Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

59. Wizyta w szkole

Minęły święta, zakończyły się również ferie bożonarodzeniowe, ale na dworze nadal było mroźnie. Gruba warstwa śniegu okrywała ziemię. Antares przeciskała się przez zaspy i mocniej naciągała szal na twarz. Było paskudnie zimno, a szła już od dobrych trzydziestu minut, bo teleportowała się daleko od Hogsmeade, nie chcąc uruchamiać alarmu.

Wioska po zmroku była ponura. Nie za wiele osób odważyło się wyjść na mgliste ulice. Dementorzy czaili się w pobliżu, gotowi do zaatakowania. Ostrożnie przemknęła na tył Gospody pod Świńskim Łbem i przez kuchnię weszła do środka niezauważona. Wspięła się po drewnianych schodach i weszła do najbliższego pokoju.

– Puka się! – warknął mężczyzna w środku.

Na pierwszy rzut oka wyglądał jak Albus Dumbledore. Trzeba się było przyjrzeć, by zobaczyć drobne rzeczy odróżniające go od brata.

– Witaj Aberforthcie – przywitała się ciepło. – Jak samopoczucie?

– Mogło być lepsze – mruknął wymijająco.

Antares przeniosła spojrzenie na obraz wątłej dziewczynki w skromnym ubraniu, która trzymała w rękach książkę. Dziewczynka uśmiechnęła się do niej promiennie.

– Więc to Ariana – powiedziała.

– Tak. Czytałaś książkę Rity Skeeter, panienko, co?

– Nie, przeczytałam o niej w pamiętniku Grindelwalda – wyjaśniła.

Nawet w różowym blasku ognia widać było, że Aberforth troszkę się zmieszał.

– Kiedy moja siostra miała sześć lat, napadło ją trzech mugolskich chłopaków. Widzieli, jak robi czary, podpatrzyli ją przez żywopłot w ogrodzie na tyłach domu. Była jeszcze dzieckiem, nie potrafiła nad tym zapanować, nie potrafiłaby tego żadna czarownica w jej wieku. Pewnie się trochę przestraszyli, jak to zobaczyli. Przedarli się przez żywopłot, a kiedy nie potrafiła im pokazać, jak się robi takie sztuczki, trochę ich poniosło. Chcieli zmusić tę małą dziwaczkę, by więcej tego nie robiła.

Antares na niego nie spojrzała, ale czuła ból, który targał Aberforthem na wspomnienie siostry.

– To ją zniszczyło. Już nigdy nie była normalna. Nie chciała uprawiać czarów, ale nie mogła też pozbyć się swoich czarodziejskich zdolności. Zapadły w nią gdzieś głęboko, doprowadziły do obłędu i wybuchały, kiedy nie potrafiła nad nimi zapanować. Czasami zachowywała się bardzo dziwnie, była wtedy niebezpieczna. Ale zwykle była taka słodka, nieszkodliwa i wystraszona. Mój ojciec odnalazł łajdaków, którzy jej to zrobili, i ukarał ich. Zamknęli go za to w Azkabanie. Nigdy nie powiedział, dlaczego to zrobił, bo gdyby ministerstwo dowiedziało się, co się z nią stało, zamknęliby ją na zawsze w Świętym Mungu. Uznaliby, że stanowi poważne zagrożenie Zasad Tajności, bo rzeczywiście była niezrównoważona, a jej magiczne zdolności objawiały się co jakiś czas w sposób zupełnie przez nią niekontrolowany. Musieliśmy ją ukrywać. Przeprowadziliśmy się w inne miejsce, rozpuściliśmy pogłoskę, że jest chora, a opiekowała się nią moja matka, starając się, by była spokojna i szczęśliwa. Mnie lubiła najbardziej...

Umilkł. Wydawało im się, że z jego pomarszczonej, zarośniętej twarzy wyjrzał na chwilę łobuzowaty podrostek.

– Mnie, nie Albusa – ciągnął. – On, kiedy był w domu, wciąż przesiadywał w swojej sypialni, czytając książki i licząc swoje nagrody, korespondując z „najwybitniejszymi czarodziejami tamtych czasów". Nie chciał sobie nią zaprzątać głowy. Mnie słuchała, potrafiłem namówić ją do jedzenia, kiedy nie udawało się to mojej matce, potrafiłem ją uspokoić, kiedy dostawała jednego ze swoich napadów szału, a kiedy była spokojna, pomagała mi karmić kozy... A potem, kiedy miała czternaście lat... mnie wtedy w domu nie było, bo gdybym był, na pewno bym ją uspokoił... więc wpadła w szał, a moja matka nie była już taka młoda... no i... doszło do wypadku. Ariana nie potrafiła nad sobą zapanować. Matka zginęła.

Antares odczuwała jakąś okropną mieszaninę współczucia i obrzydzenia.

– To przekreśliło plany podróży po świecie Albusa z tym małym Elfiasem Doge'em. Wrócili na pogrzeb mojej matki, później Doge wyruszył dalej w samotną podróż, a Albus został w domu jako głowa rodziny. Ha!

Splunął w ogień.

– Powiedziałem mu, że będę się opiekował Arianą, że nie muszę chodzić do szkoły, że zostanę i zajmę się nią. Nie pozwolił mi na to, powiedział, że muszę dokończyć edukację i że on przejmie obowiązki mojej matki. Taka mała degradacja pana Wspaniałego, bo przecież nie dawano nagród za doglądanie na pół szalonej siostry i pilnowanie, żeby nie wysadziła domu w powietrze. Ale udawało mu się to przez kilka tygodni, nie powiem... aż pojawił się on.

Teraz twarz Aberfortha zrobiła się naprawdę groźna.

– Grindelwald. Nareszcie mój brat mógł porozmawiać z równym sobie, z kimś, kto dorównywał mu inteligencją i talentem. No i przestał się już tak zajmować moją siostrą, bo wciąż przesiadywali razem i wymyślali te swoje nowe porządki w świecie czarodziejów, poszukiwali tych Insygniów i co tam im jeszcze wpadło do głowy, gdy razem studiowali uczone księgi. Wielkie plany dla dobra całego świata, co tam jakaś pomylona dziewucha, kiedy Albus poświęca się dla większego dobra? Po paru tygodniach nie mogłem już tego dłużej wytrzymać. Zbliżał się czas mojego powrotu do Hogwartu, więc powiedziałem mu, twarzą w twarz, jak wam teraz to mówię – tu Aberforth spojrzał na nią z góry i nie trzeba było mieć wielkiej wyobraźni, by ujrzeć go jako nastolatka, szorstkiego i rozgniewanego, stojącego przed starszym bratem – powiedziałem mu, żeby dał sobie spokój z tymi bzdurami, że przecież nie może jej ruszać z domu w takim stanie, nie może jej zabrać ze sobą, dokądkolwiek zamierza się udać, układając te wszystkie mądre przemówienia, które miały mu zyskać zwolenników. Nie spodobało mu się to, co powiedziałem.

Aberforth zamilkł na chwilę, a szkła jego okularów znowu zaszły bielą, gdy odbił się w nich blask ognia w kominku.

– Grindelwaldowi wcale to się nie spodobało. Wściekł się. Powiedział mi, że jestem głupim szczeniakiem, próbującym stanąć na drodze, którą zmierza on i mój wspaniały brat... Czy ja nie rozumiem, mówił, że moja biedna siostra już nie będzie musiała się ukrywać, kiedy oni zmienią świat, wyprowadzą czarodziejów z ukrycia i pokażą mugolom, gdzie jest ich miejsce? No i doszło do kłótni... wyciągnąłem różdżkę, a on wyciągnął swoją... i najlepszy przyjaciel mojego brata rzucił na mnie zaklęcie Cruciatus... Albus próbował go powstrzymać... i w końcu wszyscy trzej ze sobą walczyliśmy, a te błyski i huki doprowadziły ją do szału, nie mogła tego wytrzymać...

Teraz Aberforth pobladł tak, jakby otrzymał śmiertelną ranę.

– ...i chyba chciała pomóc, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi... i naprawdę nie wiem, który z nas to zrobił... mógł to być każdy... i padła martwa.

Głos mu się załamał, opadł na najbliższy fotel. Antares patrzyła na niego spokojnie.

– Oczywiście Grindelwald dał drapaka. Miał już coś na sumieniu w swoim kraju, nie chciał, by oskarżono go jeszcze o śmierć Ariany. A Albus wreszcie był wolny... uwolnił się od ciężaru, jakim była dla niego siostra, był wolny i mógł zostać największym czarodziejem...

– Myślę, że on rozumiał swój błąd – powiedziała Antares. – Ale zrobił to zbyt późno. Gdy napisałam do pana list z informacją, że zjawię się tu dzisiaj, liczyłam, że dojdzie do tej rozmowy. Pański brat nie doceniał wartości rodziny, dlatego tak bardzo podziwiał, że ja chcę walczyć o swoją. Pokażesz mi drogę? – zwróciła się do dziewczynki, a portret uchylił się lekko, ukazując przejście. – Panie Aberforth, nigdy nie jest za późno na odrobinę wybaczenia. Przykro mi z powodu tego, co spotkało pana z ręki mojego pradziadka.

Spojrzał na nią błyszczącymi od łez oczami.

– Nie jesteś jak on – zauważył.

– Nawet bym nie chciała – odparła, wspinając się na kominek i wchodząc do chłodnego korytarza, który zamknął się za nią bezdźwięcznie.

Święcąc sobie różdżką, szła cały czas prosto, rozmyślając o bólu Aberfortha Dumbledore'a, gdy nagle wilgotna ścieżka zakończyła się. Pchnęła różdżką przeszkodę przed nią i oślepiła ją jasność, w którą wkroczyła pewnie.

– An! – wrzasnęło kilka osób jednocześnie. Poczuła uściski oraz oplatające ją ramiona.

Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek był w tym pomieszczeniu. Było wielkie, przywodziło na myśl wnętrze olbrzymiego domku na drzewie albo jakąś gigantyczną kabinę okrętową. Z sufitu i z galerii, która biegła wokół wyłożonych ciemną boazerią ścian, zwisały różnokolorowe hamaki. Okien nie było, a ściany obwieszono gobelinami w żywych barwach. Zobaczyła złotego lwa Gryffindoru wyhaftowanego na szkarłatnym tle, czarnego borsuka Hufflepuffu na żółtym tle i brązowego orła Ravenclawu na tle niebieskim. Brakowało srebrno–zielonego godła Slytherinu. Były tam również napęczniałe od książek biblioteczki, kilka mioteł opartych o ścianę, a w rogu wielkie radio w drewnianej obudowie.

– Dobrze was widzieć – powiedziała, witając się ze wszystkimi. – Nie obraźcie się, wyglądacie okropnie.

– Bywało gorzej – wymruczał Neville.

– Przyszłam, bo widziałam, że się ze sobą kontaktujecie – powiedziała, wyciągając monetę, którą stworzyła na zajęcia Siły Hogwartu w piątej klasie. – A reszty to już sama się domyśliłam. Jesteśmy w Pokoju Życzeń?

Rozejrzała się uważniej, rozpoznając wiele znajomych twarzy. Były tu obie bliźniaczki Patii, Lavender Brown, a także Ginny Weasley, Cho Chang z koleżankami, byli Terry Boot, Ernie Macmillan, Anthony Goldstein i Michael Corner, a także Zachariasz Smith, Seamsu Finnigan oraz Michael McLagen.

– Tak, to Pokój Życzeń – potwierdziła Ginny. – Spotykamy się tu, by trochę odpocząć i porozmawiać. Carracarowie nie mogą tutaj wejść, póki ktoś jest w środku. Drzwi się nie otworzą. To wszystko zasługa Neville'a. On naprawdę rozumie ten pokój! Tu jest super, można sobie zażyczyć wszystkiego... na przykład: „Nie chcę, żeby mogli tu wejść zwolennicy Carrowów"... i nie ma sprawy, załatwione! Trzeba tylko wypowiedzieć życzenie dokładnie, żeby nikomu nie dało się obejść tych zabezpieczeń. Neville jest wielki!

– Co tu robisz, An? – zapytał Neville, zmieniając temat. – Trzeba coś zrobić?

– Przyszłam porozmawiać ze Snapem – wyjaśniła. – Dacie wiarę, że nie odpisuje mi na listy?

Nikt nie zaśmiał się z jej żartu.

– Posłuchajcie, robię wszystko, by odbić Hogwart, ale to nie jest takie proste. Wiem, że Carrcarowie nie umilają wam życia, z chęcią wrzuciłabym ich do Komnaty Tajemnic, ale na ich miejsce może pojawić się ktoś o wiele gorszy.

– Jeszcze gorszy? – szepnęła w przerażeniu Lavender.

– Dacie radę wytrzymać tu jeszcze trochę? – zapytała.

– Nie bez powodu nazywamy się Siłą Hogwartu – powiedział Sameus i reszta natychmiast mu zawtórowała, a Antares uśmiechnęła się do nich szeroko.

– Muszę się stąd wydostać. Jak się stąd wychodzi?

Ginny i Neville pokazali jej wyjście. Z mapą w ręce Antares spokojnie przemierzyła puste i wyjątkowo ciche korytarze szkoły. Wokół unosił się strach. Nawet zbroje się nie ruszały, a postacie z obrazów rozmawiały szeptem lub w ogóle tego nie robiły, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.

Dotarła pod gargulec chroniący przejście do gabinetu dyrektora i podała hasło, które podali jej przyjaciele, a potem krętymi schodami dotarła wprost pod wysokie drzwi. Nie zapukała, co jedynie wpadła gwałtownie do środka. Siedzący za biurkiem mężczyzna podniósł się przestraszony.

– Black! – warknął, podbiegając do drzwi, by je zamknąć. – Życie ci niemiłe? Co tu robisz?

– Stęskniłam się za panem.

To półironiczne półprawdziwe wyznanie sprawiło, że Snape się zmieszał i pokręcił głową.

– Poza tym ignorowałam pan moje listy, co mnie niepokoiło. Myślałam, że się lubimy.

– Black, nie wiem, jak tu weszłaś, ale myślę, że powinnaś wyjść, zanim...

– Zanim co? Carracrowie przyjdą? – zapytała, wysoko podnosząc brwi. – I co mi zrobią? Rzucą Cruciatusa jak na innych uczniów? Mało mnie to obchodzi? Zabiją? Przypominam, że jestem jedyną osobą na świecie, która potrafi wyczarować tarczę na zaklęciu uśmiercające. Zabiorą mnie do Sam-Wiesz-Kogo – Antares skrzywiła się. Nie lubiła faktu, że Voldemort nałożył na swoje imię tabu. – Z chęcią z nim porozmawiam. Mam coś, czego szuka.

Pomachała mu przed twarzą Czarną Różdżką i Snape zawiesił na niej swoje spojrzenie.

– Black...

– Ale tak naprawdę przyszłam tu z konkretnym powodem. Powinien pan oddać Harry'emu miecz Gryffindora. Potrzebujemy go do zniszczenia horcruksów.

– Ja nie mam...

– Ma pan – przerwała mu. – Właśnie, że to pan ma. To pan stworzył kopię i kazał ją ukryć w Gringottcie. Robi pan to, co kazał panu Dumbledore – tu spojrzała na jego obraz w złotej ramce. – Wierny do bólu, jak na Ślizgona przystało. Dlatego jesteśmy lepsi.

Jeden z kącików ust Snape'a drgnął.

– Mam ci go dać? – zapytał.

– Nie, Harry musi wiedzieć, że jest pan po naszej stronie. To pan to zrobi, ja tylko przemawiam do upartego rozumu. Teraz, jeśli to wszystko, pójdę już. Przy odrobinie szczęścia natknę się na korytarzu na profesor McGonagall.

Ruszyła w stronę drzwi, ale ledwo jej ręka wylądowała na klamce, a poczuła zawahanie tak silne, że o mało się nie rozpłakała. Obróciła się w stronę Snape'a.

– Tak? – zapytał.

– Udało mi się, profesorze – szepnęła. – Zrobiłam to. Udało mi się, dokonałam tego. Wiele lat pracy w końcu przyniosły pożądany skutek.

Zdawało jej się, że duma zalśniła w jego ciemnych oczach.

– I jak się z tym czujesz? – zapytał bez cienia emocji.

– Nie tak, jak oczekiwałam – odpowiedziała i wyszła pośpiesznie, zanim łzy zmoczyły jej policzki. Ledwo znalazła się na korytarzu, a przeszło ją przenikliwe spojrzenie profesor McGonagall, która na jej widok, opuściła kilka książek.

– Chyba nie wlepi mi pani szlabanu, co? – zażartowała.

– Nie miałabym serca – odpowiedziała cicho profesor McGonagall, a przez jej zeszklone od łez oczy, przebiła się szczera radość. Antares nie była w stanie jej nie odwzajemnić.

___

W rozdziale znajdują się fragmenty książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci" autorstwa J.K. Rowling.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro