Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03.kyoshi


🌊Ghia🌊

          Spokój, harmonia i wyciszenie.
To właśnie one wypełniały Ghię za każdym razem, gdy skrywała się w niewielkiej zatoce po drugiej stronie wyspy, w celu rozwijania i doskonalenia swoich zdolności. Jako jedyny mag w całej wiosce, Ghia nie mogła liczyć na wsparcie jakiegokolwiek mistrza, więc wszystko, co rozbić potrafiła, było wynikiem samotnych lat ćwiczeń. Musiała się ukrywać, co było w tym wszystkim najgorsze. Prócz Ojawi'ego nikt w wiosce nie wiedział, kim tak naprawdę była Ghia. Dla wieśniaków, nastolatka była wyłącznie ładną i uprzejmą dość osóbką, wywodzącą się z pozbawionego magów rodu samej Avatar. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co by zrobili, gdyby na jaw wyszły jej nietypowe w tych rejonach zdolności.

          Mimo tego, iż była samoukiem, Ghia kryła w sobie wielką moc. Potrafiła sprawić, że spokojna i gładka tafla wody pięła się kilkanaście metrów w górę, zmieniała się w lód. Gdy liczyła sobie już czternaście wiosen, wśród zwojów swej prapraprababki, znalazła informacje o zaawansowanej magii wody, Ghia rozpoczęła naukę pozyskiwania wody z innych źródeł. Sztuki wyższe szły jej gorzej, w konsekwencji czego nauczyła się pozyskiwać wodę wyłącznie z powietrza, choć i na tym traciła zbyt wiele energii, by móc to regularnie praktykować. Mogłaby się założyć, że gdyby ćwiczyła teraz pod okiem jakiegoś mistrza, ten zbeształby ją za utrwalanie błędów, które na pewno popełniała — bez kogoś, kto zna się na rzeczy, ciężko wychwycić jest swoje własne pomyłki i niedociągnięcia. Zazwyczaj do tkania wystarczyła jej odpowiednia motywacja, zawsze ta sama: Wszyscy widzieli w niej jedynie ciało, w które — według legendy tej wioski — wstąpić miała sama Kyoshi, gdyby wyspie groziło wielkie niebezpieczeństwo. Według starszych, urodziła się po to, by wyjść za mąż za wybranego przez nich młodzieńca, urodzić mu dzieci, które przedłużą ród Avatar oraz by wieść długie życie na wyspie, której nigdy nie opuści. Jej największą motywacją było jedno zdanie, które to powtarzała sobie przy każdym wschodzie i zachodzie słońca: To nie jest moje przeznaczenie.

          Nie patrzyła na leżący na skale zwój — każdy uwieczniony na nim ruch znała już na pamięć. Ghia odpłynęła myślami, wsłuchując się w szum wody, uderzające w skały fale. Stojąc prawie po kolana w wodzie, Ghia wykonywała rękoma kolejne ruchy, poruszając nimi z gracją i spokojem. Płynęły niczym fale, drażnione przez nadmorskie wiatry. Miała zamknięte oczy, lecz nawet wtedy widziała więcej, niż mogłoby się wydawać: porastające morskie odmęty glony i wodorosty, pływające w zatoce karpie Koi, a nawet samego Unagiego, zataczającego kolejne koło wokół wyspy. Kochała to i choć nikt na wyspie nie potrafiłby poczuć tego, co ona, to jedynie dzięki tkaniu wody, czuła, że jej życie ma jakiś sens. Było tak, jak w jednym ze zwojów, które to spisał Kuruk — Avatar z Północnego Plemienia Wody, poprzednik Kyoshi: ,,Żywioł jest częścią duszy maga, zaś zakaz używania magii jest dla niego gorszy, niż sama śmierć".
Gdy Ghia zaczęła opuszczać ręce w dół, ściana wody, jaką stworzyła, zaczęła maleć i maleć, aż w końcu całkowicie zniknęła. Rozglądając się po brzegu, nastolatka upewniła się, że nikt jej nie widzi, po czym wyszła z wody, w pośpiechu zakładając na nogi ciemnobrązowe pantofle, tym razem czyste. Zwijając zwój w rulon schowała go do dziupli jednego z drzew i pobiegła w stronę wioski, mając nadzieję, że tym razem po powrocie, Ojawi oszczędzi sobie przesłuchania. Teraz było to wielce prawdopodobne — w końcu, nie codziennie miał okazję gościć w swojej wiosce Avatara.

          Na młodego Aanga natknęła się już na targu: Otoczony grupą dziewczyn, wykonywał pompki, w ogóle nie używając rąk. Splótł je na plecach, odpychając się od ziemi za pomocą magii powietrza. I choć dziewczynkom z wioski bardzo się to podobało, Ghia poczuła lekki zawód. To na niego czekali całe sto lat? To ma być niby nowe wcielenie jej prapraprababci? Roko miał szesnaście lat, gdy obwołano go Avatarem...Aang był za to dwunastoletnim dzieciakiem, popisującym się magią powietrza, zupełnie tak, jakby w ogóle nie panował nad resztą żywiołów, nawet w najmniejszym stopniu.

          Zagapiwszy się na chłopca, Ghia w ogóle nie patrzyła, gdzie właściwie idzie, przez co wpadła na jakąś dziewczynę, wytrącając jej z rąk koszyk z zakupami.

          — Przepraszam, niezdara ze mnie — burknęła Ghia i kucnęła, by pozbierać wysypane z koszyka zakupy.

          — Spokojnie, nic się przecież nie stało. — Ową dziewczyną okazała się być znajoma Avatara — brunetka z Plemienia Wody. Pomagając jej zebrać warzywa z powrotem do koszyka, Ghia nie odzywała się ani słowem, zatrzymując wzrok na zdobiącym jej szyję naszyjniku zaręczynowym, podobnym do jej własnego.

          — W waszym plemieniu wydaje się za mąż tak młode dziewczyny? — zapytała, gdy wreszcie uporały się z zakupami. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

          — Nie, to naszyjnik mojej mamy — wyjaśniła i przeciągnęła opuszki palców po niebieskim kamieniu, wiszącym na aksamitce. Jej oddech przyspieszył. — Tylko tyle mi po niej zostało...Naród Ognia odebrał nam wszystko.

          — Chyba jednak nie wszystko. — Ghia spojrzała na Aanga, wciąż popisującego się przed dziewczynami. Obie nastolatki usunęły się z chodnika na bok, gdy dwóch mężczyzn przechodziło obok nich z wielką skrzynią, pełną kapusty. — Macie Avatara. Chociaż muszę przyznać, że po nowym wcieleniu Kyoshi spodziewałam się czegoś bardziej...dostojnego — dodała Ghia, oddając dziewczynie koszyk.

          — Mówisz o niej tak, jakbyś ją znała — stwierdziła dziewczyna, lustrując Ghię wzrokiem od stóp, do głów. Ghia skinęła głową i sięgnęła rękoma w stronę zawiązanej na jej karku aksamitki, chcąc poprawić kokardkę.

          — Wypada znać własnych przodków — odpowiedziała jej, na co brunetka uniosła lekko brwi. Oparła koszyk o rosnący opodal pieniek, uwalniając się tymczasowo od ciężaru warzyw, owoców i chleba.

          — Czekaj, chcesz powiedzieć, że Avatar Kyoshi jest twoim przodkiem? — zapytała. Ghia przytaknęła. — Jestem Katara. — Dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę Ghii, uśmiechając się w sympatyczny sposób. Ghia podała jej swoją, odwzajemniając uśmiech.

          — Ghia — przedstawiła się. Oczy Katary zatrzymały się na zielonym wisiorku nowo poznanej znajomej.

          — Masz podobny naszyjnik — stwierdziła. — To też pamiątka rodzinna? — W tej właśnie chwili, Ghia spochmurniała. Oddałaby wiele, żeby ów naszyjnik stanowił jedynie część obszernej kolekcji rodzinnych pamiątek; nic z tego. Była zaręczona, i żadna siła nie mogła tego odmienić. W każdym bądź razie żadna znana jej, przyziemna siła.

          — Nie, niestety nie. Ja akurat jestem zaręczona. Z Ikemem, mieszkacie w jego domu.

          — Tym wysokim, z niebieskimi oczami i ładnym uśmiechem? — zapytała. Gdy jej nowa znajoma pokiwała głową, Katara uśmiechnęła się, biorąc koszyk z powrotem na ręce. — Masz gust do chłopaków. Jest całkiem uroczy. — Na jej policzkach zagościł blady rumieniec. Ghia przewróciła oczami. Dziwne...nie sądziła, że zwyczajne, babskie pogaduchy poprawią jej ździebka nastrój. A jednak, plotki mają moc.

          — Może i jest, ale i tak nie chcę tego ślubu.

          — Zmusili cię? — Ghia przytaknęła, spoglądając na Aanga, z krzykiem uciekającego przed orszakiem dziewcząt. — Współczuje — rzekła Katara, również wodząc spojrzeniem za Aangiem. Szybko pokręciła z niedowierzaniem głową, rozczarowana zachowaniem przyjaciela. — Musimy ruszać dalej, a on woli zabawiać grupkę dziewczyn. Prosty mnich, tak? Właśnie widzę. Obiecał, że avatarowanie nie zawróci mu w głowie.

          — Daj mu jeszcze jeden dzień. Zobaczysz, prędzej czy później dziewczyny staną się ciężarem, a on będzie błagać, byście wyjechali. — Katara prychnęła, opierając się plecami o stojące między nimi drzewo.

          — Obyś miała rację...nie, że mi się tu nie podoba. Wasza wyspa jest naprawdę piękna, ale ktoś depcze nam po piętach i lepiej będzie, jeśli stąd prędko znikniemy. Aang musi dotrzeć do Północnego Plemienia Wody i rozpocząć nauki u mistrza. Inaczej nie opanuje pozostałych żywiołów...to dla nas wielka szansa — westchnęła ciężko i wbiła wzrok w jakiś punkt na linii horyzontu. Ghia pstryknęła palcami.

          — Dla was? — dopytała, zaintrygowana jej odpowiedzią. Katara zamrugała kilka razy i odpowiedziała:

          — Tak, ja też jestem magiem wody.

          — Jesteś magiem wody? — Ghia powtórzyła słowa Katary, jakby za pierwszym razem nie doszły go jej głowy. Gdy Katara pokiwała twierdząco głową, Ghia postanowiła, że zrobi coś, czego Ojawi stanowczo jej zabronił — Ujawni się. Zabrała Katarze koszyk z zakupami i pociągnęła ją delikatnie za nadgarstek, w stronę plaży. — Chodź, pokaże ci coś.

          — A zakupy? — zapytała Katara. Ghia rozejrzała się po okolicy, szukając jakiegoś szybkiego rozwiązania. Kiedy z kuźni wymaszerował Ikem, uśmiechnęła się podstępnie i podbiegła do niego, ciągnąc Katarę za sobą.

          — Ikem? — Korzystając z relacji, jaka łączyła ją aktualnie z chłopakiem, Ghia zaczepiła Ikema, który — jak się okazało — pomagał właśnie przewozić metal z portu do kuźni. Na widok narzeczonej, Ikem uśmiechnął się szeroko, zadowolony z tego spotkania. Przez wiele lat czekał na te zaręczyny, a teraz — gdy Ghia oficjalnie została przez niego "zaklepana" — miał za lubą najładniejszą dziewczynę na całej wyspie, a przynajmniej tak uważał.

          — Coś się stało? — zapytał, prostując się i wypinając dumnie pierś, by wyglądać lepiej.

          — Nie, ale mam do ciebie prośbę. Możesz coś dla mnie zrobić? — zapytała Ghia, trzepocząc rzęsami.

          — Oczywiście, co tylko zechcesz. — Na to Ghia liczyła. Nastolatka bez wahania wcisnęła Ikemowi w ręce kosz z zakupami Katary. — Ale o co... — zaczął, chcąc zadać pytanie. Ghia chwyciła go za rękę, na co policzki Ikema zalał rumieniec.

          — Zaniesiesz to do waszego domu? Ojawi kazał mi zająć się sanktuarium, ale Katara jest mi do tego potrzebna. — Ghia wymyślała wszystko na poczekanie. Chłopak, po chwili namysłu, pokiwał twierdząco głową, chcąc na pożegnanie pocałować dziewczynę w policzek. Ghia zabrała ręce i wyminęła go zwinnie, wraz z Katarą biegnąc w stronę jej ukochanej zatoki. ,,Nadszedł czas by trochę potkać", pomyślała, pokonując drewnianą furtkę po raz trzeci tego dnia.

🌊

          — Jak ty to zrobiłaś?! — zawołała Katara, gdy wraz z Ghią siedziała pod wodą, w utworzonej przez piwnooką niewielkiej, pozbawionej żywiołu przestrzeni, w której swobodnie mogły sobie oddychać. Dookoła nich pływały najróżniejsze wodne stworzenia, w tym również same Koi, ścigające się ze sobą w pięknym, podwodnym tańcu. Powietrze, choć zaczerpnięte z powierzchni, zdążyło przesiąknąć morskim zapachem glonów i soli. — Macie tu jakiegoś mistrza?

          — Jestem samoukiem. Od czasów Kyoshi, nie było tu żadnego maga...no, przynajmniej tak mówi Ojawi. Jestem, że tak powiem, wyjątkiem — wyjaśniła Ghia, podciągając kolana pod brzuch. Katara raz po raz obserwowała poczynania nowej znajomej: dziewczyna kręciła jedynie lewą dłonią, trzymając kopułę w zwartej formie.

          — Ja też jestem samoukiem, ale żeby robić coś takiego...Na to potrzebne są całe lata praktyk. Ja mam nawet problemy z utrzymaniem wody.

          — Nauczysz się, Kataro. To przychodzi z czasem, po długich latach ćwiczeń...chociaż dam głowę, że w twoim plemieniu nie zakazywali ci używania magii, nieprawdaż?

          — Nie, wręcz przeciwnie — zaprzeczyła Katara. — Tam, skąd pochodzę, też jestem jedynym magiem. Udało mi się przeżyć dzięki poświeceniu mamy. Wmówiła magowi ognia, że to ona jest ostatnim magiem wody...Uratowała mnie. — Ghia przygryzła policzek. Wysunęła dłoń za wodną kopułę i wzięła do ręki spoczywającą na podwodnym dnie białą muszlę. Wylała z niej wodę i przekazała przedmiot Katarze, uśmiechając się wspierająco.

          — Przykro mi...Ojawi twierdzi, że w mojej rodzinie bycie magiem jest czymś złym, czego w ogóle nie potrafię zrozumieć.

          — A co na to twoi rodzice? — zapytała Katara, przyglądając się niewielkiemu, czerwonemu krabowi, który próbował wspiąć się na jej prawe kolano. Ghia odrzuciła wpadające jej do oczu włosy i zmrużyła powieki — siedzenie pod wodą jest fantastyczne, ale bolące oczy, będące efektem zbyt długiego patrzenia się w wirującą przed nosem wodę, bywały uciążliwe. Kopułę na duch głowami pokryły zmarszczenia.

          — Ja...wybacz, ale nie chce o tym rozmawiać. — Ghia zmieniła stan skupienia otaczającej ich bańki, z ciekłego w stały. Rozmasowała obolały nieco nadgarstek.

          — Nie chciałam cię urazić.

          — Nie uraziłaś.

          — Może polecisz z nami? — Ghia zmarszczyła brwi i machinalnie spojrzała w oczy Katary, niebieskie niczym oceaniczna toń.

          — Co takiego? — zapytała. Katara wzruszyła ramionami i przysunęła się odrobinę bliżej do nowej koleżanki.

          — Sama zobacz: jesteś świetnym magiem wody. Mogłabyś poduczyć Aanga, zanim dotrzemy do Północnego Plemienia...no i mnie też, tak przy okazji. — Propozycja była naprawdę kusząca, ale nie to było najważniejsze — dzięki nim, Ghia mogłaby uciec z wyspy, raz na zawsze. Podróżowanie z Avatarem i ucieczka przed małżeństwem były szansą, której nie miała prawa zmarnować. Owszem, oznaczało to zdradę Ojawiego i tradycji, lecz czy warto marnować życiową szansę dla głupich przesądów i beznadziejnych symboli? Ghia zaśmiała się cicho, czując, że jeszcze moment i przegra walkę z łzami szczęścia, pchającymi się na jej policzki. Tak...zrobi to. Poleci z nimi. Kto wie? Może nawet odnajdzie swoją mamę, gdziekolwiek teraz była? Ghia już miała przystać na tę propozycję, gdy z podwodnej jaskini wypłynął Unagi, syczący ze wściekłości, jak nigdy przedtem. — Płynie do nas?

          — Nie, to nie o nas chodzi — stwierdziła Ghia, wstając ze skalistego dna zatoki. — Ktoś się zbliża do wyspy — dodała, wyciągając rękę w stronę Katary i pomagając jej wstać. Kiedy obie były już na nogach, ruszyły w stronę lądu, wciąż otoczone wodą, która — przy samym brzegu — rozstąpiła się, pozwalając im wyjść. Założywszy pantofle z powrotem na nogi, Ghia zaczęła spoglądać w niebo, którego błękit przysłoniła siwa, przywodząca na myśl popiół z paleniska chmura. Potem doświadczyły kolejnego, obcego Ghii zjawiska: z nieba spadł dziwny, szary śnieg. Ghia wyciągnęła dłoń w górę, chcąc złapać jeden z płatków. Ten osiadł na jej dłoni pod postacią szarej sadzy, zapachem przypominającej gryzące gardło powietrze w kuźni, wypełnione sadzą i popiołem. — Co się dzieję? — zapytała, wycierając sadzę w zielono-niebieską tunikę.

          — Znaleźli nas. — Katara pobladła. Prędko założyła wiązane po kolana śniegowce, wcisnęła wirujące przed jej twarzą kosmyki włosów z powrotem za ucho i za pomocą magii wyciągnęła słoną wodę z niebieskiej tuniki i granatowych spodni.

          — Ale kto? — zapytała Ghia, zdezorientowana. Dołączyła do Katary, wspinającej się teraz na szczyt wzgórka, po kamiennych schodkach.

          — Naród Ognia. — Ghia otworzyła buzię. Tego się z pewnością nie spodziewała. — Muszę znaleźć Aanga, i to szybk... — nie dokończyła.

          — Nie... — jęknęła Ghia. obie zaczęły wpatrywać się w kłębiący się nad wioską dym. Podpalili ją, wstrętne bydlaki. Obie pobiegły w stronę wioski, nie zatrzymując się ani na chwilę. Zrobiły to dopiero przy bramie wejściowej.

          Płonęła.
          Cała wioska płonęła: Chaty mieszkańców, główna posiadłość, kuźnia, nawet stragany i sklepy — wszystko płonęło, waliło się, obracało w nicość. Żadna z nawiedzających wyspę w porach letnich susz nie wyrządziła tyle szkód. W ciągu kilku minut, żołnierze Narodu Ognia rozpętali prawdziwe piekło, któremu trwogi dodawały wrzaski biegających po mieście ludzi, ratujących swoje domy i bliskich przed spłonięciem żywcem. Wojowniczki stawiały opór, choć nawet one miały problemy z pokonaniem dziwnych stworzeń, ujeżdżanych przez żołnierzy Narodu Ognia, w tym kilku magów. I choć Aang również dawał z siebie wszystko, mag, z którym walczył, nie dawał za wygraną.

          Mag był blady, z oczami przypominającymi Ghii te ogniste bursztyny, które Unagi miał w swojej jaskini. Podobnie jak kilku innych ludzi, spinał czarne włosy w koński ogon, choć w przeciwieństwie do nich, większą część głowy miał wygoloną. Uwagę Ghii zwróciła jednak wielka blizna, przechodząca przez lewą stronę twarzy maga: oko, kawałek policzka, ucho i fragment karku. Blizna po poważnym oparzeniu zdradzała tożsamość maga: nawet na wyspie Kyoshi wiedzieli o księciu Zuko — wydziedziczonym synu Władcy Ognia, okrytym hańbą.
,,Więc to o nim mówiła Katara'', pomyślała Ghia, wraz z nią chowając się za porośniętym bluszczem murem, oddzielającym kuźnię od targu. To on depcze im po piętach...ale jak ich tu wytropił? Zresztą, to nie było teraz ważne. Liczyło się tylko jedno: ocalenie tego, co z wioski i wyspy pozostało. Musiały działać mądrze i szybko.

          — Uciekajcie! — krzyknął Aang, gdy zamknąwszy Zuko w jednym z płonących domów, wezwał Appę — wielkiego latającego bizona, który to podobnie jak Nomad Powietrza, miał na głowie strzałę. Katara i Sokka, który — nie wiedzieć czemu — był umalowany i ubrany jak wojowniczka Kyoshi, wdrapali się na grzbiet bizona. Mimo to, nie odlecieli.

          — Ghia, no chodź! — zawołała Katara, wyciągając rękę w stronę Ghii. Wtedy, ku jej przekleństwu, Ghii wpadł do głowy szalony, poniekąd idiotyczny pomysł. Zerkając na Ojawi'ego, kryjącego się z innymi we wbudowanej w pagórek piwnicy, nastolatka zacisnęła pięści. Starzec pokręcił przecząco głową. Wiedział, co zamierzała. Zrozumiał to w chwili, w której wlepiła piwne spojrzenie w stojącą przed kuźnią beczkę, z której wyciekała woda. Ghia podbiegła do portowego pomostu, w okolicy którego zacumował metalowy, potężny statek Narodu Ognia.

          — Ghia, nie rób tego! — zawołał błagalnie.

          Ona nie słuchała. Zamykając oczy, Ghia wzięła dwa głębokie wdechy, ugięła lekko kolana i wykonała pierwsze płynne ruchy, szybsze i agresywniejsze, niż w trakcie samotnych ćwiczeń.

Nie mogli zginąć. Nie pozwoli, aby cała wioska cierpiała.

          Uniosła ręce w górę. Metalowy okręt napastników zatrzeszczał, opadając nieco w dół, gdy cała otaczająca go woda zniknęła, unosząc się w górę. Ludzie wyjrzeli przez okna, z niedowierzaniem przyglądając się wielkiej ścianie wody, która rosła i rosła.

          — Zamknąć okiennice i drzwi! — zawołał Ojawi, zatrzaskując klapę prowadzącą do piwnicy. Ludzie wykonali jego rozkaz, zaś Appa odleciał wraz ze swoim panem i jego przyjaciółmi, zostawiając wyspę daleko za sobą. Utrzymanie takiej ilości wody okazało się znacznie trudniejsze, niż Ghia założyła: im wyżej podnosiła ręce, tym większa siła napierała na nią od góry. Zaparła się nogami i zacisnęła mocno zęby, oddychając szybko i płytko. Z jej czoła spłynęły pierwsze krople potu, gdy wykonała dwa ostatnie już ruchy nadgarstkami, którymi skierowała wodę prościutko na wyspę. Fala wdarła się na ląd, gasząc wszelkie płomienie.

          Ludzie Narodu Ognia zdążyli się wycofać, a przynajmniej po części. Kilka stworzeń, niczym muszle leżące na piaszczystej plaży, porwał silny nurt. Możliwe, że w chwili chwały, Ghia postradała zmysły. Możliwe, że zwariowała, ale gdy mag ognia z blizną wydostał się z domu, w którym go zamknięto, machinalnie wybiegła przed niego, zaparła się nogami w ziemi i wyciągnęła ręce w przód, przenosząc ciężar ciała na lewą, wysuniętą nogę. Osłoniła go przed potężną falą , która porwałaby go ze sobą, w najgorszym (bądź najlepszym) przypadku — zabiłaby go. Gdy ogień wreszcie zgasł, zmusiła resztki wody zalewające wioskę do powrotu do morza, wykorzystując na to resztki sił.
          Kołysała się przez chwilę na boki, zerkając na swą prawą nogę, w której, jak się okazało, spoczywało już parę drzazg. W końcu straciła równowagę i poleciała na ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro