02.nowe wcielenie avatara
Wyspa Kyoshi
Południe Królestwa Ziemi
🌊Ghia🌊
Ten poranek na wyspie Kyoshi był inny, niż wszystkie pozostałe.
To był ten dzień.
Po tylu latach oczekiwania, w końcu wstało słońce dnia jej szesnastych urodzin. Tego poranka Ghia (czyt.Dżija) wybiegła z sypialni jeszcze przed świtem. Umyła się, zarzuciła na siebie ubrania, które — poza tradycyjnym dla mieszkańców wyspy niebieskim — zdobiły również zielone elementy. Tak jak co dzień, podpięła jedynie część swych brązowych, sięgających za łopatki włosów, by nie mieć problemów z widocznością. Wybiegła z domu bez śniadania, kierując się prosto do sanktuarium, w którym — tak, jak co roku — miała zapalić kadzidło na cześć patronki ich wyspy, Avatar Kyoshi — założycielki, ostatniego Avatara z Królestwa Ziemi oraz jej wielkiego przodka.
Sanktuarium znajdowało się na skraju wioski, pomiędzy przekwitłymi, przykrytymi pierwszym śniegiem drzewami wiśni. Tak jak się tego spodziewała, wszystkie eksponaty w sanktuarium zostały odkurzone: wachlarze, kimono, buty, nawet gobelin przedstawiający powstanie wyspy. Wszystko było w idealnym stanie.
Zatrzymując się przed gobelinem, Ghia podpaliła jeden koniec kadzidła, uwalniając ten duszący, aczkolwiek przyjemny dla nosa zapach, powoli wypełniający budynek.
— Ghio, tu jesteś! Szukam cię niemalże od wschodu Słońca. — Gdy Ghia usłyszała znajomy, męski głos, zrozumiała, że jej chwila spokoju właśnie się zakończyła. Odwracając się w jego stronę wysiliła się na szeroki uśmiech, mając wielką nadzieję, że dzisiejszego dnia opiekun wyspy odpuści jej kazań i pozwoli spędzić urodziny w sposób, w jaki sobie tylko wymarzy, a więc w spokoju i odosobnieniu, na drugim końcu wyspy.
— Dzień dobry, Ojawi. Sprowadza cię coś konkretnego? — zapytała, szarpiąc palcami krawędź tuniki, którą — jak zwykle — zdążyła już czymś ubrudzić.
— Owszem, przynoszę ci wieści, drogie dziecko. Starszyzna rozpatrzyła twoją prośbę o wstąpienie do szeregów wojowniczek Kyoshi. — serce Ghii zaczęło walić o wiele szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. Na to właśnie czekała. Tego dnia w końcu rozpocznie szkolenie na wojowniczkę Kyoshi, stanie się obrońcą wyspy i będzie mogła w spokoju ją opuszczać, w dodatku bez konieczności powrotu. W przeciwieństwie do wojowniczek, rybaków, handlarzy czy nawet zwykłych mieszkańców, Ghia nigdy nie opuściła wyspy. Nie z własnej woli, rzecz jasna — gdyby mogła, już dawno porzuciłaby to miejsce, nawet jeśli musiałaby spędzić kilka dni w ładowni pełnej cuchnących ryb. Niestety, nie było jej to dane, a wszystko za sprawą przeklętego jej zdaniem rodowodu, z którego pochodziła, a który od śmierci Kyoshi uznawany był za wizytówkę wyspy.
— Nareszcie! Lecę powiedzieć Suki! — zaświergotała, prędko chowając zapas kadzideł z powrotem do szafki. Na twarzy Ghii zawitał szeroki, szczery uśmiech.
— Na Kyoshi, dziecko! Co takiego masz zamiar jej powiedzieć? — starzec zatrzymał ją w progu drzwi, domagając się jakichkolwiek wyjaśnień. Sama Ghia, której uśmiech stracił na sile, również nie bardzo zrozumiała, o co mu właściwie chodziło. To dziwne, że cieszyła się z nowej pracy? To dziwne, że chciała podzielić się wieściami z najlepszą, i jedyną, przyjaciółką?
— Rozpatrzono moje przyjęcie do wojowniczek. Chciałam powiedzieć Suki, że mogę zaczynać szkolenie — wyjaśniła, wciskając kilka przysłaniających jej oczy kosmyków ciemnych włosów z powrotem za ucho. Ojawi westchnął, na jego czole pojawiła się złowroga zmarszczka. Czemu złowroga, zapytacie. Ghia wiedziała, że ilekroć zmarszczka pojawiała się między jego brwiami, zwiastowało to złe wieści.
— Dziecko. — Pauza, jaką zrobił Ojawi, mówiła więcej, niż można się spodziewać. Ghia spuściła wzrok i wbiła go w buty. Poczuła w środku nieprzyjemne ukłucie, zacisnęła lewą dłoń w pięść. W końcu rozluźniła uścisk i usiadła na pobliskiej otomanie, czując, że już tylko sekundy dzielą ją od utraty równowagi i nieprzyjemnego, twardego upadku. Tak jak założyła, kolana jej zmiękły. Odkąd dziesięć lat temu ujrzała po raz pierwszy pokaz zdolności wojowniczek, mający miejsce na corocznym Festynie Barw, każdego dnia marzyła o staniu się jedną z nich. Marzyła o walce wachlarzem, noszeniu specyficznego makijażu, kilkurazowych patrolach granic wyspy oraz niesieniu pomocy zatroskanym mieszkańcom. A teraz? Ghia oblizała usta i otworzyła szerzej oczy, uświadamiając sobie, że skoro nie zostanie wojowniczką, przyjdzie jej spełnić najstarszą ze wszystkich kobiecych ról — zostanie wydana za mąż.
— Nie pozwolili mi, prawda? — Ojawi pokiwał twierdząco głową. — Czemu?
— Jesteś z rodziny samej Avatar Kyoshi. Zrozum, jako symbol jesteś dla nich zbyt cenna, by pozwolili ci narażać swoje życie dla królestwa, szczególnie teraz, gdy Naród Ognia zdominował prawie cały świat — wyjaśnił i poprawił niebieską opaskę trzymającą sterczące w górę siwe włosy, zasłaniające pierwsze zakola.
— Obiecałeś, że z nimi porozmawiasz — fuknęła, unikając kontaktu wzrokowego. Ojawi kucnął przed otomaną i chwycił ją za rękę. Wbrew surowemu podejściu do wychowania małej dziedziczki, Ojawi zawsze — bez względu na powagę sytuacji bądź wielkość problemu — dwoił się i troił, by wesprzeć Ghię, choćby słowem. Co nie znaczyło, że należał do tych sympatycznych rodziców.
— Uczyniłem to, dziecino. Musisz coś zrozumieć, nie zawsze da się zmienić bieg wydarzeń. Twoim przeznaczeniem nie jest najwidoczniej bieganie w kimonie i walka wachlarzem. Powinnaś rozumieć swoją wartość. Któregoś dnia zajmiesz moje miejsce jako nowy zarządca wyspy. Nie chcesz chyba, aby historia zatoczyła koło? Co by ludzie pomyśleli, gdybyś skończyła tak, jak twoja niewdzięczna matka?
— Oczywiście, rozumiem... — mruknęła. Ghia rozumiała, co miał na myśli. Mimo to, nie potrafiła zmusić się do zaakceptowania tych faktów. Zabrała ręce i ściągnęła ramiona do tyłu, prostując plecy. Na twarzy młodej dziewczyny zawitał sztuczny uśmiech. — To jakie przeznaczenie wybrała mi starszyzna? — zapytała, chowając ręce za plecy. Wyjmując z torby zdobione, wykonane z drewna wiśni pudełko, Ojawi podarował je Ghii. Wstał i zaczął ją obserwować, czekał na jej reakcję. Ghia spojrzała pierw na starca, następnie wzięła do ręki pudełko i położyła je na swych kolanach. Lewą ręką podniosła wieko...i przełknęła głośno ślinę. Jej serce, na krótką chwilę, stanęło, a przynajmniej takie odniosła wrażenie.
Wykonany w staranny sposób naszyjnik zaręczynowy, spoczywający na zielonej poduszeczce w pudełku, składał się z jedwabnej, ciemnozielonej wstążki oraz idealnie płaskiego, uformowanego w koło kamienia malachitu, w którym wyrzeźbione zostało drzewo wiśni, symbol rodziny Li Shan. Ghia zacisnęła lewą dłoń w pięści, gdy zrozumiała, że zaczęła się trząść.
— Jak wiesz, zgodnie z naszymi zwyczajami, dziewczęta w twoim wieku mogą zostać wojowniczkami Kyoshi. Jednak, gdy starszyzna zadecyduje inaczej, zostają wydane za mąż. Do twojej ręki chętnych było kilku kandydatów, ale wspólnie ze starszymi uznaliśmy, że syn Li Shanów będzie dla ciebie najlepszą partią. — Ghia przełknęła cicho ślinę. Przed oczami mignęła jej sylwetka Ikema — syna państwa Li Shan — pomagającego kowalowi w kuźni. Ikem nie był brzydki — wręcz przeciwnie, był całkiem przyjemny dla oka, choć grube warstwy sadzy i smaru, którymi to niemal zawsze był oblepiony, zgrabnie to maskowały. Kiedy byli mali, wielokrotnie biegali razem po plaży, chlapali się wodą i puszczali kaczki, w nadziei, że w ten sposób zwabią Unagiego do zatoki. Ghia nie umiała myśleć o nim jak o kandydacie na chłopaka, tym bardziej męża. Gdyby sama miała podjąć decyzję, Ikem nie załapałby się nawet na listę kandydatów — w końcu byli przyjaciółmi z dziecięcych lat, to byłoby dziwne i wielce nieprzyjemne.
— Jasne, oczywiście. — Zgarbiła się. Ojawi podkręcił wąs, częściowo znikający w gęstej, siwej brodzie, i położył jej rękę na ramieniu, dodając dziewczynie choć trochę otuchy.
— Nie łam się, dziecko — powiedział łagodnie. — Ikem to dobry chłopak. Pochodzi z dobrej i zamożnej rodziny, ma dom z pięknymi widokami i dużą ziemią. Uczy się łowiectwa, jest też czeladnikiem w kuźni. Niczego ci z nim nie zabraknie. Poza tym, tego życzyłaby sobie twoja babka. — ,,oczywiście", pomyślała Ghia, zaciskając mocno zęby. Wciąż pamiętała wyjścia na herbatę do rodziców Ikema. W końcu wszystko zaczęło do siebie pasować — Starszyzna nigdy nie zamierzała zezwolić jej na dołączenie do wojowniczek. Już dawno temu przesądzili o jej losie, nawet nie słuchali, czego tak naprawdę chciała, choć przez lata dawali jej nadzieję. Suki miała rację — jednak byli bandą zgrzybiałych, zarozumiałych staruchów, pierdzących w stołki i głoszących powszechnie znane prawdy. — Nie będę cię okłamywać. Zostałaś mu obiecana całe lata temu. Jesteście sobie pisani, Ghio. Daj mu szansę a zobaczysz, że chłopak cię uszczęśliwi — dodał. Ghia poddała się. Cóż innego miała zrobić? I tak wszystko zostało już ustalone, jej głos nic nie znaczył. — Obiecuje, że Ikem nie zniszczy twojego życia tak, jak twój ojciec zniszczył życie twej matce. Masz moje słowo.
— Dziękuje, Ojawi. Naprawdę...— Rozmowa tej dwójki została przerwana przez ludzi, zbiegających się tuż przy pomniku Avatar Kyoshi. — Co tam się dzieję? — zapytała, wstając z otomany. Zamieszanie było wielkie, a przynajmniej na to wskazywały okraszające portową stronę wioski krzyki, ochy i achy. Coś musiało się wydarzyć. Mieszkańcy porzucili to, co robili, i ruszyli biegiem w stronę pomnika. Sytuacja nieco się rozjaśniła, gdy do świątyni wbiegła Suki, rozglądając się za Ojawi'm.
— Ojawi, jesteś nam potrzebny — rzekła wojowniczka, prędko otrzepała zieloną spódnicę. Była na południowo-zachodnim brzegu, a przynajmniej na to wskazywały ślady kredy i złoty piasek, osadzony na samym dole materiału.
— Co się stało? — Starzec wyglądał na przejętego. Ghia wyjrzała ze świątyni i zapuściła żurawia w stronę placu z pomnikiem, na którym zebrała się prawie cała wyspa.
— Złapałyśmy trzech intruzów — wyjaśniła Suki, na co Ghia gwałtownie przeniosła swą uwagę z tłumu na przyjaciółkę. Intruzi? ,,Na Kyoshi, coś się w końcu dzieję", pomyślała i stanęła na palcach, by w ten sposób dostrzec trochę więcej, co ostatecznie jej nie wyszło, gdyż widok przysłonił dach kuźni. — Stawiali opór, więc przywiązałyśmy ich do pomnika.
— Rozumiem...Zaprowadźcie mnie do nich. — Ojawi wyszedł z sanktuarium prawie tak szybko, jak pojawiła się w nim Suki. Ruszył przodem, pozostawiając dziewczyny trochę za sobą. Widząc zdołowaną minę uczepioną twarzy Ghii, Suki zmarszczyła brwi. Musiała zrozumieć, o co chodziło, gdy spuściwszy wzrok na szyję przyjaciółki, zauważyła zdobiący ją naszyjnik zaręczynowy, z rodowym symbolem rodziny Li Shan, który to Ghia zdążyła już sobie założyć.
— Odrzucili twoją prośbę?
— Nigdy jej nawet nie rozpatrzyli. — Ghia przerzuciła część włosów do przodu i machinalnie przysłoniła nimi naszyjnik na tyle, na ile mogła. Choć ozdoba była wyjątkowo piękna i starannie wykonana, Ghia miała wrażenie, że to, co zdobiło jej szyję, było gorsze od kagańca. — Już dawno podjęli decyzję w mojej sprawie. Wychodzi na to, że od zawsze miałam wyjść za Ikema. Mogło być gorzej, jednak wciąż mi się to nie podoba.
— Czyli co? — zapytała Suki i wraz z Ghią zeszły po kamiennych schodkach, porośniętych mchem, do wioski. Chwyciła przyjaciółkę za rękę. — Tak po prostu za niego wyjdziesz?
— Chyba nie mam innego wyjścia — westchnęła i pchnęła drewnianą furtkę, oddzielającą wraz z płotem świątynię oraz domostwo Ghii od reszty ziem wioski.
— Cóż...Przynajmniej nie trafiłaś na jakiegoś odrażającego knura. — Choć Suki miała częściowo rację, ten fakt i tak zbytnio nie pocieszył Ghii. Ikem mógłby być nawet samym królem Królestwa Ziemi i najprzystojniejszym mężczyzną świata — bez miłości, z którą Ghia w życiu nie miała zbyt wiele styczności, był dla niej jednym z wielu chłopców, którym raczej nie była zainteresowana, w każdym bądź razie nie w sensie romantycznym.
Tak jak powiedziała Suki, wokół słupa, na którym to wzniesiono drewnianą podobiznę Avatar Kyoshi, znajdował się spory już tłum ludzi. Niemalże wszyscy mieszkańcy wioski — kobiety, dzieci i mężczyźni — chcieli zobaczyć tych, którzy wtargnęli na wyspę. Ghia, wraz z Suki, przebiła się przez ciasno stłoczone zgromadzenie i dotarła do Ojawiego. Ku jej niezadowoleniu, wylądowała tuż obok Ikema. Gdy chłopak uśmiechnął się do niej na powitanie, Ghia udała, że patrzyła gdzieś za niego, by w końcu skupić się na trójce więźniów.
Jednym z nich była brunetka, na oko mająca jakieś trzynaście, może czternaście lat. Miała ciemnawą karnację i duże, niebieskie oczy. Podobnie jak stroje mieszkańców tej wioski, jej ubrania były niebiesko-granatowe, choć w przeciwieństwie do ludzi z Kyoshi, ona nosiła na sobie również kożuch.
Towarzyszyło jej dwóch chłopców: wysoki dość brunet z kucykiem, o ciemniejszej karnacji, niebieskich oczach i mocnym podbródku, oraz nieco niższy od niego, szarooki chłopak z jasną karnacją, pozbawiony włosów. Brunet, podobnie jak dziewczyna, miał na sobie niebieskie ubrania oraz kożuch. Ich towarzysz jako jedyny wyróżniał się z ich grupki, ubrany w żółto-pomarańczowy komplet. Najbardziej intrygująca była w nim błękitna strzała, zaczynająca się na jego czole i ciągnąca się poprzez głowę na plecy, gdzie znikała pod pomarańczowym kołnierzem.
— Gdzie są mężczyźni, którzy nas pojmali? — Chłopak z kucykiem odezwał się jako pierwszy. Ton, jakiego użył, wskazywał na zbytnią pewność siebie. Choć Ghia wolała się z tym nie afiszować, uznała, że jego głos jest wyjątkowo przyjemny dla ucha. Jego krótki komentarz sprawił, że Suki zacisnęła dłonie w pięści. Ghia chwyciła ją za nadgarstek, powstrzymując przyjaciółkę przed popełnieniem jakiejś wielce nierozsądnej gafy. Podobnie jak reszta wojowniczek, Suki była cięta na mężczyzn, którzy uważali, że kobieta nie nadaje się na wojownika. Właśnie dlatego z trudem utrzymywała nerwy na wodzy, gdy jej zasługi z góry przypisywano mężczyznom.
— Nie było żadnych mężczyzn, MY was pojmałyśmy — odpowiedziała mu Suki. Drugą część zdania wymówiła stanowczym już tonem: — A teraz mówcie, czego tu szukacie i kim jesteście. Inaczej wrzucimy was do wody Unagiemu. — Ghia spuściła głowę i sięgnęła lewą dłonią w stronę karku. ,,To tyle jeśli chodzi o przyjazne podejście", pomyślała, podziwiając swoje buty, do których przykleiła się odrobina błota. Kiedy zdążyła wleźć w jakieś błoto? Przecież ostatnio w ogóle nie padało.
— Zaraz, co? — zdziwił się brunet. — To niemożliwe. Banda dziewczyn nie byłaby w stanie nas pojmać. — Był zbyt pewny siebie, czym wyprowadził Suki z równowagi. Dziewczyna wyrwała rękę z uścisku Ghii, podeszła do niego żwawo i szarpnęła więźnia za kożuch. Gdy Ghia zauważyła, że Suki marszczy nos, zamknęła oczy. ,,Zaczyna się", pomyślała, przestępując z nogi na nogę.
— Banda dziewczyn, tak? Słyszałeś, Ojawi? — dodała Suki, zwracając się do opiekuna wyspy. — Unagi naje się dziś do syta!
— Nie, poczekaj! — Sytuację postanowiła ratować podobna do młodzieniaszka więźniarka, która, jak się okazało, była jego siostrą. — Mój brat jest głupkiem, nie wie co mówi!
— To przeze mnie. — Chłopiec ze strzałką dołączył do rozmowy. — Przepraszam za najście, chciałem tylko trochę popływać na karpiach. — Ghia zmarszczyła brwi. Pływać na Koi? Co za głupek wpada na tak niedorzeczne pomysły? Ojawi, jak to Ojawi, nie uwierzył obcym. Wyszedł przed szereg i uniósł w górę wskazujący palec prawej dłoni, grożąc nim więźniom.
— A może jesteście szpiegami Narodu Ognia, co? — zapytał, na co Ghia przewróciła oczami. Tacy młodzi? To niedorzeczność. Wprawdzie nigdy nie opuściła wyspy, lecz nie była na tyle naiwna by sądzić, że grupka dzieci, w dodatku tak wyróżniająca się z tłumu, została wysłana na tak nieznaczącą wyspę, jak Kyoshi, by szpiegować jej mieszkańców, żyjących niemalże w pełnej od świata izolacji. — Ludzie na wyspie Kyoshi przez lata żyli w pokoju, z dala od wojny. Nie jest nam potrzebna!
— Zaraz, nazwa wyspy pochodzi od Avatar Kyoshi? — zapytał strzałkogłowy. Zareagował tak, jakby Ojawi wspomniał właśnie imię jego dawno nieodwiedzanego przyjaciela. — Ja znam Kyoshi! — dodał. Wysłuchując absurdalnych słów chłopca, Ojawi zaśmiał się, zresztą tak jak większość przy pomniku zgromadzonych. Miał do tego pełne prawo, gdyż to, co mówił ten dzieciak, brzmiało co najmniej niedorzecznie. W końcu, Avatar Kyoshi zmarła ponad sto lat temu, co wyklucza jakąkolwiek szansę na znajomość.
— To niemożliwe, dzieciaku! Avatar Kyoshi urodziła się tutaj trzysta trzydzieści lat temu. Nie żyje od ponad stu osiemdziesięciu dwóch! — zawołał Ojawi, ponownie grożąc chłopcu palcem. Problem w tym, że jego palec nie był wycelowany w dzieciaka, gdyż znajdował się jakieś dwa centymetry od twarzy wyższego od niego bruneta, skupionego teraz wyłącznie na chronieniu przed nim nosa, ust i oczu.
— Nie rozumiecie. — Strzałkogłowy zabrał się za wyjaśnienia, w międzyczasie kręcąc nadgarstkami. — Znam ją, bo sam jestem Avatarem!
— To niemożliwe! — krzyknęła jakaś kobieta, skryta w tłumie. — Ostatni Avatar był magiem powietrza, który zaginął sto lat temu! — ludzie zdawali się być tym wielce oburzeni, toteż zaczęli buczeć i linczować chłopca. Ghia stała natomiast w miejscu obok Ikema i podziwiała rozgrywającą się przed nią scenę z nutą podejrzliwości. Chciała myśleć tak, jak mieszkańcy — odczuwała dziwną potrzebę buczenia na więźnia, który śmiał zwać się Avatarem, ale nie wiedzieć czemu, nie mogła. Chłopiec miał w sobie coś, co widziała na podobiznach Kyoshi. Gdy na moment ich spojrzenia się spotkały, rozdziawiła lekko usta; mogłaby przysiąc, że na ułamek sekundy przecięła je łuna bladego błękitu. W jego oczach dostrzegła coś znajomego. Poczuła, że widziała je już wielokrotnie, głównie na gobelinach, obrazach i rzeźbach, teraz — po raz pierwszy — na żywo.
— Zabierzcie tego oszusta i oddajcie Unagiemu! — zarządził Ojawi. Wojowniczki rozłożyły swoje wachlarze, przybrały pozycje obronne i powoli ruszyły w stronę rzeźby Kyoshi. Gdy cała piątka otoczyła drewniany słup z umieszczonym na jego szczycie pomnikiem, chłopiec ze strzałką wykorzystał potężny podmuch powietrza, by wyswobodzić się z więzów i wzlecieć w powietrze.
— To prawda... — wyszeptała Ghia, uśmiechając się do siebie. Przez lata wysłuchiwała opowieści o wielkości ostatniej Avatar z Królestwa Ziemi. Teraz przyszło jej spotkać nowe wcielenie prapraprababki — Ostatniego Nomada Powietrza.
— On jest Avatarem! — krzyknął ktoś w tłumie.
— A teraz patrzcie! — zawołał strzałkogłowy, i wyjmując z kieszeni metalowe kulki zaczął je obracać za pomocą magii powietrza, coraz szybciej i szybciej, wywołując zachwyt zgromadzonych ludzi, w szczególności dzieci.
— Dajcie im jedzenie i wygodne łóżka! Avatar do nas powrócił! — zawołał Ojawi, na co tłum zaskandował. Zgodnie z wolą opiekuna wyspy, wojowniczki uwolniły więźniów i zaprowadziły ich do największego w całej wiosce domu, w którym kobiety zaczęły już szykować ucztę. Mieszkańcy wioski wrócili do swoich codziennych zajęć, wciąż szepcząc o powrocie Avatara. Przez całe to zamieszanie nikt nie zauważył, jak Ghia niepostrzeżenie wymknęła się z wioski, uciekając nad brzeg morza: w jedyne miejsce, w którym mogła odpocząć od meczącej codzienności.
Gdyby tylko wiedziała, że przybycie Avatara przyciągnie na wyspę coś o wiele gorszego.
_______________________
Dla tych, co nie wiedzą jak wygląda malachit:
Ze starej Ghii pozostało parę rzeczy, jednakowoż zarówno jej rodzina, jak również zdolności, poniekąd charakter i przygody, uległy zmianom. Relacje z niektórymi postaciami również będą wyglądać inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro