62. Opowieść księcia
Antares klęczała wciąż u boku Snape'a, patrząc na niego bezmyślnie, pozwalając rozpaczy rozdzierać jej pierś, gdy nagle usłyszał za sobą wysoki, chłodny głos.
Głos Voldemorta rozbrzmiewał ze ścian i podłogi. Czarny Pan przemawiał do Hogwartu i całej okolicy, że zarówno mieszkańcy Hogsmeade, jak i ci, którzy wciąż walczyli w zamku, mogli poczuć jego oddech tuż na karku.
– Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal będziecie stawiać opór, czeka was śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkażę moim oddziałom, aby się wycofały. Macie godzinę. Zbierzcie ciała swoich zmarłych. Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie, zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie. Przez godzinę. Przekonaj swoją przyjaciółkę, by oddała mi moją własność. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze. Odnajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię przede mną. Masz godzinę.
Ron i Hermiona potrząsali gorączkowo głowami, patrząc na Harry'ego.
– Nie słuchaj go – powiedział Ron.
– Wszystko dobrze się skończy, na pewno – dodała Hermiona. – Wracajmy do zamku... jeśli on ma być w Zakazanym Lesie, trzeba obmyślić nowy plan... An? Dobrze się czujesz?
Antares nie była w stanie się ruszyć. Nadal zaciskała drżącą dłoń na rękawie szaty Snape'a, a łzy ciurkiem spływały jej z oczu, mocząc policzki. Harry i Ron dźwignęli ją jednocześnie, a nie mając siły, by się opierać, pozwoliła im zaprowadzić się do wyjścia.
Przepełzli przez tunel w milczeniu.
Pobiegli ku kamiennym stopniom. Zamek był pogrążony w nienaturalnej ciszy. Nie było widać rozbłysków światła, nie było słychać huków ani krzyków. Na kamiennej posadzce sali wejściowej widniały plamy krwi. Wszędzie walały się kawałki marmuru, drewna i porozrzucane szmaragdy. W marmurowych balustradach ziały wyrwy.
– Gdzie są wszyscy? – szepnęła Hermiona.
Ron ruszył pierwszy w stronę Wielkiej Sali. Antares i Harry zatrzymali się w progu. Stoły usunięto, a sala była pełna ludzi. Ci, którzy przeżyli, stali w małych grupkach, wielu obejmowało swoich przyjaciół. Pani Pomfrey i jej pomocnicy zajmowali się rannymi na podium.
Zmarli leżeli w rzędach pośrodku sali. Freda Weasleya ciasno otaczała rodzina, aż trudno go było zobaczyć. George klęczał przy jego głowie, pani Weasley leżała na jego piersiach, dygocąc. Pan Weasley gładził ją po włosach, a po jego policzkach spływały łzy.
Harry i Ron zobaczyli, jak Hermiona podchodzi do Ginny i obejmuje ją. Ginny miała opuchniętą, pokrytą plamami twarz. Ron dołączył do Billa, Fleur i Percy'ego, który objął go ramieniem. Kiedy Ginny z Hermioną zbliżyły się do reszty rodziny, dostrzegli dwa inne ciała, spoczywające obok Freda, ciała Remusa i Tonks. Leżeli, bladzi i spokojni, jakby spali pod ciemnym, zaczarowanym sklepieniem.
Antares zadygotała. Żołądek niebezpiecznie podszedł jej do gardła. Wymieniła krótkie spojrzenie z Syriuszem, który siedział obok i jeszcze przed chwilą wpatrywał się w ciało przyjaciela z pozbawioną emocji miną, jakby niedowierzał, że to się stało. Obok niego stała Ester oraz Regulus – oboje zamarli w bezruchu, by przejrzeć się Antares. Jej głowa obróciła się i zobaczyła Draco oraz Narcyzę siedzących obok siebie. Narcyza przytulała do piersi zapłakaną Dafne. Milczący Blaise siedział nieopodal i wpatrywał się w martwego Teodora Notta. Obok niego...
Antares nie była w stanie spojrzeć na Thomasa. Czując, że zbiera się jej na wymioty, zaczęła cofać się ku drzwiom, a gdy miała pewność, że nikt jej nie widział, rzuciła się do biegu.
– An, czekaj! – usłyszała. To Harry uparcie gonił ją po zamku. – Stój, Antares, proszę!
Zatrzymała się dopiero, gdy chwycił ją za nadgarstek, zmuszając, by na niego spojrzała. Tylko dzięki legilimencji wiedziała, jak wielki ból nim targał — niemal równie paskudny, co ją. Oboje pragnęli nic nie czuć... wyrwać sobie serce, wnętrzności, wszystko, co krzyczało w nich z rozpaczy...
– An, musisz się ogarnąć – poprosił. – Jeszcze się nie skończyło. Jeszcze trzeba będzie walczyć...
– Ty nic nie rozumiesz, Harry – wyszlochała. – Ja mu nie powiedziałam. Nic mu nie powiedziałam! Uważałam, że jeszcze będzie czas, że...
– Co? – zdziwił się. – Thomasowi?
– Remusowi – wyjaśniła. – Wydaje mi się, że spędziłam całe życie poszukując lekarstwa na wilkołactwo, bo chciałam ukarać mordercę mojej matki, ale gdy poznałam Remusa... Och, Harry, ja mu nie zdążyłam powiedzieć, że mi się udało. Że wymyśliłam to lekarstwo... Że mógł wieść życie takie, jakie zawsze tego chciał...
Rozpłakała się do reszty i Harry przyciągnął ją do siebie, a ona pozwoliła sobie wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które kotłowały się w niej od wieczora. Choć o śmierci niektórych osób wiedziała, starta Thomasa, Snape'a, Remusa oraz Tonks były dla niej niewiadomą, a w związku z tym zabolały równie mocno, co zaklęcie Cruciatus.
– Chodź – powiedział Harry, gdy trochę się uspokoiła. – Musimy zobaczyć wspomnienia Snape'a...
Zamek zupełnie opustoszał, nawet duchy przyłączyły się do zbiorowego opłakiwania zmarłych w Wielkiej Sali. Na nikogo nie natrafili w drodze do kamiennego gargulca strzegącego gabinetu dyrektora.
– Hasło?
– Daruj sobie – mruknęła Antares.
Gargulec odsunął się na bok, odsłaniając spiralne schody. Gdy weszli do gabinetu, nie dało się nie zauważyć, że wszystkie portrety zawieszone wokoło na ścianach były puste. Nie pozostał ani jeden z byłych dyrektorów Hogwartu. Wszyscy rozbiegli się po zamku, przeskakując z obrazu na obraz, aby być świadkami tego wszystkiego, co się działo.
Myślodsiewnia stała tam, gdzie zawsze. Harry przeniósł ją na biurko i wlał wspomnienia Snape'a do kamiennej misy. Srebrzystobiała masa zawirowała i oboje rzucili się w nią bez wahania się.
Jasność słońca oślepiła ich na sekundę, zanim Antares zorientowała się, że znajdowali się na prawie pustym placu zabaw. Dwie dziewczynki huśtały się na huśtawce, a zza krzaków obserwował je chudy chłopiec o długich, czarnych włosach.
Antares zbliżyła się do niego. Snape wyglądał na jakieś dziewięć, dziesięć lat, był niski i żylasty, cerę miał ziemistą. Wpatrywał się chciwie w młodszą z dziewczynek, która huśtała się o wiele wyżej od swojej siostry.
– Lily, nie rób tego! – krzyknęła starsza siostra.
Ale dziewczynka rozhuśtała się bardzo wysoko i wyleciała w powietrze – dosłownie wyleciała! – wybuchając radosnym śmiechem, jednak zamiast zwalić się z łoskotem na asfalt, którym wylany był plac zabaw, zawisła w powietrzu jak artystka pod kopułą cyrku, po czym wylądowała lekko, na pewno zbyt lekko jak na taką wysokość.
– Mama ci mówiła, żebyś tego nie robiła!
– To twoja mama i ciotka – szepnęła Antares. Harry się nie odezwał, zbyt zapatrzony w dziewczynkę o rudawych włosach.
Petunia zatrzymała huśtawkę, szorując sandałami po asfalcie. Zeskoczyła z niej i stanęła, trzymając się pod boki.
– Lily, mama mówiła, że ci nie wolno!
– Przecież nic mi się nie stało! – odparła Lily, chichocąc. – Tuniu, popatrz na to. Zobacz, co potrafię.
Petunia rozejrzała się. Na placu zabaw nie było nikogo prócz nich i Snape'a, o którego obecności nie wiedziały. Lily podniosła kwiatek opadły z krzaka, za którym krył się Snape. W Petunii ciekawość najwyraźniej zwyciężyła strach, bo podeszła do niej. Lily wyciągnęła rękę.
Kwiat leżał na jej dłoni, rozchylając i zwijając płatki jak jakaś dziwna ostryga.
– Przestań! – krzyknęła Petunia.
– Przecież to cię nie boli – odpowiedziała Lily, ale zamknęła dłoń i odrzuciła kwiat na ziemię.
– Tego nie wolno robić – powiedziała Petunia, ale jej oczy powędrowały za opadającym powoli kwiatem. – Jak ty to robisz? – zapytała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała zazdrość.
– To chyba oczywiste, nie? – zawołał Snape, nie mogąc się już dłużej powstrzymać, i wyskoczył zza krzaka.
Petunia wrzasnęła i szybko uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, choć trochę wystraszona, nie ruszyła się z miejsca. Na ziemistych policzkach Snape'a pojawił się blady rumieniec.
– Co jest oczywiste? – zapytała Lily.
Snape był wyraźnie podekscytowany. Zerknął nerwowo na Petunię kręcącą się przy huśtawkach, po czym zniżył głos i powiedział:
– Wiem, kim jesteś.
– O co ci chodzi?
– Jesteś... jesteś czarownicą.
Zrobiła obrażoną minę.
– Nie wolno tak przezywać!
Uniosła dumnie głowę i pomaszerowała w stronę siostry.
– Nie! – zawołał Snape, teraz już cały czerwony na twarzy.
Snape poczłapał w stronę dziewczynek, a siostry zmierzyły go krytycznym spojrzeniem, trzymając się jednego słupka huśtawki, jakby dawało im to poczucie bezpieczeństwa.
– Bo jesteś – zwrócił się Snape do Lily. – Jesteś czarownicą. Obserwuję cię od pewnego czasu. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama też jest czarownicą, a ja jestem czarodziejem.
Petunia parsknęła drwiącym śmiechem.
– Czarodziejem, akurat! – zawołała, odzyskując odwagę po wstrząsie, jakim było jego nagłe pojawienie się na placu zabaw. – Wiem, kim jesteś. Jesteś chłopakiem od Snape'ów. Oni mieszkają w Spinner's End, nad rzeką – wyjaśniła, zwracając się do Lily, a po tonie jej głosu można było poznać, że taki adres źle o kimś świadczy. – Dlaczego nas szpiegujesz?
– Wcale nie szpieguję – odrzekł Snape. Czuł się fatalnie, bo był cały spocony i wstydził się swoich brudnych, tłustych włosów. – W każdym razie ciebie na pewno nie – dodał złośliwie. – Jesteś mugolką.
Petunia najwyraźniej nie znała tego słowa, ale wystarczył jej ton, jakim to powiedział.
– Lily, chodź, idziemy! – powiedziała ostro.
Lily poszła za nią posłusznie, na pożegnanie obrzucając Snape'a wyzywającym spojrzeniem. Stał, patrząc, jak idą przez plac zabaw, a Antares wyczuła, co się w nim teraz działo, zrozumiała, że Snape planował to spotkanie od dawna, a wszystko tak źle się potoczyło...
Ta scena rozwiała się jak mgła i natychmiast pojawiła się nowa. Byli w jakimś zagajniku. Nieco dalej, za drzewami, migotała w słońcu rzeka. Cień drzew tworzył chłodną, zieloną kryjówkę. Snape i Lily rozmawiali o magii i ministerstwie, trochę o Hogwarcie, gdy przerwała im Petunia.
Scena znowu się zmieniła. Byli na peronie dziewięć i trzy czwarte, a obok nich stał Snape, lekko przygarbiony, z chudą, oschłą kobietą o ziemistej cerze, bardzo do niego podobną. Snape patrzył na stojącą niedaleko rodzinę – dwoje dorosłych i dwie dziewczynki. Córki stały w pewnym oddaleniu od rodziców. Lily mówiła coś do siostry błagalnym tonem.
Scena znowu się rozwiała. Snape szedł szybko korytarzem wagonu Ekspresu Hogwart, mknącego przez wiejskie okolice. Przebrał się już w szkolną szatę, natychmiast skorzystał z okazji, by pozbyć się swojego okropnego mugolskiego stroju. W końcu zatrzymał się przed przedziałem zajętym przez grupkę hałaśliwych chłopców. Przy oknie siedziała Lily z twarzą przyciśniętą do szyby.
Snape otworzył przedział i usiadł naprzeciw niej. Lily zerknęła na niego, po czym z powrotem odwróciła twarz do okna. Płakała.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziała.
– Dlaczego?
– Tunia mnie z-znienawidziła. Z powodu tego listu od Dumbledore'a.
– No to co?
Spojrzała na niego z odrazą.
– Jest moją siostrą!
– Jest tylko... – W porę ugryzł się w język. Lily, zajęta wycieraniem sobie oczu i nosa, i tak go nie usłyszała.
– Ale jedziemy! – powiedział, nie kryjąc radości. – To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Kiwnęła głową, ocierając sobie oczy chusteczką, i mimo woli uśmiechnęła się lekko.
– Dobrze by było, żebyś trafiła do Slytherinu – powiedział Snape, zachęcony tym, że wreszcie trochę się rozchmurzyła.
– Do Slytherinu?
Jeden z siedzących w przedziale chłopców, który do tej pory nie zwracał uwagi na Snape'a i Lily, spojrzał na nich, a Harry, który dotąd patrzył tylko na siedzącą przy oknie parę, zobaczył swojego ojca. Był to drobny chłopiec, czarnowłosy jak Snape, ale miał w sobie coś, co wskazywało na to, że dobrze się nim opiekowano, a może nawet go rozpieszczano, czego tak wyraźnie brakowało Snape'owi.
– Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty? – zapytał James chłopca rozwalonego na ławce naprzeciw niego, a w Antares serce zabiło, bo rozpoznała własnego ojca.
Syriusz nie roześmiał się.
– Cała moja rodzina była w Slytherinie – powiedział.
– Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie byś chciał być, jak byś mógł wybierać?
James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
– W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Snape prychnął pogardliwie. James zwrócił się do niego.
– Przeszkadza ci to?
– Nie – odparł Snape, choć jego drwiący uśmieszek mówił coś innego. – Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...
– A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? – zapytał Syriusz.
James ryknął śmiechem. Lily wyprostowała się, lekko zarumieniona, obrzucając Jamesa i Syriusza pogardliwym spojrzeniem.
– Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział.
– Oooooo...
James i Syriusz zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. James próbował podstawić Snape'owi nogę, gdy przechodził.
– Do zobaczenia, Smarkerusie! – zawołał któryś z nich, gdy zatrzasnęły się drzwi przedziału.
I scena ponownie się rozwiała...
Lily i Snape szli dziedzińcem zamku, najwyraźniej się sprzeczając. Antares dopiero teraz zdała sobie sprawę, że byli o wiele wyżsi; musiało już upłynąć kilka lat od Ceremonii Przydziału.
– ...myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – mówił Snape. – Najlepszymi przyjaciółmi...
– Jesteśmy przyjaciółmi, ale nie lubię kilku typów, koło których wciąż się kręcisz! Wybacz mi, ale nie cierpię Avery'ego i Mulcibera! Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest odrażający! Nie wiesz, co próbował zrobić Mary Macdonald?
Lily przystanęła przy filarze zamku i oparła się o niego, patrząc w jego chudą, ziemistą twarz.
– To nic takiego... Taki żart, nic więcej...
– To była czarna magia i jeśli uważasz, że to śmieszne...
– A co robi ten Potter i jego kumple? – zapytał ze złością Snape, rumieniąc się lekko.
– Co ma z tym wspólnego Potter?
– Wymykają się gdzieś w nocy. Ten Lupin jest jakiś dziwny. Jak myślisz, gdzie on wciąż znika?
– Lupin jest chory – odpowiedziała Lily. – Mówią, że choruje...
– Co miesiąc przy pełni księżyca?
– Wiem, co myślisz – powiedziała chłodno Lily. – Nie wiem tylko, dlaczego masz jakąś obsesję na ich punkcie. Dlaczego tak cię obchodzi, co oni robią nocami?
– Próbuję ci tylko wykazać, że wcale nie są tacy cudowni, jak wszyscy uważają.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że się zarumieniła.
– W każdym razie nie uprawiają czarnej magii. – Ściszyła głos. – A ty jesteś naprawdę niewdzięczny. Słyszałam, co się stało w nocy. Wlazłeś do tego tunelu pod Wierzbą Bijącą i James Potter uratował cię przed tym, co się kryło na końcu...
Twarz Snape'a wykrzywił grymas.
– Uratował? Uratował? Myślisz, że odgrywał bohatera? Ratował siebie i swoich przyjaciół! I nie będziesz... nie pozwolę ci...
– Nie pozwolisz? Ty mi czegoś nie pozwolisz?
Zielone oczy Lily zamieniły się w szparki. Snape natychmiast się zreflektował.
– Nie to chciałem powiedzieć... ja... ja po prostu nie chcę, żebyś wyszła na głupią... on... ty mu wpadłaś w oko, James Potter dowala się do ciebie! – Te słowa wyrwały mu się chyba mimowolnie. – A on wcale nie jest... Wszyscy myślą... Wielki mi bohater... czempion quidditcha...
Wyrzucał z siebie urywane słowa, gorycz i złość tak nim owładnęły, że nie potrafił sklecić zdania. Brwi Lily unosiły się coraz wyżej.
– Wiem, że James Potter jest zarozumiałym palantem – przerwała mu. – Nie musisz mi tego mówić. Ale Mulciber i Avery są po prostu źli. Oni są źli, Sev. Nie rozumiem, jak możesz się z nimi zadawać.
Antares wątpiła, by do Snape'a dotarło to, co powiedziała o Mulciberze i Averym. Gdy tylko wyraziła się obraźliwie o Jamesie Potterze, rozpromienił się cały, a kiedy razem odeszli, kroczył wyraźnie bardziej sprężyście...
I znowu scena się rozpłynęła...
Teraz Snape wyszedł z Wielkiej Sali po zaliczeniu suma z obrony przed czarną magią i opuściwszy zamek, przechadzał się bez celu po błoniach, niedaleko miejsca, gdzie pod bukiem siedzieli James, Syriusz, Lupin i Pettigrew. Tym razem Harry trzymał się jednak z dala, wiedząc już, co się stało po tym, jak Snape zawisnął głową w dół w powietrzu, trafiony zaklęciem Jamesa, wiedział, co kto zrobił i powiedział, i nie chciał tego przeżywać jeszcze raz. Antares zaś z ciekawością patrzyła, jak podchodzi do nich Lily i broni Snape'a. Usłyszała jak Snape wrzeszczy na Lily, wściekły i upokorzony, jak lży ją niewybaczalnym słowem „szlama".
Scena zmieniła się.
– Tak mi przykro.
– Nie interesuje mnie to.
– Przepraszam!
– Oszczędź sobie płuc.
Była noc. Lily, w szlafroku, stała z założonymi na piersiach rękami przed portretem Grubej Damy.
– Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że zamierzasz tu spać, dopóki nie wyjdę.
– Tak było. Tak bym zrobił. Nie chciałem nazwać cię szlamą, to mi się po prostu...
– Wyrwało, tak? – W głosie Lily nie było współczucia. – Już za późno. Tłumaczyłam się za ciebie przez kilka lat. Wszyscy się dziwią, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i ci twoi przyjaciele śmierciożercy... no i co, nawet nie możesz zaprzeczyć! Nie możesz zaprzeczyć, że wy wszyscy chcecie nimi zostać! Nie możesz się doczekać chwili, gdy staniesz się sługą Sam–Wiesz–Kogo, prawda?
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął, nie wypowiedziawszy słowa.
– Nie mogę dłużej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
– Nie... wysłuchaj mnie, ja nie chciałem...
– ...nazwać mnie szlamą? Przecież tak nazywasz każdego, kto urodził się w rodzinie mugoli, Severusie. Czym ja się różnię?
Już miał coś odpowiedzieć, gdy Lily spojrzała na niego z pogardą, odwróciła się i przez dziurę za portretem wróciła do pokoju wspólnego Gryfonów...
Korytarz rozpłynął się, a następna scena nieco dłużej się formowała.
Stali w ciemności na szczycie jakiegoś wzgórza, wiatr pogwizdywał w gałęziach kilku pozbawionych liści drzew. Dorosły Snape obracał się w miejscu, dysząc ciężko i ściskając w dłoni różdżkę. Najwyraźniej czekał na coś albo na kogoś...
A potem w powietrzu świsnął poszarpany strumień oślepiającego białego światła i Snape padł na kolana, a różdżka wypadła mu z rąk.
– Nie zabijaj mnie!
– Nie miałem takiego zamiaru.
Szum wiatru zagłuszył trzask, z jakim aportował się Dumbledore. Stał przed Snape'em, wiatr łopotał jego szatą, twarz miał oświetloną z dołu różdżką.
– A więc, Severusie, co Lord Voldemort chce mi przekazać?
– Nie... nic... ja sam tu przyszedłem!
Snape zacierał nerwowo ręce. Wyglądał jak obłąkany z poplątanymi, czarnymi włosami rozwiewającymi się wokół jego twarzy.
– Ja... ja chciałem ostrzec... nie, chciałem prosić...
Dumbledore machnął krótko różdżką. Choć wokół nich wiatr nadal unosił liście i targał gałęziami, w miejscu, gdzie stali, zrobiło się cicho.
– O co mógłby mnie prosić śmierciożerca?
– To... proroctwo... przepowiednia... Trelawney...
– Ach, tak... Co zdradziłeś Lordowi Voldemortowi?
– Wszystko... wszystko, co podsłuchałem! Właśnie dlatego... z tego powodu... on myśli, że chodzi o Lily Evans!
– Przepowiednia nie odnosi się do kobiety – powiedział Dumbledore. – Mówi o chłopcu narodzonym pod koniec lipca...
– Wiesz, co mam na myśli! On uważa, że chodzi o jej syna, zamierza ją dopaść... pozabijać wszystkich...
– Jeśli ona tak wiele dla ciebie znaczy, to Lord Voldemort na pewno ją oszczędzi, nieprawdaż? Nie możesz go poprosić o łaskę dla matki, w zamian za jej syna?
– Prosiłem go... błagałem...
– Budzisz we mnie odrazę – rzekł Dumbledore, a zarówno Antares i Harry jeszcze nigdy nie słyszeli takiej pogardy w jego głosie. Snape jakby skurczył się w sobie. – A więc nie obchodzi cię, że umrą jej mąż i synek? Oni mogą umrzeć, jeśli tylko ty dostaniesz to, czego chcesz, tak?
Snape milczał przez chwilę, patrząc na niego, a potem wychrypiał:
– Więc ukryj ich gdzieś. Ukryj ją... Ich wszystkich. W jakimś... bezpiecznym miejscu. Błagam.
– A co mi dasz w zamian, Severusie?
– W zamian? – Snape wytrzeszczył oczy na Dumbledore'a, a Harry spodziewał się, że zaprotestuje, ale po długiej chwili powiedział: – Wszystko.
Szczyt wzgórza zniknął, oboje stali teraz w gabinecie Dumbledore'a. Coś wyło głucho jak ranione zwierzę. Snape siedział pochylony nisko w fotelu, a nad nim stał Dumbledore. Po chwili Snape podniósł głowę. Wyglądał jak człowiek, który od czasu spotkania na szczycie wzgórza przeżył jakąś straszną tragedię i borykał się z tym przez wiele lat.
– Myślałem... że... że ją... ochronisz...
– Ona i James zaufali złej osobie. Podobnie jak ty, Severusie. Czyś nie uwierzył, że Lord Voldemort ją oszczędzi?
Snape miał płytki oddech.
– Jej synek przeżył – powiedział Dumbledore.
Głowa Snape'a drgnęła gwałtownie, jakby opędzał się od złośliwej muchy.
– Jej synek żyje. Ma jej oczy, dokładnie takie same. Na pewno pamiętasz kształt i kolor oczu Lily Evans, co?
– PRZESTAŃ! Ona odeszła... umarła...
– Masz wyrzuty sumienia, Severusie?
– Chciałbym... chciałbym umrzeć...
– A co by dała twoja śmierć? – zapytał chłodno Dumbledore. – Jeśli kochałeś Lily Evans, jeśli naprawdę ją kochałeś, to powinieneś wiedzieć, co zrobić.
Snape wyglądał na tak oszołomionego bólem, że słowa Dumbledore'a jakby do niego nie docierały.
– Co... Co masz na myśli?
– Wiesz, w jaki sposób i dlaczego zginęła. Zrób wszystko, by nie umarła na próżno. Pomóż mi ochronić syna Lily.
– On już nie potrzebuje ochrony. Czarny Pan odszedł...
– ...i na pewno wróci, a wówczas Harry Potter znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Przez dłuższy czas milczeli. Snape powoli odzyskiwał panowanie nad sobą, uspokajał oddech. W końcu powiedział:
– No dobrze. Dobrze. Ale nikomu o tym nie powiesz, Dumbledore! To musi pozostać między nami! Przysięgnij! Nie mogę znieść... zwłaszcza że to syn Pottera... Daj mi słowo!
– Dać ci słowo, że nigdy nie ujawnię tego, co w tobie najlepsze? – westchnął Dumbledore, patrząc z góry na wykrzywioną bólem twarz Snape'a. – Jeśli nalegasz...
Gabinet rozwiał się, ale natychmiast znowu się pojawił. Snape chodził tam i z powrotem przed biurkiem, za którym siedział Dumbledore.
– ...mierny uczeń, arogancki jak jego ojciec, wyżywa się w łamaniu regulaminu, uwielbia błyszczeć, zwracać na siebie uwagę, jest złośliwy i źle wychowany...
– Dostrzegasz tylko to, co chcesz dostrzec, Severusie – rzekł Dumbledore, nie podnosząc głowy znad egzemplarza „Transmutacji Współczesnej". – Inni nauczyciele twierdzą, że to skromny, sympatyczny chłopak, a przy tym dość utalentowany. Ja uważam, że jest ujmujący. – Odwrócił stronę czasopisma i dodał, nie podnosząc głowy: – Doszły do mnie słuchy, że kazałeś Antares Black rozwiązać zadania egzaminacyjne z SUMów.
– I co z tego? – warknął Snape.
– Nie, nic – Dumbledore zacmokał. – Tak mi przez myśl starca przeszło, że ta dziewczynka chyba ci imponuje, Severusie. – Podniósł wzrok znad gazety, ale Snape jedynie mocniej zacisnął usta. – Miej oko na Quirrella, dobrze?
Znowu zawirowały różne barwy, a potem wszystko pociemniało. Snape i Dumbledore nadal byli w gabinecie, ale na dworze panował dziwny półmrok.
– Więc Antares otworzyło się trzecie oko – powiedział cicho, wręcz ledwie słyszalnie, Dumbledore, nie odrywając przy tym spojrzenia od Snape'a. – Naprawdę interesujące.
– Obiecałem, że ta sprawa zostanie między naszą trójką – dodał Snape. – Ona chyba trochę się tego boi.
– Tylko szaleniec by się nie bał! – zauważył dyrektor. – To wielki i odpowiedzialny dar. Znałem czarodzieja, który posługiwał się nim bardzo nieroztropnie.
Ponieważ Snape się nie odezwał, Dumbledore kontynuował:
– Miej na nią oko, dobrze? Ona ci ufa, Severusie.
– Już nie – mruknął Snape, jakby zły na siebie. – Nie po tym, co się stało w czerwcu. Znienawidziła mnie, gdy okłamałem Ministra Magii o swoim udziale w wydarzeniach z Wrzeszczącej Chaty.
Dumbledore uśmiechnął się lekko, jakby rozbawiła go mina Snape'a.
– Nie potrafisz tego przed sobą ukryć, Severusie, ale ty naprawdę ją lubisz i teraz plujesz sobie w brodę, że zamiast pokierować się radością, jaką niesie ci ta znajomość, zdecydowałeś się chwycić za rękę złość, jaka tobą targa na myśl o Syriuszu Blacku.
Scena rozmyła się. Byli przed Salą Wejściową. Mijali ich ostatni maruderzy wracający z Balu Bożonarodzeniowego do swoich sypialni.
– No i co? – mruknął Dumbledore.
– Znamię Karkarowa też ciemnieje. Jest przerażony, boi się kary. Wiesz, jak pomagał ministerstwu po klęsce Czarnego Pana. – Snape spojrzał z ukosa na załamany nos Dumbledore'a. – Karkarow zamierza uciec, gdyby zapiekł go Mroczny Znak.
– Tak? – zapytał cicho Dumbledore, gdy mijali ich rozchichotani Fleur Delacour i Roger Davies, wracający z błoni. – A ciebie też kusi, żeby z nim uciec?
– Nie – odrzekł Snape, patrząc za oddalającą się parą. – Nie jestem takim tchórzem.
– Oczywiście. Jesteś o wiele dzielniejszy od Karkarowa. Wiesz co, czasami sobie myślę, że Ceremonia Przydziału powinna się odbywać trochę później...
I odszedł, pozostawiając Snape'a z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
I znów byli w gabinecie dyrektora. Była noc i Dumbledore siedział przechylony na bok w swoim fotelu za biurkiem, najwyraźniej niezbyt przytomny. Prawa ręka zwisała mu bezwładnie, poczerniała, poparzona. Snape mruczał jakieś zaklęcia, celując różdżką w jej przegub, drugą ręką przytrzymując przy wargach Dumbledore'a puchar z gęstym złotym wywarem. Po chwili Dumbledore zamrugał i otworzył oczy.
– Ale dlaczego? – zapytał natychmiast Snape. – Dlaczego wkładałeś ten pierścień? Przecież rzucono na niego klątwę i musiałeś zdawać sobie z tego sprawę. Po co go w ogóle dotykałeś?
Pierścień Marvola Gaunta leżał na biurku. Był pęknięty, a obok spoczywał miecz Gryffindora. Dumbledore skrzywił się.
– Byłem... głupi. Tak mnie kusiło...
– Co cię kusiło?
Dumbledore nie odpowiedział.
– To cud, że w ogóle udało ci się tutaj wrócić! Na pierścień rzucono klątwę o niezwykłej mocy, pozostaje tylko nadzieja, że uda się to powstrzymać, ale nic więcej. Na razie uwięziłem działanie klątwy w jednej ręce...
Dumbledore uniósł poczerniałą, bezużyteczną rękę i przyjrzał się jej z taką miną, jakby oglądał jakąś ciekawą osobliwość.
– Świetnie się spisałeś, Severusie. Jak myślisz, ile czasu mi pozostało?
Ton jego głosu był zdawkowy, jakby pytał o prognozę pogody. Snape zawahał się, po czym odrzekł:
– Trudno powiedzieć. Może rok. Takiej klątwy nie da się powstrzymywać wiecznie. Będzie działała coraz silniej, będzie porażać całe ciało.
Dumbledore uśmiechnął się. Wiadomość, że pozostał mu tylko rok życia, zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia.
– Szczęściarz ze mnie, wyjątkowy szczęściarz, bo mam ciebie, Severusie.
– Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, to może mógłbym zrobić dla ciebie więcej, może udałoby mi się przedłużyć ci trochę życie! – wybuchnął Snape. Spojrzał na pęknięty pierścień i na miecz. – Myślałeś, że zniszczenie pierścienia powstrzyma działanie klątwy?
– Chyba tak... byłem nieprzytomny... majaczyłem – odrzekł Dumbledore i z trudem wyprostował się w fotelu. – No, ale to wiele ułatwia.
Snape spojrzał na niego ze zdumieniem. Dumbledore znowu się uśmiechnął.
– Mówię o planie Lorda Voldemorta oraz Antares Black dotyczącym mojej osoby. O tym, że ona będzie planowała mnie zabić.
Snape usiadł w fotelu naprzeciwko biurka. Antares wyczuła, że Snape chciałby jeszcze coś powiedzieć na temat martwej ręki Dumbledore'a, ale ten uniósł ją, dając do zrozumienia, że to go nie interesuje. Snape, nachmurzony, powiedział:
– Czarny Pan ma obiekcje, czy ona tego dokona. Bardziej zainteresowało go jej pokrewieństwo z Grindelwaldem, ale najbardziej jej chłopak. Wiedziałeś, że Thomas Coleman jest jego synem?
– Absolutnie nie – odpowiedział Dumbledore.
– Ale wiedziałeś o niej, prawda? Że jest jego prawnuczką?
– Od samego początku... gdy tylko ją zobaczyłem...
– Nie rozumiem... Dlaczego chciałby cię zabić? – Snape miał teraz minę, jakby w końcu zadał pytanie, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a bardzo pragnął. – Myślałem, że... że ona jest po naszej stronie; że ci ufa.
Dumbledore uśmiechnął się smutno.
– Ufała – poprawił go, skubiąc paznokieć przy czarnej dłoni. – Dopóki nie odkryła, że szesnaście lat temu zleciłem morderstwa wszystkich dzieci Ester Langham, w tym jej matki. – Snape drgnął, jakby Dumbledore pacnął go w twarz. – Tak, Severusie, zrobiłem to. Czy jest na to jakieś usprawiedliwienie? Nie wiem, może jedynie mój strach, ale... nie, chyba nawet on nie jest odpowiednią wymówką. Widzisz, gdy odkryłem, kim są Langhamowie, przeraziłem się, że moc Gellerta Grindelwalda odrodzi się, ale...
– Pomyliłeś się – dokończył za niego Snape. – To Antares odziedziczyła jego trzecie oko oraz zdolności. Do trzeciej klasy,nie miałeś pewności, że dysponuje jego zdolnościami, a potem...
– Potem dostrzegłem, że poza mocą nie ma nic wspólnego z moim dawnym przyjacielem. Widziałem, że jest mądra i zaradna, że któregoś dnia dowie się, co zrobiłem i będzie szukać zemsty. Nie dziwię się, też bym szukał. Severusie, miej ją na oku, proszę. Nie martwię się o siebie, martwię się o przypadkowe ofiary. Nie wiemy, co ona wymyśli.
Snape uniósł brwi i zapytał ironicznym tonem:
– Zamierzasz pozwolić jej się zabić?
– Ależ skąd! To ty musisz mnie zabić, Severusie.
Zapadła na długo cisza, słychać było tylko dziwny chrzęst: to feniks Fawkes przeżuwał kawałek szkieletu mątwy.
– Chcesz, żebym zrobił to teraz? – zadrwił Snape. – Czy raczej wolisz, żebym trochę poczekał, aż ułożysz swoje epitafium?
– Och, nie, jeszcze nie – odrzekł z uśmiechem Dumbledore. – Śmiem twierdzić, że ta chwila sama się ujawni wraz z rozwojem wypadków. Biorąc pod uwagę to, co stało się tej nocy – wskazał na swoją uschniętą rękę – można być pewnym, że dojdzie do tego w ciągu roku.
– Skoro nie dbasz już o życie, to dlaczego nie chcesz, by ci je odebrała Black.
– Bo mimo wszystko bardzo mi na niej zależy. Nie chciałbym, żeby jej dusza splamiła się tak szybko.
– A moja dusza, Dumbledore? Co z moją duszą?
– Tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy twoja dusza dozna uszczerbku, jeśli zaoszczędzisz staremu człowiekowi bólu i poniżenia. Proszę cię o to, proszę cię o wyświadczenie mi tej łaski, bo to, że wkrótce umrę, jest równie pewne jak to, że Armaty z Chudley zajmą w tym roku ostatnie miejsce w lidze. Wyznam, że wolałbym odejść z tego świata szybko i bezboleśnie, zamiast narażać się na powolne i niezbyt miłe dla oka konanie, jeśli zabierze się do tego na przykład Greyback... Podobno Voldemort już go zwerbował. Albo nasza kochana Bellatrix, która lubi pobawić się z ofiarą, zanim ją pożre.
Mówił to niefrasobliwym tonem, ale spojrzenie jego niebieskich oczu przeszywało Snape'a na wylot. W końcu Snape kiwnął potakująco głową, a Dumbledore odetchnął z ulgą.
– Dziękuję ci, Severusie.
Gabinet rozwiał się i teraz Snape i Dumbledore przechadzali się o świcie po błoniach zamku.
– Co ty robisz z Potterem wieczorami, kiedy zamykasz się z nim w swoim gabinecie? – zapytał nagle Snape.
Dumbledore westchnął.
– Bo co? Chcesz mu znowu dać szlaban, Severusie? Doprowadzisz do tego, że ten chłopiec nie będzie miał chwili dla siebie!
– Jest taki jak jego ojciec...
– To tylko pozory. W gruncie rzeczy jest o wiele bardziej podobny do swojej matki. Spędzam z nim sporo czasu, bo jest wiele rzeczy, o których muszę z nim porozmawiać, wiele informacji, które muszę przekazać, zanim będzie za późno.
– Informacji – powtórzył Snape. – Ufasz mu... a do mnie nie masz zaufania.
– Tu nie chodzi o zaufanie. Obaj wiemy, że niewiele czasu mi pozostało. To rzecz najwyższej wagi, by dowiedział się wielu rzeczy, które będą mu niezbędne, gdy nadejdzie czas.
– A dlaczego ja nie mogę się tego dowiedzieć?
– Wolę nie wsadzać wszystkich moich sekretów do jednego koszyka, a zwłaszcza do tego koszyka, który tak często dynda sobie na ramieniu Lorda Voldemorta.
– Robię to na twoje polecenie!
– I robisz to naprawdę znakomicie! Nie myśl, że nie doceniam stałego zagrożenia, w jakim musisz żyć, Severusie. Dostarczanie Voldemortowi z pozoru cennych informacji i zatajanie tych mających największe znaczenie, to zadanie, które mogłem powierzyć tylko tobie.
– A jednak masz o wiele większe zaufanie do chłopca, który nie jest w stanie opanować oklumencji, ma dość mierne zdolności magiczne i bezpośredni dostęp do świadomości Czarnego Pana!
– Voldemort się tego lęka. Nie tak dawno miał małą próbkę tego, co to naprawdę oznacza. To był ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Jestem pewny, że już nie będzie próbował owładnąć świadomością Harry'ego. W każdym razie nie w ten sposób.
– Nie rozumiem.
– Dusza Lorda Voldemorta, tak strasznie okaleczona, nie może znieść bliskiego kontaktu z duszą Harry'ego. Jak język nie znosi zmrożonej stali, jak ciało ognia...
– Dusze? Mówimy o umysłach!
– W przypadku Harry'ego i Lorda Voldemorta mówiąc o jednym, mówimy o drugim.
Dumbledore rozejrzał się, aby się upewnić, że są sami. Znajdowali się teraz blisko Zakazanego Lasu, ale nikogo nie było widać.
– Kiedy mnie zabijesz, Severusie...
– Nie chcesz mi powiedzieć wszystkiego, a oczekujesz ode mnie tej drobnej przysługi! – wybuchnął Snape. – Uważasz, że już wszystko załatwione, tak? A może zmieniłem zdanie?
– Dałeś mi słowo, Severusie. A jeśli już mowa o przysługach, to zdawało mi się, że zgodziłeś się mieć oko na Antares?
Snape milczał, rozeźlony i zbuntowany. Dumbledore westchnął.
– Przyjdź o jedenastej wieczorem do mojego gabinetu, Severusie, a nie będziesz się uskarżał na brak mojego zaufania...
I znowu znaleźli się w gabinecie Dumbledore'a. Za oknami było ciemno, Fawkes drzemał na swojej żerdzi, Snape siedział, milcząc, a Dumbledore krążył wokół niego, mówiąc:
– Harry nie może się dowiedzieć aż do ostatniej chwili, aż do momentu, gdy będzie to naprawdę niezbędne, bo jak wykrzesałby z siebie siłę, by zrobić to, co musi zrobić?
– Ale co musi zrobić?
– To sprawa między Harrym a mną, Severusie. A teraz wysłuchaj mnie uważnie. Przyjdzie taki czas... po mojej śmierci... nie zaprzeczaj, nie przerywaj mi! Przyjdzie taki czas, kiedy Lord Voldemort zacznie się niepokoić o życie węża.
– Nagini? – zdumiał się Snape.
– Tak, Nagini. Więc jeśli Voldemort zaprzestanie wysyłać węża na mordercze misje i będzie go trzymać przy sobie, pod magiczną ochroną, wtedy, jak sądzę, można będzie bezpiecznie powiedzieć Harry'emu.
– Co mu powiedzieć?
Dumbledore wziął głęboki oddech i zacisnął powieki.
– Powiedzieć mu, że tej nocy, w której Lord Voldemort próbował go zabić, kiedy Lily rzuciła między nich swoje życie jako tarczę, Mordercze Zaklęcie odbiło się od niej i rykoszetem ugodziło Lorda Voldemorta, odrywając cząstkę jego duszy, która natychmiast wszczepiła się w jedyną w pełni żyjącą duszę w tym walącym się budynku. Cząstka duszy Voldemorta żyje w Harrym i to ona udziela mu mocy rozmawiania z wężami i wnikania do świadomości Voldemorta, co dla Harry'ego jest wciąż zagadką. I dopóki ta cząstka duszy Voldemorta w nim tkwi, korzystając z ochrony, jaką jest dla niej Harry, dopóty Lord Voldemort nie może umrzeć.
Antares zamrugała szybciej i spojrzała na Harry'ego, który stał blady ja ściana, wpatrując się w scenę ze zdumieniem.
– Więc chłopiec... musi umrzeć, tak? – zapytał całkiem spokojnie Snape.
– A życie musi mu odebrać sam Voldemort. Tak, Severusie. To warunek podstawowy.
Znowu zapadło milczenie, które przerwał Snape.
– A ja myślałem... przez te wszystkie lata, że robimy to dla niej. Że chronimy go dla Lily.
– Chroniliśmy go, ponieważ trzeba go było wszystkiego nauczyć, ponieważ trzeba było go wychować, ponieważ trzeba było pozwolić mu odczuć i wypróbować jego własną moc – rzekł Dumbledore, wciąż zaciskając powieki. – A tymczasem umacniał się ów tajemniczy związek między nimi, rosła pasożytnicza zażyłość między ich umysłami. Czasami podejrzewałem, że on sam zdaje sobie z tego sprawę. Jeśli dobrze go znam, to tak pokieruje sprawami, że kiedy już wyruszy na spotkanie ze śmiercią, będzie to oznaczało ostateczny koniec Voldemorta.
Snape patrzył na niego z przerażeniem.
– Chroniłeś go, utrzymywałeś tak długo przy życiu tylko po to, by umarł we właściwym momencie?
– To cię tak szokuje, Severusie? A ilu ludzi umarło na twoich oczach?
– Ostatnio tylko ci, których nie byłem w stanie ocalić – odparł Snape, wstając. – Wykorzystałeś mnie.
– To znaczy?
– Szpiegowałem dla ciebie, kłamałem dla ciebie, narażałem dla ciebie życie, a wszystko to robiłem, by zapewnić bezpieczeństwo synowi Lily. A teraz mówisz mi, że hodowałeś go jak prosiaka na rzeź...
– To bardzo wzruszające, Severusie – powiedział z powagą Dumbledore. – A więc w końcu dojrzałeś do tego, by przejmować się losem tego chłopca?
– Jego losem? – wykrzyknął Snape. – Expecto patronum!
Z końca jego różdżki wystrzeliła srebrna łania. Wylądowała na podłodze, przebiegła przez pokój i wyskoczyła przez okno. Dumbledore patrzył, aż jej srebrna poświata zniknęła w ciemności, a potem odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez.
– Przez te wszystkie lata?
– Zawsze.
Scena zmieniła się. Teraz Snape rozmawiał z portretem Dumbledore'a wiszącym nad jego biurkiem.
– Będziesz musiał podać Voldemortowi dokładną datę opuszczenia przez Harry'ego domu jego wujostwa – mówił Dumbledore. – Gdybyś tego nie zrobił, wzbudziłbyś w nim podejrzenie, bo uważa cię za człowieka dobrze poinformowanego. Antares na pewno wszystko przewidzi i wymyśli jakiś zręczny sposób kamuflażu. I, Severusie, jeśli będziesz zmuszony wziąć udział w pościgu, odegraj swoją rolę w przekonujący sposób... Liczę na to, że uda ci się jak najdłużej utrzymać Lorda Voldemorta w niewiedzy co do twojej prawdziwej roli, bo inaczej Hogwart zostanie wydany na łaskę Carrowów...
Scena zmieniła się, ale nadal byli w gabinecie. Antares drgnęła przestraszona na własny widok. Była to dziwna, głucha noc, w której przyszła do szkoły, by porozmawiać ze Snapem.
– Black...
– Ale tak naprawdę przyszłam tu z konkretnym powodem. Powinien pan oddać Harry'emu miecz Gryffindora. Potrzebujemy go do zniszczenia horcruksów.
– Ja nie mam...
– Ma pan – przerwała mu. – Właśnie, że to pan ma. To pan stworzył kopię i kazał ją ukryć w Gringottcie. Robi pan to, co kazał panu Dumbledore – tu spojrzała na jego obraz w złotej ramce. – Wierny do bólu, jak na Ślizgona przystało. Dlatego jesteśmy lepsi.
Jeden z kącików ust Snape'a drgnął.
– Mam ci go dać? – zapytał.
– Nie, Harry musi wiedzieć, że jest pan po naszej stronie. To pan to zrobi, ja tylko przemawiam do upartego rozumu. Teraz, jeśli to wszystko, pójdę już. Przy odrobinie szczęścia natknę się na korytarzu na profesor McGonagall.
Ruszyła w stronę drzwi, ale ledwo jej ręka wylądowała na klamce, a ponownie obróciła się w stronę Snape'a.
– Tak? – zapytał.
– Udało mi się, profesorze – szepnęła i dopiero teraz Antares była w stanie dostrzec, że miała łzy we własnych oczach. – Zrobiłam to. Udało mi się. Dokonałam tego. Wiele lat pracy w końcu przyniosły pożądany skutek.
Duma zalśniła się w ciemnych oczach Snape'a.
– I jak się z tym czujesz? – zapytał.
– Nie, tak jak, oczekiwałam – odpowiedziała i wyszła pośpiesznie.
Gdy drzwi zamknęły się za nią cicho, Snape zerknął na Dumbledore'a, który uśmiechał się do niego szeroko.
– Powinieneś być z niej dumny, Severusie.
– Jestem – odparł Snape cicho, patrząc na miejsce, w którym zniknęła. – Żałuję, że nigdy jej tego nie powiedziałem.
Scena urwała się i oboje wynurzyli się z myślodsiewni.
_____
Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci" autorstwa J.K. Rowling.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro