² - ʟᴏᴠᴇ ꜱᴩᴇʟʟꜱ ɴᴇᴠᴇʀ ᴡᴏʀᴋ ᴛʜᴇ ᴡᴀy yᴏᴜ ᴛʜɪɴᴋ ᴛʜᴇy ᴡɪʟʟ
↷좋아하지는 않는데
널 좋아하는 것 같아
─── ・ 。゚☆: *.☆ .* :☆゚. ───
— Powiedz mi matko, a co jeśli ja i Bora nie przypadniemy sobie do gustu?
Właśnie tak jego "wybranka" się nazywała, a dokładnie to - Kim Bora.
Z tego co opowiadał mu ojciec, miała dwadzieścia cztery lata i studiowała prawo na topowym Seulskim uniwersytecie, a po skończeniu studiów miała pracować w kancelarii jej dziadka, która zarządzana była chwilowo przez jej najstarszego brata.
Po samym opisie, mógł z pewnością dojść do wniosku, że była ona osobą, która nie przypadnie mu raczej do gustu.
Nie lubił takich osób jak ona - goniących za pieniędzmi, z nosem wyżej niż jej głowa, zapewne aroganckich aż do zniesienia.
Nie chciał jej osądzać bezpodstawnie i na podstawie samych opowiadań i liczył na to, że jego intuicja i życiowe doświadczenie poznania kilku takich osób będą go mylić.
— Nonsens — Pani Choi pokiwała przecząco głową, kładąc mu dłoń na ramieniu — Jestem pewna, że zakocha się w tobie od pierwszego wejrzenia, tak jak ja miałam w przypadku twojego ojca
— A przypadkiem nie wzięliście ślubu, bo byłaś ze mną w ciąży? — Mruknął bez entuzjamu San, krzywiąc się lekko po dostaniu w głowę od swojej mamy, która teraz patrzyła na niego zirytowana.
Nie lubiła, gdy jej najstarszy syn mówił o tym publicznie, co godziło w wykreowaną przez nią wizję idealnej rodziny, którą starała się tak dzielnie podtrzymać.
Jeśli ktoś miał go zapytać co sądzi o tym, to odrzekłby tylko, iż jest to ogromna hipokryzja.
Nie istniało coś takiego jak idealna rodzina, która by nigdy nie złościła się na siebie i non stop się kochała.
Zwłaszcza, jak mówimy o bogatej seulskiej rodzinie, tak jak jego, która specjalizowała się w spędzaniu jak najmniej czasu ze sobą.
— Poza tym, małżeństwo nigdy nie polega w stu procentach na czystej i powalającej miłości — Dodała, co przez zimny i oschły ton jej głosu sprawiało, jakby mówiła to z własnego doświadczenia — To też w dużej części biznes, w który trzeba potrafić grać. Uwierz mi synu, jeśli sprawdzisz się w tej inwestycji i podołasz oczekiwaniom ojca, za dziesięć lat będziesz wolny i będziesz mógł żyć, tak jak chcesz. Musisz tylko spełnić twoje najcięższe do tej pory zadanie bez żadnych kłopotów po drodze
San nie powiedział nic więcej, tylko pokiwał głową, co chwilę analizując w głowie słowa, które powiedziała mu matka.
Zastanawiał się, czy ona i ojciec też byli małżeństwem biznesowym i też uciekłaby od niego przy lepszej okazji, gdyby on nie pojawił się po drodze jako niechciana ciąża?
To nie było życie którego pragnął i małżeństwo nigdy nie było czymś, o czym rozmyślał w wolnym czasie.
Był wolnym ptakiem, który nie lubił siedzieć na uwięzi a związek z drugą osobą właśnie takim dla niego był.
Zobowiązaniem do zostania w otoczeniu, które ucinało mu skrzydła i nakazywało wpasować się w powszechnie ustalone przez ludzi zasady.
On i jego rodzice byli właśnie w restauracji, gdzie po raz pierwszy mieli poznać oficjalnie jego przyszłą narzeczoną, która właśnie w tej chwili weszła ze swoimi rodzicami do środka i zmierzali w ich kierunku.
Poczuł kopnięcie w kostkę od jego matki, gdy szarpała go delikatnie za rękaw koszuli, by wstał i ukłonił się, co niechętnie uczynił.
Starał się nie okazywać żadnych przesadnie emocjonalnych reakcji, a każda jego odpowiedź miała być neutralna i grzeczna - co wymusił na nim ojciec.
— Prezesie Choi, jestem niezwykle szczęśliwy za zaszyczyt, który nas spotkał — Powiedział niski mężczyzna przed pięćdziesiątką kłaniając się nisko przed najstarszym z rodziny Choi.
Miał rzadkie, siwe włosy z widocznymi prześwitami łysiny oraz duże i szerokie czoło, które nadawało mu nieco komiczny wygląd.
Ubrany w źle skrojony garnitur koloru popielatego, prezentował się niekoniecznie dobrze, mimo wysokiej pozycji w społeczeństwie, które pełnił.
Po jego lewej stronie stała drobna i niska kobieta o powściągliwej twarzy i bystrych oczach, które wpatrywały się w Sana, skanując go od góry do dołu.
Jasnosniebieska sukienka do połowy uda i perłowe kolczyki pasowały do jej mlecznobiałej skóry i według niego była zdecydowanie jej kolorem.
Nie pasowała do swojego męża, ani trochę.
Byli razem jak dzień i noc - nie mogący kolidować ze sobą na tym samym niebie.
— Ah panie Kim, niech pan nie wygaduje głupot, to my jesteśmy zaszczyceni tym spotkaniem z wami i nie możemy się doczekać, by was lepiej poznać — Choi Youngmin roześmiał się głośno, gestem ręki wskazując mężczyźnie, by ten zajął już należne mu miejsce przy stole.
Jednak jego oczy powędrowały ku drugiej osobie stojącej koło pana Kima, tuż po prawej stronie.
Jakby rażony piorunem, zreflektował się, łapiąc córkę za ramię i popychając ją lekko do przodu.
— Gdzie moje maniery, panie prezesie — Kropla potu płynęła mu po samym środku czoła, gdy starał się natychmiast naprawiać swoją gafę — Ta młoda, piękna dama to moja córka, Bora. Kochanie ukłoń się swoim przyszłym teściom, nie zapominając o tym, by okazać należyty szacunek swojemu narzeczonemu
Po słowach swojego ojca, zwróciła się w stronę państwa Choi, kłaniając nisko z rękoma na brzuchu, uśmiechając lekko.
Miała robotyczne oraz powolne ruchy, jakby robiła to od niechcenia - chłopak zauważył to od razu, gdy tylko się poruszyła.
Każdy kto go znał, wiedział że najstarszy syn w rodzinie Choiów miał bardzo dobry wzrok i potrafił swoim spojrzeniem zauważyć wiele detali, które umykały większości ludziom.
Był w końcu samozwańczym krawcem i jego specjalnością było oko do szczegółów.
— Miło mi państwa poznać. Mam nadzieję na to, że nauczę się od państwa dużo cennych lekcji odnośnie idealnego małżeństwa oraz od pani, pani Choi choć odrobinę elegancji i klasy, która się z pani wylewa
Te słowa były miodem na uszy jego matki która niemal połamała swoją szczękę od uśmiechania się zadowalająco, ochoczo przyjmując rzucane w nią komplementy.
— San oppa. Jestem Kim Bora, twoja przyszłą narzeczona. Zajmij się mną jak najlepiej i kochaj, jak mocno potrafisz — Przyjrzał jej się bliżej z chwilą gdy zwróciła się do niego bezpośrednio.
Różowa, zwiewna sukienka w kwiaty, płaskie sandały i na to zarzucona marynarka w białym kolorze.
Fryzurę miała też nienajlepszą - ścięte na boba, jasnobrązowe włosy nie współgrały z jej skórą ani tym bardziej z paletą kolorów, które na sobie miała.
Czuł, jak na usta zbierają mu się same niepochlebne uwagi na jej temat i musiał się mocno powstrzymywać, by nie zacząć jej publicznie obrażać.
— Najpierw zrób coś z tą szopą, co masz na głowie i zmień szminke, bo przez to wyglądasz jak klaun z centrum handlowego — Burknął do siebie, na tyle jednak wyraźnie, by go usłyszała po czym posłał jej wymuszony i nieszczery usmiech. — Witaj, jestem San. Poznanie cię bliżej będzie.... ciekawym i interesującym wyzwaniem
Cały obiad polegał na tym, że ojciec jego wraz z ojcem Bory rozmawiali na temat ślubu i interesów, które po drodze muszą zawrzeć, by cały ich plan się opłacił, matki sporadycznie rozmawiały ze sobą, komentując serowowane im jedzenie czy też rzucając niepotrzebnymi uwagami na temat pogody.
Z kolei on i jego domniemana narzeczona.
Cóż...
Wołał na nią nie patrzeć i unikał kontaktu wzrokowego z jej dużymi oczami, które patrzyły na niego za każdym razem, gdy nadarzyła się ku temu okazja.
Przypatrywała mu się z zaciekawieniem i próbowała kilkukrotnie zapoczątkować z nim wymianę zdań, jednak od potrafił mruknąć maksymalnie trzy słowa, będąc zainteresowanym bardziej jedzeniem niż nią.
Nie była w jego typie, zdecydowanie.
Mysia uroda nie leżała w kategorii jego zainteresowań.
Zapewne miała coś ciekawego w sobie, na co któryś facet by się skusił, jednak to nie zamierzał być on.
Pod koniec spotkania, gdy każdy zajęty był pożegnaniem i fałszywymi uprzejmościami, San wymknął się z lokalu, jadąc samochodem do miejsca, gdzie zamierzał pomyśleć spokojnie - w góry.
Zawsze jeździł tam, by oczyścić swój umysł z niepotrzebnych myśli, czy też uciec od wiecznego narzekania i pretensji w wykonaniu jego ojca.
Tylko tam czuł się wolny od tego przepychu panującego w mieście, gdzie liczyło się tylko to ile masz pieniędzy i jak wysoko stoisz na życiowej drabinie.
On chciał tylko spokojnie dalej szyć ubrania i nie musieć martwić się o coś tak głupiego, jak zaręczyny i ślub.
To nie dla niego.
Po przyjechaniu w wybrane przez niego miejsce, wysiadł z auta i biorąc głęboki oddech, zaczął iść ścieżką na samą górę szlaku wspinaczkowego, by tam na spokojnie pomyśleć nad całą sytuacją.
— Co to za pojebana sytuacja — Powiedział do siebie, kopiąc leżący mu pod nogami kamień.
Nie docierało do niego, że to wszystko działo się na poważnie.
Ta sprawa z weselem była jak najbardziej poważna i to nie był wytwór jego wyobraźni czy też koszmar podsunięty mu we śnie.
Kim Bora istniała naprawdę i zapewne miała już o nim niepochlebne zdanie.
Może ojciec się opamięta i przestanie go namawiać do tego szalonego układu biznesowego? - Pocieszał się w myślach, próbując dodać sobie jakkolwiek otuchy - Przecież nie sprzedałby własnego syna dla dobra interesów, prawda?
Zatrzymał się po drodze, tuż obok dużego, nieoznakowanego kopca, przykrytego kupą pomarańczowych liści.
Jesień była coraz mocniej widoczna w Korei Południowej i gdyby było tak jak dawniej, to zapewne już jutro przyjechałby tu by szkicować projekty, zainspirowane tym, co udało mu się wychwycić w pięknej górskiej pogodzie.
— Gdyby tak wszystko wróciło do siebie i moje życie było takie jak dawne — Zdjął z palca pierścień, który dostał od matki na osiemnaste urodziny i podszedł bliżej nieoznakowanego kopca. — Niestety muszę najpierw nauczyć się, jak się oświadcza drugiej osobie i to jeszcze dziewczynie
Przejechał ręką po swoich bujnych czarnych włosach, klękając na jedno kolano.
Mokre liście brudziły jego drogi garnitur, a on sam był świecie przekonany, że zaraz będą po nim chodzić najrozmaitsze robaki pokroju pająków.
Wziął głęboki oddech i policzył do trzech.
Teraz albo nigdy.
— Ja, Choi San pragnę zaszczycić cię tym ważnym oto pytaniem: uczynisz mnie szczęściarzem i zgodzisz się wyjść za mnie? — Zapytał nijakim tonem, pokracznie zakładając swój pierścień na wystającą tuż obok kopca gałąź, która zakołysała się lekko pod wpływem wiejącego wiatru.
Policzył do piętnastu w myślach, chcąc zabrać swój pierścionek z gałęzi, gdy usłyszał tuż za uchem cichy głos.
— Powoli traciłem już nadzieję, że kiedykolwiek ktoś mnie o to zapyta
Tuż po tym, poczuł jak osuwa się w ciemność i traci świadomość, upadając na leżące wokoło niego liście.
ਏਓ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro