7: Nie śpij w autobusie!
Nie śpij w autobusie... i najlepiej w ogóle nie zasypiaj, gdy twoi znajomi są w pobliżu! cz.1
Jakimś cudem wstałam o odpowiedniej godzinie i zdążyłam przygotować torbę i jakieś sportowe ubrania. Mama w zasadzie zgodziła się dość szybko, tylko wsadziła mi do rąk paczkę plastrów i bandaż, gdyż wiedziała zapewne, że wrócę pewnie z co najmniej siniakiem, ale brała pod uwagę złamania i możliwość ponownej wizyty w szpitalu. W sumie to bardzo lubiłam taką jedną babcie, która zawsze dawała mi mordoklejki. Z dzieciakami też się dogadywałam, ale już od dłuższego czasu nie byłam w szpitalu, choć wcale mi nie przeszkadzało, że nadal byłam w jednym kawałku.
- Wychoooodzę! - wydarłam się w progu, po czym opuściłam azyl, w którym od tej chwili można było spokojnie zostawiać ostre przedmioty na wierzchu.
Oczywiście, do autobusu wbiegłam prawie ostatnia. Prawie, bo Bokuto był ostatni.
Usadowiłam się wygodnie na miejscu przy oknie, a obok mnie usiadła młodsza z menadżerek, gdyż z tego co zrozumiałam, wstydziła się siadać koło chłopców.
Za nami siedział Bokuto, który zaczął bawić się moimi włosami, a zaraz obok niego Akaashi próbujący jakoś wytrzymać, choć obstawiałam, że potnie się mydłem w płynie, jak tak dalej pójdzie.
Sama nie wiedziałam kiedy, ale przysnęłam. Obudziły mnie jednak podejrzane chichoty Bokuto, więc błyskawicznie otworzyłam oczy.
- Co ty...? CO?! - pisnęłam, widząc w szybie, że mam na twarzy cudaczne wąsy i coś, co miało być chyba tym piorunem z czoła Harrego Pottera. - Bokuto!
- Cicho tam! - krzyknął trener. - Jesteśmy na miejscu!
Niestety nie miałam czasu, by to coś z twarzy zmyć, więc po prostu podeszłam od tyłu do Bokuto i powycierałam się w jego koszulkę.
- Uznaj, że to za wymazianie mi twarzy - mruknęłam, mijając go z delikatnym uśmieszkiem.
- Mazugha-chuaghan! - wrzeszczał chłopak, biegnąc w moją stronę z kawałkiem jakiegoś batona w ustach.
- Najpierw połknij - poleciłam mu, rozbawiona jego próbami wypowiedzenia czegokolwiek.
- Mazu-chan, chodź! - zawołał. - Miałaś poznać mojego bro!
I tyle. Żadnych wyjaśnień czy coś. Po prostu zaciągnął mnie na halę, w której było tylko kilka osób.
- BRO! - wrzasnął na wstępie.
- Bro! - odkrzyknął mu chłopak o roztrzepanych, czarnych włosach z miną rasowego pedofila bez licencji na napadanie.
- Poznaj Mazu-chan - oznajmił Bokuto, wskazując na mnie oraz energicznie przy tym gestykulując.
- Mazuka [____], miło mi cię poznać kotopodobny bro Bokuto! - przedstawiłam się z uśmiechem.
- Kuroo Tetsurou, również mi miło - odparł, jakby pomijając nazwanie go kotopodobnym. - Jesteś bro mojego bro?
Zastanowiłam się chwilę, a następnie zerknęłam na Koutarou. Patrzył na mnie wyczekująco, więc postanowiłam nie trzymać ich w napięciu.
- Więc jestem i twoim bro, skoro jestem bro twojego bro. - wszyscy zaczęliśmy się z tego zawiłego "brorowania".
Bokuto pokrótce wyjaśnił jak wyglądała nasza zawiła znajomość, za co dostał ochrzan i kazanie pod tytułem: ,,Kobiet się tak nie traktuje".
W zasadzie to do wieczora pomagałam przygotowywać posiłki, nosiłam wodę oraz od czasu do czasu rozmawiałam z innymi, gdy akurat chłopcy nie grali. Samo patrzenie na mecze było naprawdę wciągające, ale wcześniej Bokuto kazał mi uważać, żebym znów nie dostała piłką w twarz.
Nie mam siły i weny tego pisać... i muszę poprawić poprzednie rozdziały, bo aż mnie bolą w oczy... ale mi się nie chce. Ten rozdzialik jest tak krótki, że aż ledwo dobija 600 słów. Poważnie... chyba to zawieszę na jakiś czas. To z Kuroo też, choć plan na pisanie jest.
Za to zabiorę się za coś, na co mam wenę: Akashi (KnB) i Jyugo (Nanbaka).... jeśli mi się zechce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro