gémir pour moi
gémir pour moi
– Nie gniewaj się, ale dlaczego masz te ślady obok kości policzkowych? – Michael śledził małą, białą bliznę na policzku Luke'a, kiedy ten na nim leżał.
– Kiedy miałem czternaście lat, około czwartego lipca, moi bracia, Cal i ja poszliśmy powystrzelać kilka fajerwerków, bo, cholera, w Tallahassee nie ma nic do robienia.
– Nie ma nawet plaży?
– Chyba, że chcesz jechać godzinę, a tak to nic – Luke kontynuował historię, opierając głowę na obojczyku Mike'a. – Jakoś dwadzieścia minut bawiliśmy się ogniami, kiedy Cal i ja postanowiliśmy wystrzelić fajerwerk bez moich braci, oddaleni o jakieś trzydzieści metrów. Myślę, że jedna była źle ustawiona, to znaczy, byliśmy nastolatkami, skąd mieliśmy wiedzieć takie rzeczy? No nieważne. Fajerwerk wystrzelając rozwalił się i większy odłamek, który właśnie miał wystrzelić, uderzył mnie w twarz. I takim sposobem jestem ślepy. Miałem kilka operacji, aby moje oczy i skóra wróciły do normy. Zabrali kość z moich żeber i wstawili w miejsce kości policzkowej, a skórę z ud. Nic z tego nie pamiętam, ale wiem, że to bardzo wstrząsnęło moimi braćmi i Calem.
– Więc to o to się kiedyś kłóciliście? – spytał Michael, gładząc ręką włosy Luke'a.
– Tak, on bardzo się o to obwiniał, bo to on odpalał te fajerwerki. Moi bracia się obwiniają o to, że mnie tam zabrali. Nawet mama się wini, że nas puściła. A tak naprawdę nikt nie jest temu winny. To był po prostu wypadek – Luke wzruszył ramionami i strzepnął rękę Michael'a ze swojej głowy. Za to położył swoje ręce na krawędzi nowo-zielonych włosów Mike'a (których wygląd wytłumaczył "wyglądają trochę jak sałata").
– Przykro mi – powiedział Michael półszeptem. Wiedział, że Luke słyszał to już milion razy, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów, żeby powiedzieć coś więcej. – Mam nadzieję, że pewnego dnia odzyskasz wzrok, to byłoby cudowne.
Luke pochylił się, całując czoło starszego (trochę nie trafił całując go w brwi, ale Michael zrozumiał). Chciał pomóc Luke'owi usiąść, co utrudniał rozmiar kanapy, bo nie był odpowiedni dla dwóch dorosłych chłopaków. Delikatnie pocałował blondyna próbując znaleźć wygodną pozycję.
Obaj zaśmiali się kiedy Luke usiadł okrakiem na Michael'u.
– Pieprzyć to – wyszeptał zielonowłosy, obracając ich dzięki czemu spadli na podłogę z mocnym uderzeniem. Luke leżał na podłożu, kiedy starszy całował jego szyję. – Ja nigdy nie jestem na dole.
Blondyn zachichotał, co po chwili zmieniło się w jęk, gdy Mike zassał jego skórę, zostawiając czerwony ślad. Luke złapał Michaela za biodra, chowając dłonie w tylne kieszenie jego spodni.
Przekręcili się na podłodze. W międzyczasie Michael pozbył się swojej koszulki. Luke znalazł usta drugiego chłopaka, jeszcze raz nad nim górując. Usta Luke'a śledziły drogę z policzka Michaela, przez szyję i obojczyki do klatki piersiowej. Luke zostawiał za sobą fioletowe ślady na skórze starszego. Był bardziej dominujący niż Michael, ale ciężko było mu zrobić cokolwiek, kiedy nic nie widział.
Michael przewrócił ich z powrotem w stronę kanapy, bo nie chciał, żeby blondyn wpadł w ceglasty kominek. Chuchnął zimnym powietrzem w malinkę Luke'a, która nabierała koloru. Michael przycisnął swoje krocze do Luke'a wywołując jeszcze jeden jęk z jego ust.
– Musimy być cicho, bo Clemence jest tylko pokój dalej.
Luke pokiwał głową, po czym ją podniósł i pocałował usta Michaela. Ich usta wypełniały się drugimi. W pokoju rozlegał się tylko dźwięk muskania ust i śliny. Odsunęli się na chwilę od siebie. Mike zdjął jego koszulkę z Luke'a.
Ręce Michaela jeździły po klatce piersiowej Luke'a, kiedy całował jego długą szyję. Malinki były ulubioną rzeczą Mike'a, bo to jak zaznaczanie terenu i pokazywanie wszystkim, że Luke jest jego i tylko jego.
Luke przeniósł ręce z tyłu Michaela na jego przód. Rękami znalazł pasek i próbował go odpiąć.
– Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – wyszeptał Mike między delikatnymi pocałunkami.
– N-nie wiem.
– Więc poczekajmy jeszcze, zanim to zrobimy, skarbie – jego kojący głos wypełnił uszy Luke'a, kiedy Michael położył się przy nim. Mike kontynuował całowanie Luke'a po linii szczęki i szyi, szepcząc słodkie słówka co jakiś czas.
Luke tak cholernie kochał Michaela. Kochał to jak się poruszał. Kochał to, że ich ciała pasowały do siebie jak kawałki puzzli. Kochał jego delikatne jęki, które próbował stłumić kiedy ich języki się łączyły. Kochał słowa, które mu mówił i kochał każde "kocham cię" wypowiadane po każdej sprzeczce. Obaj powstrzymali się zanim mogłoby dojść do czegoś większego. Michael nie chciał robić nic z Lukiem, jeśli młodszy tego nie chciał.
– Muszę iść załatwić swój, um, problem – wyszeptał Mike, pomagając wstać Luke'owi z podłogi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro