Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

mes yeux

mes yeux

Późno marcowe powietrze wlatywało przez okno w dziecięcej sypialni Michaela. Ściany pomalowane były na ciemnoniebiesko, a na każdym centymetrze znajdowały się przyklejone plakaty. Dwóm mężczyznom mającym ponad metr osiemdziesiąt ciężko było się zmieścić na łóżku, ale Luke'owi nigdy nie przeszkadzało leżenie na Michaelu.

Clemence zajęła łóżko królewskie w pokoju gościnnym, gdy dowiedziała się, że Mike zapomniał spakować jej ulubiony sweter. Nikt nie powiedział, że życie jest fair.

Wibrowanie telefonu Luke'a sprawiało, że komórka poruszała się po szafce przy łóżku. Michael ślinił się na pościel, kończyny Luke'a zwisały z łóżka. Naprawdę leżał na Michaelu.

Zostało kilka minut do wschodu słońca, gdy Mike został obudzony przez dźwięk dochodzący ze stolika. Nie otwierając oczu, wymacał małe urządzenie i przyłożył je do ucha. 

– Halo? – wyszeptał zmęczonym głosem.

– Michael? Czy to ty?

Otworzył swoje zielone oczy, uświadamiając sobie, że to telefon Luke'a był przyciśnięty do jego ucha. Szybko usiadł, patrząc na nazwę kontaktu "Mama" pojawiającą się nad zdjęciem. Luke jęknął, gdy jego plecy uderzyły w ścianę.

– Cholera, pani Hemmings, cześć, przepraszam. Myślałem, że to mój telefon.

Starsza kobieta się zaśmiała. 

– W porządku. Wiem, że tam jest wcześnie. Luke miał zadzwonić zeszłej nocy, żeby porozmawiać o kilku rzeczach.

– Już się obudził – powiedział Michael, patrząc na chłopaka pocierającego plecy. Jego koszulka wpadła gdzieś w szczelinę pomiędzy łóżkiem i ścianą podczas ich bezsennej nocy. Pocierał oczy i jęczał o byciu pozbawianym snu.

– Mógłbyś podać mu telefon, skarbie?

– Proszę mi dać dwie minuty – powiedział uprzejmie. Jedna z jego bladych dłoni zakryła głośnik telefonu. – Stary, obudź się, do cholery. To twoja mama.

Luke wystrzelił w górę, uderzając głową w parapet. 

– Nienawidzę twojego pokoju i nienawidzę ciebie. Dlaczego odbierasz o tak wczesnej porze?

– Myślałem, że to Rosie chce mnie o coś ochrzanić – bronił się Mike, siadając tak, by zrobić miejsce dla obu mężczyzn.

– Dlaczego miałbyś od niej odbierać?! Zaprowadź mnie na balkon, okej? – spytał Luke, owijając koc wokół swojego szczupłego ciała, po czym biorąc telefon z ręki Michaela. – Daj mi sekundę, mamo – mruknął.

Michael położył obie dłonie na biodrach Luke'a, następnie przesuwając drzwi i wpuszczając chłodne Kalifornijskie powietrze. 

– Jesteś pewien, że to bezpieczne, byś był na balkonie?

– Zamknij się, kurwa – przeklął, mając nadzieję, że jego mama nie słyszała. Mike się wycofał, zostawiając Luke'a mamie.

Morska woda wytworzyła wokół Luke'a uspokajający dźwięk. 

– Cześć, mamo.

– Dlaczego przekląłeś na Michaela?

– Jest jakaś piąta rano, proszę, nie zaczynaj teraz.

Michael położył się z powrotem do łóżka, czując zapach kalifornijskiego powietrza wypełniającego jego zmysły w tę wspaniałą niedzielę. Trzy loty z JFK do LAX były bardziej wyczerpujące, spocone i głodzące, niż Michael pamiętał. Może dlatego, że ostatnim razem nie miał Clemence ani Luke'a, więc ciągnięcie niewidomego faceta i zmęczonego dzieciaka przez zaludnione lotnisko było bardziej stresujące.

Kiedy jego rodzice spotkali ich na lotnisku, Michael płakał i wiwatował. 


– Jak twój lot? 

– Dobrze.

– Jak Kalifornia?

– Dobrze.

– Jak się czujesz?

– Dobrze.

– Chcę, żebyś przeprowadził się z powrotem do domu po zakończeniu koledżu.

– Dob-czekaj, nie – Luke zmarszczył brwi. Sięgnął w dół, szukając małego metalowego krzesła. Przykucnął na siedzeniu, opierając bose stopy na balustradzie.

– Myślę, że tak będzie najlepiej.

– Cóż, ja myślę, że nie – skłamał przez zaciśnięte zęby. Wiedział, że nie było powodu, by został w Nowym Jorku, nie było tam dla niego pracy, ani szkoły, do której mógłby uczęszczać. Musiał pojechać na południe w związku ze swoją przyszłą operacją, a potem zostać tam na dwa miesiące, by się leczyć.

– Właśnie, że tak – zaśmiała się cicho. – Rozumiem, dlaczego nie chcesz. Ale kto wie, czy ty i Michael przetrwacie?

– Ja wiem, mamo, ja wiem! – Luke próbował kontrolować głośność głosu, nie chcąc budzić nikogo w małym domu. 

Michael miał zamknięte oczy, wahając się między świadomością. 

– Luke, ścisz głos. Nie proszę, żebyś wprowadził się do domu, ja mówię co masz zrobić. Jestem twoją matką i będziesz mnie słuchał.

– Mam dwadzieścia jeden lat, nie muszę robić niczego. – Luke potarł stopy o drewno przed nim, było zaskakująco zimne. Cienki koc, który miał owinięty wokół siebie nie zapewniał mu zbyt wiele ciepła. Zdecydowanie wolałby być na Michaelu, odpływając na jeszcze kilka godzin.

– Wiesz, że Michael nie może zapewnić ci finansowego wsparcia, on sobie ledwie zapewnia wsparcie – skrytykowała jego mama.

– Daj mi czas, daj mi o tym pomyśleć.

– Nie ma o czym myśleć, Lucas. Nie ma innych opcji.

Luke oparł głowę o oparcie małego metalowego krzesła. 

– Cokolwiek, mamo. 

Kilka godzin później dwójka mężczyzn przeszła do pokoju dla gości, wskakując na duże łóżko i sprawiając, że Clemence jęknęła. Michael zostawił mokre pocałunki na jej policzku. 

– Czas wstawać, babcia zrobiła prawdziwe jedzenie.

– Czy całe wasze życie obraca się wokół jedzenia? – zachichotał Luke. Oparł podbródek na czubku głowy małej blondynki, czując oddechy Michaela zaledwie kilka centymetrów dalej.

Luke nie kochał tego momentu, on był w nim zakochany, a to duża różnica. 

– Jedzenie jest ważne, jeżeli chcesz być w tej rodzinie, Lucas, musisz kochać jedzenie – powiedział wolno Michael.

Clemence odwróciła się do ojca plecami, kładąc dłonie na twarzy Luke'a, jak pierwszego dnia, gdy się poznali.

– Luke jest naszą rodziną. Wygląda bardziej jak ja, niż ty, tatusiu.

Cała trójka roześmiała się głośno. 

– To nie fair, wyglądasz jak ja! – bronił się Mike.

– Ja nie mam jagodowych włosów.

– Naturalnie jestem blondynem, skarbie.

Luke pochylił się bliżej do Clemence. 

– Tak naprawdę on jest kosmitą, nie pozwól mu cię dotknąć – wyszeptał. – Uciekaj!

Trzynaście siniaków, dwa stłuczone talerze i cztery wgniecenia w ścianie później, trójka nowojorczyków zakończyła pościg. Ich oddechy były głośne i urywane, gdy wtoczyli się do kuchni, powitani zapachem pełnego śniadania, czegoś, czego nie mieli przez zbyt wiele miesięcy.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się blondwłosa matka. – Potrzebujecie jakichś bandaży?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro