Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39. Departament Tajemnic

We czwórkę wyskoczyli z zielonych płomieni, rozglądając się po ciemnych i mrocznych korytarzach ministerstwa. Wokół było cicho oraz głucho. Każdy pracownik najwyraźniej poszedł już do domu. Nie było nawet strażników z nocnej zmiany.

– Chodźmy – powiedziała cicho Antares, kierując ich ku windom, gdzie nacisnęła przycisk „w dół".

Zjawiła się winda i ciężkie kraty się przed nimi rozsunęły. Niczym myszki wsunęli się do środka. Antares nacisnęła guzik z numerem dziewięć, krata zatrzasnęła się z hukiem i winda ruszyła w dół, grzechocząc i brzęcząc, a potem nagle skręcając w prawo i w lewo.

– Antares, mam nadzieję, że wiesz, co robisz – szepnęła z przerażeniem Hermiona, gdy kraty się rozsunęły i ujrzeli długi, chłodny korytarz z ciężkimi drzwiami na końcu.

– Nigdy nie czułam się pewniej – powiedziała.

Pierwsza ruszyła korytarzem i Harry energicznie poczłapał za nią. Czuła bijącą od niego energię, wielką chęć do działania. Harry od miesięcy śnił o tym miejscu i w końcu tu był, gotowy na wszystko, co miało stać się później.

– Nie wierzę, że to robimy – szepnął Ron.

Antares nacisnęła na klamkę i weszli do obszernego, okrągłego pokoju. Wszystko, łącznie z podłogą i sufitem, było czarne. Identyczne, nieoznaczone, pozbawione klamek czarne drzwi były rozmieszczone równomiernie wszędzie dookoła na czarnych ścianach, a między nimi płonęły niebieskim płomieniem świece, których zimne, migoczące światło odbijało się w błyszczącej marmurowej posadzce, sprawiając, że wyglądało to jakby mieli ciemną wodę pod stopami.

Ledwo drzwi się za nimi zamknęły, a w sali stało się tak ciemno, że przez chwilę widzieli jedynie pęki drżących błękitnych płomyków na ścianach i ich mętne odbicia na posadzce. Rozległ się głośny łoskot i świeczki zaczęły przesuwać się na boki. Okrągła ściana obracała się.

Hermiona schwyciła Harry'ego za ramię jakby w obawie, że poruszy się także podłoga, ale nie stało się tak. Na kilka sekund błękitne płomyki rozmyły się w na kształt neonowych linii, gdy ściana wirowała wokół, a potem, tak nagle, jak się zaczął, hałas ustał i wszystko znów znieruchomiało.

– A o co w tym chodziło? – zapytał Ron z przestrachem.

– Myślę, że to po to, żebyśmy nie wiedzieli, którymi drzwiami weszliśmy – powiedziała Hermiona przyciszonym głosem.

– Zgadza się – potwierdziła Antares. – Departament Tajemnic jest ściśle strzeżony. To ma zwieść potencjalnego złodzieja, ale przecież my wiemy, gdzie należy się udać. Harry, musisz pomyśleć o tym pokoju, o którym śniłeś.

Harry nie musiał nic powiedzieć. Wystarczyło, że przez jego myśl przebrnęło, gdzie chce się znaleźć, a drzwi po ich lewej stronie otwarły się, wyrzucając z wnętrza błękitną poświatę – nieprzyjemnie jaskrawą w porównaniu z ogólnym mrokiem. Ostrożnie weszli do środka.

– To tutaj! – szepnął uradowany Harry.

Wysokie jak katedra wypełnione było wyłącznie piętrzącymi się półkami, na których stały małe, zakurzone szklane kule. Połyskiwały mętnie w świetle sączącym się z lichtarzy, umieszczonych na półkach w pewnych odstępach. Podobnie jak te w okrągłej sali, świece płonęły niebieskim płomieniem. W pomieszczeniu było bardzo zimno.

Harry wyrwał się do przodu, mamrocząc pod nosem numery kolejnych rzędów. Obok nich w świetle rzucanym przez nie lśniła srebrna liczba pięćdziesiąt trzy.

– Myślę, że powinniśmy iść w prawo – wyszeptała Hermiona, zezując w stronę następnego rzędu. – Tak... tu jest pięćdziesiąt cztery...

– Trzymajcie różdżki w pogotowiu – powiedziała cicho Antares.

Skradając się, ruszyli przed siebie, zerkając przez ramiona podczas wędrówki między długimi rzędami półek.

Minęli rząd osiemdziesiąty czwarty... osiemdziesiąty piąty...

– Dziewięćdziesiąt siedem! – wyszeptała Hermiona.

Stłoczyli się na końcu rzędu, spoglądając w ciemną alejkę. Nikogo tam nie było.

– Jest dokładnie na końcu – powiedział Harry, któremu trochę zaschło w ustach. – Stąd nie widać dokładnie. — I poprowadził ich między wznoszącymi się rzędami szklanych kul. Niektóre błyskały delikatnie, kiedy przechodzili.

– To tutaj – powiedziała Antares. – Harry, patrz!

– O matko – szepnęła Hermiona.

– Tak, pod tą jest twoje imię – potwierdził Ron.

Harry przysunął się trochę bliżej, by odczytać żółtawą etykietkę, przytwierdzoną do półki dokładnie pod zakurzoną szklaną kulą. Cienkim i kanciastym pismem wypisano na niej datę sprzed jakichś szesnastu lat, a poniżej:

S.P.T. do A.P.W.B.D.

Czarny Pan

i (?) Harry Potter

Harry zapatrzył się na nią.

– Co to jest? – dopytywał się Ron, najwyraźniej wystraszony.

Przyjrzał się pozostałym etykietkom na najbliższych półkach.

– Mówiłam wam – powiedziała Antares. – Przepowiednia...

– Harry, sądzę, że nie powinieneś tego ruszać – powiedziała Hermiona ostro, gdy wyciągnął rękę.

– Dlaczego? – zaprotestował. – To ma coś wspólnego ze mną, prawda?

– Nie, Harry! – odezwał się nagle Ron. Jego twarz lśniła od potu, jakby powielał przeczucia Hermiony.

– Po prostu ją weź i spadamy – powiedziała Antares.

Harry podniósł szklaną kulę z półki i spojrzał w nią, ale nic ekscytującego się nie wydarzyło. Stłoczyli się wokół niego, przyglądając się przepowiedni, którą przecierał z pokrywającego ją kurzu.

I wtedy, tuż za nimi, rozległ się cedzący słowa głos:

– Bardzo dobrze, Potter. A teraz odwróć się, grzecznie i powoli daj mi to.

Czarne postacie wyłoniły się dokoła nich, odcinając im drogę z lewej i prawej strony. Oczy połyskiwały im spod kapturów, zaś tuzin rozświetlonych różdżek był wycelowany końcami wprost w ich serca. Antares poczuła, że Hermiona złapała ją za rękę.

– Do mnie, Potter – powtórzył głos należący do Lucjusza Malfoya, a on sam wyciągnął rękę. – Oddaj mi proroctwo, Potter, a twojemu ojcu chrzestnemu nic się nie stanie.

– Bo go tu nie ma – odezwała się Antares. – Naprawdę myślicie, że Harry nie wyczuł, że to był podstęp?

– Ty pewnie musisz być jego córką – odezwał się aksamitny kobiecy głos. – Wyglądasz, jak rasowy Black. Chodź do cioci, przytulimy się na powitanie – powiedziała, wyciągając przed siebie ręce.

Antares mocniej ścisnęła różdżką i rzuciła zaklęciem. Kaptur i maska spadły z twarzy kobiety, ukazując jej burzę, gęsty loków w ciemnym odcieniu oraz bladą twarz, na której dominowały duże, mroczne oczy. Jej usta wygięły się lekko w kpiącym uśmiechu.

– Nie ma co się chować za maskami – powiedziała Antares. – Wszyscy się znamy... ciociu.

Bellatrix zaśmiała się piskliwie.

– Oddaj proroctwo, Potter – powtórzył Lucjusz, zaciskając mocniej usta. – Albo zaczniemy używać różdżek. Jesteście na straconej pozycji. Nikt nie przyjdzie wam za pomocą!

Antares zrobiła spokojny krok w przód, by mogła być lepiej widoczna dla śmierciozerców.

– Oni są bezpieczni, Lucjuszu – powiedziała spokojnie. – Masz moje słowo. A teraz, jeśli naprawdę chcecie, użyjmy różdżek. Mnie i Bellatrix już bardzo świerzbią ręce.

Natychmiast różdżki należące do jej przyjaciół uniosły się ku górze, celując w zamaskowane postacie. Antares wytrwale patrzyła w małe, ciemne oczy Lucjusza Malfoya, starając się go przekonać, że nie kłamała.

I w końcu, a wydawało się, że upłynęły godziny, Lucjusz Malfoy gwałtownie zakręcił swoją różdżką w powietrzu.

Bellatrix i paru najbliższych śmierciożerców odepchnęła siła zaklęcia. Kilka srebrnawych kul z przepowiedniami roztrzaskało się, a przypominające duchy postacie wypełzły z fragmentów potłuczonego szkła i każde z nich zaczęło przemawiać. Ich głosy nakładały się na siebie, więc tylko fragmenty tego, co mówili, były słyszalne ponad krzykami Malfoya i Bellatrix.

– ...podczas przesilenia dnia z nocą, nastanie nowy... – powiedziała postać starego, brodatego starca.

– UCIEKAJCIE! – wrzasnął.

– ATAKOWAĆ! ZABIĆ ICH!

REDUCTO! – krzyknęła Antares.

Czar przeleciał ponad ich głowami, uderzając w najbliższą półkę. Natychmiast Harry, Ron i Hermiona podchwycili pomysł, sami ciskając zaklęciami. Potężna konstrukcja zachwiała się. Setka szklanych kul roztrzaskały się, uwalniając perłowo–białe postacie, które uniosły się w powietrze.

– UCIEKAJCIE! – powtórzył Lucjusz.

Zdążyła tylko zauważyć zielony promień zaklęcia pędzący ku Lucjuszowi, zanim pociągnęła Harry'ego za rękaw bluzy i natychmiast całą czwórką skierowali się wzdłuż walących się regałów, unikając okruchów szkła, połamanego drewna oraz zaklęć na oślep ciskanych przez śmierciożerców. Wszyscy wyli, wokół słychać było okrzyki bólu i grzmiące trzaski, kiedy regał zawalił się na nich przy dziwnym wtórze fragmentów przepowiedni uwolnionych ze swoich kul...

Fumos! – wrzasnęła Antares i z jej różdżki wyleciała cienka stróżka ciemnego dymu, który osłonił ich przed śmierciozercami. Kilka zaklęć poszybowało ponad ich głowami, gdy gwałtownie skręcili w prawo, a ich oczom ukazały się drzwi, przez które weszli do środka.

Zdyszani wybiegli na korytarz i Antares rzuciła na drzwi zaklęcie pieczętujące. W następnej chwili pokój obrócił się gwałtownie, a gdy się zatrzymał, usłyszeli jedynie:

– Zostawcie Notta, zostawcie go, powiedziałam... – krzyczała Bellatrix. Jego rany będą niczym dla Czarnego Pana w porównaniu z utratą tego proroctwa. Jugson, wracaj tu, musimy się zorganizować! Dzielimy się w pary i szukamy. I pamiętajcie obchodzić się łagodnie z Potterem, aż nie będziemy mieli proroctwa. Resztę możecie zabić, jeśli będzie trzeba... Rudolf, idziesz ze mną. Crabbe, Rabastan, idźcie w prawo... Jugson, Dolohov, drzwi na wprost... Macnair i Avery tędy... Rookwood Mulciber tam...

– Co robimy? – spytała Harry'ego Hermiona trzęsąc się od stóp do głów.

– Jak to co? Wynosimy się! – powiedział Ron.

Nie było okazji. Jedne z drzwi otwarły się właśnie na oścież i ujrzeli kolejne zamaskowane postacie, wskakujące do środka.

Diffindo! – wrzasnęła Antares. Tymczasem Hermiona doskoczyła do najbliższych drzwi i całą grupą wcisnęli się tam, zanim pokój znów zaczął się obracać.

Nie zdołali się rozejrzeć, a już dwóch śmierciożerców czaiło się na nich.

Avada...

Harry pierwszy zareagował. Cisnął zaklęciem i biurko obok śmierciożercy rozpadło się hukiem, przewracając czar.

EXPELLIARMUS! – zawołał.

– Tędy! – krzyczała Hermiona.

Nie było czasu, by się nad tym spierać. Coraz więcej osób podążała ku nim z najbliższych sali. Antares rzuciła zaklęcie ogłuszające i wszyscy pognali za Hermioną. Wskoczyli do szarej, ponurej szali z ogromnym, kamiennym łukiem pośrodku, wewnątrz którego unosiło coś, jakby firanka, ale była szara, prawie przezroczysta i dobiegały zza niej dziwne szepty.

Ruszyli do przodu, ale zaledwie kilka stóp dalej, drzwi po drugiej stronie sali otworzyły się i wybiegło z nich troje Śmierciożerców prowadzonych przez Bellatrix Lestrange.

– Tam są! – wrzasnęła.

Zaklęcia ogłuszające wystrzeliły przez pokój. Harry bez zastanawiania się zrzucił się na Rona, by nie trafił go urok. Przez inne drzwi do sali wpadli kolejni poplecznicy Voldemorta i zaczęli szaleńczo podążać ku nim.

Antares, Harry, Hermiona i Ron przywarli do siebie plecami, obserwując, jak zostają otoczeni.

– Potter, twój wyścig dobiegł końca – wycedził jeden ze śmierciożerców, który był, jak Antares podejrzewała, Rudolfem Lestrange. – A teraz jak grzeczny chłopczyk daj mi przepowiednię.

– Pozwól... pozwólcie odejść pozostałym, to ją wam dam! – odparł rozpaczliwie Harry.

Kilkoro Śmierciożerców wybuchnęło śmiechem.

– Nie jesteś w pozycji, by się targować, Potter – powiedział Rudolf. – Widzisz, jest nas tu dwudziestu, a wy jesteście sami... a może Dumbledore nie nauczył cię liczyć, co?

– Liczyć umiemy – odezwała się Antares. – Ale siły na zamiary.

Skoczyła do przodu i natychmiast obróciła się w miejscu, a z jej różdżki wyleciały niebieskie płomienie, otaczające ich czwórkę szerokim pierścieniem. Śmierciożercy cofnęli się przerażeni, nie chcąc się znaleźć w zasięgu ognia. Jak jeden mąż spojrzeli na Bellatrix, oczekując reakcji z jej strony.

– Protego Diabolica – szepnęła Hermiona, rozpoznając zaklęcie.

Bellatrix patrzyła na otaczający ich pierścień z szeroko otwartymi oczami.

– Byłabyś bardzo zdolnym śmierciożercom – powiedziała. – Czarny Pan docenia talenty...

– Weź daj spokój – przerwała jej Antares. – W przeciwieństwie do ciebie mam tyle godności, by nie musieć służyć nikomu. Na waszym miejscu mocniej chwyciłabym różdżki. Nadciąga wsparcie...

Ledwo skończyła mówić, a otwarły się następne drzwi i do środka wpadło kolejnych pięć osób: Syriusz, Lupin, Moody, Tonks oraz Kingsley.

Bellatrix obróciła się i uniosła różdżkę, ale Tonks już posłała w nią zaklęcie ogłuszające. Antares, nie czekając zbyt wiele, przeskoczyła przez niebieskie płomienie, a siła jej zaklęcia powaliła Rudolfa z taką siłą, że krew trysnęła mu z nosa. Jakiś inny śmierciożerca rzucił się na nią, ale odstąpiła krok i zamaskowana postać rozprysła się na ich oczach w niebieskim ogniu.

– One zrobią tylko krzywdę im! – wrzasnęła.

Śmierciożercy byli kompletnie oszołomieni nagłym pojawieniem się członków Zakonu, którzy obrzucali ich teraz deszczem zaklęć. Kątem oka Antares dostrzegła, że Harry samotnie pojedynkował się z dwoma śmierciożercami, a Hermiona, Ron przywarli do siebie plecami, sumiennie ciskając zaklęciami w popleczników Voldemorta. Bezpieczni za niebieskim ogniem, nie musieli się martwić, że nieodpowiednie osoby się do nich przedrą.

– Kto to wyczarował?! – wrzasnął Moody, który właśnie wrzucił w ogień kolejnego śmierciożercę.

– Ja! – odpowiedziała z dumą Antares.

Kamienna posadzka między nimi eksplodowała trafiona czarem, który zostawił wyrwę dokładnie w miejscu, w którym raptem przed chwilą się znajdowała. Zobaczyła Syriusza pojedynkującego się ze śmierciożercą jakieś dziesięć stóp od niej. Kingsley walczył z dwoma na raz, a minę miał srogą i zaciekłą. Tonks, nadal w połowie drogi do kamiennego łuku rzucała czarami w Bellatrix.

Harry, który unieszkodliwił jednego ze śmierciożerców, pojedynkował się teraz z samym Dołohowem. Siła zaklęcia odrzuciła tego pierwszego na bok i Harry upadł.

Dołohow ponownie uniósł różdżkę.

Accio przepo...

Nagle znikąd pojawił się Syriusz i staranował Dołohowa ramieniem, tak że ten poleciał na bok. Harry mocniej spiął dłoń na przepowiedni. Teraz Syriusz i Dołohow pojedynkowali się ze sobą. Ich różdżki migały jak miecze, z ich koniuszków tryskały iskry...

Nagle Dołohow wykonał gest różdżką, który Harry już znał. Skacząc na równe nogi, wrzasnął:

Petrificus Totalus.

Ramiona i nogi Dołohowa złożyły się przy ciele i wywrócił się w tył lądując z łomotem na wznak.

– Nieźle, James! – krzyknął Syriusz, zginając głowę Harry'ego w dół, kiedy kilka zaklęć ogłuszających poleciało w ich kierunku. – A teraz masz się stąd wy...

Obaj odskoczyli ponownie. Promień zielonego światła minimalnie minął Syriusza. Harry spojrzał przez salę i w połowie sali zobaczył upadającą Tonks. Triumfująca Bellatrix biegła z powrotem w kierunku bitwy.

– Harry, bierz przepowiednię i uciekaj! – wrzasnął Syriusz.

Ruszył na spotkanie z Bellatrix, ale Antares zagrodziła mu drogę. Dwa szybkie zaklęcia sprawiły, że Bellatrix Lestrange cofnęła się o krok, a potem o drugi i trzeci. Antares nie ugięła się od siły jej kontrataku. Osłoniła się tarczą, a potem wrzasnęła:

Flipendo Duo!

Bellatrix nie dała się zaskoczyć. Powstrzymała nacierającą na nią małą trąbę powietrzną i z dziką furią w oczach zaatakowała córkę swojego kuzyna. Syriusz dołączył do walki. W tym nierównym pojedynku Bellatrix z każdą chwilą zbliżała się coraz bardziej ku niebieskim płomieniom.

– No dalej, stać cię chyba na więcej! – ryknął Syriusz, a jego głos rozbrzmiał echem po przypominającym jaskinię pomieszczeniu.

Wściekłość zajarzyła w ciemnych oczach Bellatrix. Cisnęła zaklęciem, ale tarcza wyczarowana przez Syriusza okazała się za słaba. Antares poszybowała w bok, prosto pod nogi Remusa Lupina. Zanim zdążyła się podnieść, drugi promień światła wyskoczył z różdżki Bellatrix.

– NIE! – wrzasnął jakiś mężczyzna.

Ktoś rzucił się na Syriusza, przygniatając go do ziemi. Zaklęcie śmignęło nad głowami obu mężczyzn, rozsadzając posadzkę za nimi. Syriusz podniósł się cały w szoku. Dziwnym cudem uniknął śmierci.

Mężczyzna, który go pchnął, też już się podniósł. Choć w brudnych i zniszczonych ubraniach, z długą, nierówną brodą i ciemnymi włosami wpadającymi na twarz, prezentował się jak włóczęga, Syriusz wszędzie rozpoznałby ciemnoniebieskie oczy, które właśnie na niego patrzyły.

Oczy Regulusa Blacka.

* * *

Trudno było powiedzieć, kto był bardziej zdziwiony – Syriusz czy Bellatrix. Twarze obojga oblało zdumienie. Wpatrywali się w umęczonego życiem mężczyznę, jakby patrząc na ducha.

– Ty... Żyjesz... – wyszeptała Bellatrix. – Żyjesz...

– Owszem i mam niedokończone sprawy do załatwienia – powiedział Regulus, a potem ścisnął mocniej różdżkę i rzucił silnym zaklęciem w stronę swojej kuzynki.

– Antares, nic ci nie jest? – zapytał Remus, pomagając jej wstać. – Jesteś ranna?

– Nie – odpowiedziała, zerkając ku walczącym Blackom. – Muszę iść, Remusie. Dołohow zabrał już Harry'ego do Voldemorta. Trzeba go powstrzymać.

– Co, ale...

Nie słuchała go. Przeszła przez drzwi, zostawiając walczących za plecami. Pustym korytarzem dotarła do windy, a stamtąd na najwyższe piętro Ministerstwa Magii, gdzie ciemna posadzka rozlewała się pod stopami, a mroczne sklepienie ginęło w ciemności.

– A więc zniszczyłeś moją przepowiednię? – spytał Voldemort łagodnie, wpatrując się w Harry'ego bezwzględnymi czerwonymi oczami. – Nie, Dołohow, on nie kłamie... Widzę prawdę, wyzierającą z jego bezwartościowego umysłu... miesiące przygotowań, miesiące wysiłków... i moi śmierciożercy pozwolili Harry'emu Potterowi znowu pokrzyżować mi plany...

– Panie, wybacz, nie wiedziałem, że...

– Bądź cicho, Dołohow – powiedział Voldemort groźnie. – Z tobą rozliczę się za chwilę. Myślisz, że przybyłem do Ministerstwa Magii słuchać twoich wysmarkanych przeprosin? Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, Potter – oznajmił. – Drażniłeś mnie za często, zbyt długo. AVADA KEDAVRA!

Srebrnawy bat wystrzelił z różdżki Antares, oplątując Harry'ego wokół kostek. Jednym pociągnięciem, przysunęła go do siebie, a śmiercionośne zaklęcie uderzyło w kamiennego centaura na fontannie, roztrzaskując go z hukiem.

– Co? – wrzasnął Voldemort, rozglądając się dookoła.

– Antares, nie! – krzyknął Harry, ale ona go nie słuchała. Jeszcze raz rzuciła zaklęciem i Harry przeleciał na drugi koniec długiego korytarza. Jego wrzaski umilkły na chwilę.

– Słyszałam, że o mnie wypytywałeś – powiedziała, patrząc prosto w wężowe oczy Lorda Voldemorta. Następne zaklęcie, Dołohow odleciał w tył do zielonych płomieni kominka, w których zniknął.

– Antares Black – syknął swoim chłodnym głosem Czarny Pan. Wyczuła jego magiczny atak, by wedrzeć się jej do głowy, więc Antares szybko postawiła magiczne bariery, blokując mu dostęp. – No proszę, ktoś tu się przykładał do lekcji w przeciwieństwie do Pottera – powiedział z lekkim podziwem.

– An, NIE! – krzyczał Harry, biegnąc ku niej.

Antares nie była w nastroju na słuchanie rozkazów. Zaatakowała Voldemorta w pojedynkę, czego nikt z jej strony się nie spodziewał. Czarny Pan cofnął się o kilka kroków, ugodzony zaklęciem, a wściekłość zapłonęła w jego czerwonych oczach.

Voldemort uniósł różdżkę i strumień zielonego światła wystrzelił w stronę dziewczyny. Uskoczyła w bok, unikając śmiercionośnego zaklęcia i sama przystąpiła do ataku. Wycelowała różdżką i silny podmuch wiatru wylatujący z jej różdżki cofnął Voldemorta o kilkadziesiąt metrów.

– Coś nie tak? – zapytała go z wyraźną kpiną na ustach. – Aż tak się zestarzałeś, by nie dać rady piętnastolatce?

– ANTARES!

To Dumbledore biegł już ku nim. Z jego różdżki wyleciało zaklęcie, a Voldemort się nie ugiął. Odwrócił potężny atak, sprawiając, że Dumbledore upadł, a w następnej sekundzie potężny, ognisty wąż wyślizgnął się z końca jego różdżki, otaczając zewsząd Antares. Poczuła nieprzyjemne pieczenie na twarzy oraz ciele. Wyrywając węża spod kontroli Voldemorta, zaatakowała go jego własną bronią i Czarny Pan zaklęciem rozbił go na setki małych promieni.

– Antares, co ty robisz?! – usłyszała za sobą.

Jej ojciec, podobnie jak inni czarodzieje stali w oddali. Za nimi nadciągali aurorzy oraz inni pracownicy Ministerstwa, którzy na widok Voldemorta otwierali w zdumieniu oczy.

Zaciekła wymiana zaklęć między nimi przybrała całkowicie wymiar niewerbalny. Voldemort ciskał zaklęciem, Antares je odbijała i sama rzucała klątwą, którą Czarny Pan od siebie odsuwał. Coraz szybciej i zadziorniej, powoli wprawiając w zdumienie coraz większą liczbę osób, trwała walka między nimi. Energiczne żwawe ruchy nie pozwalały, by Dumbledore mógł dołączyć się do pojedynku.

Antares widziała w oczach Czarnego Pana zdumienie. Wielki strach, jaki jeszcze nigdy go nie ogarnął. Nagle dostrzegł, że miał nowego i potężnego rywala na czarodziejskiej arenie. Zwykłą piętnastolatkę, która bardzo skutecznie miażdżyła go na łopatki na oczach magicznego świata.

Nagle Voldemort zamarł w bezruchu, choć rękę z różdżką nadal miał wyciągniętą prosto i celował nią w swojego przeciwnika.

– Możesz być dobra, ale nigdy nie będziesz tak dobra jak ja – wysyczał.

– Już jestem – odparła łagodnie.

Voldemort uśmiechnął się kpiąco zbyt przekonany w swoją wyższość.

AVADA KEDAVRA!

Za jej plecami posypały się przerażone okrzyki. Zielony promień zaklęcia pomknął ku niej. Antares wysoko uniosła ręce i nim klątwa do niej dotarła, a zielonkawy blask wypełnił na kilka sekund całe piętro ministerstwa, mocno skupiła swe myśli na zaklęciu, którego jeszcze nigdy nie miała szansy rzucić.

– NIE!

– NIE, AN!

Ludzie krzyczeli w przerażeniu.

Voldemort śmiał się w dzikim tryumfie.

Zielony blask zanikł i nagle wszelkie dźwięki i szumy ucichły. Szok i niedowierzanie skutecznie zakleiły usta wszystkim zebranym. Nawet Lordowi Voldemortowi.

Antares stała z wysoko uniesionymi rękoma, a tuż przed nią falowała zielona tarcza, której moc i siła sprawiały, że dziewczyna drżała, a jej ciało oblewał zimny pot. Spodziewała się, że zaklęcie będzie silne, a to przerosło jej najśmielsze oczekiwania.

Pierwsze szepty przelały się po zebranych ludziach, a zdumiony Voldemort opuścił różdżkę.

– Jak...

– Mam swoje sztuczki – odparła.

Nagle gwałtownie machnęła rękoma. Zielony fala uderzeniowa rozlała się po Ministerstwie, odpychając Voldemorta oraz kolejne osoby. Całym gmachem wstrząsnęło, jakby trolle urządziły sobie nad ich głowami zabawę. W ścianach pojawiły się głębokie rysy i część Ministerstwa zaczęła się zawalać.

– Do zobaczenia wkrótce, Tom – powiedziała do niego, zanim zniknął.

Między odłamkami sufitu oraz gruzu, Syriusz rzucił się na nią.

– Coś ty sobie myślała?! – wrzasnął. – Co zrobiłaś?!

Pociągnął ją w bok i oboje skoczyli przed siebie, unikając zmiażdżenia przez ogromne bryły. W tłumie innych ludzi przedarli się do przodu, aż w końcu ktoś wyczarował ochronne tarcze, osłaniając zebranych.

Gdy resztki gruzu opadły, na korytarzu zrobiło się cicho, wręcz głucho.

– Był tu! – wykrzyknął jakiś mężczyzna. – Widziałem go, panie Knot, przysięgam, że to był Wie-Pan-Kto!

– Wiem, Williamson, wszyscy go widzieliśmy! – wymamrotał Knot, który pod swoim prążkowanym płaszczem ubrany był w piżamę i dyszał, jakby przebiegł całe mile. – Na brodę Merlina... tutaj... tutaj! W Ministerstwie Magii! Wielkie nieba... to się zdaje niemożliwe... doprawdy... Jak to możliwe?

– Jeśli udasz się na dół, do Departamentu Tajemnic, Korneliuszu – odezwał się Dumbledore – znajdziesz w Komnacie Śmierci kilku zbiegłych śmierciożerców, związanych zaklęciem przeciwteleportacyjnym i czekających na twoją decyzję, co z nimi zrobić.

– Dumbledore! – zachłysnął się Knot, nie posiadając się ze zdumienia. – Ty... tu... ja...

– Kilka minut temu widziałeś na własne oczy dowód, że od roku mówiłem ci prawdę. Lord Voldemort wrócił, ścigałeś przez dwanaście miesięcy niewłaściwego człowieka i najwyższy czas, żebyś wreszcie zaczął słuchać!

– Ja... nie... cóż... – plątał się Knot, rozglądając się wokół, jakby szukał kogoś, kto mu powie, co robić. Ponieważ nikt tego nie zrobił, stwierdził: – Bardzo dobrze... Dawlish! Williamson! Zajdźcie do Departamentu Tajemnic i zobaczcie...

– Świetnie, a teraz pozwól, że odtransportuję swoich uczniów z powrotem do szkoły – powiedział. Zbliżył się do miejsca, w którym leżała na ziemi złota głowa czarodzieja. Skierował na nią różdżkę i wymruczał: „Portus!". Głowa zaświeciła żółtym blaskiem i zadrżała hałaśliwie na podłodze, po czym na nowo znieruchomiała.

– Poczekaj, Dumbledore! – odezwał się Knot, gdy Dumbledore podniósł głowę i niosąc ją podszedł do Harry'ego, Antares, Rona i Hermiony. – Nie masz pozwolenia na ten świstoklik! Nie możesz robić sobie takich rzeczy przed Ministerstwem Magii, ty... ty...

Jego głos słabł, gdy Dumbledore lustrował go władczym wzrokiem znad swoich półokrągłych okularów.

– Wydasz polecenie, aby usunięto Dolores Umbridge z Hogwartu – powiedział. – Ofiaruję ci... – Dumbledore wyciągnął z kieszeni zegarek z dwunastoma wskazówkami i przyjrzał mu się uważnie – pół godziny z mojego czasu dzisiejszej nocy, który powinien być więcej niż wystarczający, aby odnieść się do najważniejszych kwestii tego, co tutaj zaszło. A potem będę musiał wrócić do mojej szkoły. Jeśli nadal będziesz potrzebował mojej pomocy, jesteś, oczywiście, zawsze mile widziany w Hogwarcie. Listy adresowane do dyrektora trafią do mnie.

Knot wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej. Usta miał otwarte, a jego twarz pod potarganymi szarymi włosami rumieniła się coraz bardziej.

– Ja... ty...

Dumbledore odwrócił się do niego plecami.

– Weźcie ten świsoklik.

Wyciągnął złotą głowę posągu i złożyli na niej ręce, nie dbając o to, co się stanie czy dokąd trafią.

– Zobaczymy się za pół godziny – powiedział cicho Dumbledore. – Raz... dwa... trzy...

Poczuli znajome szarpnięcie w okolicy pępka i we czwórkę powędrowali wśród barw i kolorów, oddalając się od miejsca, gdzie tej nocy doszło do wyjawienia prawdy na temat powrotu Lorda Voldemorta.

________

Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Zakon Feniksa" autorstwa J.K.Rowling.

Dziękuję za 10k wyświetleń 🥰🧡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro