Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Mapa Huncwotów

Pogoda się pogarszała. Zbliżał się pierwszy mecz Quidditcha. Antares podsłuchała któregoś wieczoru, jak Ślizgoni wymigali się od meczu, twierdzeniem, że Draco ciągle miał niesprawną rękę, ale wszyscy wiedzieli, że była to tylko wymówka, by nie grać w tak okropną pogodę.

Antares średnio interesowała się quidditchem. Zdążyła jednak zauważyć, że w Gryffindorze zapanowało niemałe poruszenie w związku ze zmianami, a i Puchoni chodzili jacyś poddenerwowani. Największe zdziwienie pojawiło się jednak wtedy, gdy któregoś dnia zamiast profesora Lupina, zajęcia z obrony przed czarną magią prowadził profesor Snape. Na dodatek ominął pół książki oraz tuzin nieprzerobionych tematów i zaczął rozprawiać o wilkołakach.

W dniu meczu Antares całą sobą czuła, że coś się stanie. Pogoda była okropna. Wiał wiatr i lał deszcz. Z lekkim przerażeniem obserwowała zawodników, a przynajmniej to, co dało się zobaczyć. Nie wiedziała, jakim cudem profesor Hooch sędziowała mecz i czy cokolwiek widziała w ulewie.

– Dobrze, że zrezygnowaliśmy – powiedział Draco do Teodora. – To byłaby masakra grać teraz.

– Co tu w ogóle robisz? – zapytała Antares z wyraźnym parsknięciem. – Nie powinieneś się nadwyrężać, Draco. Twoja ręka nie jest jeszcze sprawna.

Dafne zachichotała, a Antares obróciła się w stronę boiska. Nagle, tak jak wtedy na lekcji z Hagridem, oczy zaszły jej mgłą. Znalazła się w chmurach, tuż obok Harry'ego. Obserwowała, jak ściga się z Cedrikiem Diggorym o malutką i szybką piłeczkę – złoty znicz. Widziała, jak dementorzy wysuwają się z chmur. Harry nie wiedział, jak się przed nimi bronić. Szybko stracił przytomność i spadł.

Antares wróciła na trybuny. Krzyknęła, zasłaniając usta dłonią. Zanim Dafne zdążyła zapytać, co się dzieje, cała szkoła krzyknęła. Harry leciał bezwładnie ku ziemi. Wrzaski narastały. Nagle dziwna jasność przebiła się przez chmury, dementorzy zniknęli, a zaklęcie ciśnięte przez Dumbledore'a w Harry'ego zatrzymało go cale ponad ziemią.

Antares zerwała się do biegu. Wraz z innymi uczniami znalazła się na rozmokniętym boisku. Profesor Dumbledore już tam był i transportował Harry'ego do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona była cała blada i zalana łzami. Ron musiał trzymać ją za ramię, by nie upadła.

Pobiegli do szkoły cali przerażeni.

Madame Pomfery zajęła się Harrym odpowiednio. Po chwili zjawili się bliźniacy Weasley i pielęgniarka nie była zadowolona, że zabłocili jej podłogę. Pozwoliła im jednak zostać.

Szeptali do siebie w przerażeniu, gdy Harry zaczął się wybudzać.

– Harry! – powiedział Fred. – Jak się czujesz?

– Co się stało? – zapytał, siadając gwałtownie.

– Spadłeś – powiedział Fred. – Musiało być chyba z pięćdziesiąt stóp...

– Ale co z meczem? Co się stało? Będzie powtórka?

Nikt się nie odezwał i Harry zrozumiał, co się stało.

– Diggory złapał znicza – powiedział George. – Zaraz po tym, jak spadłeś. W ogóle nie wiedział, co się stało. Kiedy się obejrzał i zobaczył ciebie na ziemi, próbował to odwołać. Domagał się powtórzenia meczu. Ale wygrali zgodnie z przepisami... Nawet Wood musiał to przyznać.

Harry był zrozpaczony. To był pierwszy raz, gdy nie złapał znicza. Przeszedł prawdziwy chrzest bojowy, ale jego humor popsuł się jeszcze bardziej, gdy dowiedział, że jego miotła wpadła na Bijącą Wierzbę. Drzewo zrobiło swoje. Nie było czego zbierać. Harry wyglądał, jakby miał wyć z rozpaczy.

W końcu pojawiła się pani Pomfrey, aby im powiedzieć, żeby sobie poszli i dali mu odpocząć.

– Przestań się gryźć, Harry, nadal jesteś najlepszym szukającym, jakiego dotąd mieliśmy – powiedział Fred i razem z Georgem wyszli. Antares też postanowiła się zmyć. Harry, Ron i Hermiona nadal nie byli zbyt chętni do rozmawiania z nią. W końcu będą musieli przełamać ten narastający mur.

Gdy wyszła na korytarz, bliźniacy stali podparci o ścianę i dyskutowali o czymś.

– Antares, mamy sprawę! – powiedział Fred i oboje podbiegli do niej szybko. – Dość nietypową.

– O co chodzi? – zapytała podejrzliwie.

– Bo my piszemy w tym roku SUMy, ty też piszesz jednego, a przynajmniej chodzą takie plotki – ciągnął George niepewnie.

– I chcieliśmy zapytać...

–... czy jest szansa...

– ... żebyś nas trochę poduczyła z eliksirów – dokończyli razem, co Antares uznała za zabawne.

– Proszę, matka nas zabije, jak chociaż jednego SUMa dobrze nie zdamy – powiedział Fred z przejęciem, a George energicznie pokiwał głową na potwierdzenie słów brata.

– We wtorki o osiemnastej przez godzinę – powiedziała, a bliźniacy uśmiechnęli się do siebie i przybili piątki. – Ale będziecie mi coś winni – dodała szybko. – Najlepiej rozpowiadajcie, że to coś strasznego. Jakby się inni dowiedzieli, pewnie też by chcieli, a ja nie mam za bardzo czasu. Sami rozumiecie...

– Jasne – powiedział Fred.

– Nie ma problemu – dodał George.

– A tak z ciekawości – zagaił ten pierwszy – co bylibyśmy ci winni?

Antares wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, może zrzucić Malfoya z Wieży Astronomicznej, jak mnie zdenerwuje – zażartowała, co niezwykle spodobało się bliźniakom. – Wymyślcie coś.

Pożegnała się z nimi i rozeszli się w swoje strony. Bliźniacy Weasley pogwizdywali pod nosami z radości.

* * *

Harry spędził w Skrzydle Szpitalnym cały weekend. Antares odwiedziła go kilka razy, ale ostatecznie nie pogadali o niczym szczególnym. Wesołą wiadomością było też, że profesor Lupin wrócił do pracy. Wszyscy przywitali go z radością, natychmiast skarżąc się na Snape'a.

Antares na bieżąco korespondowała z babcią na temat rodziny Langham. Ester wysłała jej kilka kopii rodzinnych kronik oraz zdjęć dawnych przodków, które Antares oglądała z ciekawością. Niektórych jeszcze nigdy nie widziała na oczy. Zazwyczaj oglądała tylko zdjęcia matki oraz jej nieżyjącego rodzeństwa. Fotografie przedstawiały jej dziadka, Berta Langhama jako przystojnego młodzieńca albo matkę Ester, piękną i równie szykowną, co córka, Betshabe Grenefeld. Na zdjęciach przewijali się też różni inni ludzie, jak przyjaciele czy znajomi albo współpracownicy z ministerstwa.

Po listopadzie nastał grudzień. We wtorki Antares uczyła Freda i George'a eliksirów, jednocześnie sama powtarzała materiał.

W końcu zaczęły się wykluwać jaja, które dostali od Hagrida. Ron był jednym z pierwszych, któremu się udało, a jednocześnie nie był zbytnio zadowolony, gdy przypadł mu się dirikrak – puszty ptak nielot o niebieskich skrzydłach, znany ze szczególnego uciekania przed niebezpieczeństwem. Znikał wśród kłębiących się piór i pojawia się w innym miejscu. Hermiona nazywała go dodo, bo pod taką nazwą znali go mugole.

Dirikraki trafiły się też paru innym uczniom, również nieszczególnie zadowolonym z takiego obrotu spraw.

Hermionie, Pansy Parkinson, Susan Bones z Hufflepuffu oraz Lisie Turpin z Ravenclawu wykuły się jeżanki – ryby pokryte kolcami, żyjące na co dzień w oceanie Atlantyckim. Nie wymagały zbyt dużej opieki. Wystarczyło je trzymać w akwarium i dokarmiać, co Ron uznał za niesprawiedliwe.

Z bladego jaja Malfoya wykuła się urocza Lunaballa – najmniej wymagające zwierzę na świecie. To niezwykle nieśmiałe stworzenie opuszczało swoją norę jedynie podczas pełni księżyca. Miała gładkie, bladoszare ciało, wyłupiaste okrągłe oczy i cztery wrzecionowate oczy. Lunaballa przyniosła Draco sympatię kilku starszych dziewczyn, które uważały zwierzę za uroczę.

– Och, Draco, ale pozwolisz popatrzeć mi na jego taniec podczas pełni księżyca – poprosiła Antares, wręcz podskakując w miejscu. – Mówią, że to fascynujące przeżycie.

Teodor Nott dostał pod opiekę nieśmiałka. Ten mały patyczak tak go polubił, że przebywał z nim niemal bez przerwy, szukając sobie schronienia w jego kieszeniach albo torbie. Blaise Zabini musiał się opiekować szpiczakiem, co przypadło mu do gustu. Wszyscy się uśmiali, gdy Pansy Parkinson wykluł się żarbet. Z dużego i złotego jajka Dafne urodził się żmijoptak, którego na wszelki wypadek trzymała w kufrze.

Harry był jednym z ostatnich, który doczekał się swojego zwierzaka, a trafił mu się demimoz – zwierzę przypominającą bezogoniastą małpę o wielkich, czarnych i smutnych oczach, zazwyczaj skrytych pod szopą włosów. Całe jego ciało pokryte było długimi, jedwabistymi, srebrzystymi włosami. Demimozy miały to do siebie, że robiły się niewidzialne, gdy czuły się zagrożone, a że były bardzo nieśmiałe, zdarzało się to cały czas.

– Och, Harry, to wspaniały zwierzak – powiedziała Antares, gdy tylko się dowiedziała. – Wiesz, że z jego włosów przędzie się peleryny–niewidki?

Harry nie wiedział. Nawet nie ukrył zaskoczenia.

Antares była ostatnią, której wykuło się jajko. Któregoś dnia wpadła w przerwie do dormitorium i ujrzała największy bałagan, jaki w życiu ujrzała. Każda szuflada, każdy mebel i kufer, zostały dokładnie przejrzane. Rzeczy wywalono na podłogę, a na jej łóżku coś siedziało w kupce złotych monet oraz biżuterii. Futro miało czarne i włochate. Przypominał krzyżówkę kreta i dziobaka. Gdy dostrzegł Antares, opuścił trzymaną w łapkach monetę i stanął niepewnie.

– No nie wierzę – szepnęła. – To niuchacz.

Nikt oprócz niej nie miał niuchacza. Antares wiedziała, że te zwierzątka były bardzo urocze i przymilne, ale mogły też sprawiać wiele kłopotów ze względu na słabość do błyskotek.

Ostrożnie zbliżyła się do niuchacza, który przyglądał się jej nieufnie, jakby się obawiał, że Black zabierze mu wszystkie zdobycze. Zamiast tego, Antares wystawiła rękę i pozwoliła mu ją powąchać. Niuchacz niepewnie obwąchał jej palce, a potem umożliwił pogłaskanie się i Antares stwierdziła, że miał zdumiewająco miękkie futro.

W końcu niuchacz pogrzebał w swojej kieszonce na brzuchu, gdzie upychał wszystkie rzeczy i wyciągnął śliczny pierścionek. Trzymając go w obu łapkach, wyciągnął je ku Antares. Nie wiedziała skąd go miał. Prawdopodobnie w ogóle nie chciała tego wiedzieć. Z lekkim uśmiechem na ustach założyła go na palec.

Niuchacz tak bardzo się tym zachwycił, że wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk przypominający pisk i skoczył na Antares, by wspiąć się po szacie i usiąść jej na ramieniu. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

– Potrzebujesz imienia – stwierdziła natychmiast, a on zrobił minę, jakby to prawda. – Hmm... Pomyślmy... Curt?

Niuchacz pokręcił głową.

– Elvis?

Ale i tym razem nie wyglądał na przekonanego.

– To może Mick? Albo Jagger?

Niuchacz nadal nie był usatysfakcjonowany.

– Freddie więc! Po Freddiem Mercurym! Tak, to musi być to!

Była cała podniecona, a i niuchacz w końcu zaakceptował imię. Oboje, weseli jak ptaszki na wiosnę, wyszli z dormitorium. Snape tak bardzo się zdziwił na widok niuchacza na jej ramieniu, że nawet z jego ust nie wypadła żadna kąśliwa uwaga. Jedynie z daleko obserwował stworzenie, nie będąc do końca przekonanym co do tego duetu.

* * *

Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie. Antares postanowiła zostać w tym roku w szkole, tłumacząc, że w domu na pewno nie zajrzy do książek, a nie może sobie odpuszczać ani na chwilę. Właściwie wracali wszyscy mieszkańcy domu węża – wszyscy oprócz jej i Dafne, która nie chciała się ruszać z zamku ze swoim żmijoptakiem. Uznała to za nazbyt niebezpieczne. Draco, Blaise i Teodor postawili im więc swoje zwierzęta pod opieką i szczęśliwi wrócili do domu.

Ale zanim święta, ogłoszono jeszcze wypad do Hogsmeade. Antares nie miała zamiaru się wybrać. Prezenty świąteczne już kupiła, a poza tym profesor Snape zadał jej paskudnie trudne wypracowanie do napisania. Musiała je zdać przed feriami i Antares nie miała zamiaru się obijać.

Szła właśnie do biblioteki, gdy ujrzała uczniów zmierzających do Hogsmeade. Harry smutno pomachał Ronowi oraz Hermionie, a potem oddalił się ze zwieszoną głową. Antares podeszła do niego ukradkiem.

– Nie martw się, twój wuj albo ciotka na pewno podpisze ci pozwolenie w te wakacje i będziesz mógł pójść do wioski – starała się go pocieszyć, ale Harry nie wyglądał na pocieszonego. – Wybrałeś już sobie nową miotłę? – zmieniła temat.

– Nie – mruknął marudnie. Wolno poruszali się wzdłuż korytarzy, gdzie świszczał mróz. – Nie potrafię się zdecydować.

– Masz jeszcze trochę czasu – zauważyła. – Rozważałam kupienie ci miotły pod choinkę, ale stwierdziłam, że to chyba trochę zbyt drogi prezent.

– Masz rację – zgodził się, energicznie kiwając głową. – Zwróciłbym ci ją. Mam pieniądze i mogę sobie kupić nową miotłę. Nie wiem tylko jaką. Nimbus był najlepszy.

– Nie na samych Nimbusach świat się kończy – zauważyła.

Szli chwilę w niezręcznej ciszy. Antares patrzyła na niego z niepewną miną, a Harry odwracał wzrok i drapał się po głowie. Oboje wiedzieli, że w końcu będą musieli porozmawiać i chyba dzisiaj nadeszła ta chwila.

– Posłuchaj, Harry – zaczęła Antares, gdy on nie bardzo kwapił się do rozmowy. – Ja wiem, że to, co robi mój ojciec, może cię przerażać. Naprawdę nie wiem, po co miałby się włamać do Wieży Gryffindoru. Jestem niemal pewna, że on nie chciał cię zabić.

– Wierzysz, że on jest niewinny? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała.

– Dlaczego?

Antares westchnęła ciężko.

– Moja mama opisała wszystko w swoim pamiętniku – wytłumaczyła. – Starała się, by ojca wyciągnąć z Azkabanu, ale nikt nie chciał jej słuchać. Mojego tatę skazano bez procesu, Harry. Nawet nie dano mu okazji, by się wytłumaczyć.

– Chyba nie było co tłumaczyć – mruknął Harry. – Zabił Petera Pettigrew i dwunastu innych mugoli.

– Och, Harry, to nie tak... – Miała mu już powiedzieć, że jej ojciec był uważany za Strażnika Tajemnicy jego rodziców oraz uznany za zdrajcę, ale się powstrzymała. – Po prostu, nie odtrącaj mnie przez to, co on robi. Naprawdę cię lubię, Harry. Uważam cię za przyjaciela i nie życzę ci źle. Jeśli mój ojciec naprawdę chce cię zabić, bez wahania się stanę między wami.

– Przepraszam – powiedział w końcu. – To naprawdę dziwna sytuacja.

– No wiem – mruknęła. – Ale musimy sobie jakoś poradzić. Jak się miewa twój demimoz?

– Głównie śpi albo jest niewidzialny – odpowiedział. – Zrobił sobie gniazdko w mojej szafie i tam przesiaduje, ale robimy postępy. Czasami daje mi się pogłaskać. Najgorszy jest dirikrak Rona. Wszędzie go pełno i zostawia tyle piór, że nie możemy sobie poradzić. Ron nazywa go „głupkiem". Naprawdę, ten ptak jest dziwny – wyjaśnił i Antares się zaśmiała. – A jak twój niuchacz?

Jak na zawołanie Freddie wyskoczył z jej kieszeni i spojrzał na Harry'ego z miną, jakby chciał mu zwędzić wszystkie błyskotki, które miał przy sobie.

– Trzymam go przy sobie, żeby nie rozrabiał za bardzo – powiedziała. – Czasami daję mu złoto, żeby się nie wymykał, ale zdążył zdemolować dwie sypialnie starszych dziewczyn i włamać się do gabinetu Snape'a. Jak się domyślasz, nie był zadowolony.

– Ja dostałbym szlaban życia za takie coś – stwierdził Harry.

– A mnie się upiekło. Gdybym nie była Ślizgonką, Snape nie byłby dla mnie taki miły.

Szli dalej. Teraz towarzyszyły im o wiele lepsze humory niż na początku. Mur, który wzniósł się między nimi po Nocy Duchów, opadł w końcu, sprawiając im niemałą ulgę.

– Rozmawiałam z profesorem Lupinem – wyznał jej Harry. – Po świętach będzie mnie uczył, jak bronić się przed dementorami.

– To wspaniale, Harry! – zawołała.

Za oknami padał śniegi, a w zamku było bardzo cicho i spokojnie. Większość uczniów wybrała się do Hogsmeade na gwiazdkowe zakupy.

– Psst... Harry! – usłyszeli nagle w połowie korytarza na trzecim piętrze. – Antares... Chodźcie tu...

Ujrzeli Freda i George'a, wyłaniających się zza posągu garbatej czarownicy o jednym oku.

– Nie wybieracie się do Hogsmeade? – zapytała Antares.

– Wybieramy – odpowiedział Fred. – W przeciwieństwie do ciebie nie mamy zamiaru spędzać świąt przed książkami.

– A powinniście, macie spore braki w eliksirach – odgryzła mu, na co obojgu bliźniakom poczerwieniały uszy.

Weszli do pustej klasy obok. George zamknął za nimi drzwi, a Fred wyciągnął coś spod peleryny i położył na ławce. Był to wielki, bardzo zniszczony i zupełnie niezapisany arkusz pergaminu. Antares i Harry spojrzeli na siebie z lekką ostrożnością.

– Co to ma być? – zapytał Harry.

– Prezent gwiazdkowy dla ciebie – odpowiedział Fred.

– I nasze podziękowania dla Antares za nauczanie eliksirów – dodał George uprzejmie. – To jest tajemnica naszego powodzenia.

– Trudno nam się z nim rozstać – powiedział Fred – ale wczoraj wieczorem uznaliśmy, że wam bardziej się przyda.

– I tak znany wszystko na pamięć – dodał George.

– Przekazujemy wam to w spadku, nam już nie jest potrzebna.

– A co niby mamy zrobić z kawałkiem pergaminu? – zapytała Antares.

– Kawał starego pergaminu! – oburzył się Fred z taką miną, jakby Antares śmiertelnie go obraziła. – Powiedz im, George.

– No więc, kiedy byliśmy w pierwszej klasie... no wiecie, młodzi, beztroscy i niewinni...

Zarówno Antares i Harry parsknęli. Wątpili, by bliźniacy kiedykolwiek tacy byli.

– ... no, bardziej niewinni niż teraz... mieliśmy małe starcie z Filchem.

– Podłożyliśmy łajnobombę w korytarzu i to go z jakiegoś powodu wnerwiło...

– ...więc zaciągnął nas do swojego pokoju i zaczął grozić jak zwykle...

– ...szlabanem...

– ...wypatroszeniem...

– ...a my przypadkiem zauważyliśmy w jego kartotece szufladę z napisem: skonfiskowane i bardzo niebezpiecznie.

– Chcecie nam dać do zrozumienia, że... – powiedział Harry, będąc coraz bardziej rozbawionym.

– No, a wy co byście zrobili na naszym miejscu? – zapytał Fred. – George odwrócił jego uwagę, a ja wyciągnąłem szufladę i znalazłem... TO.

– Nie jest wcale takie groźne – powiedział George. – Sądzimy, że Filch nie odkrył, jak to działa.

– Ale wy oczywiście wiecie – stwierdziła Antares i bliźniacy uśmiechnęli się dumnie, wypinając piersi.

– Ta jedna drobnostka nauczyła nas więcej niż wszyscy nauczyciele.

– Nabieracie nas – stwierdził Harry.

– Tak myślisz? – zapytał George. Wyjął różdżkę, dotknął lekko pergaminu i powiedział: – Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.

Natychmiast na pergaminie zaczęły pojawiać się czarne linie, łączące się i krzyżujące, a potem, na samym szczycie, wyskoczyły zielone, ozdobne litery układające się w słowa:

Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,

Zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,

Mają zaszczyt przedstawić

MAPĘ HUNCWOTÓW

Była to mapa ukazująca wszystkie szczegóły zamku Hogwart i przylegających do nich terenów. Najbardziej zadziwiające były jednak maleńkie plamki poruszające się po mapie, każda opatrzona wypisanym drobnymi literami imieniem czy nazwiskiem.

Antares i Harry ze zdumieniem pochylili się nad mapę. Kropka w lewym górnym rogu pokazywała profesora Dumbledore'a przechadzającego się po swoim gabinecie; Irytek grasował w Sali Trofeów, a Snape siedział w pokoju nauczycielskim. Wędrując spojrzeniem po korytarzach, zauważyli jeszcze jedną rzecz. Mapa ukazywała przejścia, o których nie mieli dotąd pojęcia. A wiele z nich wiodło chyba do...

– Prosto do Hogsmeade – powiedział Fred. – Jest ich aż siedem. Filch zna tylko cztery – wskazał na nie – ale tylko my wiemy o tych trzech. Zapomnij o tym za lustrem na czwartym piętrze. Ostatniej zimy się zawaliło. A tego też chyba nikt nigdy nie użył, bo przy samym wejściu rośnie Wierzba Bijąca. Ale to tutaj prowadzi prosto do piwnicy Miodowego Królestwa. Używaliśmy go często. Łatwo spostrzec, że wyjście jest tuż za tą klasą, w garbie jednookiej wiedźmy.

– Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz – westchnął George, poklepując czule nagłówek mapy. – Tyle im zawdzięczamy i... Och, tylko nie zapomnijcie zatrzeć po użyciu. Po prostu stuknijcie w nią różdżką i powiedzcie: „Koniec Psot!", a zrobi się biała.

– Zachowujcie się, jak należy – dodał Fred.

– Do zobaczenia w Miodowym Królestwie – rzekł jeszcze George i obaj Weasley'owie wyszli z klasy, chichocząc pod nosami.

– To jak, idziemy? – zapytała Antares.

Harry nie mógł jej nie odmówić. Oboje ogarnęła fala radosnego podniecenia. Hogwart był cudowny, ale z tą mapą wydawał się jeszcze piękniejszy. Po cichu wyszli z klasy i stanęli przed posągiem. Na mapie pojawiło się słowo: Dissendium.

Dissendium! – wyszeptali oboje, szturchając posag różdżkami, a kamienny garb otworzył się.

Ześlizgnęli się w dół po kamiennej zjeżdżalni, aż wylądowali na chłodnej, wilgotnej ziemi. Wokół było ciemno, więc Antares mruknęła: „Lumos!". Byli w bardzo wąskim i niskim korytarzu wydrążonym w ziemi. Nawet Freddie wysunął się z kieszeni, by popatrzeć i Antares musiała chwycić go w karku, by nie uciekł.

Długo trwało, zanim dotarli wijącym się korytarzem do wydeptanych kamiennych schodków. Ostrożnie, na palcach, zaczęli się wspinać, aż w końcu idący na przedzie Harry wyrżnął głową w coś twardego. Wyglądało to na klapę w suficie. Zatrzymali się, nasłuchując, ale z góry nie dochodził żaden dźwięk. Harry powoli uchylił klapę i wyjrzeli przez szparę.

Znajdowali się w piwnicy pełnej drewnianych skrzyń. Wyleźli przez otwór i zamknęli za sobą klapę: pasowała tak idealnie, że po zamknięciu nie dało się jej dostrzec w zakurzonej podłodze.

– Wskakuj! – powiedział Harry, wyciągając pelerynę–niewidkę.

Oboje schowali się pod nią i przez drewniane drzwi weszli do Miodowego Królestwa, a Harry'emu z wrażenia roztwarły się usta.

Miodowe Królestwo zatłoczone było uczniami Hogwartu. Było tam mnóstwo półek z najwspanialszym wyborem słodyczy: kremowe bryły nugatu, toffi o barwie miodu, wielka beczka fasolek wszystkich smaków. Całą jedną ścianę pokrywały półki pełne słodyczy z gatunku „efekty specjalne".

Antares wyślizgnęła się spod peleryny – ona mogła być w Hogsmeade legalnie, nie było więc potrzeby, by się ukrywała. Poprosiła Harry'ego, by złapał ją za rękę i oboje ruszyli przed siebie do regału opatrzonego tabliczką „Niezwykłe smaki", gdzie stali Ron i Hermiona, przypatrując się tacy z lizakami o barwie krwistych befsztyków.

– Och, nie, Harry się obrazi, to chyba przysmak wampirów – mówiła Hermiona.

– A co myślisz o tym? – zapytał Ron, podstawiając jej pod nos słój z karaluchami.

– O nie, stanowczo nie – powiedział Harry.

Ron i Hermiona drgnęli, ale ujrzeli tylko Antares.

– Cholera, Black, nieźle naśladujesz głos Harry'ego – stwierdził Ron.

– Ale to nie ona – odezwał się ponownie Harry.

Hermiona wyglądała na oburzoną, że Harry wybrał się do Hogsmeade. Znaczyła obwiniać Antares o nieroztropność, więc opowiedzieli im o Mapie Huncwotów.

– Też mi bracia – parsknął Ron, gdy wyszli już na zewnątrz.

Hermiona panikowała, że Syriusz Black może go dorwać. Oznajmiała to z takim oburzeniem, że nawet nie zwracała uwagi na Antares. Starała się nawet przekonać ich, by oddali mapę profesor McGonagall, ale Harry i Antares stanowczo odmówili.

Oprowadzali Harry'ego po wszystkich sklepach, a na końcu weszli do Trzech Mioteł, gdzie zamówili po kuflu piwa kremowego – Harry swój trzymał pod niewidkę. W środku było tłoczno i hałaśliwie, bardzo ciepło. Za barem uwijała się skocznie madame Rosmerta.

Po kilku głębszych łykach piwa zrobiło im się ciepło.

Nagle do gospody weszli profesor McGonagall i profesor Flitwick, otrzepując się ze śniegu, a za nimi wkroczył Hagrid pogrążony w rozmowie z samym ministrem magii. Hermiona tak się wystraszyła ich pojawienia, kompletnie zapominając, że Harry siedział skryty pod peleryną i w nagłym odruchu zaklęciem przyciągnęła bliżej nich stojącą nieopodal choinkę.

Profesor McGonagall, profesor Flitwick, Hagrid i Korneliusz Knot zamówili napoje, i zaprosili Madame Rosmerte na krótką rozmowę, a ta natychmiast zaczęła się uskarżać na dementorów.

– Nie zapomnijmy jednak – powiedział Knot – że są tutaj, aby nas wszystkich chronić przed czymś o wiele gorszym... Dobrze wiemy, na co stać tego Blacka...

– Ja tam wciąż nie mogę uwierzyć – powiedziała madame Rosmerta. – Syriusz Black to chyba ostatnia z osób, które bym posadziła o przejście na stronę Ciemności... Przecież pamiętam go, jak był chłopcem, uczył się tu, w Hogwarcie.

– Nie znasz nawet połowy prawdy, Rosmerto – burknął Knot. – Mało kto wie o najgorszym.

Antares poczuła, że zrobiło się jej gorąco.

– O najgorszym? – zapytała madame Rosemrta głosem ożywionym ciekawością. – O czymś gorszym od zamordowania tych wszystkich biedaków?

– Mówisz, że pamiętasz go z Hogwartu, Rosmerto – mruknęła profesor McGonagall. – A pamiętasz, kto był jego najlepszym przyjacielem?

– Oczywiście! – Madame Rosmerta zachichotała. – Zawsze wszędzie chodzili razem. Och, ale mnie rozśmieszali! Nierozłączna para, Syriusz Black i James Potter!

Antares wyczuwała, że Harry gapi się na nią intensywnie pod peleryną.

– No właśnie – powiedziała McGonagall.

– Black i Potter. Przywódcy tej małej bandy. Obaj bardzo bystrzy, wyjątkowo bystrzy... chyba nigdy nie mieliśmy takiej pary nicponiów... Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia – wytłumaczył Flitwick.

– Tak w istocie było i trudno się dziwić – rzekł Knot. – Potter ufał Blackowi jak nikomu. I ufał mu nadal po skończeniu szkoły. Black był wciąż jego najlepszym przyjacielem, kiedy James ożenił się z Lily. Był ojcem chrzestnym Harry'ego. Oczywiście Harry nie ma o tym pojęcia. Łatwo sobie wyobrazić, jakby się poczuł, gdyby się dowiedział.

Hermiona i Ron robili do Antares takie miny, że dziewczyna musiała ukryć twarz w rękach. Dobrze, że nie widziała Harry'ego, bo chyba by się rozpłakała.

– Bo Black w końcu przyłączył się do Sami-Wiecie-Kogo? – szepnęła madame Rosemrta.

– Gorzej, moja kochana – Knot przyciszył głos. – Mało kto wie, iż Potterowie zdawali sobie sprawę z tego, że Sami-Wiecie-Kto na nich dybie. Dumbledore, który nieustraszenie działał przeciw Sami-Wiecie-Komu, miał wielu użytecznych szpiegów. Jeden z nich ostrzegł w porę Jamesa i Lily. Doradził im, żeby się gdzieś ukryli. No ale wiadomo, że przed Sami-Wiecie-Kim niełatwo się ukryć. Dumbledore powiedział im, że największą szansą obrony będzie dla nich zaklęcie Fideliusa.

– Jak ono działa? – zapytała madame Rosmerta.

– To niesłychanie złożone zaklęcie – powiedział piskliwym głosem profesor Flitwick – przy którym dochodzi w sposób magiczny do zdeponowania tajemnicy w duszy żywej osoby. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć... chyba że sam Strażnik zechce ją wyjawić. Jak długo Strażnik Tajemnicy odmawiał jej ujawnienia, Sami-Wiecie-Kto mógł całymi latami przeszukiwać wioskę, w której mieszkali Lily i James, a i tak by ich nie znalazł.

– Wiec Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów? – wyszeptała z przejęciem Madame Rosmerta.

– Oczywiście – powiedziała profesor McGonagall, a Antares poczuła, że zbiera się jej na wymioty. – James Potter powiedział Dumbledore'owi, że Black prędzej umrze, niż powie, gdzie oni są, i że Black zamierza sam się gdzieś ukryć... A jednak Dumbledore wciąż był niepokojony.

– Podejrzewał Blacka? – wysapała madame Rosmerta.

– Był pewny, że ktoś z bliskiego otoczenia Potterów donosi Sami-Wiecie-Komu o ich krokach – powiedziała profesor McGonagall. – Przez jakiś czas podejrzewał nawet, że zdającą jest ktoś z nas.

– A potem, zaledwie tydzień po rzuceniu Zaklęcia Fideliusa, Black ich zdradził – powiedział Knot. – Black zmęczony był swoją rolą podwójnego agenta. Gdy jego pan i mistrz doznał porażki, musiał uciekać. Było już wiadomo, że jest podłym zdrajcą.

– Spotkałem tego śmierdziela – warknął Hagrid. – Chyba byłem ostatnim, co go widział, zanim rozwalił tych biedaków! To ja zabrałem Harry'ego z domu Lily i Jamesa po ich śmierci. Wyniosłem go z ruin... biedactwo, na czole miało tę ranę. Black już tam był. Cholibka, nie wiedziałem, co tam naprawdę robił! Jeszcze do mnie zagajał: „Jestem jego ojcem chrzestnym, zajmę się nim". Trochę się sprzeciwiał, by go oddać, ale w końcu się zgodził. Nawet użyczył mi swojego motoru. Zabrałem Harry'ego do ciotki i wuja.

– Ministerstwo złapało go następnego dnia – powiedział Knot. – Ten mały Peter Pettigrew, jeden z przyjaciół Pottera, rzucił się za Blackiem w pogoń.

– Ten gruby, mały chłopak, który zawsze włóczył się za nimi po Hogwarcie? – zapytała madame Rosmerta.

– Black i Potter byli jego idolami – powiedziała profesor McGonagall. – Często bywałam dla niego trochę za ostra. Możecie sobie wyobrazić, jak... jak tego teraz żałuję...

Głos jej nabrzmiał.

– Uspokój się, Minerwo – Knot próbował dodać jej otuchy. – Pettigrew umarł śmiercią bohaterską. Naoczni świadkowie... mugole, rzecz jasna... opowiedzieli nam, jak Pettigrew osaczył Blacka. No ale Black był szybszy. Rozwalił tego Pettigrew na kawałeczki... Po tym, jak Black zamordował tych wszystkich ludzi. Ja... ja nigdy tego nie zapomnę. Lej pośrodku ulicy. Wszędzie trupy. Mugole wrzeszczą, a Black stoi sobie i zanosi się śmiechem. Możecie sobie wyobrazić? Stoi przed tym, co zostało z Petera i się śmieje...

Głos mu nagle się załamał. Hagrid hałaśliwie wytarł nos.

– No więc tak to było, Rosmerto – ciągnął Knot. – Podczas mojej ostatniej inspekcji w Azkabanie widziałem Blacka. Większość więźniów siedzi tam w ciemnych celach i mruczy coś do siebie... niewiele w nich rozumu... A ten Black... byłem wstrząśnięty jego normalnością. Rozmawiał ze mną całkiem sensownie. Można było pomyśleć, że jest tylko znudzony... Zapytał, czy już przeczytałem gazetę, może bym mu ją zostawił, to sobie rozwiąże krzyżówkę... Tak, byłem naprawdę zdumiony, widząc, że dementorzy nie zdołali z niego nic wyssać.

– A to prawda – madame Rosmerta ściszyła głos – że on ma córkę, tak? Jest teraz w Hogwarcie, czyż nie?

– Tak, na tym samym roku, co Harry – powiedziała profesor McGonagall. – Bardzo mądra z niej dziewczyna, może nawet i za mądra. To bardzo dziwne, ale przyjaźni się z Harrym. Oboje się bardzo lubią. Chyba... Chyba nie znają prawdy – szepnęła przerażona.

– Antares to bardzo miło dziewczyna – powiedział Hagrid, stając w jej obronie. – Ma łeb, to prawda, ale... No nie wyobrażam sobie, by była zła do szpiku kości i...

– Jej ojca też o to nie posądzaliśmy – zauważył Knot. – Jej babka wiele lat się starała, by Antares Black mogła chociaż raz zobaczyć ojca, ale za każdym razem jej odmawialiśmy. Ministerstwo uznało, że to może być dla niej niebezpieczne i traumatyczne przeżycie.

– Może i lepiej – skitowała profesor McGonagall. – Jeszcze Black namieszałby jej w głowie, a tak... Ester nie wychowała jej źle..., ale... No, Korneliuszu, jeśli masz dzisiaj zjeść kolację z dyrektorem, to musimy już wracać do zamku – szybko zmieniła temat.

Mignęły im przed oczami rąbki peleryn. Drzwi znowu się otworzyły i nauczyciele zniknęli. Antares poruszyła ręką w miejscu, gdzie powinien siedzieć Harry, ale jego już tam nie było. Pośpiesznie więc wybiegła, nie zważając na wołania Hermiony. Łzy powoli spływały jej po zaczerwienionych policzkach.

______

Rozdział zawiera fragmenty książki "Harry Potter i Więzień Azkabanu" autorstwa J.K.Rowling.


Bardzo lubię następny rozdział ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro