04.jaśmin i niewola
🌊Ghia🌊
Przebudzenie z trwającego cztery dni snu było dla Ghii czymś o wiele trudniejszym, niż się innym wydawało.
Przy pierwszym otwarciu oczu zakręciło jej się w głowie tak bardzo, że nim spróbowała ponownie, postanowiła odczekać parę minut, ostatecznie zmieniających się w jedną pełną godzinę. Gdy jednak w końcu usiadła na łóżku, wstrzymała oddech, przecierając kilkukrotnie oczy. ,,Nie, to musi być jakiś sen", pomyślała.
Znajdowała się w metalowym pomieszczeniu, w którym jedynym źródłem światła było pięć czerwonych latarni — w każdej płonął ogień. Wystrój pomieszczenia został wykonany z jasno-czerwonych, ciemnoczerwonych i złotych materiałów, a największą uwagę przyciągał do siebie wiszący naprzeciwko łóżka wielki gobelin, z symbolem Narodu Ognia.
Wzięli ją jako zakładnika — nie było innego sensownego wytłumaczenia. No bo po co zabierać ze sobą jedynego maga wyspy na wielki, metalowy okręt? Podczas, gdy na wyspie otoczonej wodą, była niebezpieczna, to teraz — na samym środku morza — mogła się stać dla nich prawdziwym zagrożeniem. Bo gdyby statek zatonął, to mag wody by przeżył, w przeciwieństwie do żołnierzy Narodu Ognia...przynajmniej w teorii. Wciągnęła powietrze nosem, poczuła nieprzyjemną suchość w gardle — powietrze było suche. Nawet gdyby się dwoiła i troiła, nie wyciągnęłaby z niego ani kropli wody.
Ghia przerwała rozmyślania na temat swojej ucieczki, gdy metalowe drzwi do kajuty otworzyły się, zaś do środka wszedł ubrany w mundur żołnierza ognia starzec, z poskładanymi w kostki czerwonymi materiałami. Niemal natychmiast przeskoczyła na drugą stronę łóżka, podbiegła do przeciwległej ściany i uderzyła w nią plecami. Machinalnie ugięła kolana i spojrzała w lewo — za parawanem, na stoliku z drzewa wiśniowego, ustawiono metalową misę i dzban z wodą. Wykonała dwa płynne ruchy, i już po chwili kontrolowała ciecz, którą zmusiła do opuszczenia naczynia i zaatakowania gościa. Przytwierdziwszy starszego pana do ściany, Ghia przełknęła głośno ślinę, nie opuszczając rąk, gotowych do kolejnych ataków.
— Widzę, że już wstałaś. Jak się spało? — zapytał spokojnym tonem. Sposób, w jaki wypowiedział pytanie, otępił nieco jej czujność.
— Dobrze? Tak mi się wydaję. — Odpowiedź zabrzmiała bardziej jak pytanie. Starzec, którego część siwych włosów opadała na ramiona, część zebrana została w mały koczek na czubku głowy, ozdobiony dodatkiem z czerwonym płomyczkiem, wypuścił z rąk ładnie złożone materiały, które okazały się być ubraniami. — Po co mnie zabraliście? Mam być jeńcem wojennym? Sprzedacie mnie do obozu pracy? Zabijecie na miejscu? — Słowotok pytań płynął i płynął, a człowiek, którego przytwierdziła do ściany, czekał i słuchał. W końcu, gdy trochę się uspokoiła, postanowił się odezwać:
— Nic z tych rzeczy, dziecko. — Pociągnął nosem. — Nie jesteś ani więźniem, ani zakładnikiem, a już na pewno nikt nie chce cię zabić...tak sobie myślę, może mogłabyś mnie odmrozić? Moje biedne, stare kości dają o sobie znać. Obiecuje, że nic ci nie zrobię.
Po namyśle, Ghia skinęła głową i machnęła nadgarstkami, zmieniając stan wody z powrotem w ciekły. Mężczyzna, stanąwszy na swych własnych nogach, chrząknął, pozbierał ubrania z podłogi i skierował się w stronę łóżka. Ghia, ze zmarszczonym nosem, patrzyła, jak na nowo składa ubrania i układa je na czerwonej kołdrze, którą to również wygładził. W ogóle nie wpasowywał się do wpajanego jej przez Ojawiego opisu ognistej nacji, której to przedstawiciele — poza władaniem nad najbardziej niestabilnym ze wszystkich czterech żywiołów — byli bezlitośni, oschli, uważający się za lepszych.
— Spokojnie, nic ci nie grozi — zapewnił, zauważając, w jaki sposób mu się przyglądała. — Nie sądzisz, że gdybym chciał cię skrzywdzić, nie rozmawialibyśmy teraz? Poza tym, gdzie moje maniery! Jestem Iroh — dodał prędko i wyciągnął rękę w jej stronę. Starszy jegomość miał w oczach coś, co spowodowało, że Ghia rozluźniła się i opuściła ręce. Powoli zbliżyła się do łóżka i podała mu swoją dłoń. Skóra mężczyzny była chłodna i mokra.
— Ghia.
— Ładne imię dla ładnej dziewczyny. Powiedz mi, Ghia, masz może ochotę na herbatę i świeże powietrze? Tu jest trochę zbyt duszno — zapytał, na co Ghia uśmiechnęła się machinalnie. Iroh był dla niej miłym zaskoczeniem — z opowieści Ojawiego wiedziała, że ludzie z Narodu Ognia są bezduszni i zimni, nie dzielą się absolutnie niczym i odbierają to, co inni kochają najbardziej. Tymczasem Iroh — którego kałdun, chcąc nie chcąc, przebijał się nieco spod zbroi —sprawiał wrażenie całkowitego przeciwieństwa owego opisu. — Twoje ubrania są trochę poturbowane, więc przyniosłem ci nowe. Mam nadzieję, że będą pasować. Innego rozmiaru handlarz nie posiadał. Będę na górnym pokładzie, gdybyś jednak zdecydowała się na herbatę.
Iroh wyszedł z kajuty, zamykając za sobą drzwi. Choć początkowo przychodziło jej to z pewnym trudem, Ghia — po przejściu za parawan — w ostateczności zdjęła z siebie swoje poszarpane i brudne ubrania, zastępując je również tuniką, tyle, że ciemnoczerwoną, z długim rękawem, przepasaną cienkim pasem w odcieniu jeszcze ciemniejszej czerwieni. Ubrania były gdzieniegdzie za luźne, ale bardzo jej to nie przeszkadzało — lubiła stroje, które nie blokowały jej ani rąk, ani nóg. Następnie nalała trochę wody do metalowej misy. Chcąc mieć to już za sobą, Ghia skorzystała z magii wody, za pomocą której w bardzo szybkim tempie namoczyła i przepłukała włosy, nie wspominając już nawet o ich suszeniu — kilka ruchów rękoma wystarczyło w zupełności, aby wyciągnąć z nich całą wodę, i z powrotem umieścić ją w dzbanie. Splotła włosy w długi warkocz, kończąc go dzięki wstążce, również czerwonej. Ozdobny grzebień z wizerunkiem ważki — jedyną pamiątkę, jaką miała po matce — zostawiła przy misie. Teraz była już w pełni gotowa.
Wychodząc z kajuty poczuła, jak jej mięśnie spinają się coraz bardziej, z minięciem każdego kolejnego strażnika. Ostatecznie znalazła metalowe schody, prowadzące na górny, jak się okazało bardzo przestrzenny pokład, na którym — tak jak powiedział — siedział Iroh. Miał swój mały kącik, w którym umieszczono czerwone poduszki do siedzenia, a także dwa stoliki: jeden do herbacianej zastawy, drugi — co nawet ją ucieszyło — do gry w Pai Sho. To była jedyna, nie mająca związku z magią rozrywka, do jakiej miała na Kyoshi dostęp. Podchodząc do starca, Ghia przywitała się z nim ponownie za pomocą nieśmiałego skinienia głową.
— Usiądź — poprosił i wziął do rąk drewniane pudełko z różnymi woreczkami, w których trzymał składniki różnorodnych rodzajów herbat. — Jaką chciałabyś herbatę?
— Emm...Masz może jaśminową? — zapytała. Starzec nie wyjął żadnego woreczka, sięgnął jedynie do stojącego na stoliku czajniczka wypełnionego gotową już herbatą, której nalał trochę do zdobionego motywem wiśniowego drzewa kubeczka, bez rączek czy uchwytów.
— Masz dobry gust, dziecko — stwierdził i dolał herbaty do swojego kubeczka.
— Co ja właściwie tutaj robię? — Może pytanie zostało zadane bezpośrednio, lecz dziewczyna nie mogła wytrzymać już tej niewiedzy. Chciała się dowiedzieć, czemu pozwolono jej wyjść z celi, czemu traktowano ją jak gościa, a nie więźnia, i co najważniejsze — czemu, w ogóle, jeszcze żyła. Ghia zaczęła odnosić wrażenie, że jej nowy znajomy wszystko jej wytłumaczy. Iroh wziął łyk herbaty, odłożył kubeczek na stół, i zaczął mówić:
— Kiedy cztery dni temu zgasiłaś pożar na swojej wyspie, straciłaś przytomność. Mój bratanek kazał naszym ludziom zabrać cię na statek, abyś odpoczęła, a potem wydał rozkaz wznowienia pościgu.
— Pościgu? — przerwała mu na moment, by zadać pytanie. Iroh skinął głową.
— Książę Zuko goni za Avatarem od dnia, w którym znalazł go na Biegunie Południowym. Myśli jedynie o tym, jak do dopaść, przez swój ognisty temperament jest coraz okrutniejszy dla załogi i prawie nie sypia. Zaczynam się o niego martwić...ale kiedy dowiedziałem się, że kogoś oszczędził, a nawet kazał go wyleczyć, postanowiłem, że bliżej cię poznam. Powiedz mi proszę, co takiego zrobiłaś, że mój bratanek postanowił uratować ci życie?
— Nie zrobiłam nic wielkiego — rzekła Ghia, dmuchając na parujący wywar. Aromat jaśminu działał na nią kojąco, toteż nastolatka rozluźniła odrobinę spięte z nerwów mięśnie. — Nie dałam mu się utopić.
— Utopić?
— Chciałam zrzucić wodę na wioskę, bo wszyscy mieszkańcy byli już bezpieczni w domach, ale wtedy on wyczołgał się z budynku, w którym zamknął go Aang, choć tylko w środku miał szansę przeżyć tsunami — przerwała by wypić trochę wywaru. — Zrobiłam więc wszystko, aby woda go ominęła. To chyba nic wielkiego.
— Uratowałaś jednego z ludzi, którzy najechali twój dom i skrzywdzili twoich ludzi. To, twoim zdaniem, nic wielkiego? — Ghia skinęła głową. Starzec odstawił kubeczek by uważnie przyjrzeć się jej: badał mowę ciała, jej mimikę.
— Wedle filozofii Avatar Yangchen, każde życie jest warte ratowania. Nawet życie kogoś, kto chce zabić ostatnią nadzieję na pokój... — powiedziała. Słowa, wyczytane z jednego ze zwojów praprababki, stały się dla Ghii swoistą mantrą, powtarzaną od czasu do czasu, głównie przy ponownej lekturze tekstów. Ze wszystkich tematów, jakie w nich poruszano, nauki Nomadów Powietrza — choć szczątkowo zachowane — zawsze robiły na niej największe wrażenie. Iroh wyglądał na zadowolonego takim doborem słów. Gdyby na jej miejscu postawić kogoś, kto zaznał okrucieństwa jego pobratymców, Zuko spoczywałby pewnie na dnie zatoki, robiąc za podwodną dekorację. Sposób, w jaki odpowiedziała sprawił, że Ghia wybiła się nieco ponad tłum znanych mu mieszkańców Królestwa Ziemi. Miała w sobie czystą, niemal dziecięcą naiwność. Przywodziła na myśl dziecko, które nie zdążyło jeszcze zaznać okrucieństw i niesprawiedliwości, jakie zsyłał na ludzi los...zupełnie jak matka jego syna, gdy po raz pierwszy ją spotkał.
Uśmiechnął się do niej, przystawiając naczynie do ust.
Przyjemna atmosfera doznała gwałtownego ochłodzenia, gdy spod pokładu wyszedł bratanek Iroh, naburmuszony, jak każdego dnia od powrotu Avatara.
— Stryju, czemu jeszcze nie dotarliśmy?! Płyniemy za wolno! W takim tempie nigdy nie uda mi się go dogonić! — Chłopak zaczął zrzędzić, kompletnie nie zauważając siedzącej razem ze starcem dziewczyny. Dopiero gdy się do nich odwrócił, przestał narzekać, orientując się, że nie są tak do końca sami. Ghia znów poczuła, jak jej mięśnie spinają się gwałtownie, zaś dłonie zaczynają się lekko pocić. Odwróciła wzrok w drugą stronę, czując narastającą w niej złość.
— Spokojnie, mój książę — uspokajał go stryj. — Wiesz, dokąd chłopak zmierza. Zamiast się denerwować, usiądź z nami i napij się herbaty. Jaśmin uspokaja.
— Nie chcę twojej herbaty! Chcę pojmać Avatara! — zawołał i przewrócił czajniczek, z którego wylała się herbata. Gdy wydał rozkaz, spod pokładu wybiegło sześciu żołnierzy, który rozpalili cztery rozstawione po pokładzie paleniska i ustawili się wokół niego, na drugim końcu statku. Gdy przyjęli pozycje obronne, Ghia przypomniała sobie starą rycinę, znalezioną w jednej z książek dotyczących technik ćwiczebnych magów ognia. Zapewne tak właśnie wyglądał trening wygnańca. Zamiast doskonalić technikę za pomocą ćwiczeń i poprawiania samych ruchów, wolał stosować raczej bardziej praktyczny i inwazyjny trening, w którym to miał bezpośredni kontakt z żywiołem. Problem takiej nauki polegał na tym, że bez doskonalenia ruchów, książę jedynie utrwalał popełniane błędy, zresztą tak jak ona, w trakcie wieloletnich, samotnych treningów.
— Przepraszam za niego. — Iroh wyciągnął ręce w stronę czajniczka, ze smutkiem spoglądając w stronę mokrej kałuży po herbacie. Chcąc odwdzięczyć się za dobroć, jaką jej okazał, Ghia zabrała się za tkanie wody. Jednym zwinnym ruchem ręki umieściła ją z powrotem w czajniczku. Podglądanie treningu maga ognia było jedynym zajęciem, jakie jej teraz pozostało. Gdy Zuko oderwał nogę od podłogi, Iroh podniósł się z poduszki, postanawiając dać mu pewnego rodzaju nauczkę. — Jeszcze raz!
— Co robisz? — zapytała, dolewając sobie trochę herbaty.
— Jeśli chce się uczyć, to niech robi to porządnie. — Choć niechętnie, książę powtórzył ćwiczenie, z jeszcze większą agresją. W przeciwieństwie do niego, Ghia — która z nudów przeczytała wszystkie księgi i zwoje, jakie w biblioteczce prapraprababki znalazła — mniej więcej orientowała się w zakresie błędów, jakie mógł popełniać: według zwojów z sanktuarium Kyoshi, ogień to żywy i trudny do kontrolowania żywioł. Zuko do tkania używał zbyt wiele gniewu, co widać było w każdym jego ruchu, dokładnym ale nazbyt agresywnym. Nie korzystał ze źródła pierwotnego, a wiadomo przecież, że to właśnie ono jest najsilniejsze. Słońce wciąż świeciło na niebie, na co on czekał? — Nie! — krzyknął Iroh, kiedy Zuko zmiótł z nóg kolejnego żołnierza. — Siła maga ognia płynie z oddechu, nie z mięśni! Powietrze z ciała zamienia się w energię! Właśnie ta energia wypływa z twoich rąk i staje się ogniem! — mówiąc to, Iroh cisnął ogniem prosto w księcia, i gdyby nie dzieląca ich odległość, chłopak zyskałby nową bliznę do kolekcji. — Tym razem się postaraj!
— Dosyć! — warknął wyprowadzony z równowagi Zuko. — Ostatnie dwa dni wciąż ćwiczymy tę samą sekwencję! Naucz mnie czegoś innego, jestem gotowy.
— Nie jesteś gotowy, tylko niecierpliwy — wyjaśnił mu stryj, chowając ręce za plecy. Ghia zwróciła uwagę na mowę ciała księcia: dyszał ze złości, zaciskał ręce w pięści. Uniosła lekko brwi gdy zauważyła, że jego pięści zaczęły się dymić. — Musisz udoskonalić swoje postawy. A teraz powtórz to!
— Jeśli mam przeżyć, musisz mnie nauczyć wszystkich tajników! — Był uparty, i to bardzo. „Może to był ten jego słynny ognisty temperament, o którym mówił jego stryj", pomyślała, dolewając sobie herbaty do kubeczka. Przystawiła naczynie do ust, jednak nie napiła się — patrzyła to na Iroh, to na Zuko, zaciekawiona tym, jak to się dalej potoczy, przy czym patrząc na tego drugiego nie mogła odgonić od siebie narastającego z każdą chwilą pragnienia by wyrzucić chłopaka za burtę statku — w końcu, bez względu na zapewnienie opieki medycznej, najechał i spalił jej wioskę, dodatkowo uprowadził ją z wyspy. Sympatia względem kogoś takiego byłaby, co najmniej, nie na miejscu.
— Niech ci będzie...Ale najpierw zjem swoją pieczeń z kaczki — powiedział starzec, po czym wyjął spod płaszcza miskę z potrawą i zaczął jeść. Reakcje Ghii i Zuko były identyczne: oboje spuścili wzrok, trochę zniesmaczeni, dodatkowo skrzywieni. Jakiekolwiek słowa były tu absolutnie zbędne. W końcu chłopak zdecydował się zejść pod pokład, trzaskając jakimiś metalowymi drzwiami tak głośno, że w uszach Ghii aż zatrzeszczało. Gdy jej jedynym towarzyszem na powrót stał się Iroh, dziewczyna spojrzała na stół i rozłożoną na nim planszę do Pai Sho. Ukradkiem rozejrzała się po górnym pokładzie — brak straży, brak dodatkowych zabezpieczeń. Spojrzała w górę — na metalowych tarasach również nikogo nie zauważyła. Jak na statek wygnanych person z rodziny królewskiej, nie było to miejsce pilnie strzeżone. Gdyby przepływali obok stałego lądu, Ghia mogłaby skorzystać z magii wody i przedostać się za brzeg. Wprawdzie musiałaby nad tym trochę poćwiczyć — bądź co bądź, do tej pory nie musiała tkać wody pod presją czasu, dodatkowo w ciągłym ruchu — ale istniała iskierka nadziei na ucieczkę. Póki co musiała sprawiać pozory pogodzonej ze swoim losem. Poprawiła się na poduszce, oparła łokcie o stolik i zapytała, z wymuszonym entuzjazmem:
— Grywasz może w Pai Sho, Iroh? — Stryj księcia podniósł wzrok znad miski, po czym odłożył ją na drugi stolik, usiadł na poduszce po drugiej stronie stołu, i odwzajemnił uśmiech.
— Kto zaczyna?
🔥Fei🔥
Dziurą, w której to Zhao zdecydował się umieścić Fei w ramach kary i degradacji, okazała się wielka, metalowa platforma, w której pracowano nad obróbką węgla, dostarczanego do morskich jednostek Narodu Ognia. Normalnie nigdy nie odwiedziłaby takiego miejsca — po tylu latach szkolenia, umieszczenie jej w takim miejscu było dla Fei wyraźną obelgą. Wykonywanie rozkazów szło jej łatwo, póki nie godziły one w przyjęty przez nią system wartości. Rodzina Rinvei, z której pochodziła, miała swego rodzaju obsesję na punkcie uczciwości i honoru. Odkąd w czasach Pogromu Smoków stracili zaufanie korony i Władcy Ognia Sozina, kolejni członkowie rodziny robili wszystko, by odzyskać status lojalnych i wiernych przyjaciół rodziny królewskiej. Niektórzy z nich się po szczeblach kariery wojskowej, inni decydowali się zagłębić w świat polityki. Jeszcze inni, tak jak jej brat, harowali jak woły, aby pewnego dnia dostać się w szeregi znamienitych organizacji, na przykład osobistej gwardii Władcy Ognia.
Od dziesiątego roku życia, Fei poświęcała niemal każdą wolną chwilę na rozrywające jej mięśnie ćwiczenia, naukę wojskowej strategii. Uczyła się, jak skutecznie manipulować ludźmi, jak wykorzystywać gniew do podsycania swojego wewnętrznego płomienia, i wreszcie — jak wykonywać rozkazy, nawet te nieetyczne. Fei wzdrygnęła się — czarny dym, ulatujący z kominów, uderzył w ich okręt i ograniczył widoczność do minimum.
Fei zakryła usta i oczy czerwoną chustą, którą prędko wyciągnęła z rękawa, i zamknęła oczy, szukając w swych myślach czegoś, co odciągnęłoby jej uwagę od cuchnących oparów. Dopiero gdy znaleźli się przy metalowym pomoście, będącym jedyną przystanią, w której mogły cumować statki, Fei schowała chustę z powrotem do rękawa i zeszła po metalowej rampie na pomost, kiedy w końcu nadarzyła się taka okazja.
Platforma zbudowana została na trzech metalowych płaszczyznach. Część przeznaczona dla więźniów była solidnie ufortyfikowana, wzniesiona jako prostokątny blok z malutkimi okienkami, w których umieszczono platynowe kraty. Na szczycie bloku maszerowali strażnicy z długimi pikami, po trzech na grupę. Po drugiej stronie kompleksu wybudowano spacerniak i część oczyszczalni węgla — oba obiekty otaczał wysoki na sześćdziesiąt-pięć stóp mur z podwójnie hartowanej stali, a przynajmniej tak mawiał kapitan, na którego statku tu przybyła.
Centralną część platformy zajmował metalowy budynek z długim, czerwonawym dachem, szczuplejącym w kierunku nieba. W przeciwieństwie do pozostałych sekcji kompleksu, ten budynek zdobiły duże okna oraz masa metalowych rur, którymi to transportowano węgiel i wypuszczano gryzące opary.
— Fei. — Fei poczuła, że jej mięśnie, dokładnie w tej samej chwili, zamarzły. Przełknęła głośno ślinę, wciągnęła powietrze nosem i odwróciła się w stronę budowli, stając twarzą w twarz z noszącym mundur królewskiej gwardii mężczyzną. Miał na głowie hełm, jednak nie musiał go zdejmować by rozpoznała jego tożsamość. Ten głos wrył jej się w pamięć niemal tak mocno, jak głos ojca czy wrzaski Zhao.
— Kenji? — wymawiając imię starszego brata, Fei poczuła na ciele gęsią skórkę. Odzyskała władzę w mięśniach, w jej ciało uderzyła fala gorąca. Kenji Rinvei zdjął hełm z głowy, odsłaniając mokrą od ciągłego noszenia nakrycia czuprynę, wcześniej idealnie ulizaną. Wygładził włosy skrytą pod czerwoną rękawicą dłonią i zmierzył siostrę spojrzeniem tak ostrym, że mógłby nim spokojnie przecinać drewno. — Co tu robisz?
— Komandor Zhao wysłał mi sokoła. Zostałaś zdegradowana. — Fei zacisnęła dłonie w pięści, najmocniej, jak potrafiła. Sam sposób, w jaki na nią patrzył, był dla niej wystarczającą karą. — Za niesubordynację. — dodał, jeszcze oschlej, niż przedtem. Spuściła głowę i przewróciła oczami. Kenji stał tak blisko, że niemal czuła jego oddech na swojej twarzy. W końcu chwycił ją mocno pod ramię i zmusił do marszu w stronę platformy. Fei nie opierała się; wiedziała, że jeśli spróbuję stawiać opór, gorzko tego pożałuję, zarówno fizycznie, jak i psychiczne, czego ukoronowaniem będzie list do Ministra Wojny, w którym Kenji — ze wszystkimi szczegółami — opiszę, jak haniebne jest zachowanie jego najmłodszego dziecka. — Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu walczyliśmy o odbudowę reputacji Rinveiów?
— Nigdy o tym nie zapomniałam.
— Więc odłóż na bok swoją dumę i zacznij słuchać rozkazów. Komandor polecił mi, abym osobiście dopilnował by wymierzono ci odpowiednią karę. — oznajmił, skręcając wraz z nią w lewo, na blok więzienny. Idąc słabo oświetlonymi korytarzami, Kenji nie odezwał się nawet słowem. Wraz z Fei mijał kolejne cele, z których w co drugiej siedział jeden z magów ziemi. Wyznaczenie konkretnego przedziału wiekowego osadzonych tu robotników było niewykonalne — zamknięto tu ludzi starych, w kwiecie wieku, wkraczających w dorosłość, a nawet młodych, ledwo zaliczających się do grupy nastolatków. Po przejściu na trzecie piętro, Kenji zmusił Fei do zatrzymania się przy potężnych, metalowych drzwiach, z małym, prostokątnym okienkiem.
— Moment, czy to jest...— nie kończąc wcześniejszego zdania, Fei spojrzała bratu błagalnie w oczy. — Kenji, nie możesz mi tego zrobić.
— Otrzymałem rozkaz, Fei, a rozkazów nie można ignorować. — to powiedziawszy, Kenji położył dłoń na karku siostry i przyciągnął ją lekko do siebie. Pocałował siostrę w czoło, drugą ręką sięgając w stronę metalowej zasuwy, zabezpieczającej drzwi. — To dla twojego dobra.
— Kenji, nie rób tego. To był jeden, głupi błąd. Proszę, nie zamykaj mnie! — krzyknęła, ale Kenji nie posłuchał.
Otworzywszy drzwi, członek królewskiej gwardii wepchnął Fei do środka, tak agresywnie, że wywróciła się na podłogę. Fei podniosła się z niej najszybciej, jak mogła, ale i tak okazała się za wolna — Kenji zamknął za nią ciężkie drzwi celi-chłodziarki, zabezpieczając je od zewnątrz dwiema solidnymi, stalowymi zasuwami.
— Kenji, wracaj tu! KENJI! — krzyczała, zdzierając sobie gardło i waląc pięściami w drzwi. Usłyszała pisk metalowego, wprawionego w ruch koła, które uruchomiło odpowiedni mechanizm.
Wkrótce do pokoju dostało się zimne powietrze, które w drastycznym tempie ochłodziło jej organizm. Fei, czując, że jej ciało stopniowo opada z sił, usiadła w kącie i wyprostowała nogi, raz po raz waląc głową w metalową ścianę. Zahaczyła palcami o małą kratkę, zza której do środka celi Fei oraz tej za ścianą dostawała się szczątkowa ilość ciepłego powietrza. Dziewczyna przycisnęła dłonie do ust i zaczęła na nie chuchać, próbując choć trochę ogrzać wychłodzone dłonie.
— Jest tam kto? — usłyszała głos zza krat. Pierw mruknęła coś pod nosem, potem nim pociągnęła. Ostatecznie uznała, że nie ma nic do stracenia, toteż nachyliła się nieco w stronę kratki i odpowiedziała:
— Jest.
___________________
Szczerze, to z perspektywy czasu zaczęłam żałować, że nie uwzględniłam tych dodatkowych wątków i wzięłam sobie tylko Ghię. Wtedy Fei trochę mnie przerosła i gdy Ghia została spłycona, ona została wycięta. No ale cóż, pierwszy scenariusz wrócił i nie jest źle.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro