⁴ - ʜᴏᴡ ᴛᴏ ꜱᴩᴇᴀᴋ ᴡɪᴛʜ ᴛʜᴇ ᴅᴇᴀᴅ?
↷좋아하지는 않는데
널 좋아하는 것 같아
— Muszę w końcu wymyślić jak się go pozbyć — Mruczał do siebie od kilku minut San, chodząc w tę i z powrotem przed swoim samochodem, kompletnie ignorując stojącego za nim ducha, który nie rozumiejąc co się dzieję, patrzył na niego pytająco.
Danie pieniędzy nic tu nie da, bo jeśli nie kłamie i rzeczywiście jest duchem, to wcale mu się nie przydadzą, tak samo jak zawiezienie go na najbliższy komisariat policji było głupstwem.
Bo co miałby tam powiedzieć?
"Przepraszam, przez przypadek zaręczyłem się z górskim bytem paranormalnym i teraz nie mogę się od niego odczepić, jest na to jakiś przepis?"
To było jakieś wariactwo.
Co on ma teraz zrobić?
Jak pokaże się ojcu z tym kimś u boku?
Co powie jego matka, gdy zobaczy, że uczepiony jest do niego duch?
Czyste wariactwo.
— Ja chyba zaraz serio zwariuje, to się nie dzieje naprawdę — Lamentował załamany, łapiąc się za głowę, wciąż rozmyślając nad tym, co ma począć, nawet nie zauważając, że obok niego pojawił się jego nowy narzeczony, dopóki nie poczuł chłodnej dłoni, którą położył mu na ramieniu.
Momentalnie czując bijące od niego zimno, odskoczył na bok głośno krzycząc i wymachując rękoma jak małe dziecko, które wystraszyło się czegoś.
— Mój panie, coś nie tak? — Zapytał zatroskanym tonem, chcąc do niego podejść, jednak ten cofał się za każdym razem jak robił chociażby jeden krok, dlatego dał sobie spokój z tym pomysłem.— Dlaczego zachowujesz się w ten sposób? Boisz się mnie?
— Jesteś strasznie zimny i pojawiłeś się znikąd. Wybacz, że nie skaczę z miłości na twój widok, ale tak się składa, że możliwe, iż tracę świadomość i powoli wariuje. Inaczej nie mogę wytłumaczyć twojego istnienia, niż to, że tracę powoli kontrolę nad sobą
— Jestem zimny, bo nie żyję, mój panie. Nie jestem związany ze swoim ciałem od kilku stuleci, a sam błąkam się zawieszony między dwoma światami od kiedy tylko pamiętam. Obdarty z możliwości rozmowy z kimś innym niż potwory strzegące czyśćca, skazany na plątanie się po miejscu, do którego nie pasuje i to wszystko przez kogoś, kto zabił mnie tamtej nocy nad rzeką — Jego twarz była bez emocji i obojętna, ale ton głosu z jakim wypowiadał to wszystko i słowa jakich używał. San z łatwością mógł rozpoznać ból, rozgoryczenie i żal jakie wylewały się z jego ust.
Zaczął żałować swojej przesadzonej reakcji i powoli robiło mu się głupio.
Jak ostatni kretyn zaczął krzyczeć i wymachiwać rękoma, nie dając mu dojść do głosu, a gdy w końcu otrzymał tą możliwość, to o czym mówił było nasączone smutkiem i żalem zbyt długo trzymanym w szczelnym zamknięciu.
— W sumie... to jak zginąłeś? Pamiętasz może?
Potaknął głową.
Pamiętał co do sekundy dzień, gdy jego życie dobiegło końca a on sam został zawieszony między wiecznym życiem w jadeitowym pałacu a torturami jakim był poddawany w czyśćcu.
— Napadli mnie służący Aesin gdy mieliśmy spotkać się nad rzeką by porozmawiać. Związali mnie i pobili, zostawiając jej poderżnięcie mi gardła, ówcześnie wbijając dwukrotnie nóż w podbrzusze, a gdy była pewna tego, że umieram, kazała zepchnąć mnie z klifu. Ostatnim co pamiętam to był chłód rzeki, której wody otulały mnie jak tonąłem na samo jej dno. Potem nadeszła wieczna samotność i cierpienie, którego nigdy się nie wyzbędę, nieważne jak głośno wołałbym bogów o pomoc
Opowiadał o tym z dziwną nutą rozczarowania w głosie, zupełnie jakby jego domniemana śmierć była tym, czego się spodziewał, lecz liczył do końca, że morderca się rozmyśli i puści go wolno.
Mimowolnie spojrzał na jego szyje, gdzie dostrzegł ciemną, nierówną linię ciągnącą się w szerz.
Widząc to z daleka, ktoś mógłby pomyśleć, że nosi on cienką chustkę przeplecioną niechlujnie na szyi.
— Czy to bolało? — Zapytał San, gdy ciekawość finalnie wygrała z taktem i przejęła na chwilę jego rozum. — No wiesz... umieranie w tak brutalny sposób nie brzmi jak coś super przyjemnego
— Muszę cię rozczarować mój panie, ale nie wiele pamiętam z tego, co działo się za mojego życia. Gdy zbyt długo przeklęta dusza błąka się po świecie, jej wspomnienia z poprzedniego życia znikają i z ubiegiem stuleci staje się mściwym duchem, potępionym i obdartym z tożsamości
Chwytając się ostatniej deski ratunku przed całkowitym zwariowaniem postanowił udać się do szamanki z prośbą o radę.
I chociaż nie wierzył w te zabobony i modlitwa do przodków wydawała mu się przereklamowaną tradycją wymyśloną przez głupców u władzy na wysokich pozycjach, był całkowicie bezsilny i jeśli to miało mu pomóc odczepić od siebie rzekomego ducha oraz odzyskać pierścionek zaręczynowy, to jest w stanie przełknąć własną dumę i zapłacić za rytuał oczyszczający.
Chwilę zajęło mu by znaleźć odpowiednią osobę do tego, która nie okaże się oszustem, wyciągającym od niego pieniądze za gadanie głupot.
Każda szamanka wyglądała jak wariatka, wypuszczona świeżo z ośrodka, z kolei szamani przypominali mu zaschnięte sardynki, tak stare że mogłyby się posypać w każdej chwili.
Po przejrzeniu dziesiątek ofert, przypominał sobie, że koleżanka z którą chodził do liceum była szamanką.
Ahn Hyejin.
Jeśli pamięć go nie zawodziła, została szamanką z kategorii *tangol i odziedziczyła tą rolę po swojej babci, która z kolei objęła rolę szamanki po swojej matce.
Nie pamiętał od ilu pokoleń jej rodzina się tym zajmowała, niezbyt go to obchodziło - ważne było to, że nadawała się idealnie do tego, co chciał zrobić San.
Wpisując jej adres do nawigacji w samochodzie, odjechał z feralnego parku jak najszybciej tylko mógł, nie chcąc na niego patrzeć już do końca życia.
Wypuszczając głośno powietrze, przez około dziesięć sekund cieszył się niejaką wolnością, dopóki nie przypominał sobie o duchu, do którego jest przywiązany i z piskiem opon, zatrzymał się na środku ulicy, przeklinając soczyście.
Nie przemyślał tego, jak ma go przetransportować ze sobą i już chciał się cofać z powrotem do parku, gdy zimna dłoń dotknęła jego przedramienia, by następnie owy duch zmaterializował się na siedzeniu pasażera tuż obok.
— Jesteś w moim samochodzie — Zauważył San z nieukrywaną ulgą w głosie. — Jakim cudem? Możesz opuszczać park?
— Z chwilą naszych zaręczyn zostałem przywiązany do ciebie, mój panie. Gdzie ty idziesz, tam podążam też ja
Pokiwał tylko głową w odpowiedzi, odpalając z powrotem samochód i jadąc do domu Hyejin, licząc na to, że uda się jej mu pomóc.
Droga na to miejsce prowadziła przez kolejny las i krętą, dość wyboistą drogę, co dodawało całej sprawie komicznego mistycyzmu i sprawiało, że mógł poczuć się jak w horrorze, gdzie główny bohater znajduje się na początku filmu i zaraz zrobi coś głupiego, budząc antyczne demony bądź sprowadzając na siebie klątwę (o ironio, tego nie musiał już na siebie sprowadzać).
Gdy dotarł na miejsce, jego oczom ukazał się mały drewniany domek, otoczony drzewami, ze sporawym ogródkiem, w którym posadzone były jak przypuszczał wszelkiego rodzaju zioła.
Wyszedł z samochodu i niepewnym krokiem przekroczył próg domku, zderzając się na starcie z przytłaczającym zapachem szałwii, która suszyła się, wisząc nad rozpalonym kominkiem, z tlącym się leniwie drewnem w środku.
Od razu ją zobaczył - siedzącą na krześle i patrzącą wprost na niego.
Wyglądała inaczej niż te kilka lat temu, gdy chodzili jeszcze do szkoły.
Z uśmiechniętej nastolatki o żywych, brązowych oczach i ciemnych włosach stała się siwowłosą kobietą z włosami splecionymi w warkocz, sięgający jej do połowy piersi oraz szarymi mętnymi oczami.
Ubrana była w czerwono-niebieską szatę i trzymała w ręce pęk drewnianych koralików, które obracała w palcach, szepcząc coś pod nosem.
Nie zdążył się z nią przywitać gdy ta z impetem wstała i podchodząc do niego, dźgnęła go palcem w pierść, szeptając:
— Duch się do ciebie przyczepił
— Właśnie przyszedłem w tej sprawie — Bąknął niepewnie, drapiąc się po karku. — Możesz mi wytłumaczyć, czy to co się stało to prawda? I jak ma się go pozbyć?
Złapała go za dłoń i poprowadziła do drugiego końca pomieszczenia gdzie kazała mu usiąść przy stole, sama zajmując miejsce naprzeciw niego.
Wyciągnęła z metalowej misy garść ryżu, który rozsypała po blacie, mrucząc coś kilkukrotnie pod nosem.
Próbował odczytać cokolwiek z jej wyrazu twarzy, ale było to dość niemożliwe, gdyż szamanka zdawała się być w innym świecie i nie była ani trochę obecna duchem.
Po chwili która zdawała się trwać w nieskończoność, jej oczy zmieniły się, stając się jakby szkliste i wystraszone, a usta które do tej pory milczały, zaczynając mówić.
— Przykro mi to mówić San, ale masz na sobie klątwę
— Klątwę? — Powtórzył zdezorientowany, nie do końca rozumiejąc co miała na myśli. — Kiedy od ducha przyczepionego do mnie przeszliśmy do klątwy ? Nie rozumiem, Hyejin
— Ten duch to zraniony panicz, przeklęty przez niewłaściwą miłość. Błąka się po tej ziemi od lat, szukając odpowiedniej ofiary, która zdejmie z niego urok i pozwoli odejść do jadeitowego pałacu
— Ale co to ma do mnie? Ja nie jestem niczemu winny
— Ofiarowałeś mu pierścień i wyraziłeś chęć wzięcia z nim ślubu — Wytłumaczyła kreśląc wśród rozsypanego ryżu kręgi, mrużąc przy tym oczy. — Wiąże was niewidzialna nić i nic nie jesteś w stanie z tym zrobić
— Odwróć to, natychmiast — Zagrzmiał. — Na pewno jest jakiś sposób na to, bym mógł odzyskać swój pierścionek zaręczynowy i uwolnić się od tego, co właśnie mówiłaś
Szamanka spojrzała na niego z chłodną powagą.
— Jesteś przeklęty i nic nie możesz zrobić dopóki nie wypełnisz przepowiedni — Powiedziała, sztywnie akcentując każde słowo, tak by San na pewno dobrze je zrozumiał. — Musisz go uwolnić od brzemienia zabójstwa, które towarzyszy mu już wiele stuleci. Jeśli tego nie zrobisz czeka cię kara
— Kara? Niby co ma mi zrobić prawdopodobny wymysł mojej wyobraźni? — Prychnął, próbując sarkazmem zamaskować strach, który powoli go ogarniał.
Na samą myśl o tym, że rzeczywiście mógł wplątać się w coś tak absurdalnego jak paranormalna klątwa, miał ochotę zgolić głowę na łyso i zostać mnichem, zamykając się na resztę życia w klasztorze.
— Masz miesiąc na to, by uwolnić dusze panicza Wooyounga od brzemienia, które go tu trzyma. Jeśli zawiedziesz, umrzesz i zostaniesz tym samym umęczonym stworem co on
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro