11.nie drażnij pirata
🌊Ghia🌊
— I co? Starczy wam taka kałuża? — spytał Sokka, gdy po dziewięciu godzinach lotu wylądowali tuż obok wodospadu, z którego spływająca woda wpadała prosto do dużego jeziorka i płynęła dalej wąską rzeką. Okolica wodospadu była gęsto zalesiona, głównie wysokimi drzewami iglastymi, co spokojnie mogło im umożliwić ukrycie bizona.
Pozostała czwórka podróżników była wręcz zachwycona tym widokiem: znaleźli idealne miejsce do ćwiczenia.
— Sokka, uwielbiam cię, mistrzuniu! — W dowód wdzięczności, Ghia cmoknęła chłopaka w policzek, na co ten zarumienił się. Zdjęła pantofle oraz spodnie i wbiegła do wody, dając na start głębokiego nura. W przeciwieństwie do Katary, która wolała ćwiczyć na suchym lądzie, ona preferowała naukę, w której to miała bezpośredni kontakt z żywiołem. Piaszczyste dno, w połączeniu z letnią temperaturą wody, dały Ghii doskonałe wręcz warunki do trwających nawet godziny ćwiczeń. Sokka niechętnie chwycił za urwaną gałąź i wskoczył do wody, gdzie Appa delektował się kąpielą i czekał, aż ten wyczyści mu łapy.
— Wiecie co? Ja się chyba rozejrzę po okolicy. Może znajdę trochę orzechów — zawołała do nich przez ramię Fei i zdjąwszy z ramion czerwony koc zabrany z wyspy Bhanti zniknęła za drzewami, gwiżdżąc pod nosem jakąś melodyjkę.
— Dobrze, to od czego zaczynamy? — zapytał Aang, za przykładem Ghii dając nura do wody.
— Może najpierw pokażcie, co umiecie. Wtedy będę wiedzieć, co mogę wam pokazać. — Aang spuścił głowę, gdyż z całej ich trójki, tylko on nie znał absolutnie żadnego ruchu. Odezwała się więc Katara, która podchodząc do brzegu, zaczęła prezentować to, co już umiała.
— Ten ruch jest dość prosty, ale zajął mi parę miesięcy. — To powiedziawszy, Katara przyjęła odpowiednią postawę i zaczęła wykonywać ruchy rękoma. Ruchy te przywodziły na myśl fale, wdzierające się na plażę. — Aang, musisz pchać i ciągnąć wodę. Kluczem jest tu ruch nadgarstków. Nie denerwuj jak nie wyjdzie ci za pierwszym razem.
— Ej, patrzcie! — zawołał Nomad, gdy robiąc dokładnie to samo, co ona, wywołał ruch wody, a nawet stworzył falę, dorównującą mu wzrostem. Katarze nie bardzo się to spodobało. Poszło mu o wiele szybciej, niż mogła się spodziewać.
— Jak to możliwe? Mnie zajęło to kilka miesięcy! — zbulwersowała się Katara.
— Mi całą zimę.— Ghia również podzieliła się swoim wynikiem. Choć był odrobinę lepszy, sam fakt, że Aang nie poniósł ani jednej porażki, był dla obu dziewcząt drażniący. Oczywiście mogły to usprawiedliwiać byciem Avatarem. Bądź co bądź, w poprzednich wcieleniach opanował magię wody około dziewięciu tysięcy razy.
— Może dlatego, że wy musiałyście dojść do tego same, a ja mam świetne nauczycielki? — Po raz kolejny Aang udowodnił, że kilkoma słowami można poprawić komuś humor. — Dobra, co dalej?
— Cóż, kolejny ruch jest bardziej skomplikowany. Nazwałam go Strumieniowaniem. — Wyciągając smukłą wstęgę wody z jeziora, Katara zaczęła przewracać ją między swoimi dłońmi. Szło jej naprawdę dobrze, a przede wszystkim płynnie. — Nie pójdzie ci łatwo, więc nie rozczaruj się jeśli...— Przestała mówić, gdy Aang, bez problemów, zrobił to samo, co ona, dodatkowo bawiąc się wodą. Formował ją w kule, kręcił nią w górę i w dół, dobijając Katarę jeszcze bardziej. Dziewczyna przestała tkać wodę i usiadłszy po turecku czekała, aż Aang skończy zabawę. Ghia chrząknęła by mu zwrócić uwagę, Nomad był jednak zbyt pochłonięty zabawą, aby zwrócić na nią uwagę. Postanowiła spróbować raz jeszcze, głównie na widok Katary, której twarz czerwieniła się coraz bardziej. Oj nie potrafiła powstrzymać poirytowania, nie potrafiła...
— Wiesz, Aang. — Ghia trąciła go lekko w ramię. — Cieszę się, że ci to wychodzi, ale nie musisz się aż tak popisywać. — Aang przerwał tkanie i zwrócił uwagę na Katarę. Ghia zaś stała z boku i wykonywała serię płytkich wdechów i wydechów, by chwilę później oberwać od chłopca strumieniem wody i wylądować pod wodą. Wynurzyła się i usiadła na dnie, zanurzona pod powierzchnią po pępek.
Odgarnęła mokre włosy z twarzy i zaczęła wydziabywać z nich pasy brudnobrązowych, śliskich wodorostów. Doskonale wiedziała, że ludzie z nacji powietrza to wolne duchy, odcinające się od wszelkich trosk, preferujące zabawę ponad pracę. Mimo to podejście Aanga do nauki od czasu do czasu dolewało oliwy do tlącego się w niej ognia zazdrości. Tak, zazdrościła mu potencjału. Zazdrościła również przygód, jakie przeżył oraz miejsc, jakie miał okazję zwiedzić. Być może podchodziła do wszystkiego nazbyt poważnie? Jakby nie patrzeć była wychowywana przez Ojawiego — niszczyciela dobrej zabawy — a całą wiedzę, jaką miała o świecie, zaczerpnęła z opowieści, plotek i starych kronik z sanktuarium.
— Przepraszam! Kataro, ucz mnie dalej! Nie przestawaj! — poprosił Aang i zrobił smutne oczka. Ghia westchnęła i wyczołgała się z wody, usiadła na brzegu i zajęła się magicznym wyciąganiem wody ze swojej odzieży. Niektóre glony nie pachniały za ładnie, co jeszcze bardziej podsycało jej frustrację.
— No dobrze...— Zgodziła się Katara, choć z mniejszym entuzjazmem. Stanęła na brzegu jeziora, ugięła nieco kolana i wyciągnęła ręce przed siebie. — A więc wymyśliłam jeszcze jeden ruch. Ale jest bardzo trudny i jeszcze nie opanowałam go w pełni. Chodzi o to, aby stworzyć wielką i potężną falę. — Dziewczynka zaczęła wykonywać znane Ghii ruchy, polegające na pchaniu i ciągnięciu cieczy. Ruchy Katary były dopracowane i płynne, choć co jakiś czas trzęsły się jej dłonie i łokcie.
Demonstracja nie wyszła Katarze za dobrze, bowiem mimo dobrej techniki, ruch był dla niej jeszcze za trudny. Po krótkiej obserwacji Aang zaczął powtarzać jej ruchy. Pilnował, aby kolana były odpowiednio ugięte, łokcie i dłonie nawet mu nie drgnęły. Chłopiec stworzył nagle potężną falę, na której widok Katarze odechciało się dalszych ćwiczeń. Fala była tak wielka, że gdyby zaczęła spadać, zakryłaby całą powierzchnię jeziora. Na swoje nieszczęście gdy to nastąpiło, Sokka, który zajęty był czyszczeniem przestrzeni pomiędzy palcami Appy, znalazł się na linii ognia. Ghia otworzyła szeroko usta i podziwiała dzieło Avatara. Nawet glony zwisające z jej włosów były teraz nieistotne. Nastolatka oprzytomniała dość szybko, wstała i przyjęła odpowiednią pozycję by tkać.
— Aang?! — W przeciwieństwie do Appy, którego przed falą ochroniła Ghia, Sokka oberwał, porwany przez falę w głąb jeziora. Wylądował na jednym z drzew, trzęsąc się niczym galareta. — Nie wiem jak wy, ale ja ma dość magii na ten dzień! Ściągnijcie mnie! — krzyczał i wierzgał nogami.
— Sokka, nie wygłupiaj się! Jesteś prawie przy ziemi, po prostu zeskocz! — zaśmiała się Ghia, gdy stanęła pod drzewem. Chłopak mocniej przytulił się do pnia sosny, na której wylądował i pokręcił przecząco głową.
— Nie! Za nic!
— Jak chcesz — westchnęła Ghia, i przewróciła oczami. Stanęła w lekkim rozkroku i ustawiła ręce tak, aby mogła bez problemów zaczerpnąć wody z jeziora. — Albo sam zejdziesz, albo użyję magii wody i cię ściągnę...
— W porządku, poradzę sobie! — Sokka, choć bardzo niezdarnie, zlazł z drzewa, podczas gdy Aang i Katara zajęci byli dyskusją na temat popisów Avatara.
— Wiesz, Ghia czegoś cię pewnie nauczy. — W ten sposób Katara jasno dała wszystkim do zrozumienia, że popisy Avatara zaczynają działać jej na nerwy. A jeśli nie słowa, świadczyła o tym mała, pulsująca na jej czole żyłka. Ghia, która zajęta była pomaganiu Socce w walce z ugrzęzłymi w jego włosach patykami, podrapała się po głowie. Przydałoby się teraz rzucić jakąś dobrą wymówką.
— Może kiedy indziej. Teraz powinniśmy iść na targ, Aang wyrzucił nasze zapasy do rzeki — mruknęła w końcu i wskazała palcem zapasy, które właśnie odpływały w siną dal. Wszyscy na polanie, poza zwierzętami, spojrzeli karcąco na Aanga. Nomad uśmiechnął się głupkowato i zachichotał nerwowo, podrapał się po łysej głowie.
— Ajj, wybaczcie...To na targ! — zawołał, w pośpiechu wciągnął portki na tyłek i pobiegł do lasu. — Fei! Gdzie jesteś, idziemy na targ!
Jak powiedział, tak też zrobili.
Po około dziesięciu minutach dotarli do umieszczonej przy małej zatoce wioski, w której mieścił się duży targ. Było tu wszystko: warzywa, owoce, napoje, stoiska z przyprawami, woreczki z różnymi smakami herbat, a nawet kuźnia czy stoiska z ciepłym jedzeniem. Jednak wioska wypełniona była w większości przez jakiś uzbrojonych i podejrzanie wyglądających ludzi, którzy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych. I choć grupa potrzebowała jedzenia, nie mieli wiele pieniędzy. Z tego, co dał im król Bumi, zostały jedynie trzy miedziaki. Poza tym, Ghia potrzebowała nowych ubrań, bowiem tunika w kolorach Narodu Ognia, którą dostała od Iroh, za bardzo rzucała się w oczy.
— Dobra, zostały nam trzy miedziaki. Nie możemy wydać ich na głupoty — stwierdził Sokka, analizując na głos sytuację, w jakiej się właśnie znaleźli. Fei przewróciła oczami; z nich wszystkich to ją najbardziej drażniły jego wygłaszane na głos monologi.
— Wiecie...Właściwie to dwa miedziaki. Nie mogłem się temu oprzeć. — Aang wyjął z kieszeni mały, białawy gwizdek, przypominający kształtem Appę. Jednak gdy w niego dmuchnął, ten wcale nie gwizdał, raczej syczał. Grupa postanowiła pozostawić to bez komentarza, rozdzielając się i przeglądając towary, jakie oferowali lokalni handlarze i zamorscy kupcy.
Powietrze wypełnione było masą niesamowitych aromatów, atakujących nosy dzieciaków. Wśród wiklinowych koszy różnej wielkości, kolorowych barwników w postaci proszku, kawiarni, przez których okna uciekały zapachy oraz rzeźbionych z drewna przedmiotów, w tym bambusowych dzwonków, Ghię najbardziej zaintrygowało stoisko z kwieciem, którego gama kolorystyczna robiła wielkie wrażenie. Na hakach wisiały suszone bukiety mięty, szałwii i tymianku, w wazonach za ladą poustawiano białe lilie, lwie paszcze i pandzie lilie, zaś przy stoisku — pod zielonym materiałem — wystawiono gliniane donice, zapełnione krzewami, aromatycznymi ziołami i drzewkami cytrusowymi.
— Podejdź no, chłopcze! Nie chciałbyś sprawić prezentu swojej ślicznej partnerce? — zapytał kwiaciarz, kiedy Sokka przechodził wraz z Ghią obok stoiska. Para spojrzała na siebie i machinalnie pokręciła przecząco głowami.
— My nie jesteśmy parą — wyjaśnił Sokka, Ghia wbiła zaś spojrzenie w swoje pantofle, ignorując spływające na jej twarz włosy, wysuszone dzięki magii wody. Kwiaciarz zlustrował parkę spojrzeniem, zacmokał i pogładził podwójny podbródek, uniósł brwi.
— Nigdy nie mów nigdy, kochaneczku. — To powiedziawszy, mężczyzna przeciągnął rękę po ladzie, odnalazł zieloną wstążkę dekoracyjną i zwrócił się raz jeszcze do Sokki: — Na koszt firmy, chłopcze. Uznaj to za pierwszy krok. — Sokka, zdezorientowany i nieco zakłopotany, pokiwał głową. — Doskonale! Który kwiat wybierasz? — Brunet z kucykiem zrobił krok w stronę straganu i uważnie przyjrzał się kwiatom. Ukradkiem zerkał na Ghię, jak gdyby chciał wybrać kwiat, który najlepiej do niej pasuje. W końcu podjął decyzję. Kwiaciarz uniósł brwi, zachichotał cicho. — Biały lotos? Ciekawy wybór...— Mężczyzna zerwał kwiat i wypłukał łodygę w chłodnej wodzie, a kiedy wszystko było gotowe, przekazał kwiat Socce. — Miłego dnia, moi drodzy!
— Wzajemnie — odpowiedział mu Sokka i odciągnął Ghię za nadgarstek od stoiska. Gdy oddalili się o parę metrów, chłopak zatrzymał ją, wyjął z buta mały nóż, którym skrócił nieco łodygę, po czym wsunął kwiat we włosy przyjaciółki, nic przy tym nie mówiąc. Kiedy przypadkowo przeciągnął palcem po lewym policzku Ghii, dziewczyna wstrzymała oddech. Na krótką chwilę, zmroziło ją. W końcu uśmiechnął się do niej i w ciszy podziwiał efekt końcowy. — W sumie ten kwiatek pasuje ci do oczu.
— Emm...dziękuje?
— Sokka, Ghia, gdzie was wcięło?! — Słysząc krzyki Fei, Sokka przymknął oczy i zacisnął palce na nasadzie nosa. Ghia, zaśmiawszy się głośno, chwyciła chłopaka pod ramię i pociągnęła go za sobą by dołączyli do grupy.
Zbliżając się do wybrzeża, usłyszeli jakiegoś mężczyznę, który zachęcał ludzi do obejrzenia towarów jego ludzi.
— Ziemska nacjo! Ogniowa nacjo! Jeśli handel jest tym co kochacie, zapraszam do nas! Nie stój jak słup! Wejdź i kup! — Gdy zauważył ekipę Aanga, zaczął ich zaczepiać, aby weszli na jego statek i obejrzeli jego towary. Ghia zlustrowała go wzrokiem. Nosił się na zielono, ale daleko mu było do obywateli Królestwa Ziemi. Długie, brązowawe włosy, kościste ręce i duży, złoty kolczyk w uchu zdecydowanie wyróżniały go z tłumu. — Ej, wy! Podróżnicy! Może was zainteresują moje egzotyczne znaleziska?
— Pewnie! — zawołał Aang.
— Aang? — odezwała się Katara. Choć reszta grupy nie była zdecydowana, Avatar i tak wszedł na statek, nie dając im nawet czasu na grupową naradę. Katara westchnęła i powłóczyła za nim nogami, Fei wyprostowała się i pobiegła za magiem wody. Ghia i Sokka, nie widząc innego wyjścia, wdrapali się za grupą po drewnianej kładce i weszli pod pokład kolorowego okrętu.
Na pokładzie zastali wiele przedmiotów — dziwacznych, podejrzanych, pięknych i oryginalnych. Wiele z nich zdobiły drogie kamienie lub piękne jedwabie, ciężkie kufry zapełnione były kosztownościami, zdobionymi dekoracjami i ciężkimi dywanami. Fei zaczęła głośno kichać, podrażniona ciężkim zapachem kadzidła, którego gęste kłęby królowały w pomieszczeniu.
Jednak najciekawszym przedmiotem, jaki znalazła Katara, był zwój o magii wody, z kilkoma bardziej zaawansowanymi ruchami. To była szansa, aby poszli o krok dalej. Mogli nauczyć się całkiem nowych, skomplikowanych ruchów.
— Aang, zobacz! To zwój o magii wody! — Słowa ,,magia wody" wystarczyły, aby Aang wystrzelił jak piorun z miejsca, w którym stał i uwiesił się ramienia Katary. Magowie z wielkim zainteresowaniem podziwiali starannie wykonane rysunki ruchów na zaawansowanym poziomie. — Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego. Te ruchy...coś pieknego — dodała Katara i przeciągnęła opuszki palców po pergaminie.
To nie była jedyna interesująca rzecz, jaką tu znaleźli. Po chwilowym przeglądaniu różnych przedmiotów, Ghia natrafiła na dwa kolejne zwoje: Jeden miał na sobie błękitną pieczęć przedstawiającą półksiężyc i wodę, drugi zaś miał na boku czerwoną pieczęć z symbolem przypominającym wulkan. Rozwijając je oba, dziewczyna zaczęła przyglądać się różnym pozycjom oraz stylom, jakie zostały w nich opisane. Ten niebieski dotyczył pobocznej dziedziny magii wody: uzdrawiania. Wyższe techniki żywiołów były dość skomplikowane. Nawet gdyby Ghia dniami i nocami studiowała rysunki, nie było gwarancji, że będzie w stanie uzdrawiać. Nie każdy mag wody posiada taką zdolność.
— Fei, powinnaś to zobaczyć — rzekła do stojącej za jej plecami dziewczyny, podziwiającej jak na razie starannie wyszywane motyle na jednym z dywanów. Mag ognia stanął obok Ghii. Na widok zwoju Fei otworzyła lekko usta i delikatnie przejęła znalezisko. Pochłaniała wzrokiem każdą kolejną ilustrację, analizowała ruchy i instrukcje pod nimi zapisane. — Co to takiego?
— Ten zwój opisuje techniki ćwiczeń oddechowych oraz tkania lawy przez magów ognia...wygląda trochę jak magia wody.
— Też tak uważam, chociaż dłonie są inaczej ułożone.
— Trochę jak w magii ziemi — wtrąciła Fei. Ghia tylko raz w życiu widziała magów ziemi: gdy wraz z Zuko szukała generała Iroh. Musiała przyznać, że spostrzeżenie Fei było dość trafne.
— Za ile jest ten zwój? — zapytał Aang, machając zwojem o magii wody nad głową Katary. Choć niebieski sznurek z niego zwisający uderzał w policzek Katary, dziewczyna postanowiła tego nie komentować. Kapitan kupców, na którego ramieniu siedziała zielonkawa, dość brzydka papuga, odgarnął siwe włosy do tyłu, czym odsłonił złoty kolczyk tkwiący w uchu. Sokka oparł brodę na ramieniu Ghii i mruknął podejrzliwie.
— A temu co? — zapytała Fei, ale Sokka przycisnął jej palec do ust.
— Towary nieznanego pochodzenia, fikuśne stroje i dziwaczna papuga, kupcy pływający nieoznakowanym okrętem...dziewczyny, chyba trafiliśmy na okręt piratów.
— To dość dziwne — mruknęła Fei, krzyżując ręce na piersi. Sokka zmierzył ją spojrzeniem. — Naród Ognia zazdrośnie pilnuje okupowanych wód, ustawia blokady na morzu Mo Ce co parę mil, a wszystkich napotkanych piratów albo opodatkowują, albo zatapiają na miejscu...— Fei zerknęła na chłopaka z kucykiem, wzruszyła ramionami. Ghia przechyliła lekko głowę w prawo.
Im dłużej podróżowała z Fei i słuchała historii o Narodzie Ognia i ich praktykach, tym coraz dziwniej wspominała swój pobyt na okręcie wygnańców i dezerterów. W wielu aspektach nie przypominali typowych żołnierzy Narodu Ognia. Według Fei, kodeks marynarki ognia jasno określa, co powinni zrobić z jeńcem, dodatkowo powiązanym z Avatarem: winni zabrać ją do najbliżej stacjonującego kapitana i przekazać jako użytecznego jeńca wojennego, którego czekały przesłuchania i miesiące przy wycince drzew, produkcji węgla bądź pracy w kamieniołomie...w zasadzie to powinna być wdzięczna Iroh i Zuko za takie traktowanie. Oszczędzili jej wielu, wielu nieprzyjemności. — No co? W akademii stawiają duży nacisk na dyscyplinę i historię wojska.
— Na ten zwój mam już pewnego kupca. Chyba, że macie przy sobie dwieście sztuk złota. — powiedział, wypuszczając z ust kłąb dymu. Wyjął z ust cygaro i odłożył je na bok.
— ILE?! — Sokka z wrażenia zadławił się powietrzem, i gdyby nie Fei, która stojąc obok niego zaczęła tłuc go po plecach, pewnie by się udusił. — Aang, idziemy — dodał i pociągnął Avatara za żółty rękaw.
— Co? Ale dlaczego?
— Po prostu chodź! — burknął Sokka i pociągnął Aanga w stronę wyjścia. Gdy zeszli na ląd, poczuli się trochę bardziej komfortowo...Choć nie na długo, gdyż piraci zeszli ze statku, wyciągając broń w ich stronę.
— Wiejemy! — zawołał Aang. Nikt się z nim nie sprzeczał. Wszyscy pognali jedną z ulic, nie odwracali się ani razu. Gdy piraci podzielili się na dwie grupy, oni zrobili to samo: Katara, Fei i Aang dalej biegli tą ulicą, zaś Momo, Sokka i Ghia skręcili w lewo, ciągnąc za sobą resztę grupy piratów. Lawirowali między przechodniami i straganami, potykali się o kamienie i donice. Przy jednym z zakrętów Ghia nie zdążyła zahamować i wpadła prościutko na wóz z kapustą, z którym to poleciała na piaszczyste podłoże.
— Moja kapustka! — zawołał właściciel straganu. Padł na kolana, wziął do rąk jedno z warzyw i przytulił je, ze łzami w oczach. Mag wody podniósł się prędko z ziemi i podniósł jedno z warzyw by odstawić je z powrotem na przewalony stragan.
— Przepraszam pana, to niechcący!
— Ghia, rusz się! — zawołał Sokka i pociągnął ją za rękę korytarzem. Kiedy to przebiegli obok herbaciarni, Ghia zamachnęła się rękoma; wyciągnęła wodę z filiżanek i czajników klientów. Po chwilowym tkaniu utworzyła wodny mur, który zmieniła w lód, czym odcięła od nich piratów. Zaklęła, gdy kwiat lotosu wyplątał się z jej włosów i spał na ziemię.
— To ich na chwilę zajmie, biegiem! — Sokka machnął na Ghię ręką i pognał z nią w stronę lasu, z którego to przybyli, nie czekając na Aanga, Katarę i Fei. Mag wody miał wrażenie, że nie muszą się o nich martwić, zaś kiedy w niebo wystrzeliły fajerwerki, których wybuchom towarzyszyły krzyki piratów, Ghia miała już pewność, że Fei dobrze wykorzystała swoje magiczne talenty. Po drodze Sokka pochylił się gwałtownie, co zaowocowało twardym dość upadkiem. Mimo zdartego kolana, chłopak podniósł się i biegł dalej, obejmując prowadzenie. Momo, do tej pory siedzący na plecach Ghii, wzniósł się w powietrze i wleciał między drzewa. Po jakimś czasie dostrzegli na niebie latawiec Aanga, który to wraz z Katarą i Fei, piszczącymi i machającymi nogami, szybował po niebie. Sokka, Ghia i Momo jako pierwsi dotarli do jeziora, przy którym czekał głodny już Appa. Wyłożyli się plackiem na trawie, czerwoni z wysiłku i śmiali się głośno, tarzali wśród koniczyny.
— Zgubiliście ich? — zapytał Aang, gdy wraz z dziewczynami wylądował. Fei zatoczyła się na boki i uderzyła w najbliższą jej jodłę, którą objęła. Katara usiadła na trawie i odetchnęła z ulgą.
— Załatwiła ich lodem i herbatą! — pisnął Sokka, odruchowo złapał Ghię za rękę. Mag wody prędko zabrał dłoń, czując się niezręcznie. Nagle Momo, do tej pory szybujący na niebie, wylądował na kolanach Ghii, po czym wyjął spomiędzy ząbków kwiat lotosu podniesiony w trakcie ucieczki, wdrapał się na głowę Ghii i położył zgubę na jej środku, zadowolony. W końcu odleciał i uwalił się na plecach Appy, grzejącego sobie miejsce wśród wysokiej trawy. Ghia, powstrzymując śmiech, zdjęła kwiat z głowy i zaczęła wydziabywać mech z włosów. Skąd się tam wziął? Najprawdopodobniej Momo zapomniał o czyszczeniu stóp.
— Taa...to o co, tak właściwie, poszło? — zapytała Ghia i wsunęła kwiat we włosy.
— Zawsze podziwiałem piratów, ale oni akurat byli okropni! — stwierdził Sokka i ziewnął głośno.
— Racja...I dlatego to od nich wzięłam. — Mówiąc to, Katara wyjęła zza pasa tuniki dwa zwoje: zwój o uzdrawianiu i zwój o magii wody, który chcieli kupić. Sokka rozdziawił szeroko usta, Aang zachichotał. Fei zaś klasnęła parę razy w dłonie.
— Okradłaś piratów? I teraz wszystko jasne! — krzyknął Sokka i podniósł się do pozycji siedzącej tak gwałtownie, że niechcący sprzedał Ghii plaskacza w twarz. — Ajć, nie chciałem. — Ghia, również usiadłszy na trawie, sięgnęła po stojące opodal drewniane wiadro z wodą na kąpiel dla Momo, przygotowaną jeszcze przed wyprawą do wioski i wylała całą jego zawartość na głowę chłopaka. — Czuje się...mokro. — stwierdził.
— Ja ich nie okradłam! Jak powiedział kapitan "Zrobiłam ryzykowny interes". Masz, widziałam, że cię zainteresował. — Katara, z szerokim uśmiechem na twarzy, oddała Ghii drugi zwój. I choć Ghia była gdzieś w głębi duszy wdzięczna brunetce, to wiedziała, że wściekłość brata maga wody była właściwa. Nie można kraść, a zwłaszcza jeśli chodzi o piratów. Mogą się przez to pojawić pewne kłopoty.
— No to jest nas dwie — zaśmiała się Fei i pomachała trzymanym w ręce zwojem magii lawy, który również buchnęła ze statku. Sokka zawył z irytacji.
— Ale przecież...oni mogą się na nas...Ahh, dobra! Jak chcecie! Mnie w to nie wciągające! — Sokka burknął, wstał i poszedł sobie gdzieś na bok, zapewne z zamiarem zdjęcia z siebie mokrych ubrań. Spoglądając na Ghię, Katara miała nadzieję na jakieś wsparcie, ale dziewczyna nie chciała stawać po żadnej ze stron, więc zaczęła się wykręcać.
— Pójdę nakarmić Appę — stwierdziła i wstała z trawy.
Odmaszerowała żwawo w stronę bizona. Położywszy się na wygodnym grzbiecie Appy, Ghia rozwinęła swój nowy zwój, z zaciekawieniem przyglądając się pięknym ilustracjom. Uzdrawianie zawierało w sobie wiele klasycznych ruchów z magii wody, choć bardzo oparty na kontakcie fizycznym z uzdrawianą osobą. Mogła oglądać piękne ilustracje, mogła nawet próbować naśladować ruchy, ale co z tego — I tak nie miała tu warunków do ćwiczenia panowania nad tą techniką, o ile w ogóle posiadała odpowiednie predyspozycje. Co jakiś czas zerkała na Katarę i Aanga, korzystających z dobrodziejstw zwoju o magii wody. Ćwiczenia nie szły im za dobrze, gdyż przy każdym opisanym w zwoju ruchu, Katara zaczynała coraz bardziej marudzić. Gdy Aang samodzielnie wykonał jeden z tych ruchów, dziewczyna nie wytrzymała i zaczęła na niego krzyczeć:
— Czy mógłbyś się wreszcie zamknąć?! — Fei, siedząca z boku i analizująca ilustracje ze zwoju o magii ognia, podskoczyła i z zaciśniętymi zębami zakryła uszy. — Po dziurki w nosie mam już tej twojej nieskończonej mądrości! Może wyrzucimy ten zwój skoro jesteś aż tak utalentowany?
— Twoja siostra chyba ciężko znosi porażkę, co? — zapytała Ghia, kiedy to do zgromadzenia wzajemnej adoracji — a więc niej, Appy i siedzącego na kolanach dziewczyny Momo — dołączył także i Sokka. Uwalił się przy środkowej łapie bizona, wsadził zielony kłos do ust i westchnął, wraz z nią oglądając migoczące na nieboskłonie gwiazdy.
— We wszystkim chce być najlepsza — powiedział, bawiąc się z Momo w ,,złap ogon". — Zgarnęła zwój dla siebie, nie dla ciebie czy Aanga.
— Dobija ją to, że ktoś mniej doświadczony ma większy potencjał. Magia przychodzi z czasem, niektórym udaje się ją opanować szybciej, a innym zajmuje to lata — oznajmiła, machinalnie sięgając pod tunikę, skąd wyjęła nawleczoną na sznurek monetę.
— To pamiątka? — zapytał. Ghia oblizała usta i przymknęła oczy. Wsłuchała się w cykady, rozpoczynające właśnie conocny koncert.
— Można tak powiedzieć — wyszeptała i oparła głowę na ramieniu towarzysza.
Ostatecznie Katara zrozumiała, że przesadziła. Oddała Aangowi zwój i go przeprosiła. A gdy zapadła noc i przyjaciele Aanga szykowali się do snu, Ghia zeszła w dół strumienia i ponownie weszła do wody, rozpoczynając swoje ćwiczenia. Nocą mag wody jest silniejszy, więc jeśli znów chciała tego spróbować, musiała w pełni się skupić. Stworzyła wokół siebie bańkę i zanurkowała najgłębiej, jak tylko mogła. Usiadła na mokrym kamieniu i z uśmiechem patrzyła na pływające wokół jej bańki ryby, co jakiś czas przeskakujące przez powietrzny pęcherzyk. Przez chwilę mogła się poczuć tak, jak na Kyoshi — jakby znów wróciła do domu. Do szczęścia brakowało dziewczynie tylko Unagiego, krążącego po zatoce i wokół wyspy. Podciągnęła nogi pod brzuch, zamroziła pęcherz powietrza i westchnęła ciężko.
Tęskniła za domem.
Za Suki, która ściągała ją z łóżka bladym świtem i zmuszała do biegu przez całą długość wyspy, nawet jeśli była ledwo przytomna. Za bieganiem do portu i słuchaniem opowieści rybaków i nowo przybyłych handlarzy. Za innymi wojowniczkami Kyoshi, które pozwalały jej ćwiczyć ze sobą. Nawet za Ikemem, od czasu do czasu przynoszącym jej świeże liczi i gruszki, pozyskane od jego wujka kupca, byle tylko z nią porozmawiać. Jasne, uwielbiała Aanga, Sokkę i Katarę, co do Fei miała jeszcze pewne wątpliwości, ale nie mogli oni w żaden sposób zastąpić ludzi, wśród których wychowywała się przez całe swoje życie...no, przynajmniej tych życzliwych. Za Ojawim czy starszymi wioski w ogóle nie tęskniła.
Rozluźniła zaciśnięte pięści, czym straciła część kontroli nad stanem skupienia wody. Wstrzymała oddech, gdy na rzece, jakiś metr przed nią, przybiły do brzegu dwie łodzie — drewniany statek piratów oraz metalowa łódź Narodu Ognia. Prędko schowała się w jakiejś szczelinie, czym naruszyła stabilność pęcherza. Serce waliło jej coraz szybciej i szybciej, co zdecydowanie nie współgrało z tkaniem wody — żywiołu spokoju. Bańka zaczęła robić się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu zakrywała jedynie jej głowę. Zadrżała, gdy zimna woda wdarła się jej pod ubrania, do butów, popieściła skórę.
,,No dobra, Ghia. Skup się i zrób to, co widziałaś w tym ich cholernym zwoju. Skup się.", pomyślała. Ale nie mogła.
_____________________
Ciężko jest napisać coś bardzo spójnego jeśli chodzi o Avatara, bo co odcinek oni byli gdzie indziej. Więc no...Wątek został trochę przedłużony, więc reszta będzie w kolejnym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro