11. Koty i psy
To było najgorsze Boże Narodzenie w życiu Antares. Podczas wspólnego śniadania nie za wiele się odzywała, prawie nie tknęła przygotowanych pyszności. Snape zerkał na nią ukradkiem spod przymrużonych oczu, a profesor McGonagall błądziła wzrokiem to od niej to do Harry'ego. Nawet profesor Dumbledore zauważył, że przy świątecznym stole panuje niespokojna atmosfera i próbował jakoś ją rozładować żartami, ale nikomu nie było do śmiechu. W końcu Antares odeszła od stołu, nie mogąc dłużej tego znieść. Zamknęła się w sypialni i zakopała w pościel, a Freddie zwinął się w kłębek obok niej. By ją pocieszyć, wyciągnął z kieszonki na brzuszku bransoletkę. Przez łzy uznała to za urocze.
– On i tak by się dowiedział – powiedziała Dafne, gdy wróciła ze śniadania.
– Poznał kłamstwo, a nie prawdę – odparła Antares. – To nie mój ojciec...
– Wiem, An, ja to wiem – przerwała jej przyjaciółka, siadając obok na łóżku i kładąc jej dłoń na ramieniu. – Ale chwilowo nic nie poradzisz... Potterowi na pewno przejdzie. Przecież teraz, gdy twój ojciec w końcu się uwolnił, ta sprawa na pewno zostanie rozwiązana.
– O ile dementorzy go nie zabiją – mruknęła Antares pod nosem, ale Dafne i tak to usłyszała.
– Nie otworzyłaś jeszcze swoich prezentów – zmieniła temat panna Greengrass, pokazując na stos paczuszek. – Nie chcesz zobaczyć, co dostałaś?
– Jeśli to nie jest święty spokój, to podziękuję.
Dafne westchnęła ciężko zrezygnowana i poszła do łazienki. Antares wykorzystała sytuację i szybko się ewakuowała z dormitorium. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zamknęła się w jednej z pracowni eliksirów – teraz okropnie pustej – i na chwilę przymknęła oczy.
Nie mogła obwiniać Harry'ego, że tak zareagował. To w końcu byli jego rodzice. Ale nie zmieniało to faktu, że była na niego zła, bo nie chciał jej wysłuchać. Myślała, że ich przyjaźń coś dla niego znaczy, a tymczasem Harry uniósł się złością, nie chcąc poznać reszty faktów. Gdy w zeszłym roku wszyscy się go bali, podejrzewając, że był dziedzicem Slytherina, Antares nawet przez głowę nie przeszło, by się od niego odwracać. Była też zła na siebie. Gdyby prędzej mu powiedziała, być może ta sytuacja nie miałaby teraz miejsca.
Bardzo chciała spotkać się z tatą – nawet jeśli miałby być tylko psem. Po prostu przez chwilę chciała poczuć, że nie była w tym wszystkim kompletnie sama. Żałowała, że profesor Lupin opuścił szkołę na święta. On jedyny mógłby jakoś uśmierzyć jej ból.
Antares starła łzy i podeszła do szafki z ingrediencjami. Wyciągnęła kilka flakoników oraz siateczek, postawiła kociołek nad palnikiem i zaczęła warzyć eliksir. Co prawda uczniom nie wolno było bawić się eliksirami bez obecności nauczyciela, ale Antares miała to teraz głęboko w poważaniu. Jedynie pracą umysłową mogła sobie jakoś z tym wszystkim poradzić.
– Na brodę Merlina, co ty robisz? Chcesz, żeby cię wywalili?
Hermiona Granger stała w drzwiach. W ręku trzymała Krzywołapa, który zeskoczył na ziemię, a potem wspiął się na biurko, by popatrzeć, co robiła Antares. Ślizgonka miała czasami wrażenie, że ten kot gapił się na nią w dziwny i niewytłumaczalny sposób.
– Co tu robisz? – zapytała, nie podnosząc wzroku.
– Chciałam z tobą porozmawiać – powiedziała stanowczo Hermiona. – Chyba mamy o czym.
– Wydaje mi się, że nie – burknęła Antares.
– Och, Antares, proszę cię. Chyba rozumiesz wściekłość Harry'ego. To przecież byli jego rodzice, a twój ojciec...
– Ich nie zdradził – Antares wycedziła przez zęby, ciskając do kociołka pokrojone kiełki. Z kociołka buchnęła para. – Bo nie był ich Strażnikiem Tajemnicy. Wiedzielibyście to, gdybyście chcieli mnie wysłuchać.
Freddie wyszedł z jej kieszeni i teraz zaczął bawić się z Krzywołapem, próbując chwycić jego ogon.
– Ale w Trzech Miotłach...
– Hermiono, proszę cię, oni nic nie wiedzą. To nie mój tata był Strażnikiem Tajemnicy Potterów, a Peter Pettigrew. Zabił się, chcąc wrobić w to mojego ojca. Skazali go bez procesu! A wystarczyło, gdyby zechcieli przepytać go pod veritaserum.
Hermiona zrobiła niepewną minę. Przyjrzała się składnikom rozwalonym na stole, ale nie rozpoznała eliksiru, który warzyła Antares.
– Jeśli mówisz prawdę, to na pewno wyjdzie to na jaw – spekulowała Hermiona. – Dumbledore na pewno się dowie i wstawi się za twoim tatą. Czy... Próbowałaś z nim porozmawiać? Z dyrektorem, znaczy się?
– Nie – burknęła Antares.
Krzywołap i Freddie zeskoczyli na podłogę, gdzie kontynuowali zabawę.
– Może powinnaś? – zasugerowała Hermiona. – Dumbledore jest bardzo mądry. Na pewno coś wymyśli! Ma dojścia w Ministerstwie i nie tylko. Na pewno byłby w stanie ci pomóc – stwierdziła z zaangażowaniem.
– Profesor Dumbledore raczej też wierzy w winę mojego ojca, Hermiono.
– Ale gdy mu powiesz, co uważasz, to chociaż skłoni go do myślenia, a kto wie... Przecież nawet Dumbledore może zmienić zdanie!
Ale Antares nie była zbytnio przekonana. Odłożyła nożyk i przykryła kociołek, by pozwolić substancji gotować się pod zakryciem. Spojrzała Hermionie w oczy i ujrzała w nich coś dziwnego – niepewność, którą Gryfonka rzadko się odznaczała.
– Dlaczego to robisz? – zapytała krótko. – Dlaczego do mnie przyszłaś? Co tu robisz?
– Chciałam z tobą porozmawiać – wyjaśniła spokojnie Hermiona. – Czekałam na ciebie pod pokojem wspólnym Ślizgonów, aż wyszła Dafne i powiedziała mi, że gdzieś zniknęłaś. Usłyszałam tu jakieś hałasy i postanowiłam sprawdzić. Uznałam, że... Potrzebujesz pocieszenia.
– Tylko w nauce znajduję pocieszenie – odparła cicho Antares.
– Ja też tak mówiłam w pierwszej klasie – zauważyła Hermiona. – Ale ty o mnie walczyłaś. Chciałaś się ze mną przyjaźnić, bo nie podobało ci się, jak traktowali mnie inni. Nigdy ci tego nie zapomnę, Antares. Byłaś moją jedyną przyjaciółką, gdy nie miałam wokół siebie nikogo. Nie zostawiłaś mnie, a choć cała ta sprawa jest bardzo podejrzana, ja też nie chcę cię zostawić.
Gdy Antares się nie odezwała, Hermiona westchnęła ciężko. Wzięła Krzywołapa na ręce i skierowała się ku wyjściu. Zanim zniknęła, Antares rzuciła:
– Dziękuję, Hermiono.
Gryfonka uśmiechnęła się do niej smutno i wyszła.
Antares nigdy nie liczyła czasu, gdy siedziała na kociołkiem. I teraz nie było inaczej. Ważąc coraz to nowsze mikstury, nie zwracała uwagi na godzinę ani głód. Jej myśli błądziły od Harry'ego do ojca, czasami do profesora Lupina oraz profesora Snape'a i do tego nieszczęsnego wypadu do Hogsmeade, gdzie wszystko się popsuło.
Teraz już szczerze żałowała, że wcześniej nie przedyskutowała z Harrym na ten temat. Może gdyby to od niej się dowiedział, zareagowałby na wszystko inaczej. Ale nie było, jak tego odkręcić. Musiała poczekać, aż z Harry'ego opadną emocje i zacznie trzeźwo myśleć. Hermiona na pewno mu powtórzy to, co Antares jej dzisiaj powiedziała. Harry nie był głupi. Może spojrzy na wszystko z innej strony.
– BLACK!
Snape wparował tak nagle do klasy, że Antares wypuściła nóż z dłoni, a niuchacz czmychnął w popłochu do jej kieszeni. Profesor Snape stał z rękoma podpartymi o biodra i patrzył na nią z wyraźną złością oraz dezaprobatą. Antares skuliła się w sobie.
– Życie ci nie miłe, Black? – zapytał. – Chcesz sobie coś zrobić? Chcesz zmusić mnie, żebym pierwszy raz w swojej karierze nauczycielskiej odjął Slytherinowi punkty?
Był wściekły. Jednym susem znalazł się przy biurku i zaczął przeglądać zawartość kociołków, w obawie, że któryś wybuchnie. Gdy chwycił ostatni, Antares wrzasnęła:
– Ten nie!
Ale było za późno. Snape uniósł pokrywkę i z kociołka wyskoczyła biała para przypominająca puch. Zleciała niewiele ponad ziemię. Gdy dokładnie się jej przyjrzał, stwierdził, że miał przed sobą niewielką chmurę. Nigdy nie widział czegoś takiego, więc zmarszczył nos i spojrzał ostro na Black.
– To magiczna chmurka – wyjaśniła pośpiesznie, czując, że poci się ze stresu. – Mojego projektu. Wymyśliłam to, gdy miałam dziewięć lat. Można na niej usiąść i polatać, ale trzeba uważać. Ich żywotność to około pół godziny. Potem trzeba zrobić następną.
Była tak zakłopotana, jak nigdy. Jeszcze nikomu nie pokazywała swoich chmurek oprócz babci i sama nie wiedziała, dlaczego – nie były przecież najgorsze. Lubiła na nich latać oraz się bawić.
– Ty to zrobiłaś? – zapytał profesor Snape, niedowierzając. – W wieku dziewięciu lat?
– Tak, profesorze – odpowiedziała pośpiesznie. – I przepraszam, zaraz to posprzątam. Narobiłam trochę bałaganu, ale zostawię wszystko w najlepszym porządku, obiecuję.
Chciała opróżnić zawartość jednego z kociołków, ale Snape ją powstrzymał. Jeszcze raz zajrzał do wszystkich, mamrocząc coś pod nosem.
– Eliksir Euforii – stwierdził, co Antares przyjęła z niepewnością. – Bardzo dobrze wykonany swoją drogą. A tu antidotum na odpadanie kończyn i zanik kości, poprawny.
– To tylko takie bzdury – odparła.
– Jeśli nazywasz eliksiry bzdurami, raczej nie wróży ci to dobrej przyszłości na moich zajęciach – warknął cicho Snape. – Black, za to, co tutaj zrobiłaś, jestem zmuszony – Antares poczuła, że kurczy się w sobie – przyznać Slytherinowi sześćdziesiąt punktów.
Zamrugała szybko w niedowierzaniu. Nie została ukarana?
– Chojny pan, profesorze – stwierdziła.
– Nie będę karać swoich uczniów – odpowiedział. – Posprzątaj to i pójdziemy do gabinetu dyrektora. Pośpiesz się, Black, nie mamy całego dnia.
Antares szybko czyściła kociołki, choć wewnątrz cała drżała. Gdy skończyła, Snape chwycił ją za łokieć i przez szkołę poprowadził do gabinetu dyrektora. Dwa gargulce odskoczyły w bok, gdy podał hasło: „Głupol!". Stanęli na krętych schodach, które same zaprowadziły ich pod ciężkie drzwi. Snape zapukał energicznie i, po usłyszeniu radosnego zaproszenia, weszli.
Dumbledore siedział przy wielkim biurku. Tuż obok niego, na żerdzi siedział jego feniks Faweks. Byli dyrektorzy szkoły odpoczywali w ramach swoich obrazów, ale ożywili się na widok wchodzących osób. Snape pociągnął za sobą Antares i gwałtownym ruchem usadził ją w szkarłatnym fotelu naprzeciw biurka profesora Dumbledore'a. Dyrektor spojrzał na nią znad swoich okularów połówek.
– Wnioskuję po twojej minie, Severusie, że panna Black coś przeskrobała – powiedział spokojnie dyrektor.
Antares kątem oka spojrzała na swojego przodka, jednocześnie byłego dyrektora Hogwartu, Fineasa Nigellusa Blacka, który patrzył na nią dziwnie małymi, czarnymi oczkami.
– Powiedz dyrektorowi, co robiłaś, Black – nakazał jej Snape.
No więc Antares opowiedziała o tym, że pracowała w pustej klasie bez nadzoru nauczyciela, o eliksirach, które przyrządziła. Wspomniała też o chmurce, co najbardziej zainteresowało Albusa Dumbledore'a.
– Chmurki powiadasz – powiedział, stukając się palcem po brodzie. – Zaiste interesujące. Powiedz mi więcej na ten temat.
Więc mu opowiedziała, jak je wymyśliła i co wchodziło w skład eliksiru oraz pokrótce wyjaśniła, jak należało go przyrządzać. Dumbledore słuchał ją uważnie, łagodnie kiwając przy tym głową, a Snape stał tuż obok. Gdy skończyła, oboje przez chwilę milczeli, aż w końcu Dumbledore cały rozweselony rzekł:
– Fascynujące. Napisz mi, proszę, rozprawkę na ten temat. Wyślemy ją do magazynu naukowego „Eliksiry Przyszłości". O ile chcesz, oczywiście, ale jestem zdania, że wszyscy powinni poznać ten wynalazek. No, panno Black, proszę nie mieć takiej miny, przecież cię nie ukażę. Karanie uczniów za wiedzę i chęci do nauki nie przystoi dyrektorowi. Mało tego, uważam, że Slytherin zasłużył na jakieś punkty. No nie wiem... Niech będzie dwadzieścia punktów – oznajmił dyrektor, co sprawiło, że Antares wyprostowała się na swoim miejscu.
Fineas Nigellus wypiął pierś w swoich ramach i zaczął rozprawiać o dumie rodu Black, a nikt go nie słuchał.
– Co cię jeszcze gryzie, Antares? – zapytał dyrektor z troską. – Widziałem, że nie miałaś zbytnio humoru podczas śniadania.
– Wie pan, jak jest – odparła szeptem.
– Rozumiem, że sprawa twojego ojca, może ci być przytłaczająca. Nie ma nic gorszego niż brak wsparcia w twoich rówieśnikach. Młodzież potrafi być okropna – stwierdził dyrektor, choć Antares była pewna, że wcale tak nie myślał. – Pamiętaj, że grono pedagogiczne jest tu, by cię wspierać. Ty w niczym nie zawiniłaś, moja droga. To naprawdę niesprawiedliwe, że błędy Syriusza się na tobie odbijają.
– Jestem w stanie je znieść, jeśli ma mu to jakoś pomóc – odparła szeptem, co dyrektor skwitował lekkim uśmiechem.
– Powinnaś się przestać zamartwiać tą sprawą, Antares – powiedział Dumbledore spokojnie. – Słyszałem, że znakomicie idzie ci na zajęciach. Profesor Lupin chwali cię bez przerwy, a i profesor McGonagall czasami nie może powstrzymać rumieńców, gdy mówi o twoich transmutacjach. Należy też wspomnieć, że i profesor Snape nie szczędzi sobie języka w powtarzaniu, że jesteś jego podopieczną.
Antares spojrzała na Snape'a z miną: „Naprawdę to robisz?", a on odwdzięczył się jej spojrzeniem jasno mówiącym, by lepiej zachowała to dla siebie.
– Staram się, profesorze – powiedziała Antares. – Ale te wszystkie pochwały są chyba trochę naciągane. Hermiona jest równie mądra, co ja.
– Tak, panna Granger też odznacza się wielką inteligencją – potwierdził dyrektor. – Ale to na ciebie zwraca się największą uwagę, panno Black i chyba musi być ku temu jakiś powód.
– Oczywiście, że jest! – Fineas Nigellus Black nie wytrzymał i wtrącił się do rozmowy. Tak się wierzgał w swojej ramię, że gdyby mógł, to by stamtąd wypadł. – Tym powodem jest nazwisko, dyrektorze. Blackowie zawsze zwracają na siebie najwięcej uwagi.
– Mój ojciec musiał sobie to bardzo wziąć do serca – zażartowała Antares i Snape nie powstrzymał krótkiego prychnięcia, a Dumbledore zachichotał cicho z rozbawienia. Nagle żołądek Antares zaburczał z głodu. Dopiero teraz zorientowała się, że było już ciemno i zbliżała się pora kolacji.
– Och, ktoś tu jest głodny. Pędź na kolację, Antares, a na przyszłość pamiętaj, by poprosić profesora Snape'a o pozwolenia na użycie klasy. Jestem pewny, że ci nie odmówi.
– Dziękuję, profesorze – powiedziała, wstając. – I dobranoc.
– Dobranoc, Antares. Severusie...
– Dyrektorze... – pożegnał się Snape. We dwoje wyszli z gabinetu Dumbledore'a i schodami zjechali na dół. Dwa gargulce wskoczyły na swoje miejsce, gdy wyszli na korytarz.
– Pan to zrobił specjalnie – stwierdziła Antares, patrząc na Snape'a. – Dał mi pan punkty, a potem zabrał do dyrektora, wiedząc, że dostanę następne. To iście Ślizgońska zagrywa – stwierdziła, co Snape skwitował lekkim uśmiechem. Antares rzadko taki u niego widywała.
– Widzisz, Black i dlatego jesteśmy lepsi od Gryfonów – powiedział, a potem oboje rozeszli się w swoje strony, a Freddie w końcu odważył się wysunąć łepek z jej kieszeni.
* * *
Antares zeszła na kolację z o wiele lepszym humorem niż miała o poranku. Podczas ożywionej dyskusji z Dafne ani razu nie spojrzała w stronę Gryfonów, nie chcąc sobie po prostu zawracać teraz tym głowy. Były święta i należało się cieszyć, tym co było, a nie tym, co niepotrzebne lub zamartwiać się o przyszłość.
Pod koniec stwierdziła jeszcze, że pójdzie do biblioteki, a że Dafne nie miała na to najmniejszej ochoty, Antares poszła sama. Szybko wypożyczyła dwie książki, by zaszyć się w Pokoju Wspólnym przed kominkiem i cieszyć się spokojem. Hogwart był piękny o każdej porze roku, ale gdy uczniowie z niego wyjeżdżali, wydawał się jeszcze piękniejszy.
Był na szczycie schodów prowadzących do Wielkiej Sali, gdy nagle jej serce mocniej załomotało w piersi. Jak przez mgłę ujrzała Krzywołapa ocierającego się o jej nogę. W następnej sekundzie była już pod wielkim obrazem z paterą owoców, gdzie łaskotała gruszkę, a potem biegła za Krzywołapem i biegła, aż na skraj jeziora, gdzie się zatrzymała.
Otrząsnęła się. Wróciła na szczyt schodów. Spojrzała w dół. O jej nogę ocierał się Krzywołap. Mruczał tak głośno, że wydało jej się to nienormalne. Gdy pociągnął ją za kraniec spodni, Antares niepewnie zeskoczyła z pierwszych stopni, a potem coraz pewniej i pewniej poszła za tym dziwnym kotem aż pod obraz z paterą owoców. Wiedziała już, co robić. Połaskotała gruszkę i ukazało się jej przejścia.
Znalazła się w kuchni pełnej skrzatów, które natychmiast do niej doskoczyły.
– Coś poddać? – zapytał jeden.
– Coś przygotować? Może kanapki albo omlet z jajka? – zaproponował drugi.
– Rybkę dla kota?
Antares musiała się rozejrzeć. Kuchnia była ogromna, a skrzatów było tak dużo, że patrzenie w ich duże, wyłupiaste oczy było lekko męczące. Za nimi stały cztery długie stoły przypominające te w Wielkiej Sali. Zapewne skrzaty ustawiały jedzenie tutaj, a to magicznie pojawiła się na stołach poszczególnych domów.
Powoli zaczynała rozumieć, dokąd prowadziła ją wizja.
– Potrzebuję ciepłej wody oraz coś ciepłego do jedzenia. Nie wiem, może udka kurczaka albo skrzydełka? Chciałabym, żeby mi to zapakowano.
Skrzaty rzuciły się do pracy i po chwili trzymała już szmacianą torbę powoli nagrzewającą się ciepłym jedzeniem. Zapach kurczaka był słodki, aż ślinka jej pociekła. Krzywołap też oblizał swój pyszczek.
Antares pobiegła do swojego dormitorium i ku zaskoczeniu Dafne, nałożyła na siebie zimowy płaszcz, czapkę, szalik i rękawiczki, a potem wybiegła na oblane mrokiem korytarze. Chwyciła torbę, której pilnował Krzywołap i ruszyła za nim przez zaspy i śnieg. Po cichu minęła chatkę Hagrida, a potem rzuciła się biegiem wzdłuż lasu. Ruda kita Krzywołapa była jej wyznacznikiem drogi. Freddie, który spoczywał w jej kieszeni, wychylił się, trzęsąc się z zimna i Antares kazała mu się schować. Niuchacz wydał się obrażony.
W końcu znalazła się na skraju jeziora pod wysokim dębem. Było zimno. Para unosiła się z jej ust, ale to nie przeszkodziło jej, by dostrzec postawnego psa, czarnego jak smoła. Z początku wyszedł ku niej niepewnie, ale szybko się przełamał. Wesoło machał ogonem, obwąchując torbę.
– Ach, no tak, przyniosłam ci coś – powiedziała Antares.
Wyciągnęła wodę oraz kurczaka i pies zapiszczał z radości. Bez słowa zabrał się za jedzenie. Krzywołap ukradł mu jedno ze skrzydełek i położył się obok, by zjeść, póki było ciepło.
Antares wyczarowała sobie poduszkę i usiadła w śniegu, pozwalając psu się najeść. Trudno jej było myśleć o tym zwierzęciu jak o jej ojcu. W myślach nazywała go po prostu psem.
Freddie, zwabiony zapachami, wyślizgnął się z jej kieszeni i niepewnie, z bardzo dużą ostrożnością, ukradł kawałek udka prosto spod pyska psa. Warknął na niego i Freddie się cofnął.
– Daj spokój – powiedziała. – Freddie to moje zwierzątko, a raczej projekt z opieki nad magicznymi stworzeniami w tym roku. Jest miły i potulny. Cały czas przynosi mi jakieś prezenty. Nawet nie chcę myśleć, skąd je bierze – mruknęła. – Nazywa się Freddie, po Freddiem Merkurym.
Pies szczeknął z aprobatą i powąchał niuchacza. Freddie nie wyglądał na zadowolonego.
Krzywołap oblizał pyszczek. Najadł się, a od śniegu zrobiło mu się zimno, więc wskoczył Antares na kolana i ukrył się w jej szalu, by się ogrzać. W końcu i Freddie zakończył posiłek, i wrócił do kieszeni, a zaraz po nim pies oblizał pysk i z wdzięcznością oparł główkę na kolanach Antares. Jego ogon pracował jak zmiotka, gdy głaskała go między uszami.
Antares chciała mu powiedzieć naprawdę dużo. Począwszy od tego, że Harry znał kłamstwo wciskane wszystkim, skończywszy na swoich dziwnych wizjach, ale uznała, że to niepotrzebne. Były święta. Miała się nie martwić niepotrzebnymi rzeczami. To były pierwsze święta, które mogła spędzić z ojcem, a przynajmniej z jakaś jego formą. Nie było potrzeby, by psuć tej chwili. Tej mroźniej, zimowej nocy nie liczyło się nic poza nią i tym psem.
Gdy udało jej się wrócić do dormitorium, była cała zmarznięta. Dafne siedziała w łóżka z książką, ale oderwała wzrok od lektury, by popatrzeć na Black przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu.
– Co czytasz? – zapytała Antares.
– Prezent świąteczny od ciotki – odpowiedziała. – Średnia lektura, ale doceniam chęci.
Antares popatrzyła na prezenty, które stały nieotwarte pod jej łóżkiem. Humor poprawił się jej na tyle, że zdołała je w końcu otworzyć. Dostała od babci piękny płaszcz, czarny ja sierść jej ojca, co Antares uznała za bardzo udany prezent, bo jej stary był już lekko przyciasny. Draco podarował jej książkę o eliksirach, a Dafne perfumy w różowym flakoniku oraz słodycze. Hermiona, jak zwykle podarowała jej najbardziej trafiony prezent – kwadratową torbę, w której po jednej były drobne przegródki pełne flakoników, w których mogła trzymać ingrediencje, a po drugiej większe przegrody na gotowe już eliksiry. Było tam też miejsce na zestaw najpotrzebniejszych noży oraz deskę do krojenia i palnik.
– Granger ma gest – stwierdziła Dafne, widząc to.
Zdziwiła się, widząc prezent od Rona – słodycze oraz książkę na temat zaklęć obronnych – oraz prezent od Harry'ego, który podarował jej coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak czarne jajko. Tak naprawdę był to owal z dziurą jednej strony. W środku była poduszeczka i dość miejsca, by Freddie mógł tam spać i trzymać trochę złota.
– To wspaniałe – szepnęła Antares. Freddie też tak uważał. Natychmiast rozgościł się w swoim nowym legowisku.
Jak zwykle dostała też biżuterię od Narcyzy i Lucjusza – w tym roku był to wisiorek z rubinową łezką i pasujące kolczyki. Był jeszcze jeden prezent i Antares naprawdę nie wiedziała, od kogo mogła go dostać. Coś lekkiego i płaskiego okazało się płytą winylową. Do prezentu dołączona była krótka notka:
„Śpiewaliśmy ci tę kołysankę, gdy byłaś mała".
Z wrażenia prawie upuściła płytę. Natychmiast podbiegła do gramofonu, który woziła ze sobą co roku, bo Antares nie wyobrażała sobie życia bez muzyki. Załączyła płytę i obie z Dafne usłyszały męski oraz damski głos śpiewające równo:
Idzie niebo ciemną nocą,
ma w fartuszku pełno gwiazd.
Gwiazdki błyszczą i migocą,
aż wyjrzały ptaszki z gniazd.
– Czy to...
– Moi rodzice – potwierdziła Antares z migoczącymi od zachwytu oczami, wpatrując się w kręcącą się płytę.
Jak wyjrzały, zobaczyły,
to nie chciały dłużej spać.
Kaprysiły, grymasiły,
żeby im po jednej dać.
Gwiazdki nie są do zabawy,
tożby nocka była zła.
Jak usłyszy kot kulawy,
śpijcie ptaszki, aaa...
_____
Dziękuję za 1K wyświetleń!
Oficjalnie mogę powiedzieć, że to opowiadanie będzie mieć 64 rozdziały + epilog. Dokładne statystki (odnośnie liczby słów i znaków ze spacjami) pojawią się wkrótce w rozdziale informacyjnym "The Bloodline".
W sobotę oraz niedzielę pojawią się bonusowe rozdziały ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro