15. Nowy rok, nowe wyzwania
Antares spędziła część wakacji między trzecią a czwartą klasą z babcią w Nowym Orlenia w willi Langhamów na obrzeżach miasta, skąd pochodziła rodzina jej matki. Bez przerwy korespondowała ze swoimi przyjaciółmi, a także od czasu do czasu z ojcem.
Gdy wróciła do Anglii, zbliżała się końcówka lipca, więc posłała Harry'emu ogromny tort urodzinowy, gdyż ten głodował, bo jego kuzyn Dudley był na diecie. Przyszedł też list ze szkoły i Antares dowiedziała się, że zaliczyła eliksiry na Wybitny. Jej radość z tego powodu była tak ogromna, że przez kilka dni nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Szczerze żałowała, że nie mogła zobaczyć miny Snape'a, gdy się dowiedział.
Spędziła też kilka letnich dni z Draco, Narcyzą i Lucjuszem nad morze na południu Francji, gdzie Antares zauważyła, że Lucjusz zachowywał się szczególnie dziwnie, co również nie umknęło uwadze jej ciotki oraz kuzyna.
Z Dafne odwiedzały się stosunkowo często. Głównie spędzały czas na plotkach albo konnych wycieczkach.
W międzyczasie Antares uczyła się oklumecnji. W książkach, które podarował jej Snape, było też sporo informacji na temat legilimencji i siłą rzeczy Antares zaczęła trenować i tę trudną sztukę. Choć obie te rzeczy były paskudnie ciężkie, zauważyła, że zaczynała robić postępy. Jej wizje stawały się coraz mniej bolesne, potrafiła wyczuć, że się zbliżają. Przeżyła jednak spory szok, gdy na dwa dni przed finałem mistrzostw świata w quidditchu ujrzała horror, który miał się rozegrać po zawodach.
Walczyła ze sobą, czy komuś powiedzieć lub jakoś zareagować. Nikomu nie powiedziała o swoim darze – wiedział tylko Snape, jej babcia oraz prawdopodobnie Albus Dumbledore. Czy było rozsądne rozgłaszać, co potrafiła, teraz gdy Voldemort powoli zaczynał dawać o sobie znać? Ostatecznie nie pisnęła ani słówka. Z przerażeniem w oczach obserwowała śmierciożerców niszczących kempingi i uciekających w popłochu ludzi. Wydarzenia, mające miejsce na mistrzostwach świata w quidditchu, wzbudziły w czarodziejach i czarownicach uzasadniony strach.
Tuż przed wyjazdem do szkoły, gdy Antares pakowała swój kufer, odwiedziła ją Narcyza Malfoy. Była to blada i wyniosła kobieta o błękitnych oczach. Pół jej włosów było jasne, pół ciemne – subtelnie zaznaczała tym przynależność do rodu Blacków oraz Malfoyów.
Choć dla niektórych mogło to brzmieć dziwnie, szczególnie dla jej ojca, Antares bardzo lubiła Narcyzę, która przez część jej życia zastępowała jej matkę. Narcyza dbała, by Antares wychowała się w odpowiednich wartościach i bynajmniej nie chodziło tu o czystości krwi. Narcyza nadzorowała, by Antares dokładnie poznała historię swojej rodziny, nauczyła się wysokiej kultury osobistej, była taktowna i wyedukowana – z tym ostatnim był najmniejszy problem.
– Coś się stało? – zapytała Antares, gdy Narcyza usiadła w wygodnym fotelu obok obszernej biblioteczki. Jej ciotka była bledsza niż zazwyczaj. – Chodzi o to, co się stało na mistrzostwach świata?
– Tak – odpowiedziała spokojnie Narcyza. Freddie wyczołgał się ze swojego legowiska i z dziwnie błyszczącymi oczkami przyglądał się jej biżuterii. – Wiesz, zanim Czarny Pan odszedł, wiele czarodziejskich rodów się do niego przyłączyło – zaczęła Narcyza, a Antares czując, że zbliża się na poważną rozmowę, również usiadła. – Czasami sobie o tym myślę i dochodzę do wniosku, że Blackowie ucierpieli na tym najbardziej.
– Co masz na myśli? – zapytała Antares.
– Popatrz na mnie i na Lucjusza. Mój mąż drży na samą myśl, że Czarny Pan mógłby wrócić. Bellatrix i Rudolf siedzą w Azkabanie i strach pomyśleć, co ostatnie lata z nimi zrobiły, jak bardzo ich psychika ucierpiała. Walburga... Szkoda słów... Regulus został zabity, twój ojciec wtrącony do więzienia, a ty praktycznie zostałaś sierotą.
Antares przyglądała się ciotce z niepewną miną.
– Nie rozumiem, do czego zmierza tam rozmowa.
– Pamiętasz, jak ci opowiadałam, co stało się po tym, jak twojego ojca zamknęli? – zapytała Narcyza i Antares przytknęła niepewnie. – Obiecałam sobie wtedy, że... Że moja rodzina już nigdy nie ucierpi. Jeśli Czarny Pan powróci, a jestem tego pewna... Po prostu boję się, co zrobi Lucjuszowi albo Draco.
Freddie wspiął się po pościeli i przysiadł na łóżku. Teraz jego oczka błądziły z dziewczyny na kobietę, z kobiety na dziewczynę.
– Ty nie chcesz mu więcej służyć – stwierdziła Antares po chwili głębokiego namysłu. – Boisz się go...
– Uwierz mi, nie tylko ja – powiedziała Narcyza. – Mogłabym spokojnie wymienić jeszcze parę osób, ale i tak znalazłoby się wielu szaleńców, którzy zrobiliby wszystko, co Czarny Pan by rozkazał. Niestety moje siostra, Bellatrix, jest jedną z tych osób. Smutno mi o tym myśleć. Bellę zamroczyła nienawiść do mugoli i wiara w wyższość czystej krwi.
Antares uniosła wysoko brwi.
– Myślałam, że ty też uznajesz tę ideę?
– Uznaję – potwierdziła z lekkim uśmiechem pani Malfoy. – Ale kiedy idea zabiera ci rodzinę i zaczyna wzbudzać strach, zabijać przyjaciół, powinno się przemyśleć swoje działania, dlatego chcę dać ci to...
Narcyza dała jej srebrny pierścień – sygnet z godłem rodowym Blacków przedstawiający czaszkę u góry i trzy kruki na dole. Freddie prawie go wyrwał spomiędzy palców Antares.
– Należał do Regulusa – wyjaśniła Narcyza. – A daję ci go, bo wierzę, że uda ci połączyć niechęć twojego ojca do rodziny z moją chęcią odzyskania jej.
– Powinnaś dać go tacie – stwierdziła Antares natychmiast, na co Narcyza się zaśmiała. – Porozmawiać z nim albo z Andromedą. Rodzina powinna sobie wybaczać.
– Najpierw ktoś tę rodzinę musi zespolić – zauważyła Narcyza. – Tym kimś powinnaś być ty, bo od dziecka balansujesz między jednym a drugim. Wiesz o poglądach swojego ojca, wiesz o moich, a nigdy nie odtrąciłaś ani jednego, ani drugiego. Z doskonałą precyzją, jaką odznaczasz się przy eliksirach, spajasz wszystkie gałęzie rodziny.
– Co zrobi ze mną Voldemort, gdy się odrodzi? – zapytała Antares, a Narcyza się wzdrygnęła, wykrzywiając twarz. – Jestem córką zdrajcy, ale jednocześnie Malfoyowie darzą mnie zaufaniem. Będzie chciał mnie zabić czy przekabacić na swoją stron?
– Nie wiem, An. Nikt tego nie wie – odparła cicho Narcyza. – Mam jedynie nadzieję, że ten sygnet jakoś pomoże ci znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Dla mnie i Lucjusza może być już za późno, dlatego proszę cię już teraz, gdyby coś poszło nie tak, nie pozwól Draco zbłądzić.
Antares przytknęła krótko, a Narcyza uśmiechnęła się słabo z lekką wdzięcznością. Wyszła po chwili, życząc jej udanego semestru. Młoda Black jeszcze przez kilka następnych minut obracała sygnet między palcami. Siedzący obok niej Freddie patrzył na niego z błyszczącymi oczkami.
* * *
Pociąg relacji Londyn-Hogwart opuścił już peron dziewięć i trzy czwarte, i teraz powoli wyjeżdżali za miasto. Antares i Draco przepychali się przez błądzących uczniów, szukając swoich znajomych, gdy nagle Malfoy dostrzegł siedzących w przedziale znajomych Gryfonów. Zanim Antares zdążyła go powstrzymać, otworzył drzwi i wpadł do środka. Niemal od razu zwrócił uwagę na paskudną szatę wyjściową Rona, wystającą z kufra.
– Weasley, chyba nie zamierzasz tego nosić, co? No wiesz... to było bardzo modne gdzieś w ubiegłym wieku – zażartował, ale nikomu nie było do śmiechu.
– Wypchaj się krowim łajnem! – krzyknął Ron, z twarzą koloru swojej wyjściowej szaty.
– Malfoy, chciałabym dożyć chwili, w której nie będziesz mi robić obciachu – westchnęła Antares.
– Przykro mi, że umrzesz zawiedziona, kuzynko – odparł.
– Nie przejmuj się nim, Ron – Antares starała się go pocieszyć, ale Draco był w nastroju na docinki.
– To co, Weasley, zamierzasz wziąć udział? Chcesz spróbować? Myślisz, że może ci się uda przysporzyć odrobinę sławy rodowemu nazwisku? No i w grę wchodzą pieniądze, chyba wiesz... jakbyś zwyciężył, mógłbyś sobie wreszcie sprawić jakiejś przyzwoite ubrania...
– O czym ty mówisz? – warknął Ron, gdy Antares waliła Draco w tył głowy.
– Zamierzasz się zgłosić? – powtórzył Malfoy.
– Malfoy albo nam wyjaśnisz, o czym pleciesz, albo wynoś się stąd – odezwała się Hermiona znad Standardowej księgi zaklęć (4 stopień).
Na bladej twarzy Malfoya pojawił się triumfalny uśmiech. Antares była zdziwiona. Patrzyła na Rona głupkowato.
– To wy naprawdę o niczym nie wiecie? – zapytał uradowany. – Weasley, masz w ministerstwie ojca i brata i nic nie wiesz? Bo mój ojciec powiedział mi o tym już dawno... dowiedział się od Korneliusza Knota. No tak, ale mój ojciec zawsze przyjaźnił się z czołowymi...
– No dobrze, wystarczy tego – powiedziała Antares i pociągnęła Malfoya za ucho i wyrzuciła go z przedziału, zanim Ron rzucił się na niego z pięściami. – Wybaczcie mu, on się po prostu za wami stęsknił przez wakacje i w ten sposób okazuje swoją radość.
Ale Gryfoni nie wyglądali na usatysfakcjonowanych.
– O co mu chodziło? – zapytał Harry. – Rodzice Rona byli bardzo tajemniczy, to prawda, ale...
– Naprawdę nic wam nie powiedzieli? – zdziwiła się. – Lucjusz panoszył się, jak paw, gdy nam o tym mówił, no ale... on zawsze się panoszy jak paw.
– Powiesz, o co chodzi? – Ron powtórzył pytanie.
– Och, nie, zepsułabym wam wspaniałą niespodziankę – powiedziała Anatres, śmiejąc się. – Nie miejcie takich min, moje lewki, jestem pewna, że w Wielkiej Sali zrobi to na was podwójne wrażenie.
– Weź, Antares, przecież się przyjaźnimy – powiedział Harry.
– I właśnie dlatego wam nie powiem – odparła. – Do zobaczenia na miejscu!
I wyszła, nim zdążyli ją zatrzymać.
Gdy wysiedli na stacji w Hogsmeade, pogoda była okropna. Lało jak z cebra i Antares wyczarowała sobie parasol, a kilka osób natychmiast wzięło z niej przykład, by nie zmoknąć do reszty.
– Nie wyobrażam sobie przepływać jeziora w taką pogodą – powiedziała Dafne, patrząc na przemoczonych pierwszaków oddalających się wraz z Hagridem.
Zanim dotarli do szkoły, większość osób zdążyła zmoknąć i przemarznąć. Wielka Sala jak zawsze wyglądała wspaniale, udekorowana odświętnie do uczty na rozpoczęcie roku szkolnego. Przy czterech długich stołach poszczególnych domów powoli rozsiadali się uczniowie, gwarnie przy okazji plotkując. U szczytu piątego twarzami do sali, siedziało gremium profesorskie.
Dafne, która była cała zziębnięta, trzęsła się jak galareta i Antares musiała objąć ją ramieniem, by nie zamarzła do reszty. Draco, Teodor i Blaise niemal natychmiast pochylili się nad stołem, by rozmawiać przyciszonymi głosami, a ze strzępków ich rozmów Antares dosłyszała słowa „turniej", „reprezentant" i „quidditch".
Antares rozejrzała się po sali. Pansy Parkinson już lustrowała ją dziwnym spojrzeniem, jakby szukając jakieś zaczepki. Zerknęła na stół nauczycielski i pomyślała, że więcej przy nim pustych miejsc niż zwykle.
– A gdzie jest nowy nauczyciel obrony przed czarną magią? – zapytała, czym zwróciła uwagę swoich przyjaciół. Jeszcze nigdy nie mieli nauczyciela obrony przed czarną magią, który by wytrzymał dłużej niż trzy semestry.
– Może nie mogli znaleźć chętnego! – powiedział Teodor.
Antares jeszcze raz spojrzał na stół nauczycielski, tym razem przyglądając się wszystkim uważniej. Na stosie poduszek siedział maleńki profesor Flitwick. Obok niego profesor Sprout ożywiona rozmawiała z profesor Sinistrą, nauczającą astronomii. Snape siedział już na swoim miejscu i obserwował wtaczających się do środka uczniów z lekką odrazą na twarzy. Przy środku stołu siedział profesor Dumbledore, dyrektor szkoły, ubrany w ciemnozieloną szatę. W przeciwieństwie do Snape'a uśmiechał się promiennie na widok swoich uczniów.
Nagle jej spojrzenia i Snape'a się skrzyżowały, a Antares poczuła ból w przodzie czaski, jakby ktoś wbijał jej tam gwóźdź. W pierwszej chwili pomyślała, że nadciąga wizja, ale szybko przypomniała sobie obietnicę Snape'a, że ten sprawdzi po wakacjach jej postępy w oklumencji. Raz-dwa wyobraziła sobie gruby mur otaczający jej umysł, jednocześnie blokując atak profesora. Usta Snape'a drgnęły lekko.
Gdy profesor McGonagall wprowadziła długi rząd pierwszoroczniaków, do których kleiły się mokre szaty, w Wielkiej Sali zapadła cisza. Wicedyrektorka ustawiła przed nowymi uczniami stołek o czterech nogach, a na nim złożyła szkolną Tiarę Przydziału. Rozdarcie tuż przy rondzie rozwarło się jak usta, a kapelusz zaśpiewał:
Tysiąc lub więcej lat temu,
Tuż po tym, jak uszył mnie krawiec,
Żyło raz czworo czarodziejów,
Niezrównanych w magii i sławie.
[...]
Póki żyją, mogą łatwo wybierać
Faworytów, nadzieje, talenty,
Lecz co poczną, gdy przyjdzie umierać,
Jak przełamać śmierci krąg zaklęty?
Jak każdą z cnót nadal krzewić?
Jak dla każdej zachować tron?
Jak nowych uczniów podzielić,
By każdy odnalazł własny dom?
[...]
Więc śmiało, młodzieży, bez trwogi,
Na uszy mnie wciągaj i czekaj,
Ja domu wyznaczę wam progi,
A nigdy z wyborem nie zwlekam.
Nie mylę się też i nie waham,
Bo nikt nigdy mnie nie oszukał,
Gdzie kto ma przydział, powiem,
Niech każde z was mnie wysłucha.
Kiedy Tiara Przydziału skończyła śpiewać Wielka Sala rozbrzmiała wiwatami i oklaskami.
Z długiego pergaminu profesor McGonagall wyczytywała kolejne nazwiska uczniów. Poszczególne domy Hogwartu wiwatowały, witając nowych kolegów. Kilkadziesiąt długich minut później przydział się zakończył, a profesor McGonagall zabrała tiarę oraz stołek. Profesor Dumbledore z szerokim uśmiechem na ustach powiedział:
– Wsuwajcie!
– Nareszcie – sapnęła Dafne, rzucając się na gorącą herbatę.
Pałaszowali, a w Wielkiej Sali panował standardowy harmider towarzyszący uczniom podczas posiłku. Nauczyciele spoglądali ku nim od czasu do czasu, a duchy przechadzały się to tu, to tam. Krwawy Baron – duch Slytherinu – rozmawiał z nimi chwilę, ale nie była to przyjemna rozmowa. Znowu się skarżył, na brak wygranej w pucharze domów.
Kiedy uporano się z deserami i talerze zabłysły czystym złotem, Albus Dumbledore przemówił do nich po raz drugi i wesoły gwar ucichły, by wszyscy mogli posłuchać, co dyrektor miał do powiedzenia.
– Moi mili! – rzekł, uśmiechając się promiennie. – Skoro wasz nieposkromiony apetyt został ujarzmiony, proszę was teraz o chwile uwagi i koncentracji. Muszę przekazać wam kilka ważnych informacji. Po pierwsze, pan Filch, nasz woźny, prosił mnie, abym wam powiedział, że lista przedmiotów zakazanych w obrębie szkoły została w tym roku poszerzona o wrzeszczące jo-jo, zębate frysbi i niechybiające bumerangi. Pełna lista zawiera chyba czterysta trzydzieści siedem przedmiotów i jest do wglądu w biurze pana Filcha, jeśli któreś z was zechciałoby do niej zajrzeć.
Kąciki ust zadrgały mu lekko.
– Jak zawsze – ciągnął dalej spokojnie – pragnę przypomnieć, że żaden uczeń nie ma prawa wstępu do Zakazanego Lasu. Z przykrością muszę was też poinformować, że w tym roku nie odbędą międzydomowe rozgrywki o Puchar Quidditcha.
Część uczniów głośno wyraziła swoje oburzenie. Niemiły szmer przebiegł przez Wielką Salę i profesor Dumbledore musiał poczekać, aż podminowane rozmowy przycichną.
– A nie będzie ich – kontynuował – z powodu pewnego ważnego wydarzenia, które będzie trwało od października przez cały rok szkolny, pochłaniając większość czasu i energii nauczycieli. Jestem jednak pewny, że nie będziecie żałować. Mam wielką przyjemność oznajmić wam, że w tym roku w Hogwarcie...
Ale w tym momencie gruchnął grzmot, a drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem.
W drzwiach stał jakiś mężczyzna spowity w czarny płaszcz, podpierającego się o długą laskę. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę niespodziewanego przybysza. Gdy odrzucił kaptur, strząsnął z oczu ciemnoszare włosy, po czym ruszył ku stołowi nauczycielskiemu, a głuchy stukot, towarzyszący jego krokom, rozchodził się echem po całej sali.
– Ale paskudna twarz – szepnęła Dafne.
Rzeczywiście mężczyzna nie wyglądał najlepiej. Na szarawej cerze widniały liczne blizny, które można było pomylić z ustami. Brakowało mu części nosa. Największe przerażenie budziły jednak jego oczy. Jedno z nich było małe i czarne, a drugie wielkie o okrągłe. Nieustannie poruszało się we wszystkie strony, niezależnie od drugiego oka.
Przybysz doszedł do Dumbledore'a. Wyciągnął rękę, również pokrytą bliznami, a Dumbledore ją uścisnął. Gdy nieznajomy usiadł na miejscu należącego do nauczyciela do obrony przed czarną magią, było już wiadomo, z kim mają do czynienia.
– Pragnę wam przedstawić naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią – Dumbledore przemówił pogodnym tonem – profesora Moody'ego.
Żadne oklaski nie powitały profesora, choć zazwyczaj prezentacjom nowych nauczycieli towarzyszyły głośne wiwaty.
– Ten auror? – zdziwił się Teodor. – Ponoć jest bziknięty i wszędzie widzi zagrożenie. Tata mówił, że on już jest na emeryturze.
– Na pewno zna się na magii, skoro jest aurorem – zauważyła Antares i Dafne przytknęła na jej słowa, choć wzdrygała się ze wstrętem, za każdym razem patrząc na profesora.
Moody zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na chłodne powitanie.
Dumbledore ponownie odchrząknął.
– Jak właśnie mówiłem – rzekł, wracając do miejsca, w którym mu przerwano – w ciągu nadchodzących miesięcy będziemy mieli zaszczyt być uczestnikami bardzo podniecającego wydarzenia. Od ponad wieku nie miało ono miejsca i jestem naprawdę podekscytowany, mogąc wam ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się... – zrobił pauzę, podnosząc napięcie – ... Turniej Trójmagiczny!
– Pan chyba ŻARTUJE!
To Fred Weasley wykrzyknął na cały głos, rozśmieszając całą Wielką Salę.
– Ja wcale nie żartuję, panie Weasley – powiedział Dumbledore. – Pierwszy turniej odbył się jakieś siedemset lat temu jako przyjacielskie współzawodnictwo trzech największych w Europie szkół magii i czarodziejstwa: Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu – tłumaczył im dyrektor. – Szkoły wybierały swoich reprezentantów, a ci rywalizowali ze sobą w trzech magicznych zadaniach. W powszechnej opinii turniej był znakomitą okazją do nawiązania trwałych więzi między młodymi czarownicami i czarodziejami różnych narodowości. Niestety, ofiar śmiertelnych było tyle, że w końcu zaprzestano jego organizacji.
Większość uczniów szeptała między sobą w podnieceniu, w ogóle nie przejmując się ofiarami śmiertelnymi.
– Choć wiele razy podejmowano próbę powrotu do tej tradycji – mówił Dalej dyrektor, a jego głos sprowadził uczniów na ziemię – żadna się jednak nie powidła. W tym roku jednak Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i Departament Czarodziejskich Gier i Sportów uznały, że pora wznowić tradycję. Pracowaliśmy ciężko przez całe lato, by mieć pewność, że tym razem żaden mistrz nie znajdzie się w śmiertelnym zagrożeniu. Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu przybędą do nas w październiku z listami kandydatów, a wybór trzech reprezentantów odbędzie się w Noc Duchów.
– O rany, ale będzie uczta – powiedział Teodor, ale Antares walnęła go w ramię, by milczał.
– Nagrodą za wygranie turnieju jest chwała swojej szkoły oraz tysiąc galeonów – oznajmił dyrektor. – Zanim jednak przyjdzie wam do głowy chęć zgłoszenia się, musicie wiedzieć, że wyboru reprezentantów dokona niezależny sędzia, a by być w ogóle branym pod uwagę do roli mistrza, należy mieć ukończone siedemnaście lat. Uważamy to – tu podniósł nieco głos, bo w sali rozbrzmiało kilka okrzyków oburzenia i zawodu – za niezbędne, jako że zadania turniejowe będą wyjątkowo trudne i niebezpieczne. Osobiście dopilnuję, by żaden uczeń, który nie ma jeszcze siedemnastu lat, nie próbował oszukać niezależnego sędziego co do swego wieku, by dostać się na listę kandydatów.
Jego jasnoniebieskie oczy drgnęły, kiedy przez chwilę zatrzymał wzrok na buntowniczych twarzach Freda i George'a.
– Delegacje Beauxbatons i Durmstrangu przybędą w październiku i pozostaną w Hogwarcie do końca tego roku. Mam nadzieję, że okażecie naszym gościom prawdziwą hogwardzką gościnność, a naszemu reprezentantowi szczere i bezwarunkowe poparcie. No, ale już jest późno, a wiem, jak bardzo zależy każdemu z was, by jutro rano wstać wypoczętym i gotowym do rozpoczęcia nauki. Pora spać! Zmykajcie!
Dumbledore usiadł i zaczął rozmawiać z Szalonookim Moodym. Wybuchł gwar, rozległo się szuranie krzeseł i stóp, gdy wszyscy uczniowie powstali i ruszyli tłumnie ku podwójnym drzwiom wiodącym do sali wejściowej.
– I tak oto nadzieja Draco, by przypodobać się ojcu, zniknęła, jak roztopiony śnieg – Antares podsumowała dzień. Teodor i Blaise nie ukryli chichotów. Malfoy pomknął do lochów z obrażoną miną.
_________
Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Czara Ognia" autorstwa J.K.Rowling.
Witam na Turnieju Trójmagicznym ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro