×10×
Kolejny dzień spędzałam tak samo, nauka, trening, coś ugotować i znowu nauka. Za dwa dni jest wesele. Wesela, które przyprawiło mnie o co raz większy niepokój. Dotarłam do mieszkania chłopaków koło godziny szesnastej tak jak się umówiliśmy. Zapukałam do drzwi, które po chwili otworzył mi Consti.
-Witam panią w naszych skromnych progach! Jest duże prawdopodobieństwo, że jest tu najczyściej ze wszystkich razy gdy ty byłaś.
Powiedział i uśmiechnął się dumnie. Weszłam dalej do domu a brunet zabarykadował się u siebie w pokoju.
-Cześć... -przywitałam się z Philliphem, który podskoczył zaskoczony.
-Cześć -uśmiechnął się. -Masz jakieś wymagania odnośnie ubioru? W sensie jakieś kolory albo coś?
-Znaczy... Nie koniecznie, ja mam taką można by powiedzieć, że seledynową sukienkę ale nie wiem czy jest wymagane żebyśmy wyglądali podobnie.
Pokiwał głową i zapytał.
-A seledynowy to jest taki jakby jasny zielony? -pokiwałam głową. -Czekaj chwilę!
Pognał do siebie do sypialni i wrócił po chwili z krawatem, który był dokładnie w tym samym kolorze co moja sukienka.
-Moja suknieka jest w dokładnie takim kolorze.
-No to dobrze trafiłem -uśmiechnął się jeszcze szerzej. -Jedziemy pojutrze tak?
-Tak. Przyjdę do was rano i pojedziemy.
-A nie lepiej by było gdybyś spała tutaj?
Wypalił Constantin, który akurat wszedł do kuchni. Phillipp uniósł brew i posłał w jego stronę wzrok pełen zdezorientowania.
-Przypominam ci, że ta kanapa z trudem się rozkłada, a jak już się rozkłada to nie da się na niej spać bo ma odleżenia po dwóch stronach, co sprawia, że prawie niemożliwe jest się tam wyspać.
-Nie będę wam robić problemu -wtrąciłam się. -Nie jest dla mnie problemem do was przyjść, ja tu mam jakieś pięć minut drogi także ten. Podacie mi kod do bloku to będę nawet szybciej.
Gdy już wreszcie ustaliliśmy, kto, gdzie i jak zebrałam się do domu żeby dopakować resztę rzeczy.
-Phillipp-
-Możesz mi powiedzieć co ty odwalasz?
Spytałem zdenerwowany, co ten debil znowu wymyślił.
-No ale co ty chcesz? Oszczędność czasu i szybciej się przyzwyczaicie do swojej obecności.
Popatrzyłem na niego i popukałem się w czoło, na co wykrzywił się w głupi sposób. Parsknąłem śmiechem i poszedłem do sypialni żeby zacząć się pakować, bo nadal tego nie zrobiłem.
-Constantin-
No i znowu się nie udało. Ja nie wiem czy oni oboje są ślepi czy tylko udają. Ewidentnie ich do siebie ciągnie ale oni to po pierwsze ignorują, a po drugie oboje zakładają, że druga osoba widzi to tylko jako przysługę. Znaczy tak myślę.
-Constantin? Widziałeś gdzieś moją torbę? Nie tą na trening ale ta taka czarna co ją zawsze na wyjazdy biorę? Ostatnio ci ją pożyczałem.
Do kuchni wszedł Phillip. Pokiwałem głową i wskazałem na szafę w przedpokoju.
-W szafie jest. Kazałeś mi ją tam odłożyć, chyba koło koszyka z chusteczkami. A właśnie musimy je kupić.
Pokiwał głową i podziękował cicho. Zanim co kolwkiek powiedział udałem się do jego nory. Oczywiste jest, że muszę mu pomóc się ogarnąć bo przecież on sobie nie poradzi sam. Prawda? Prawda.
-A ty co tu robisz? -spytał na wejściu gdy zobaczył mnie, rozwalonego jak żaba na liściu. Tylko, że ja to nie żaba i nie na liściu a na łóżku.
-Pomogę ci. Sam sobie przecież nie poradzisz.
Uniósł brwi ale już tego nie skomentował.
-Dobra złaś mi z wyra -teatralnie opadłem na podłogę, ale z racji iż źle wymierzyłem odległość od podłogi przywaliłem biodrem o podłogę. Jęknąłem z bólu, a ten debil... To jest mój cudowny przyjaciel stwierdził, że zamiast spytać czy wszystko w porządku, albo czy nic sobie nie zrobiłem, zaczął się śmiać. Rzuciłem w niego butelką, która stała przy łóżku. Ale z racji iż fizyka fizykuje, to nie doleciała do niego i spadła na podłogę.
-Ale z ciebie fizyk matematyk -zaczął się śmiać biorąc z szafki jakieś czarne koszulki.
-Ty a ty jedziesz na pogrzeb czy na ślub? Bo czarny to tak bardziej na pogrzeb, nie?
Moje rozważania przerwało pukanie do drzwi, więc od razu popędziłem je otworzyć. Popatrzyłem przez wizjer i od razu się cofnąłem.
-Kto to? -spytał Phillipp wychylając się z pokoju. Od razu pognałem do niego i wepchnąłem go do pokoju.
-Ta której imienia nie można wymawiać.
Momentalnie pobladł. Kazałem mu usiąść i zamknąłem za sobą drzwi każąc mu siedzieć cicho. Sam podszedłem do drzwi i gdy zobaczyłem, że dziewczyna nadal tam stoi odetchnąłem i otworzyłem lekko drzwi.
-A ty czego tu? -spytałem opryskliwie. Na to dziewczyna wywróciła oczami, nigdy się nie lubiliśmy.
-Jest Phillipp? Mam sprawę -starała się wejrzeć w głąb domu ale skutecznie zagrodziłem jej drogę.
-Nie ma. A nawet jakby był to bym ci nie powiedział, bo nie jestem szmata przyjaciół nie sprzedaje. A teraz wybombjaj niunia.
Mierzyliśmy się dłuższą chwilę oczami pełnymi mordu i niechęci ale po chwili odpuściła i po prostu wyszła. Zamknąłem za nią drzwi i już miałem odchodzić gdy znowu nastąpiło pukanie. Przewróciłem oczami ale i tak otworzyłem.
-Jego ty nie zrozumia... A to ty.
Wpuściłem Karla, który wyglądał na wkurzonego.
-Co. Ona. Tu. Robiła? -wycedził przez zęby.
-Kto? A wiem. Nie wiem czego chciała kazałem jej spadać.
Uśmiechnął się i poklepał mnie po głowie.
-No idziemy do Phillippa. Trzeba chłopakowi pomóc.
Poszliśmy do szatyna, który układał jakieś rzeczy w swojej torbie.
-Cześć Phillipp -przywitał się najstarszy z nas. W odpowiedzi dostał jakiś bliżej nie określony pomruk. -Słyszałem, że... Matko kochana! Chłopie co ty robisz?
Popatrzyliśmy na siebie z Philliphem, który wyglądał na jeszcze bardziej zdezorientowanego.
-No... Pakuję krawat do torby. Tu mi się nie zgubi a przy garniaku, który no wisi na wieszaku mogłoby być różnie.
W tym momencie zdarzyło się coś czego się nie spodziewałem, tak samo pewnie jak najmłodszy z nas. Karl podszedł do niego i objął go.
-Jestem dumny -powiedział stojąc przed nim trzymając ręce na jego ramionach. -Myślałem, że będziesz chciał pakować garnitur do torby.
-Widzisz przyjacielu... Nasz tu obecny Phillipp ma doświadczenie jeśli chodzi o przewóz garniturów także nie ma takiego problemu.
Reszta dnia minęła nam szybko, całe pakowanie zajęło nam dwie godziny. Nie wiem czemu ale szatyn nie umiał się za bardzo skupić i ciągle odpływał gdzieś myślami ale co ja tam wiem... Potem jak Karl się zmył rozwalilśmy się na kanapie.
-Ej wiesz co...? -mruknął w pewnym momencie Phillipp. -Stresuję się tym. Obawiam się poznawania rodziny Seli, no i boję się że coś spartole i cały plan legnie w gruzach.
-A tam gadanie -odparłem spokojnej. -Nawer jakbyś coś spartolił to zaraz nadrobisz uśmiechem albo rzekomym urokiem osobistym. Nic ci nie będzie.
Wróciliśmy do obserwowania sufitu. Znaczy Phillipp wrócił, ja nadal go obserwowałem.
-Dzięki za pomoc -uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro