michael, obracając się dookoła i próbując zgadnąć, gdzie uciekł ten dzieciak. – Spóźnisz się do szkoły!

– Chodź i mnie złap! – powtórzyła Clemence, biegając wokół ich małego salonu. Michael wziął głęboki oddech. Powoli zbliżał się do miejsca, z którego dochodził głos jego córki. Szybkie uderzenia stóp ubranych w skarpetki o twardą drewnianą podłogę ustały, więc Michael wiedział, że Clemence również łapała oddech.

Przycisnął swoje ciało do ściany za rogiem i uśmiechnął się do siebie słysząc, jak małe dziecko przesuwa się wzdłuż ściany po drugiej stronie. Michael nie był najmądrzejszy, ale mógł przechytrzyć sześciolatkę.

– Okej, Clemence – powiedział głośno, ciesząc się sam do siebie. – Chyba po prostu będę musiał zadzwonić do potwora łaskotka...

– Nie! – pisnęła i, tak jak Michael przewidział, popędziła do pokoju, próbując znaleźć swojego zielonowłosego ojca. Michael skorzystał z okazji, by złapać Clemence w pasie, gdy ta próbowała uciec do holu.

– Mam cię! – krzyknął Michael, podnosząc jego małe dziecko i przerzucając ją sobie przez ramię. Ignorując kopanie nóg i jej protesty "to nie fair, tatusiu" Michael zaniósł blondynkę do jego pokoju i położył ją na łóżku. – Gra skończona, kochanie. Ubieraj się, już jesteśmy spóźnieni.

Pomimo narzekania, dziecko spełniło polecenie i poszło ubierać się do szkoły. Mike stał w łazience, szybko się rozbierając i myjąc zęby. Wsuwał swoje czarne jeansy, gdy Clemence weszła do środka i stanęła obok swojego ojca, ledwie sięgając mu do bioder.

Mike wręczył jej jasnoróżową szczoteczkę do zębów i miętową pastę. 

– Co to? – spytała, wskazując na znikający czerwony siniak na jego klatce piersiowej.

– Nic, kochanie – uśmiechnął się, pamiętając usta Luke'a, które dotykały go zaledwie kilka godzin wcześniej.

– Luke też je ma – westchnęła, spluwając do zlewu.

Mike potarł zarost na policzkach, tak desperacko potrzebował golenia, ale miał tak mało czasu. Też splunął do zlewu, po czym wciągnął przez głowę koszulkę. 

– Upewnij się, że jesteś spakowana – wyprowadził dziewczynkę z łazienki.

Michael lekko uniósł bluzkę, patrząc na jasne siniaki znaczące jego skórę. Jak na niewidomego chłopaka, Luke znał drogę przez ciało Mike'a. Pozwolił swojej koszulce opaść w dół, wciskając jeden jej koniec do jeansów.

~ * ~

Luke siedział na stole kuchennym w jego mieszkaniu, Calum chodził dookoła, recytując kroki zastąpienia systemu wieloetapowego. 

– Poradzisz sobie – przypomniał mu Luke. – Skoro ja dałem radę, to ty też dasz.

– Ty jesteś mądry – jęknął Calum, uderzając głową o blat stołu. – Jestem skończony.

– Jesteś tak blisko zdania. Nawet oblanie tego jednego testu nie sprawi, że oblejesz całe zajęcia. – Luke szukał swojej bluzy na oparciu krzesła, po czym wsunął ramiona do środka.

– Nie powinieneś już się dowiadywać, czy dostałeś się do programu PhD?

– Mogę się dowiedzieć w każdej chwili do końca tygodnia – mruknął Luke.

– Tak się cieszę... – Calum został zagłuszony przez hałas na zewnątrz. 

~ * ~

– Cholera, Clemence! – głos Michaela rozbrzmiewał poprzez drewniane drzwi. – Musimy iść! – krzyknął, gdyż mieli już dziesięć minut spóźnienia.

– Nie chcę! – wrzasnęła mała dziewczynka, przyciskając się do ściany. Michael nigdy nie zrozumie jak mogła przejść od chichotu do krzyków w mniej niż dziesięć minut. 

Mike kopnął stopą w drzwi, odstawiając swój kubek z kawą na stolik. 

– C, to tylko przedszkole, ty dosłownie siedzisz tam i robisz śnieżki przez calutki czas. 

Luke i Cal oboje byli za drzwiami z uszami przyciśniętymi do drewna, słuchając jak dwudziestosiedmioletni mężczyzna radzi sobie z sześciolatką. 


– Nikt mnie nie lubi, tatusiu.

– Clemence, chodź – Michael złapał ją za rękę, próbując odciągnąć ją od ściany.


– Powinniśmy coś zrobić? – szepnął Calum.

– Nie, myślę, że to moment ojciec-córka.


Sześciolatka krzyknęła. 

– Tatusiu, stój! – łzy spływały jej po twarzy i Michael nie wiedział dlaczego. Tak bardzo starał się być dobrym ojcem, naprawdę się starał. Nienawidził patrzeć jak jego słoneczko płacze, ale nie mógł wciąż pozwalać jej na zostawanie w domu i opuszczanie przedszkola. – Nie chcę iść!

– Kochanie, proszę – jego głos się załamywał, gdy próbował zamknąć drzwi za ich dwójką.

– Ty opuściłeś szkołę, czemu ja nie mogę? – wykrztusiła słowa między wrzaskami i Michael usadowił ją sobie na biodrze.

– Przeszedłem przez siedemnaście lat szkoły, nawet ze mną, kurwa, nie zaczynaj, Clemence.


– Czuję się źle – westchnął Luke. – Czy ona zawsze tak robi?

– Prawie każdego ranka – Cal wrócił do kuchni, zostawiając Luke'a w niewygodniej pozycji pod drzwiami. 

Krzyki ustąpiły, gdy poszli dalej korytarzem. Mała dziewczynka w końcu się poddała, gdy Michael zagroził, że zadzwoni do Rosie.

~ * ~

Michael szlochał przy drzwiach. Nie mógł tego dłużej znieść. W sekundę po tym, jak wszedł do swojego mieszkania, osunął się na podłogę. Pozwolił swojej głowie uderzać w drzwi, gdy on wydawał z siebie te okropne odgłosy. Jego dłonie zacisnęły się na włosach, gdy położył się w pozycji płodowej.

W dni jak ten Mike marzył, żeby być w domu. Marzył, żeby żyć pod dachem rodziców, gdzie rachunki nie zapełniały każdej szafki, a sześciolatki nie wyznawały mu swojej nienawiści do niego. 

Luke wiedział, że coś jest nie tak. Wiedział to, gdy usłyszał jak drzwi mieszkania po drugiej stronie korytarza zamykają się z trzaskiem. Michael pracował w czwartki, nie powinien być w domu. 

Mike potarł oczy suchymi dłońmi; czuł się tak, jakby nie mógł oddychać. Dźwięki rozpaczy opuszczały jego usta, gdy wciąż leżał na podłodze. Gdyby spróbował wstać, jego kolana by się załamały ze względu na to, jak mało energii w sobie miał.

Znów nie spał. To było tak, jakby całe jego dzieciństwo znów się powtarzało i wcale mu się to nie podobało. Dwudziestosiedmioletni mężczyzna myślał, że do tej pory wszystko będzie w porządku. Myślał, że do tej pory znów będzie szczęśliwy, ale nie był, był nieszczęśliwy

Luke był sam w domu, wyłączył telewizor i wsunął na nogi skarpetki. Michael był przy nim zawsze, gdy Luke nie mógł normalnie funkcjonować, Luke też powinien przy nim być. 

Gdy Mike miał dziewięć lat, patrzył w lustro i mówił sobie, że jest odrażający. Ciągnął za skórę na swoim brzuchu i nie rozumiał. Nie rozumiał dlaczego nie był szczupły i przystojny, jak jego przyjaciele. Nie rozumiał uczucia czystego smutku i rozczarowania. Był zbyt młody.

W szóstej klasie dotknął swoich nóg żyletką. Mały dwunastoletni Michael płakał z bólu, ale kontynuował tworzenie dzieła sztuki na swojej bladej skórze. Był nieszczęśliwy i ból tylko rósł. To nie w porządku, że dwunastolatek robił takie rzeczy tylko po to, żeby nie czuć nic.

W wieku trzynastu lat, Mike dotknął swojego nadgarstka lokówką mamy, krzycząc przez nagłe uczucie gorąca na skórze. Ale pożądał fioletowych siniaków, które stworzył. 

Luke podszedł do drzwi i zapukał w nie głośno. Nikt nie odpowiedział. 

W wieku czternastu lat Michael przestał sypiać. Patrzył na sufit każdej nocy, zastanawiając się dlaczego. Kwestionował swoje życie i swoją rodzinę. Przyjaciół i szkołę. Nie rozumiał niczego i nienawidził tego. Michael nie lubił nieznanego. Musiał wiedzieć kiedy wszystko się wydarzy i dlaczego. 

Clemence była niespodzianką. 

Luke nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte. 

W wieku piętnastu lat przestał jeść. Żartował z przyjaciółmi przy stoliku podczas lunchu, by zapomnieć o bólu, który odczuwał w żołądku. Nauczył się wytrzymywania bez jedzenia przez cztery dni, później jadł kilka krakersów, a potem nic przez kolejne cztery dni. Chciał, by jego skóra opinała kości, ale to się nigdy nie stało.

Leżał na podłodze, słuchając pukania do drzwi. Nie był pewien, czy to tylko odgłosy w jego głowie. Michaelowi dzwoniło w uszach i czuł się tak, jakby miał być chory. Przed oczami nie przestawało mu wirować i Mike jęknął.

– Mikey, kochanie, wpuść mnie – mówił Luke.

Głowa Michaela podskoczyła do góry, gdy usłyszał chłopca tak samo strapionego jak on. Nigdy nie chciał nikogo zasmucić. Powoli podciągnął się do drzwi i sięgnął, by odblokować zamek.

Luke wpadł do środka, potykając się o nogi Michaela. Zaklął głośno, zanim wyczuł ciepło ciała Michaela tylko kilka centymetrów dalej. Błądził ręką dookoła, aż znalazł bladą kość biodrową. 

– Mike... – szepnął. 

Michael się nie odzywał, sięgając do wyższego chłopaka i przyciągając go w swoje ramiona. Pociągnął nosem jeszcze kilka razy, wciąż nic nie mówiąc. Wyciskał życie z blondyna. 

– Proszę, zostań.

Luke trzymał go mocniej, obejmując Michaela w pasie ramionami. Pocierał głową o szyję Mike'a, dając mu znać, że nie ruszy się stąd nigdzie. 

– Zawsze tu będę – wyszeptał. – Myślałem, że o tym wiesz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro