8. Między wróżbami a hipogryfami
Antares czuła się bardzo nieswojo. Większość uczniów w Wielkiej Sali gapiła się na nią natrętnymi spojrzeniami, jakby to była jej wina, że dementorzy przyszli przeszukać pociąg pędzący do Hogwartu.
Zerknęła kątem oka na stół Gryfonów, ale nigdzie nie było ani Harry'ego, ani Hermiony. Ron wzruszył ramionami, gdy posłała mu pytające spojrzenie.
– Ciekawe, w co znowu wpakował się Potter? – Draco zastanowił się w głos.
Antares doceniała starania Narcyzy, by jej syn nie nosił już ulizanych do tyłu włosów. W normalnej fryzurze Draco wyglądał całkiem znośnie. Na dodatek urósł i to sporo – był teraz wyższy od Teodora oraz Blaise'a Zabini'ego, co podkreślał z dumą na okrągło.
– Ponoć zemdlał w pociągu przy dementorach.
– Zaraz wszyscy się dowiedzą, że się prawie posikałeś ze strachu, Draco – ostrzegła go Antares i Malfoy spochmurniał.
Ona też poczuła się bardzo źle, gdy dementorzy byli obok – jakby nigdy nie miała być szczęśliwa. Na dodatek, przez krótką chwilę, wróciła do najtragiczniejszego wspomnienia, jakie miała. Następne kilka minut spędziła w łazience, uspokajając się.
– Ciekawe, kim jest nasz nowy nauczyciel od obrony? – Dafne zastanawiała się w głos, patrząc na stół prezydialny. Złociste, blond włosy związane miała w warkocz, który zarzuciła na prawe ramię. Z lekko pociągłą twarzą wyglądała śliczniej niż jeszcze rok temu czy dwa. – Nie wygląda najlepiej.
Rzeczywiście, nowy nauczyciel od obrony przed czarną magią prezentował się źle. Był bardzo szczupły, a jego twarz zdobiły tajemnicze blizny o różowawym odcieniu. Włosy miał roztrzepane. Nosił stare, bardzo marne ubrania, które odejmowały mu uroku.
– Snape nie jest zadowolony – stwierdził Teodor.
Ale Snape nigdy nie był zadowolony z nowych nauczycieli od obrony. W tym roku jednak wyjątkowo silnie piorunował spojrzeniem nowego profesora.
Profesor Snape, jakby wyczuwając, że przy stole Slytherinu toczy się rozmowa na jego temat, gwałtownie obrócił głowę w ich kierunku i w piątkę natychmiast cofnęli spojrzenia, udając, że byli zajęci przyglądaniu się zastawie.
Rozpoczęła się ceremonia przydziału i po odśpiewaniu przez tiarę piosenki o założycielach, wyczytywani przez profesor McGonagall pierwszoroczni wskakiwali na stołek, a tiara decydowała, do którego domu powinni trafić. Wszystko, jak zwykle, poszło sprawnie i w końcu wicedyrektorka zabrała stołek oraz tiarę. W tym czasie do Wielkiej Sali wszedł Harry w towarzystwie Hermiony i Antares posłała mu pytające spojrzenie. Pokręcił głową.
Wstał dyrektor i wszelkie rozmowy ucichły. Jak zwykle tryskał energią, choć był już bardzo stary.
– Witajcie! – powiedział. – Witajcie u progu kolejnego roku nauki w Hogwarcie. Pragnę wam powiedzieć o kilku sprawach, a ponieważ jedna z nich jest bardzo ważna, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli od razu przejdę do rzeczy, zanim ta wspaniała uczta zamroczy wam mózgi...
Zrobił pauzę, odchrząknął i oznajmił:
– Zapewne wszyscy już wiecie, że nasza szkoła gości strażników z Azkabanu, którzy są tutaj z polecenia Ministerstwa Magii. To oni przeszukali wam pociąg. Strażnicy pełnią wartę przy każdym wejściu na teren szkoły – ciągnął – a póki są wśród nas, nikomu nie można opuścić szkoły bez pozwolenia. Dementorów nie da się oszukać żadnymi sztuczkami, przebierankami czy pelerynami–niewidkami. Nie będą wysłuchiwać żadnych próśb ani wymówek, dlatego ostrzegam was, żebyście nie dali im powodu do zrobienia wam krzywdy.
Przymilkł na chwilę, by każdy wziął sobie tę prośbę do serca.
– A teraz coś weselszego – powiedział po chwili. – Mam przyjemność powitać w naszym godnie dwóch nowych nauczycieli. Najpierw profesora Lupina, który zgodził się łaskawie objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Rozległy się skąpe, niezbyt entuzjastyczne oklaski. Profesor Lupin wstał i skłonił się przed nimi lekko.
– A teraz przedstawię wam drugiego nowego nauczyciela... No cóż, muszę was z przykrością poinformować, że profesor Kettleburn, nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, przeszedł na zasłużoną emeryturę. Mam jednak przyjemność ogłosić, że jego miejsce w tym roku zajmie Rubeus Hagrid.
Antares wybałuszyła oczy, nie tylko ona zresztą, wszyscy wydawali się zdziwieni. Ogólny aplauz był niedostrzegalny. Najbardziej cieszyli się Gryfoni, a Hagrid, który poczerwieniał jak rubin, spuścił skromnie oczy.
– No tak, to dlatego mamy w tym roku gryzącą książkę – szepnął Draco, wyraźnie zły z takiego obrotu spraw.
Rozpoczęła się uczta i wszystkich pochłonęły pachnące pyszności. Przez chwilę w Wielkiej Sali nie dało się usłyszeć nic poza stukaniem talerzy i półmisków oraz zgrzytem sztućców.
– Hej, Black – usłyszała nagle. – Black...
Antares obróciła się ku Pansy Parkinson z niechęcią, jaką Snape obdarzał nowych nauczycieli od obrony przed czarną magią.
– Black, jak ci się udało wakacyjne spotkanie z ojcem – zażartowała.
– Wspaniale – warknęła, mocniej zaciskając pięść na widelcu. – Powiedział, że z chęcią porozmawia z twoimi rodzicami o tym, jak się do mnie odzywasz, Pansy.
Uśmieszek spełzł z ust Pansy Parkinson, która szybko się zamknęła i odwróciła.
– Świetnie – powiedział Draco, szczerząc się. – Tak trzymaj, Black.
Antares odetchnęła ciężej.
Podano desery, a kiedy uczta się skończyła, pozwolono im iść do dormitoriów. Była tak zmęczona, że zasnęła po zetknięciu głowy z poduszkę. Pełny żołądek sprawił, że śnił jej się wielki, czarny pies.
* * *
Kiedy Antares weszła rano do Wielkiej Sali, jeden z prefektów rozdawał już plany lekcji i Ślizgonka wzięła szybko swój, by usiąść obok Dafne i Draco, którzy powoli konsumowali śniadanie. Sowia poczta już dawno poleciała i teraz niektórzy czytali Proroka Codziennego albo otwierali paczki i listy od rodziców.
– Co to za mina, Black? – zapytał Malfoy. – Nic nowego nie pisali o twoim ojcu.
– Mój ojciec jest twoim wujkiem – zauważyła, na co Draco wysoko uniósł brwi. – Ani trochę się tym wszystkim nie przejmujesz? Nie wiem, że szanowny pan Malfoy straci dobre imię czy coś?
Draco zaśmiał się cicho w swój kubek z herbatą. W międzyczasie Antares nałożyła sobie owsianki i nalała soku.
– I tak już wszyscy myślą, że jestem dupkiem, co wcale mi nie przeszkadza – zaznaczył szybko. – A teraz wiedzą, że mogę być jeszcze większym. Same plusy.
Antares nie wiedziała, co powiedzieć, więc jedynie pokiwała głową i spojrzała na swój plan.
– Świetnie, dzisiaj wróżbiarstwo!
– Masz na myśli marnotrawco czasu – parsknął Draco, co Antares taktownie zignorowała. – Nie wiem, dlaczego się na to zapisałyście.
W miarę jak uczniowie rozchodzili się na lekcje, sala zaczęła się wyludniać i Dafne zaproponowała, by się zbierały. Wróżbiarstwo odbywało się na szczycie Wieży Północnej. Musiały więc przejść przez cały zamek, by się tam dostać, a zajęło im to dłużej, niż planowały. Po drodze napatoczyły się na Harry'ego, Rona i Hermionę. Ewidentnie nie wiedzieli, jak dotrzeć do klasy.
– Zgubiło się lewkom? – zażartowała Antares.
– Och, przemknij się – powiedział Ron poddenerwowany. – Zaraz się spóźnimy!
Antares wiedziała, gdzie iść, choć nigdy jeszcze nie była w Wieży Północnej. Pobiegli wzdłuż korytarzy, wspięli się po krętych schodach i usłyszeli szepty rozmów. Weszli na małą platformę na szczycie schodów, a ich oczom rzuciła się grupa uczniów. Nie było tam drzwi, ale jedynie klapa w suficie. Przybita do niej mosiężna tabliczka głosiła: „Sybilla Trelawney, Nauczycielka Wróżbiarstwa".
– Niby jak mamy się tam dostać? – zapytał Harry.
Jakby w odpowiedzi, klapa nagle się otworzyła i zjechała ku nim srebrna drabina. Pierwsze osoby zaczęły się wspinać na górę.
W końcu Antares znalazła się w najdziwniejszej klasie, jaką widziała. Bardziej przypominało staroświecką herbaciarnię niż klasę. Było tam dwadzieścia okrągłych stolików, każdy otoczony obitymi perkalem fotelami i pufami. Wszystkie okna były pozasłaniane, a światło sączyło się z lamp. W klasie było bardzo gorąco – wszystko za sprawą miedzianego kociołka, z którego unosiła się ciężka, odurzająca woń. Pułki zawalone były starymi książkami, taliami kart tarota czy kryształowymi kulami.
– Witajcie, jak miło waz zobaczyć wreszcie w świecie materialny.
Profesor Trelawney wkroczyła w krąg światła przy kominku. Przypominała błyszczącego owada. Była bardzo chuda, a grube okulary powiększały jej oczy kilkukrotnie. Z długiej szyi zwieszały się niezliczone łańcuszki oraz koraliki, a ramiona i długie dłonie ozdobione były mnóstwem bransolet i pierścionków.
– Siadajcie, siadajcie – zachęciła ich. Dafne i Antares usiadły przy stoliku obok trójki Gryfonów. – Witajcie na pierwszej lekcji wróżbiarstwa. Nazywam się Sybilla Trelawney. Zapewne widzicie mnie po raz pierwszy. Już na samym wstępie muszę was ostrzec, że jeśli nie macie daru jasnowidzenia, wiele się ode mnie nie nauczycie. Książki też daleko was nie zaprowadzą...
Antares z lekkim rozbawieniem stwierdziła, że te słowa wytrąciły Hermionę z równowagi.
– Wiele czarownic i wielu czarodziejów nie potrafi przenikać mglistych tajemnic przyszłość – ciągnęła profesorka. – To dar będący udziałem wybranych. Chłopcze... – zwróciła się nagle do Neville'a, który o mało nie spadł z pufy. – Czy twoja babka dobrze się czuje?
– Myślę, że tak – odrzekł Neville cały roztrzęsiony.
– Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna – powiedziała profesor Trelawney i spokojnie ciągnęła łagodnie: – W tym roku będziemy poznawać podstawowe techniki wróżbiarstwa. Pierwszy semestr poświecimy wróżeniu z herbacianych fusów. W następnym zgłębimy wróżenie z dłoni. Ach, jest i panna Black... – zwróciła się nagle do Antares, co sprawiło, że wszyscy zerknęli na nią z ciekawością. – No, no... Dawno nie widziałam się z twoją babcią. U Ester wszystko w porządku?
– Kazała panią pozdrowić i zaprasza na herbatę.
Profesor Trelawney wydała się bardzo zadowolona z tej propozycji.
– Musicie wiedzieć, że Ester Langham jest mistrzynią w stawianiu tarota – mówiła profesorka, powoli się już oddalając od Antares. – Kto wie, może panna Black odziedziczyła wspaniały talent po babci. Ach, ale to okaże się na przyszłych zajęciach.
Antares przestała słuchać. Spojrzała w bok, na Harry'ego. Jego mina jasno wyrażała, że był zaskoczony tą wiadomością, Hermiona również marszczyła brwi. No tak, przez większość czarodziejów przewidywanie przyszłości było kompletną bzdurą, ale Antares czuła, że profesorka mogła mieć odrobinę racji. Jak inaczej wiedziałaby, że to Ginny w zeszłym roku opętana była przez Voldemorta? Albo skąd wiedziałaby, żeby ostrzec Harry'ego przed Filchem? Skąd wiedziała, że Harry wyciągnie miecz Godryka Gryffindora z tiary przydziału, zanim się to stało?
Miała zbyt wiele pytań i zero odpowiedzi.
* * *
Po ciekawej lekcji wróżbiarstwa, na której profesor Trelawney wywróżyła Harry'emu rychłą śmierć, czekała ich transmutacja z profesor McGonagall, a następnie nudne jak flaki z olejem zajęcia z historii magii. Profesor Binns – jedyny duch w gronie pedagogicznym – zaczął swoje zajęcia bardzo standardowo. Sennym, nudnym głosem opowiadał o wojnach trolli i większość klasy powoli zaczynała robić się senna.
Ostatnie ciekawe zajęcia z historii magii odbyły się w zeszłym roku, gdy próbowali wypytać profesora o Komnatę Tajemnic. Nic nie zapowiadało, by nagle podejście ducha do przedmiotu zmieniło się. Ciągnął swój monolog i ciągnął, aż niektórym się przysnęło i w końcu, gdy nadciągał koniec zajęć, profesor Binns poruszył się lekko, migotając na tle ściany.
– A teraz mnie posłuchajcie – powiedział. – Mam dla was pracę semestralną, z której ocena będzie się liczyć potem do egzaminów.
Nagle wylądowało na nim mnóstwo zaciekawionych spojrzeń.
– Zawsze zadaję ją trzecioklasistom, bo uważam to za coś ekscytującego – ciągnął. – Chciałbym dostać od was, przed rozpoczęciem ferii zimowych, krótką rozprawkę na temat wybranej gałęzi waszej rodziny. Chodzi mi tutaj o rodzinę matki lub ojca – wyjaśnił szybko, a po klasie przelała się fala szeptów. – Nasze rodziny skrywają wiele sekretów, dużo faktów na przestrzeni lat zostało zapomnianych. Uważam, że dla niektórych może być fascynującym, by zagłębić się w historię swojego rodu. Jakieś pytania? Nie? To już sobie idźcie.
Szepcząc do siebie, zaczęli opuszczać klasę.
– Antares, po twojej minie wnioskuję, że nie jesteś zadowolona – stwierdził Teodor.
– Nie, dlaczego? – odparła. – Z chęcią rozpiszę się na temat rodu mamy. Langhanowie są bardzo ciekawi.
– Blackowie też – zauważył Draco.
– Dlatego zostawię tę gałąź tobie, drogi kuzynie – odpowiedziała mu i Draco uśmiechnął się lekko.
Po obiedzie czekała ich lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami. Hagrid czekał na nich przed drzwiami swojej chatki, a Kieł siedział u jego stóp, nie zwracając uwagi na nadciągających uczniów. Antares przystanęła obok Draco i szybko walnęła go w tył głowy, gdy tylko usłyszała, że ten znów żartuje z Harry'ego i dementorów.
– Ruszać się, młodziaki! – zawołał na ich widok gajowy. – Mam dla was dzisiaj coś super! Są już wszyscy? No to dobra, idziemy!
Hagrid poprowadził ich na skraj lasu i chwilę później znaleźli się przed czymś w rodzaju padoku dla koni.
– Stawiać mi przy płocie! – krzyknął. – Żeby każdy dobrze widział... No... Najpierw pootwierajcie swoje książki na...
– Jak? – rozległ się drwiący głos Pansy Parkinson.
– Co jak? – zapytał Hagrid.
– Jam mamy otworzyć książki?
Wszyscy uczniowie poobwiązywali czymś swoje egzemplarze Potwornej Księgi Potworów. Niektórzy spięli je paskami, inni obwiązali sznurkami. Nikt nie wiedział, jak otworzyć książkę.
– Musicie ją pogłaskać – powiedział Hagrid, jakby to było oczywiste.
Po przejechaniu palcem po grzbietach księgi, te otwierały się i zamierały. Większość uznała to za coś głupiego. Antares dostrzegła, że Draco wywrócił oczami.
Hagrid ewidentnie się zmieszał, więc ruszył w stronę lasu, by wrócić po chwili w towarzystwie tuzina dziwnych stworzeń. Miały tułowia, tylne nogi i ogony koni, ale przednie nogi, skrzydła i głowy orła. Pazury przednich nóg były długie i spiczaste. Z pewnością zabójcze.
Wszyscy cofnęli się o krok, kiedy Hagrid podbiegł z nimi do płotu.
– Hipogryfy! – zawołał uradowany. – Piękne, co?
Hargrid zaczął im tłumaczyć, czym były hipogryfy. Dobitnie powtórzył, że były bardzo honorowe i zawsze należało poczekać na ich ruch. Kiedy zapytał, kto chce pierwszy je pogłaskać, znów wszyscy odskoczyli do tyłu. Jedynie Harry wyraził chęć, jakby chcąc przełamać ponurą mgłę wokół siebie, która towarzyszyła mu od porannej lekcji wróżbiarstwa.
Harry skłonił się przed hipogryfem i w końcu zwierz odwzajemnił gest, a Hagrid wsadził Pottera na grzbiet pół–ptaka pół–konia i klepnął go w zadek. Hipogryf stanął na tylnych kończynach, a następnie rzucił się do biegu, by wnieść się w powietrze. Cała klasa wstrzymała oddech.
– Ten to ma szczęście! – zawołał Hagrid. – Też bym tak chciał.
Harry wrócił po chwili lekko przestraszony, ale wyraźnie szczęśliwy. Ośmielona jego sukcesem klasa przeskoczyła ostrożnie przez ogrodzenie.
Antares kłaniała się przed hipogryfem o imieniu Nimbus (nie wiedziała, co skłoniła Hagrida, by tak dać mu na imię i nawet nie chciała w to wnikać), gdy poczuła coś dziwnego. Nagle oczy jakby zaszły jej mgłą. Nadal stała na podołku wśród innych uczniów, a Draco żwawym krokiem zmierzał ku Hardodziobowi. Nie skłonił się przed nim, tylko chamsko podszedł, więc zwierz uniósł się dziko i pazurem zranił go w rękę.
Równie nagle, co się pojawiło, wszystko zniknęło. Nimbus skłonił się przed Antares, ale to nie było ważne. Za plecami usłyszała:
– Wiedziałem, że to musi być łatwe – Draco zwrócił się do hipogryfa. – Jesteś wielkie, potulne i bardzo brzydkie bydlę, prawda?
– Draco, nie! – krzyknęła Antares, ale było już za późno. Błysnęły stalowe szpony, rozległ się piskliwy wrzask Malfoya i w następnej chwili Hagrid mocowała się z rozwścieczonym hipogryfem.
– Umieram! – wrzeszczał Draco.
– Wcale nie umierasz! – powiedziała Antares, podbiegając do niego. – Tylko płacisz za swoją głupotę. Wstawaj, Malfoy! Musisz iść do skrzydła szpitalnego!
Hagrid podniósł go i zanim pobiegł w górę zbocza ku zamkowi, zwrócił się do Antares:
– Tam schowałem jaja. – Pokazał na jakiś wielki kamień. – Tam jest notatka, rozdaj je... To projekt na ten rok...
Antares przytknęła i Hagrid pobiegł. Gdy zostali sami, pozwoliła sobie „niechcący" wpaść na Pansy Parkinson, która zalana była łzami. Na podołku panowało lekkie ożywienie, więc Antares wrzasnęła, by wszyscy się przymknęli.
– Wiem, że to było dość drastyczna scena – powiedziała – ale Hagrid kazał mi coś wam rozdać.
– Nie wezmę nic od tego bydlaka – powiedziała Pansy.
– Więc idź i zejdź nam z oczu, Parkinson – warknęła Black. – Tylko potem nie płacz, gdy nie zdasz przedmiotu.
Parkinson się przymknęła, a Antares poprosiła Harry'ego i Rona, by jej pomogli. We trójkę jakoś przenieśli olbrzymi kosz pełen różnokolorowych jaj o najróżniejszych kształtach. Niektóre były okrągłe jak tłuczki, pokryte kropkami. Inne wielkością przypominały kafle, a kształtem kurze jaja. Jedno skorupkę miało ze złota, inne wyglądały na bardzo kruche. W jajkach leżała karteczka i Antares ją uniosła, by przeczytać.
– Kochany Hagridzie – zaczęła i wszyscy przymilkli, by dobrze ją słyszeć. – Bardzo spodobał mi się pomysł twojego projektu semestralnego. Jestem jednak zdania, że nasi uczniowie nie powieliliby twojego entuzjazmu do niektórych gatunków magicznych stworzeń. Postanowiłem, że trochę ci w tym pomogę. Zaczarowałem te jaja taka, by znalazły się w nich stworzenia pomocne oraz bezpieczne dla naszej młodzieży. Znajdują się w nich gatunki zarówno jajorodne i żyworodne. Mam nadzieję, że twoim uczniom uda się zapewnić tym jajom odpowiednie warunki oraz zaopiekować się tymi niezwykłymi gatunkami po wykluciu. Jestem przekonany, że to będzie dla nich fantastyczna lekcja. Powodzenia na pierwszych zajęciach, Albus Dumbledore.
– Och, to fantastyczne! – wymsknęło się Hermionie.
Fakt, że sam dyrektor zaczarował te jaja, jakoś bardziej zachęcił uczniów do wzięcia sobie po jednym. Niektórzy pokłócili się o złote jajo, ale ostatecznie wylądowało w rękach Dafne. Antares wybrała dla siebie podłużne jajo, całe czarne oraz małe, a okrągłe jak piłka zgarnęła dla Malfoya.
Gdy w końcu wszyscy mieli swoje jaja, zaczęli powoli wracać do zamku. Każdy z ciekawością przyglądał się swojej zdobyczy.
– I co my mamy z nimi zrobić? – zapytał Ron. – Jak to coś ma się wykluć?
– Musisz sprawdzić w bibliotece co to za skorupka – podpowiedziała mu Antares. – Wtedy będziesz wiedział, co robić. No wiesz, trzy trzymać je w ogniu, a może w wodzie lub zakopać w ziemi, albo zamrozić na ileś dni, a potem powoli ocieplać. Możliwości jest wiele.
Nagły zapał Rona do tego projektu go opuścił.
– Musimy iść do biblioteki – powiedziała Hermiona.
– My idziemy do Malfoya – powiedziała Antares, wskazując na siebie, Dafne, Teodora i Blaise'a. – Będę na niego krzyczeć za tą głupotę.
– Z chęcią bym tego posłuchał – mruknął Harry.
Rozdzielili się. Gryfoni poszli do biblioteki, a Antares powędrowała ze Ślizgonami do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze minęli zapłakanego Hagrida. Chciała go jakoś pocieszyć, ale ten był tak zrozpaczony, że tylko łkał i wył jak pies. Nie chcąc go bardziej denerwować, weszli do szpitala, gdzie madame Pomfrey opatrywała już Draco. Snape był na miejscu i przyglądał się wszystkiemu z surową miną.
– Madame Pomfrey? – Antares odezwała się niepewnie.
– O nie, on musi odpocząć – powiedziała, widząc całą ich grupę.
– Przyniosłam Draco jego projekt semestralny. Poza tym jestem jego kuzynką, chyba mogę tu być.
Madame Pomfrey, nie mając argumentu, by się dalej wykłócać, pozwoliła wejść Antares, ale reszcie kazała wyjść. Młoda Black podeszła do łóżka Draco Malfoya i spojrzała na jego rękę zawiniętą już w temblak. Podała mu jajo.
– Co to? – zapytał. – Mam to zjeść?
– Och, nie bądź niemądry – odparła. – To projekt na zliczenie w tym roku. Musisz sprawić, żeby zwierzę w środku się wykuło, a potem do końca roku się nim opiekować.
– Nie będę się opiekować żadną bestią!
Rzucił jajkiem, ale Antares w ostatniej chwili je złapała.
– Masz rację, Draco, najpierw by wypadało, żebyś zaopiekował się własnym mózgiem, bo chyba go nie masz.
– Black! – syknął ostrzegawczo Snape.
– Och, profesorze, Hagrid wyraźnie powiedział, że do hipogryfa należy się zwracać z szacunkiem, a Draco zachował się jak prostak, a nie arystokrata, za którego chce być uważany.
Mina Snape'a jasno mówiła, że chyba stracił cierpliwość. Wyrwał jajo z rąk Black i cisnął w nim Malfoya, by lepiej zrobił to, co do niego należy, a potem chwycił Antares za ramię i wyprowadził ze Skrzydła Szpitalnego. Gwałtownie skierowali się do lochów. Nie protestowała. Czuła się bezpiecznie, bo przecież Snape nie odejmował punktów i nie wlepiał szlabanów uczniom swojego domu.
Znaleźli się w jego gabinecie, gdzie nic się nie zmieniło od ostatniej jej wizyty. Obraz, który sam się malował, nadal wisiał na ścianie, a różne mikstury i trucizny zalegały na regale. Posadził ją w fotelu, a sam usiadł na swoim miejscu po drugiej stronie biurka.
– Czy ty się dobrze czujesz, Black? – zapytał.
– Pan się o mnie martwi? – zdziwiła się.
– Black!
– Tak, nic mi nie jest, profesorze – mruknęła. – Dziękuję za troskę.
Snape nie wyglądał na przekonanego. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, mrużąc przy tym oczy i Antares stwierdziła, że wyglądał strasznie, gdy tak robił.
– Wszyscy wokół gadają tylko o twoim ojcu – powiedział, trochę tym rozbawiony. – Profesor Dumbledore kazał mi się upewnić, że jakoś dajesz sobie radę. Powtarzam więc pytanie: Jak się z tym czujesz?
Nie widziała potrzeby, by zwierzać się przed Snapem. Hogwarcki mistrz eliksirów raczej nie był ku temu najlepszą osobą. Zresztą, nawet by nie wiedziała, co mu powiedzieć. Że było jej przykro, bo ucieczka ojca dała jej głupią nadzieję na zalążek rodziny, której i tak by nigdy nie miała, bo dementorzy wyssaliby z niego duszę w jedną sekundę?
– Wierzy pan, że on to zrobił? – zapytała.
Snape uniósł wysoko brwi w zdziwieniu.
– Wszystkie dowody na to wskazują, Black – odpowiedział.
– Pan jest taki pewny siebie, bo Dumbledore za pana poręczył przed ministerstwem – wypaliła i trudno było powiedzieć, kogo wprawiło to w większe zdziwienie. Antares nie wiedziała, skąd w jej głowie wziął się pomysł, by to powiedzieć. – Za pana ktoś ręczył, a jego po prostu tam wsadzono. Nie dano mu szansy na wyjaśnienie, co się stało. Moja matka była bezradna. Nikt jej nie chciał słuchać, bo w Ministerstwie są sami tchórze, którzy uznali, że zwalenie winy na mojego ojca to idealna rozwiązanie, by pozbyć się problemu. Siedział tam tyle lat i ani razu nie pozwolono mi go zobaczyć.
Snape patrzył na nią z czystym niedowierzaniem. Przez chwilę miał wrażenie, że siedziała przed nim dorosła kobieta, a nie trzynastolatka. Milczał, więc ona ciągnęła:
– Proszę przekazać dyrektorowi, że mam się dobrze. Zamiast o ojcu, myślę o SUMach.
Snape wydawał się zadowolony, że poruszyła ten temat.
– Black, rada szkoły oraz Ministerstwo zgodziło się, byś przystąpiła w tym roku do SUMów z eliksirów tylko dlatego, że ja – bardzo duży nacisk położył na to słowo – oraz dyrektor poręczyliśmy za ciebie. Przysięgam, że jeśli nie zdasz na Wybitny, to w przyszłym roku pozbawię Slytherin wszystkich punktów.
– Szantaż to taka idealna motywacja, nie uważa pan?
– Black!
– Niech się profesor nie martwi, dam radę.
– Na pewno dasz, bo mam zamiar zasypać cię taką ilością prac domowych, że ledwo znajdziesz czas na spanie – ostrzegł ją, co niewiele ją obeszło. – Będziesz normalnie uczęszczać na zajęcia, ale będę ci dawał dodatkowe zadania oraz lektury, które będziesz musiała czytać.
Nagle przyszło jej do głowy coś bardzo fascynującego.
– Chce się pan ze mną założyć? – zapytała.
– Niby o co? – odparł trochę podirytowany.
– Jeśli zdam tego SUMa na Wybitny, poręczy pan za mnie, żebym w piątej klasie pisała OWTMa z eliksirów.
Snape parsknął, ale tak bardzo nie wierzył, że Black mogłaby zdać w trzeciej klasie eliksiry ze Standardowych Umiejętności Magicznych, że się zgodził. Uścisnęli sobie dłonie i Antares wyszła. Obracając w dłoni jajo, skierowała się do biblioteki. Musiała odkryć, co z nim zrobić.
____
Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Więzień Azkabanu" autorstwa J.K.Rowling.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro