Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

60. Dzień Ostateczny

Po tym, jak tajemnicza łania przyniosła Harry'emu miecz Gryffindora, zniszczyli w końcu zmieniacz czasu oraz puchar Helgi Hufflepuff, co ich wszystkich wprawiło w lekką ulgę na sercach. Teraz zajmowali się wyłącznie poszukiwaniami Diademu Roweny Ravenclaw.

Któregoś popołudnia Antares wpadła niczym rozszalały hipogryf, na Grimmauld Place i zaczęła wyrzucać się potok na pozór bardzo przypadkowych słów, zanim Harry, Ron czy Hermiona w ogóle zaczęli ją wypytywać, czy ona to naprawdę ona.

– Urodził się! Harry, musisz iść ze mną! Urodził się!

– Co się urodziło? – zapytał Ron zdezorientowany.

– Syn Remusa i Tonks. Och, proszę, chodźcie ze mną. Wszyscy są w moim rodzinnym domu. No pospieszcie się!

We czwórkę teleportowali się spod Gimmauld Place prosto do domku nad jeziorem i trochę głośniej, niż było to konieczne, wpadli do środka. Narobili rumoru na schodach i wręcz wbiegli do sypialni, w której zebrali się wszyscy. Był tam Syriusz oraz Ester, Regulus stał w kacie cicho. Tonks siedziała na łóżku, a w rękach trzymała malutkiego bobaska, wiercącego się niespokojnie. Remus siedział obok niej i wyglądał na dziwnie szczęśliwego.

– Och! – Hermiona pisnęła głucho, zatykając usta dłonią.

– Mogę podejść? – zapytała Antares cicho.

– Oczywiście, że możesz! – Tonks wydała się oburzona tym pytaniem.

Antares na palcach podbiegła do łóżka i przyjrzała się dziecku. Gdy usiadła, niewielka ilość włosów na jego główce zmieniła kolor na zielony.

– Och, no proszę – zaśmiała się, co i uczyniło dziecko.

– An, Harry, bylibyśmy zaszczyceni, gdybyście chcieli zostać rodzicami chrzestnymi – powiedział Remus, patrząc na oboje.

W pierwszej chwili Harry'emu odjęło mowę, ale Antares niemal natychmiast zawołała z radością:

– Z największą radością!

– Harry, co ty na to? – dopytywała Tonks.

– Ja... Będę zaszczycony – powiedział, a Syriusz z radością poklepał go po ramieniu.

Czas pędził nieubłaganie i któregoś dnia, gdy Antares jadła późny obiad w towarzystwie Thomasa oraz swoich przyjaciół, nagle jej czaszkę przeszył okropny ból. Wypuściła z ręki kieliszek, który rozbił się na podłodze, a oczy zaszły jej mgłą. Pochłonęła ją przyszłość, nadal mętna i niewyraźna, ujawniająca jedynie drobne wskazówki.

– An, ni ci nie jest? – zapytał Thomas, doskakując do niej. – Co się stało?

– Widziałam Hogwart – wyszeptała. – Tam jest ostatni horcruks i...

Nie skończyła mówić, bo ogień w kominku zamigotał i do środka wpadła znajoma trójka Gryfonów. Najwyraźniej Harry niósł takie same wieści.

– Więc ty też już wiesz – powiedział.

– Tak, musimy się pośpieszyć. Thomas, powiadom Zakon oraz Fabiana, by zebrał naszych i...

– Co? – zdziwiła się Hermiona. – Chyba nie ma potrzeby, by...

– Nie wszystko pójdzie po naszej myśli, Hermiono – szepnęła Antares. –Zbierajmy się. Zobaczymy się na miejscu – rzuciła w stronę przyjaciół.

Udało im się dotrzeć do Gospody pod Świńskim Łbem, a stamtąd prosto do Pokoju Życzeń, gdzie ich znajomi oraz przyjaciele rzucili się na nich z radością. Od czasu Bożego Narodzenia wielu z nich ucierpiało, ale wszystkich nie opuszczały dobre humory oraz chęć do walki.

– Posłuchajcie! – wrzasnęła Antares. – Nie oszukuję, że szykuje się walka. Jeśli ktoś chce uciekać, droga wolna, ale jeśli macie w sobie tyle odwagi, by walczyć, zapraszam.

– Jest coś, co musimy odnaleźć. Coś... coś, co pomoże nam obalić Sami-Wiecie-Kogo – odezwał się Harry. – To coś jest tutaj, w Hogwarcie, ale nie wiemy, gdzie. Sądzimy, że chodzi o diadem Roweny Ravenclaw.

Spojrzał z nadzieją na grupkę Krukonów, na Padmę, Michaela, Terry'ego i Cho, ale odpowiedziała mu Luna, która przysiadła na poręczy fotela Ginny.

– Zaginiony diadem Ravenclaw. Tatuś próbuje go odtworzyć.

– Tak, Luna – powiedział Michael Corner, patrząc wymownie w sufit – ale zaginiony diadem zaginął. W tym rzecz. Profesor Flitwick twierdzi, że diadem zniknął razem z samą Ravenclaw. Wielu go szukało, ale nikt nie znalazł nawet śladu po nim, prawda?

Pokręcili głowami.

– I nikt z was nigdy czegoś takiego nie widział? – zapytał Harry.

Wszyscy ponownie pokręcili głowami. Harry spojrzał na Antares, Rona i Hermionę, odnajdując w ich oczach to samo rozczarowanie, które sam poczuł. Przedmiot, który zaginął tak dawno i najwyraźniej bez śladu, nie wydawał się dobrym kandydatem na ukrytego w zamku horkruksa... Ale zanim zdążył sformułować następne pytanie, odezwała się znowu Luna:

– Jeśli chcesz zobaczyć, jak ten diadem wyglądał, mogę cię zaprowadzić do naszego wspólnego pokoju i pokazać ci posąg Ravenclaw. Ma go na głowie.

Harry potarł swoją bliznę.

– On już leci – powiedział cicho do nich, a potem spojrzał na Lunę i znowu na nich. – Słuchajcie, wiem, że to żadna wskazówka, ale zamierzam tam pójść i obejrzeć ten posąg. Będę przynajmniej wiedział, jak ten diadem może wyglądać.

– Świetnie – mruknęła Antares. – A ja pójdę przedstawić się nowym nauczycielom.

Rozeszli się w różne strony i Harry z Luną skierowali się w stronę Wieży Ravenlawu, Antares pomknęła przed siebie, mocno ściskając różdżkę w dłoni.

– Amycusie, stój! – wrzasnęła Antares, dostrzegając śmierciożercę przeskakującego po ruchomych schodach. Carrcarow spojrzał na nią zdumiony.

– Za późno – rzekł, wykrzywiając usta w paskudnym uśmiechu. – Moja siostra wezwała już Czarnego Pana. On tu idzie, by dorwać Pottera i ciebie. Dłużej mu nie będziesz uciekać.

Antares kompletnie zignorowała jego słowa.

– Gdy rządził mój pradziadek, twoja prababcia była jego akolitą, złożyła mu przysięgę wierności. Wiesz, co to oznacza?

– Oświeć mnie – warknął.

– Idź na górę i zabij swoją siostrę – rozkazała mu. Amycus w pierwszej chwili się zaśmiał, ale nagle całe jego ciało drgnęło i jakby sterowany przez zaklęcie Imperius, wspiął się wyżej, nie mogąc opanować własnych odruchów.

– Black! – usłyszała za sobą. To profesor McGonagall biegła ku niej z zatroskaną miną. – Black, ty dziewczyno, co znowu tu robisz?

– Wypełniamy z Harrym rozkazy Dumbledore'a. Czas ucieka, pani profesor, Voldemort jest coraz bliżej. Trzeba wyprowadzić stąd uczniów, Harry przeszukuje zamek... Zakon Feniksa niedługo się z jawi.

– Zapewnimy ochronę szkoły przed Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – zapewniła profesor McGonagall z godnością.

– Czy to jest możliwe?

– Tak sądzę – odrzekła oschle profesor McGonagall. – Tak się składa, że my, nauczyciele, znamy się trochę na magii. Jestem pewna, że będziemy w stanie powstrzymać go choć na jakiś czas, jeśli wszyscy się do tego porządnie przyłożymy. Oczywiście trzeba będzie coś zrobić z profesorem Snape'em...

– Może ja...

– ...a jeśli Hogwart ma się znaleźć w stanie oblężenia, z Czarnym Panem u wrót, byłoby rzeczywiście rozsądne zabrać stąd tylu niewinnych ludzi, ile się da. Ale Sieć Fiuu jest pod obserwacją, a w granicach terenów szkolnych nie można się deportować...

– Jest wyjście – przerwała jej i szybko powiedziała o tunelu prowadzącym do gospody Pod Świńskim Łbem.

– Black, mówimy o setkach uczniów...

– Wiem, pani profesor, ale skoro Voldemort i śmierciożercy skupiają uwagę na granicach terenów szkolnych, to nie zainteresuje ich ktoś, kto deportuje się ze Świńskiego Łba.

– Coś w tym jest – zgodziła się. – Chodźmy. Trzeba powiadomić opiekunów innych domów.

Pomaszerowała w stronę drzwi, unosząc różdżkę, z której końca wyskoczyły trzy srebrne koty z ciemnymi otoczkami wokół oczu. Patronusy z kocim wdziękiem zbiegły przed nią spiralnymi schodami, a McGonagall i Antares za nimi.

Pobiegli ciemnymi korytarzami, a co jakiś czas opuszczał ich kolejny patronus. Kraciasty szlafrok profesor McGonagall szeleścił po posadzce.

Zbiegli dwa piętra niżej, a tam usłyszeli cichy odgłos jeszcze czyichś kroków. McGonagall też się zorientowała, że mają towarzysza. Zatrzymała się, uniosła różdżkę i zapytała:

– Kto tam?

– To ja.

Zza stojącej pod ścianą zbroi wyszedł Severus Snape.

Snape nie miał na sobie szlafroka, tylko zwykłą czarną pelerynę, i też trzymał przed sobą różdżkę.

– Gdzie są Carrowowie? – zapytał cicho.

– Pewnie tam, gdzie ich wysłałeś, Severusie – odpowiedziała profesor McGonagall.

Snape podszedł bliżej, omiatając spojrzeniem Antares, która mocno ściskała różdżkę.

– Odniosłem wrażenie, że Alecto zauważyła jakiegoś intruza.

Snape poruszył lekko lewym ramieniem, na którym miał wypalony Mroczny Znak.

– Och, zapomniałam – powiedziała profesor McGonagall – że wy, śmierciożercy, macie swoje własne środki porozumiewania się na odległość.

– Profesorze, niech pan ucieka – powiedziała Antares.

– Nie ma mowy! – wrzasnęła profesor McGonnagal. – Nie po tym, jak zarządzał tą szkołą. Ile cierpienia oraz bólu zadał niewinnym uczniom! Nie po zdradzie Albusa Dumbledore'a!

Wycelowała w niego różdżką, ale Antares wskoczyła między nią a Snape'a.

– Niech pan idzie – powtórzyła, patrząc Minerwie prosto w oczy.

Snape oddalił się pośpiesznie, a gdy odgłosy jego kroków ucichły, zaczęli zewsząd napływać inni nauczyciele. Profesor McGonagall nadal wpatrywała się w Antares z lekkim niedowierzaniem, ale nie było czasu, by pytać, dlaczego pozwoliła Snape'owi uciec.

– Antares! – wydyszał profesor Slughorn, masując sobie szeroką pierś pod szmaragdowozieloną jedwabną piżamą. – Co za niespodzianka... Minerwo, wyjaśnij mi, proszę... Severus... co z nim?

– Pani profesor, musimy zabarykadować szkołę, on już jest blisko!

– Dobrze. Nadchodzi Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – powiedziała, zwracając się do nauczycieli. Sprout i Flitwick wydali z siebie krótkie, zduszone okrzyki, Slughorn jęknął cicho. – Potter ma coś do zrobienia w zamku na polecenie Dumbledore'a. Musimy zapewnić szkole taką ochronę, na jaką nas wszystkich stać.

– Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że nie sposób w nieskończoność powstrzymywać Sama–Wiesz–Kogo przed wejściem do zamku? – pisnął profesor Flitwick.

– Ale przez jakiś czas zdołamy go powstrzymać – odezwała się profesor Sprout.

– Dziękuję ci, Pomono – powiedziała profesor McGonagall i obie czarownice wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. – Proponuję, żebyśmy otoczyli szkołę podstawowymi zaklęciami ochronnymi, a potem zgromadzili wszystkich uczniów w Wielkiej Sali. Większość ewakuujemy, ale uważam, że trzeba dać szansę tym spośród dorosłych uczniów, którzy zechcą zostać i wałczyć razem z nami.

– Zgadzam się – oświadczyła profesor Sprout i pobiegła do drzwi. – Za dwadzieścia minut będę w Wielkiej Sali z moimi uczniami.

A kiedy zniknęła im z oczu, usłyszeli, jak mruczy sama do siebie:

– Tentakule. Diabelskie Sidła. Pnie wnykopieniek... tak, chciałabym widzieć śmierciożerców, jak z tym walczą...

– Mogę działać stąd – powiedział profesor Flitwick i chociaż ledwo sięgał do roztrzaskanego okna, wytknął przez nie różdżkę i zaczął mruczeć bardzo skomplikowane zaklęcia. Antares usłyszał dziwny szum, jakby Flitwick wyczarował na błoniach potężny wiatr.

Byli już przy drzwiach, gdy Slughorn odzyskał mowę.

– Daję słowo – wydyszał, blady i oblany potem, z rozdygotanymi wąsami morsa. – Co za rwetes! Wcale nie jestem pewny, czy to rozsądne, Minerwo. Przecież wiesz, że on i tak wedrze się do zamku, a każdy, kto będzie próbował mu przeszkodzić, znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie...

– Za dwadzieścia minut oczekuję ciebie i twoich Ślizgonów w Wielkiej Sali – oświadczyła profesor McGonagall. – Jeśli chcesz opuścić szkołę razem ze swoimi uczniami, nikt nie będzie cię zatrzymywać. Ale jeśli ktoś z was spróbuje sabotować nasz opór albo podniesie na nas rękę wewnątrz zamku, wówczas, Horacy, będziemy pojedynkować się na śmierć i życie.

– Minerwo...

– Nadszedł czas, by dom Slytherinu zdecydował, po której jest stronie – powiedziała spokojnie Antares, patrząc profesorowi prosto w oczy. – Mogę iść z panem, jeśli miałoby tu pomóc.

Profesor McGonagall, która stała już z uniesioną różdżką w połowię korytarza, mówiłą:

– Piertotum... och, na miłość boską, Filch, nie teraz...

Stary woźny pojawił się właśnie, kuśtykając i krzycząc:

– Uczniowie nie są w łóżkach! Uczniowie są na korytarzach!

– I mają tam być, ty cholerny kretynie! A teraz idź i zrób coś pożytecznego! Znajdź mi Irytka!

– I-Irytka? – wyjąkał Filch, jakby po raz pierwszy usłyszał to imię.

– Tak, Irytka, głupcze, Irytka! Co, nie uskarżałeś się na niego przez ćwierć stulecia? Idź i sprowadź go tutaj natychmiast!

Filch najwyraźniej uznał, że profesor McGonagall pomieszało się w głowie, ale oddalił się przygarbiony, mrucząc coś pod nosem.

– A teraz... Piertotum locomotor! – krzyknęła profesor McGonagall.

I natychmiast wszystkie posągi i zbroje stojące wzdłuż korytarza pozeskakiwały z cokołów, a po hukach i trzaskach dochodzących z wyższych i niższych pięter Antares poznała, że to samo zrobili ich towarzysze w całym zamku.

– Hogwart jest zagrożony! – zawołała profesor McGonagall. – Brońcie naszych granic, chrońcie nas, spełnijcie waszą powinność wobec szkoły!

Z łoskotem i przeraźliwym wyciem horda posągów popędziła korytarzem, mijając Antares; niektóre były mniejsze, inne większe niż ich żywe odpowiedniki. Były też różne zwierzęta i podzwaniające zbroje, wymachujące mieczami i łańcuchami zakończonymi kolczastymi kulami.

– Zawsze chciałam wypowiedzieć to zaklęcie – szepnęła profesor McGonagall ku Antares, uśmiechając się dziarsko i Antares poklepała ją po ramieniu, a potem popędziła z profesorem Slughornem do lochów.

W sekundę postawiono cały Slytherin na nogi. Prefekci nadzorowali, by wszyscy nałożyli na siebie płaszcze podróżne. Antares stała przed kominkiem, obserwując, jak Slugorn uspokaja grupkę pierwszorocznych.

– I ty tutaj – parsknęła Pansy Parkinson, a Antares zlustrowała ją spojrzeniem. – Nikt cię tu nie chce, Black. Nigdy nie powinnaś znaleźć się w Slytherinie. Nie pasujesz do tego domu. Jesteś zdrajcą krwi i przyjaciółką szlam.

Zanim Antares zdążyła coś odpowiedzieć, czyjeś złote włosy mignęły jej przed oczami. Nim się zorientowała, pięść Dafne była już na nosie Pansy Parkinson, która przewróciła się na fotel.

– Ty szmato! – wrzasnęła i nagle cały gwar wywołany przez ewakuację ucichł. – Jeśli ktoś nie jest tu godny bycia w Slytherinie, to ty! Jesteś tchórzem, Parkinson, bo boisz się przyznać, że się boisz. Tak, wy wszyscy boicie się Voldemorta. Nie macie tyle odwagi co ona... co my – tu wskazała na siebie, Draco, Teodora i Blaise'a – by powiedzieć dość i... i...

– Dziękuję, Dafne, to było naprawdę wspaniałe – powiedziała Antares, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Jeśli są tu jacyś Ślizgoni, którzy nie boją się stanąć oko w oko z rodzinami, którzy znajdują się po tamtej stronie, którzy nie boją się powiedzieć „dość" i czuć się prawdziwymi arystokratami, a nie sługusami jakieś palanta, to zapraszam do bitwy. Będzie mi miło. Reszta ma się oddelegować wraz z profesorem Slughornem, a ty, Parkinson, lepiej, żebyś pierwsza stąd wyszła.

Antares poczuła, że ktoś położył jej dłoń na ramieniu i zobaczyła Draco, uśmiechającego się do niej lekko.

– Jesteście gotowi? – zapytała ich.

– Z tobą zawsze – powiedzieli równo.

_____

W rozdziale znajdują się fragmenty książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci" autorstwa J.K.Rowling.


Ponieważ jesteśmy na końcówce, rozdziały będą się pojawiać codziennie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro