Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Potter wszechwiedzący.

- Czyli chcesz nam powiedzieć, że Voldemorta nie da się zabić, tak? - powtórzył Draco.

Niedowierzanie i oburzenie mieszało się w nim i nie wiedział już, co konkretnie czuje. Był zły, zrezygnowany i rozgoryczony. Jego ostatnia nadzieja właśnie odeszła i kompletnie nie wiedział już, co ma robić.

- Musi być jakiś sposób - upierała się Charlotte.

Nie mogła pogodzić się z faktem, że są spisani na straty. Nie wierzyła, że ta historia tak się zakończy. Poddanie się w ogóle nie wchodziło w grę.

- Nie teraz - zaprzeczył Dumbledore z powagą. - Nie znalazłem jeszcze wszystkich fragmentów duszy Toma Riddle'a. Można go osłabić, ale nie może on umrzeć.

Malfoy zapadł się w miękkim fotelu dyrektora i na chwilę zamknął oczy. Nie miał pojęcia, co ma ze sobą zrobić, czuł się zupełnie przegrany.

Chrlotte jednak nie chciała odpuszczać. Nie miała pojęcia, czego ma się chwycić, ale była pewna, że nie pozwoli Draconowi się poddać. Nie po to tyle czasu próbowała mu pomóc, żeby teraz patrzeć, jak ten biedny chłopak traci resztki nadziei.

- Co mamy zrobić? - zapytała, z desperacją w oczach przyglądając się mężczyźnie. - Przecież z pewnością coś da się zdziałać.

- Najlepiej zrobicie, jeśli znikniecie na jakiś czas - oznajmił Dumbledore z powagą, ale i opanowaniem.

- Mamy uciekać? - prychnął cicho blondyn, po czym wywrócił oczami. Doskonale wiedział, że Albus na nic im się nie przyda. Nie chciał teraz kłócić się z Lottie, więc powstrzymywał się przed wypomnieniem jej, że trzeba było udać się do Harry'ego Pottera.

- Dlaczego? - dopytała, bo w jej głowie panował taki mętlik, że już nic nie wydawało się oczywiste.

Przysiadła na podłokietniku fotela, który zajmował Draco i chwyciła jego rękę. Zaczęła gładzić wierzch jego dłoni swoimi palcami, żeby nieco go uspokoić. Malfoy spojrzał na dziewczynę, jednak jej wzrok utkwiony był w dyrektorze szkoły.

- Oni niebawem zjawią się tutaj, żeby mnie zabić - stwierdził. - Tomowi bardzo na tym zależy i nie spocznie, jeśli tego nie osiągnie. Lepiej, żeby was tu nie znaleźli, kiedy przyjdą.

- Tak po prostu się poddajesz? - oburzyła się nastolatka. Nie tego człowieka uważała za najpotężniejszego czarodzieja, nie on był jej wzorem do naśladowania. Albus Dumbledore, którego znała, zawsze znajdował rozwiązanie. Teraz zwyczajnie ją zawiódł. Zaczęła rozumieć Dracona, on widział w dyrektorze to, czego ona nie dostrzegała. Brak woli walki.

- Panno West, są rzeczy, których nie jesteście w stanie zrozumieć - odezwał się znowu mężczyzna, a na jego twarzy gościł słaby uśmiech. - Jesteście jeszcze za młodzi i za mało zła widzieliście, żeby pojąć, co się dzieje. Tu nie chodzi tylko o zapanowanie nad światem magii albo pozbycie się czarodziejów nieczystej krwi, Voldemort chce czegoś więcej, ale żeby tego nie dostał, potrzebne są ofiary.

- Nie boisz się? - wtrącił Draco, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w podłogę. - No wiesz, śmierci.

- Przeżyłem tyle lat i widziałem tak wiele umierających osób, że ona już nie jest mi straszna, panie Malfoy - zapewnił. - Czasami dla wielkich spraw potrzeba wielkich czynów, a dla ważnych osób warto jest się poświęcić.

Milczeli przez chwilę. Nikt nie wiedział, co ma powiedzieć, a dwójka młodych czarodziejów nie za bardzo wiedziała też, co ma robić.

Ocknęli się dopiero, kiedy podłoga pod ich stopami się zatrzęsła. Charlotte zerwała się z miejsca i podbiegła do okna, jakby chciała zobaczyć przez nie, co się dzieje. Na dworze jednak wszystko wyglądało nad wyraz zwyczajnie. Słońce powoli wschodziło, oblewając swoimi złocistymi promieniami pagórki pod Hogwartem, przetykało się przez liście drzew i odbijało od tafli jeziora. Poranek jak każdy inny wczesną wiosną. A jednak w powietrzu unosił się zapach czegoś nieczystego.

- Ukryjcie się w dormitorium, tam najtrudniej będzie im się dostać - polecił Albus, a jego ton nagle przybrał dźwięk ponaglającego.

Draco zerwał się z miejsca i pociągnął Charlotte za rękę w kierunku wyjścia. Wiedział, że nie mają dużo czasu.

Zbiegli na korytarz i już mieli udać się w stronę schodów do dormitoriów, ale na końcu korytarz usłyszeli kroki więcej niż jednej osoby. Chłopak skręcił gwałtownie w przeciwnym kierunku. Miał wrażenie, że ich tupt odbijają się echem od ścian zamku. Nie miał pojęcia, w którą stronę biec. Ciężko mu się oddychało, a serce biło mu tak głośno, że Lottie z pewnością mogła je usłyszeć.

Chociaż ona wcale nie czuła się lepiej. Dłonie miała mokre od potu, a pod powiekami zebrały jej się łzy paniki. Czuła się zupełnie bezradnie w obliczu nadchodzących zdarzeń.

Mocno trzymała rękę Dracona, bo tylko tyle mogła zrobić. Ufnie podążała za jego krokami, chociaż wiedziała, że on również nie ma pojęcia, co robić.

Zanim się spostrzegła, znaleźli się w łazience dla chłopców na szóstym piętrze.

Ostrożnie zamknęli za sobą drzwi i powoli przeszli do jednej ze zniszczonych kabin. Draco wiedział, że Voldemort będzie kazał przeszukać całą szkołę, żeby ich znaleźć, ale coś kazało mu przybiec tutaj. Może to obawa, że dziś zginą i sentyment, ponieważ w tym pomieszczeniu wszystko się zaczęło? Nie widział innego wyjścia.

Posadził dziewczynę na spłuczce, a sam stanął obok niej i niespiesznie pogładził jej czerwony, lepki od potu policzek. Oboje oddychali płytko i szybko, zmęczeni i przerażeni. Oparł czoło o jej czoło i zamknął oczy.

Pierwszy raz w życiu kochał i w tej chwili był w stanie oddać życie za tę miłość.

Ostrożnie pocałował spękane usta Charlotte, chcąc raz jeszcze poczuć ich strukturę na swoich wargach. Obawiał się, że ten krótki całus będzie musiał wystarczyć mu już na wieczność.

Oboje usłyszeli skrzypnięcie drzwi, więc zastygli w bezruchu. Nie mieli pojęcia, kto wszedł do środka i czy mogą ufać temu komuś. Czekali, bo już nic innego nie mogli zrobić.

- Draco, Charlotte? - usłyszeli znajomy szept, przez który poczuli chwilową ulgę.

Nastolatek niepewnie uchyli drzwi, a kiedy jego oczom ukazała się Hermiona Granger, z całą swoją pewnością stwierdził, że nigdy tak nie cieszył się z jej widoku.

- Hermiona? Co ty tu robisz? - szepnęła Lottie, wychylając się zza ramienia Draco.

- Snape kazał mi was znaleźć - wyznała. - Powiedział, że grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo i mam dobrze was ukryć. Harry i Ron czekają przed wejściem. Wyjaśnicie nam, o co chodzi?

- Snape? - powtórzyła Charlotte, jakby tylko ta informacja do niej dotarła.

- Gra na dwa fronty - rzucił z przekonaniem Malfoy. - Voldemort i jego ludzie są w szkole. Chcą nas zabić.

- Co? Dlaczego? - dopytywała Gryfonka. W tym czasie ciągle poruszała się w stronę drzwi. Nie mieli ani sekundy do stracenia. - Mniejsza z tym. Musimy dostać się Wrzeszczącej Chaty, tam nie będą was szukać. Harry wie, jak tam trafić.

- Potter wszechwiedzący - prychnął pod nosem Dracon, co było silniejsze od niego. W gruncie rzeczy doceniał, że ta święta trójka chce pomóc jemu i dziewczynie, którą kochał.

- Zamknij się, Malfoy - sapnęła z irytacją Granger. - Nie lubimy się, to oczywiste i mi też wcale nie uśmiecha się narażać swojego życia dla ciebie, ale skoro Tom Riddle jest w Hogwarcie i planuje cię zabić, a przy okazji pewnie dorwać mojego przyjaciela, to może chociaż raz spróbujemy połączyć siły, co?

- Jasne - burknął, zmęczony pretensjonalnością tej nastolatki.

Jej przemądrzały sposób bycia zawsze działał mu na nerwy.

Ostatecznie jednak powstrzymywał się od wszelkich komentarzy i potulnie szedł za Harrym Potterem, trzymając za rękę Charlotte, która była tak samo zirytowana jak on. W tej sytuacji przynajmniej strach odszedł na drugi plan.

- Musimy wyjść z zamku?! - krzyknął szeptem Draco, kiedy zatrzymali się przed drzwiami.

- Tak, przejście jest pod Bijącą Wierzbą - wyjaśnił Ron, odwróciwszy się do znajomych, która obecność przeszkadzała mu tak samo, jak im jego.

- Zwariowaliście? Przecież będziemy maksymalnie widoczni! Zabiją nas od razu - syknął blondyn.

- Trudno się nie zgodzić - wymamrotała pod nosem Charlotte, której też mało podobał się ten pomysł.

Paradowanie przez środek łąki na otwartym terenie wydało się co najmniej absurdalne. Jeszcze może gdyby nie świtało... ale teraz, w świetle dnia? Była pewna, że Voldemort pozgniata ich jak małe, bezbronne mrówki.

- Snape powiedział wam, gdzie macie nas zaprowadzić? - zapytała Lottie, odwlekając moment wyjścia ze szkoły.

- Nie - zaprzeczył Harry. - Właściwie, nie chciał wiedzieć, gdzie się schowamy.

- No jasne, skoro nie będzie tego wiedział, nie sprzeda się Voldemortowi. - Draco zgodnie pokiwał głową, rozumiejąc postępowanie nauczyciela. On chyba też nie był Śmierciożercą z wyboru.

- Chodźcie, byle szybko, nie mamy dużo czasu - ponaglił Ronald, po czym popchnął drzwi.

Do środka wpadło chłodne powietrze, otulając ramiona nastolatków.

Po ciele Malfoya przebrnął dreszcz, ale chłopak nie był pewien, czy to wyłącznie przez zimno. Miał bardzo złe przeczucia, a jednak ruszył za znajomymi z roku. Przecież nie miał innego wyboru. Nic nowego. Jak zawsze dopasowywał się do tego, co postanowił ktoś inny. Chyba już do tego przywykł.

Szli pospiesznie przez puste pola. Było tak przerażająco cicho, a te łąki nagle wydały się obce.

Szybko okazało się, że przypuszczenia Dracona były słuszne. Zanim piątka młodych czarodziejów dotarła do Bijącej Wierzby, na ich drodze stanął Tom Riddle razem ze swoją świtą.

Uczniowie zatrzymali się, wiedząc, że teraz już nie mogą się wycofać.

- Czy naprawdę myśleliście, że uda wam się uciec? - zapytał Lord Voldemort z pobłażaniem w swoim paskudnym głosie. - Przede mną nie można się schować. Dzieci...

- Czego od nas chcesz?! - krzyknął odważnie Harry, chociaż on też potwornie się bał.

- Czas nauczyć was, co to znaczy szacunek i lojalność - syknął Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. - Jak śmiałeś atakować własnego ojca, Draconie?

Draco zrobił krok w przód, przełykając gęstą ślinę, która zakleiła mu gardło. Serce waliło mu w piersi i był bliski płaczu, ale pamiętał, że robi to wszystko dla Charlotte.

- Kazałeś mu zabić niewinną dziewczynę. Nie mogłem na to pozwolić.

- To tylko zwykła szlama. - Tom wskazał palcem na trzymającą się z tyłu Lottie. Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem, opuszczając głowę. Na samo wspomnienie tego, jakie paskudne rzeczy działy się z nią, kiedy ją torturował, robiło jej się słabo.

- Nie! - krzyknął młody Malfoy. Zacisnął dłonie w pięści, żeby nie widać było, jak bardzo się trzęsą. - Ona też ma prawo żyć, jak każdy! To, że jej rodzice nie są czarodziejami, niczego nie zmienia!

- Bzdura! - wyrwała się Bellatriks. - Draco, jesteś taki jak my. Nie daj się omamić.

- Nie jestem i nigdy nie byłem taki jak wy. To wy zrobiliście ze mnie swoją marionetkę i nigdy nie zapytaliście mnie o zdanie! Nie jestem potworem, mnie nie cieszy cudza śmierć! - Gardło piekło go od łez, które połykał i nawet nie zorientował się, kiedy zaczęły płynąć mu również po policzkach.

Mimo wszystko, czuł ulgę. Po raz pierwszy głośno powiedział, co tak naprawdę myśli i odważył się wypomnieć tym ludziom, że nigdy nie dali mu wyboru.

- Dość tych bzdur - znudzony Tom uśmiechnął się szyderczo, wyginając swoje wąskie wargi w obrzydliwym uśmiechu kipiącym złem. - Avada Kedavra!

Draco w ostatniej chwili zorientował się, co się właśnie dzieje. Odskoczył w bok, zasłaniając swoim ciałem Charlotte.

Tym razem to on sam zadecydował. Nawet jeśli miał być to ostatni wybór w jego życiu, nawet przez sekundę się nie wahał i nie żałował, nawet gdy jego ramię ugodził zielony promień. Właściwie, śmierć nawet go nie bolała.

- Nie! - krzyknęła Lottie, padając na kolana przy bezwładnym ciele blondyna. - Nie, Draco, nie...

- Dla ważnych osób warto jest się poświęcić - wydukał ostatkiem sił. Raz jeszcze zacisnął palce na jej drobnej dłoni, którą tak mocno zwijała w pięść na klace jego marynarki.

Zamknął oczy, zmęczony.

Pomyślał, że może w końcu odpocznie, że może po tamtej stronie poczuje się odrobinę lepiej.

Charlotte słyszała, że za jej plecami rozgrywają się magiczne pojedynki, ale nie miała siły, by wstać i wziąć w nich udział. Na jej oczach odchodził ktoś, do kogo zdążyła zbyt silnie się przywiązać. Nie obchodziło jej, czy Lord Voldemort wygra. On już zabrał to, co było dla niej najważniejsze.

Ktoś ułożył rękę na dziewczęcym ramieniu i uklęknął obok. Lottie uniosła zapłakane oczy na kobietę, której nie spodziewała się zobaczyć po tej stronie.

- Mój syn musiał bardzo cię kochać, skoro oddał za ciebie życie - szepnęła Narcyza, zeszklonymi oczami wpatrując się w martwe ciało Dracona.

Charlotte załkała głośniej, nie panując nad sobą. To przecież nie tak miało wyglądać. Gdyby wiedziała... Czy Draco przez całe swoje za krótkie życie i do samego jego końca musiał cierpieć? Nie zasłużył na to. Powinien być szczęśliwy, tak jak wtedy, kiedy byli razem w szkole, kiedy siedzieli na jego łóżku i śmiali się, kiedy żartowali i po prostu byli dla siebie.

Była jego najlepszym, najszczęśliwszym wspomnieniem, była powodem, dla którego wyczarował Patronusa. Ile by teraz dała, żeby wiedzieć, o czym wtedy myślał, ale... Ale była też powodem jego śmierci. Czy ta chwila szczęścia była warta takiego poświęcenia? Lottie tego nie rozumiała, ale w gruncie rzeczy dla Draco nie liczyło się nic poza tymi kilkoma chwilami, kiedy zasmakował zwykłego życia, kiedy przeżył coś, za czym rozpaczliwie tęsknił całe życie. Tylko dzięki Charlotte poznał smak beztroski, tylko przy niej zaśmiał się w głos, tylko ją pokochał i tylko dzięki niej doznał bliskości oraz troski. Dla niego to wszystko było warte ofiary, jakiej dokonał.

W ten sposób jej podziękował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro