63. Koniec
Antares drżała ciężko. Z nadzieją spojrzała na ramy obrazów, ale żaden z byłych dyrektorów jeszcze się nie zjawił. Zerknęła na Harry'ego, ale ten leżał z twarzą wciśniętą w zakurzony dywan i się nie ruszał. Czuła jego strach oraz przerażenie, niemal tak intensywne, że aż wibrowały w powietrzu.
– Wiedziałaś? – odezwał się. – Wiedziałaś, że będę musiał umrzeć?
– Domyślałam się – szepnęła. – Hermiona chyba też.
– Czy w przyszłości...
– Wygrywamy – zapewniła go.
Powoli, bardzo powoli usiadł i Antares też to zrobiła. Harry starał się oddychać równomiernie. Antares chwyciła go za dłoń i on odwzajemnił jej uścisk, jakby to była jego jedyna okazja w tym życiu do posmakowania odrobiny bliskości.
– Masz – powiedziała, podając mu Czarną Różdżkę. – Daj mu ją. Ja sobie poradzę ze zwykłą różdżką. Wzięłam na wszelki wypadek swoją starą.
Pogrzebała w kieszeni płaszcza i wyciągnęła swoją pierwszą różdżkę, którą kupiła u Ollivandera w wieku jedenastu lat. Harry ostrożnie chwycił Berło Śmierci i obrócił je między palcami, oswajając się z jej nietypowym kształtem.
Wstał, więc i Antares to zrobiła. Oboje bez słowa wyszli z gabinetu.
Zamek opustoszał. Ramy portretów na ścianach wciąż były puste, wszędzie panowała dziwna cisza, jakby całe pozostałe życie skupiło się w Wielkiej Sali, pełnej umarłych i opłakujących ich przyjaciół.
– Trzeba będzie zabić węża – powiedział.
– Nie martw się – odparła. – Zajmę się tym... Załóż pelerynę, Harry.
Zbliżali się do Wielkiej Sali, więc Harry naciągnął na siebie pelerynę–niewidkę. Bez trudu dotarli pod drzwi wejściowe, mijając Neville'a oraz Olivera Wooda, którzy nieśli ciało Colina Creevey.
Zeszli po kamiennych stopniach i zagłębili się w ciemność. Była prawie czwarta rano i szkolne błonia zamarły w ciszy, jakby w strachu przed tym, co miało za chwilę nastąpić. W ciemności Antares zobaczyła niedaleko jakiś ruch; ktoś pochylił się nad leżącym w trawie ciałem. Dopiero kiedy znalazła się już bardzo blisko, zdał sobie sprawę, że była to Ginny.
– Już w porządku – mówiła Ginny do dziewczyny, która szlochała w głos. – Będzie dobrze. Zaraz zaniesiemy cię do zamku.
– Ale ja chcę do domu – szepnęła dziewczyna. – Nie chcę już walczyć!
– Wiem – odpowiedziała Ginny i głos się jej załamał. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Odeszła po cichu, odprowadzając Harry'ego tak daleko, jak tylko mogła. Zanim się rozstali, poczuła, że ściska ją mocno za rękę.
– Dziękuję za bycie moją Ślizgońską przyjaciółką – powiedział.
– Dziękuję za bycie moim Gryfońskim przyjacielem – odparła cicho.
Poczuła, że jego uścisk zelżał. Stawiane na trawie kroki cichły coraz bardziej, aż w końcu zniknęły całkowicie i Antares westchnęła ciężko. Nie za wiele rozumiała. W jednej rzeczy jej wizja była bardzo klarowna. Chyba... Chyba po raz pierwszy nie została oszukana co do przebiegu przyszłość? Drżała na myśl, że coś mogłoby pójść nie tak.
Nie pamiętała, jak dotarła do zamku. Gdy usiadła na zagruzowanych schodach i ukryła twarz w dłoniach, by chwilę odpocząć. Nie za wiele ją obchodziło. Nawet nie zareagowała, gdy ktoś przysiadł obok niej i objął ją ramieniem. W ramionach ojca poczuła się zmęczona, jak nigdy.
– Gdzie Harry? – zapytał Syriusz cicho.
– Realizuje plan – wyjaśniła.
– Ale chyba nie... Chyba tam nie poszedł? On przecież dobrze wie, że my wszyscy będziemy dalej walczyć.
– Harry realizuje plan – powtórzyła, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy. Syriusz wyglądał dobrze. Poza drobnym rozcięciem na czole nic mu nie było. – Po prostu... Harry ma plan do wykonania, który powierzył mu Dumbledore i musi go dokończyć. Rozumiesz, tato?
Syriusz nie wyglądał na przekonanego. Przyciągnął ją bliżej siebie i mocno przytulił, dobrze wiedząc, że Antares właśnie tego teraz potrzebowała. Żadne z nich się nie odezwało. Żadne nie miało na to ani siły, ani tym bardziej chęci. Dzień się dopiero zaczęło, a po ciężkiej nocy wydawało się, że trwa wiecznie.
Siedzieli tak oboje w milczeniu, dopóki magicznie wzmocnionym głos Voldmeorta, nie potoczył się przez błonia:
– Harry Potter nie żyje. Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam życie. Życie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Antares poczuła, że Syriusz zesztywniał. Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Puścił ją i zerwał się w stronę wyjścia, a za nim pognali ci, którzy zdołali przeżyć piekielną noc. Zerknęła na Hermionę, która blada niczym duch, szła przed siebie, trzymając Rona za rękę.
Wyszła z innymi przed zamek i zobaczyła śmierciożerców dumnie kroczących za swoim Panem, który szedł na czele pochodu, a obok niego wolno posuwał się wąż. Obok niego, związany magicznymi linami szedł Hagrid i łkał tak głośno, że nawet z oddali było go słychać. W swoich dużych rękach trzymał wątłe ciało Harry'ego.
– NIE! – wrzasnął Syriusz.
Bellatrix wybuchnęła śmiechem, radując się z jego rozpaczy.
– Nie!
– Nie!
– Harry! HARRY!
Antares nie zarejestrowała, kto wykrzyknął ze strachu i smutku, a kto zamarł, nie mogąc wydobyć z siebie choćby słowa.
– CISZA! – zawołał Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. – Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce!
Antares obserwowała, jak Hagrid kładzie go przed nim.
– Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
– Ciebie pokonał! – wrzasnął Ron i czar przestał działać, obrońcy Hogwartu znowu zaczęli krzyczeć, póki ich ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
– Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni – powiedział Voldemort, kłamiąc z wyraźną lubością. – Zginął, próbując ratować własną skórę...
Nagle urwał. Neville wyrwał się do przodu, ale zanim zdołał zbliżyć się do Voldemorta, huknęło, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Upadł na ziemię i Voldemort ze śmiechem odrzucił jego różdżkę.
– I któż to jest? – zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. – Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
Bellatrix parsknęła śmiechem.
– Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowom! Syn tych aurorów, pamiętasz?
– Ach tak, pamiętam – rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville'a, który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między obrońcami zamku a śmierciożercami. – Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami.
– I co z tego? – zapytał.
– Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville'u Longbottom.
– Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie – odrzekł Neville, a potem krzyknął: – Siła Hogwartu!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia Voldemorta najwyraźniej długo nie działały. Antares ostrożnie posunęła się do przodu, by stanąć w pierwszym rzędzie. Bacznym spojrzeniem obserwowała Nagini.
– A więc dobrze – rzekł Voldemort, a w jego cichym, aksamitnym głosie czaiła się groza większa od tej, którą budziły jego zaklęcia. – Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Voldemort machnął różdżką, a chwilę później z jednego z roztrzaskanych okien zamku wyleciało coś przypominającego martwego ptaka i padło na wyciągniętą dłoń Voldemorta. W powietrzu zachybotała pusta i wystrzępiona Tiara Przydziału.
– W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału – powiedział Voldemort. – Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville'u Longbottom?
Wycelował różdżkę w Neville'a, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu na głowę Tiarę Przydziału, tak że zakryła mu oczy. W tłumie stojącym przed zamkiem nastąpiło poruszenie i natychmiast wszyscy śmierciożercy unieśli różdżki.
– Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać – rzekł Voldemort i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w płomieniach.
Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć i wtedy Antares postanowiła wyskoczyć do przodu. Jednym zaklęciem odepchnęła Neville'a. Tiara Przydziału spadła mu z głowy i przestał płonąć.
Zaklęcie uśmiercające rzucone przez Bellatrix pomknęło do przodu, więc wrzasnęła:
– Proterio Perfecendo!
Wyczarowana przez nią tarcza pochłonęła Avadę Kedavrę i w silnym ruchu odrzuciła od siebie czar, jednym ciosem niszcząc wielkiego węża. Voldemort wydał z siebie okrzyk wściekłości, gdy Nagini na jego oczach rozsypała się na miliony szarych kawałków.
Rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy i krzyków.
– HARRY! HARRY... GDZIE JEST HARRY?!
Wokół zamku zapanował chaos. Harry spod peleryny-niewidki cisnął w Voldemorta zaklęciem. Niektórzy śmierciożercy zaczęli uciekać, a ci, którzy odważyli się zostać, zostali ponownie zaatakowani. Obrońcy Hogwartu chwycili różdżki, nie zważając na własne życia.
Nie zauważyła, gdzie podział się Harry oraz Voldemort. Zobaczyła Yaxleya, powalonego na posadzkę przez George'a i Lee Jordana, zobaczyła Dołohowa, padającego z wrzaskiem, gdy ugodziło go zaklęcie Flitwicka, zobaczyła Waldena Macnaira, ciśniętego przez Hagrida na ścianę i osuwającego się po niej bez życia. Zobaczyła Rona i Neville'a powalających Fenrira Greybacka, Draco i Blaise'a oszałamiających Rookwooda.
Bellatrix też wciąż walczyła, jakieś pięćdziesiąt metrów od niej stawiając czoło trzem przeciwnikom: Narcyzie, Regulusowi i Syriuszowi. Walczyli zażarcie, ale Bellatrix nie była od nich gorsza i w pewnej chwili jej Mordercze Zaklęcie świsnęło tak blisko Regulusa, że śmierć minęła go zaledwie o cal...
Antares natychmiast rzuciła się w tamtą stronę, ale Narcyza już wyrwała się do przodu. Zaklęcia wyskakiwały z różdżek obu, a szyderczy uśmiech spełza z twarzy Bellatrix Lestrange i zamienił się w grymas wściekłości. Syriusz i Regulus odskoczyli w bok, posadzka wokół nich rozgrzała się i popękała – obie siostry walczyły, by zabić.
– Nie! – krzyknęła Narcyza, widząc, że Antares i Ester biegną, by ją wspomóc. – Cofnąć się! Zostawcie ją mnie!
Zaklęcie Narcyzy przemknęło pod wyciągniętą ręką Bellatrix i ugodziło ją w pierś, prosto w serce. Szyderczy śmiech Bellatrix zamarł, oczy wyszły jej na wierzch i zaledwie zrozumiała, co się stało, runęła na posadzkę. Obserwujący walkę tłum ryknął z zachwytu.
– AN! – wrzasnął jej ojciec. – HARRY I VOLDEMORT!
Obróciła się. Ta dwójka walczyła gdzieś w oddali. Czerwone zaklęcie Harry'ego i zielone Voldmerota zderzyły się ze sobą. Huknęło jak z armaty, że nawet z daleka usłyszeli. Dwa zaklęcia nacierały na siebie i w końcu to czerwone wygrało. Różdżka wyleciała z ręki Voldemorta i Harry, z nieomylnym instynktem szukającego, chwycił ją wolną ręką w tej samej chwili, gdy Czarny Pan runął do tyłu z rozkrzyżowanymi ramionami. Tom Riddle padł martwy, jego ciało skurczyło się i zwiotczało, z podobnej do głowy węża twarzy znikł wszelki wyraz, zagościła w niej pustka.
Wszyscy zamarli na sekundę, a potem szok minął i wybuchła dzika wrzawa. Wszyscy rzucili się na Harry'ego, bo każdy chciał choć dotknąć Chłopca, Który Przeżył, który wreszcie położył temu wszystkiemu kres...
Słońce podnosiło się nad Hogwartem. Antares obserwowała, jak Harry przez następne godziny pociesza zasmuconych, ściskać im dłonie, patrzyć na ich łzy, przyjmuje wyrazy wdzięczności i wysłuchuje wszystkich nowin, które teraz zaczęły napływać z różnych zakątków kraju. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, a to, że klątwa Imperius wszędzie przestała działać, a to, że śmierciożercy uciekają w popłochu, a część z nich już schwytano, że właśnie z Azkabanu wypuszczają niewinne ofiary.
Ciało Voldemorta wyniesiono do komnaty przylegającej do Wielkiej Sali, z dala od ciał Freda, Tonks, Lupina, Colina Creeveya i pięćdziesięciu innych osób, które zginęły, walcząc z jego złowrogą armią. McGonagall przywróciła na miejsce stoły domów, ale nikt już nie przejmował się tym, gdzie kto powinien siedzieć, pomieszali się wszyscy, nauczyciele i uczniowie, duchy i rodzice, centaury i domowe skrzaty. Po jakimś czasie umęczony i oszołomiony Harry stwierdził, że siedzi na ławce obok Antares.
– Zmywamy się stąd? – zapytała.
– Z przyjemnością – odpowiedział.
Na chwilę odwróciła uwagę wszystkich, a w tym samym czasie Harry wskoczył pod niewidkę. Zgarnęli Rona oraz Hermionę, siedzących obok siebie i ściskających własne dłonie. Opuścili Wielką Salę, by wyjść na spokojne błonia i Harry w końcu wyskoczył spod swojej magicznej peleryny, by zacząć im opowiadać, co stało się w Zakazanym Lesie.
– Miałaś rację, An – powiedział. – W zniczu od Dumbledore'a był ukryty kamień wskrzeszenia. Niestety... opuściłem go. Nie zamierzam tego szukać. Nie wiem jak ty.
– Wystarczy, że oddasz mi różdżkę – odparła i Harry w końcu się zorientował, że nadal miał ją przy sobie. Wyciągnął Czarną Różdżkę z wewnętrznej kieszeni kurtki i podał jej ją, a Antares bacznie przyjrzała się jej w promieniach słońca, szukając uszkodzeń i pęknięć.
– Co z nią zrobisz? – zapytała Hermiona.
– Zatrzymam – odpowiedziała. – Jeśli umrę niepokonana przez nikogo, różdżka straci swoją moc i będzie bezużyteczna. Myślę, że zebrała już wystarczające żniwo. Przy mnie będzie bezpieczna. Nie stracę jej z oczu. Myślę, że mieliśmy już w życiu wystarczająco dużo kłopotów, by prosić się o następne.
Nie mogli się z nią nie zgodzić. Po siedmiu latach przygód, strachu oraz lęku, należało się im trochę odpoczynku.
___
Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci" autorstwa J.K. Rowling.
Moi drodzy, został nam jeszcze epilog, który wstawię dzisiaj późnym wieczorem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro