Rozdział: 9
Kiedy się ocknęłam siedziałam w ciemności. Super. Miałam umrzeć! Byłam wściekła, więc bez problemu rozerwałam sznur. Miałam trochę poobcierane ręce, jednak nie byłam zbyt posiniaczona. Trzeba się wydostać.
- Ojejku. Dzień dobry - usłyszałam czyiś głos.
Spojrzałam w tamtą stronę. Siedziała jakaś mała dziewczynka na oko dziesięć lat. Była blondynką o lekko szarych włosach i delikatnych złotych oczach. Była wystraszona, ale starała się tego nie okazywać.
- Kim jesteś?
- Luna - mruknęła cicho.
Nie chętnie wyjawiała coś o sobie. Kolejne podobieństwo.
- A Ty? Bo ja jestem bardzo ciekawa. Rzadko kiedy mogę kogoś spotkać. Jestem tu od... hmm... kilku lat i jeszcze nikogo nie widziałam. Ciekawe, co on z nami zrobi.... Ale...
Okeeej... Na tym kończyły się podobieństwa. Byłam bardziej... mrukiem. Ona gadatliwością mogła... zabić. Jednak coś przykuło moją uwagę w jej monologu, więc bezczelnie jej przerwałam. A co by nie powiedzieć... miałam w tym już spore doświadczenie.
- "On"... czyli kto?
- No Łowca - wyjaśniła zerkając na mnie, jak na wariatkę - nie wiesz?
- Już wiem - odparłam niezbyt grzecznie - Luna, gdzie my jesteśmy?
Dobra. Teraz dopiero uważała mnie za idiotkę, jednak, mimo że przeciągała głoski, odpowiedziała:
- U Łowcy w domu.
- W lesie?
- Nie wiem - pokręciła głową.
- To nie wiesz nic więcej niż ja.
- Bo powiedziałam Ci wszystko, co wiedziałam - obruszyła się.
Urocze.
- Da się stąd uciec?
- Mi się nie udało, ale Ty masz szansę - odparła lekko zrezygnowana.
- Niby czemu?
Luna spojrzała na moje wolne ręce i pokazała swoje skrępowane dłonie.
Okeeey.
- Jesteś silniejsza.
- Jestem starsza.
- Jesteś The Alpha - mruknęła.
- No jestem Alfą.
- Nie jesteś tylko Alfą! - oburzyła się.
Zignorowałam jej słowa. Zbliżyłam się i jednym precyzyjnym ruchem pazura oswobodziłam ją. Czemu czułam się za nią odpowiedzialna? Nie wiem.
- Idziemy.
- Dokąd?
- Do domu - odparłam lekko zirytowana jej ciągłymi pytaniami.
- Ja go nie mam.
- Do mojego.
- A co ze mną się stanie, jak uciekniemy.
- Raczej "kiedy" uciekniemy - poprawiłam ją - dołączysz do mojej watahy.
- Jestem Alfą. Nie mogę dołączyć do watahy. Oni by nie chcieli...
- Kto?
- Moja była wataha.
- Co się z nią stało?
- Jak myślisz?
No i tak zamknęła moją buzię. Ja marudziłam, że jest mi źle, podczas gdy to maleństwo przeżyło jeszcze więcej. Zrobiło mi się wstyd, jednak nie to było moim priorytetowym problemem. Byłam zamknięta przez jakiegoś psychola.
- Idziesz czy nie? - spytałam stając koło drzwi.
- Idę. Później pomyślimy.
- Tak. To dobry plan - mruknęłam sama do siebie.
Zamachnęłam się i wyważyłam drzwi. Ruszyłam cicho korytarzem i muszę przyznać, że Luna poruszała się bezszelestnie. Przy kolejnych drzwiach usłyszałam kroki. Gdybym znowu zaatakowała wrota, narobiłabym niepotrzebnego hałasu. Szybko rozejrzałam się dookoła. Okno. Cicho je otwarłam i spojrzałam na dziewczynkę za mną.
- Podsadź mnie - poprosiła szeptem.
Skinęłam głową i zrobiłam, jak prosiła. Sekundę później sama wyskoczyłam. Kiedy znalazłyśmy się na dworze zauważyłam, że mamy towarzystwo. Dwa wielkie dobermany biegły w naszą stronę. Warknęłam ostrzegawczo. Psy lekko się zawahały, ale to nam starczyło. Następne sto metrów biegłyśmy ile sił w nogach. Luna w połowie drogi się przemieniła, a ja poszłam w jej ślady. Płot nie stanowił dla nas żadnego zagrożenia. W wilczej postaci bez trudu go przeskoczyłyśmy. Psy szaleńczo dopadły do ogrodzenia i rzuciły się na nie, jednak nie doskoczyły nawet na połowę wyskości. Dla wszelakiej pewności odbiegłyśmy jakieś czterysta metrów dalej i później około stu w las.
- Wow - mruknęła Luna, gdy już stwierdziłyśmy, że jesteśmy bezpieczne.
- Tak.
- Miło było Cię poznać... - zaczęła młoda wilczyca, ale jej przerwałam.
-Co?
- Czas się rozstać. Po drodze wymyśliłam plan.
Szybka jest...
- Jaki?
- Pójdę do CKONW, poproszę o przydział wilków do mojej nowej watahy.
- Pobiegnę z Tobą - zaoferowałam.
- To daleko stąd.
- Wiem, ale tam leczy się moja mama... Przy okazji ją odwiedzę.
- Przy jakiej okazji?
- Spryciula. Muszę mieć pewność, że z Tobą wszystko dobrze.
- Jak tak, to czas w drogę.
- No ba!
☻☻☻
Do domu wróciłam wiele dni później. Pół miesiąca mi zajęła moja ucieczka, a kiedy wróciłam wcale nie byłam mniej zbuntowana niż wcześniej. Luna założyła swoją watahę, składającą się głównie z wilków w jej wieku. Byłam zadowolona, że jej się powiodło.
- Mama ma się dobrze - poinformowałam wilki na pierwszym spotkaniu po powrocie.
Oczywiście ojciec musiał mi dokopać zaraz po zakończeniu obrad.
- To, co zrobiłaś było bardzo nierozsądne.
- Gadaj zdrów!
Ale na tym nie był koniec. To był początek.
Nadal bolało mnie odrzucenie uczuciowe przez wampira. Przez niego zrezygnowałam z prób zaprzyjaźniania się z jego gatunkiem i wszystkim innych.
Nie tylko nie chciałam ich przyjaźni. Ja nie chciałam, żeby żyli.
Raz prawie zamordowałam wampira. Zrobiłabym to, gdyby nie Amadeus, który w ostatniej chwili mnie powstrzymał. Innym razem rozszarpałam łanię. Byłam coraz bardziej agresywna, coraz bardziej drapieżna.
Coraz bardziej przypominałam wilka.
Ojciec przestał mnie zaczepiać. W jego oczach widziałam strach, którego nie ukrywał. Zresztą reszta stada też.
Stawałam się bestią.
Sama to czułam.
☻☻☻
Pewnego dnia przyszedł do mojej sypialni ojciec z Amadem i jakąś kobietą. Na oko była w wieku mojej matki. Czułam, że moje życie zaraz się drastycznie zmieni.
- Witaj - uśmiech na twarzy kobiety przerażał mnie bardziej niż moja drastyczna zmiana w dziką bestię.
Tak ciepły uśmiech nie mógł wróżyć nic dobrego. Nie był prawdziwy. A jej błękitne oczy pozostały skupione. Czarne włosy opadały na ramiona. Delikatnie. Było w niej coś dziwnego...
- Kochanie... - zaczął ojciec, ale spiorunowałam go wzrokiem.
- Uważamy, że dla dobra Twojego i watahy czas byś dołączyła do Szkoły SCOOT - dokończył pewnie Amad.
- Do czego? - odsłoniłam kły, a oczom pozwoliłam zmienić kolor, ale tylko trochę.
- Szkoły SCOOT - głos ponownie zabrała kobieta - gdzie jesteśmy sobie równi.
- Gówno prawda. Nigdy nie będziemy równi.
Rzuciłam się na kobietę. Broniła się równo, ale bez trudu wygrałam. Gdybym chciała, zabiłabym ją.
- Nie żywię nienawiści do wilkołaków. Możesz odejść - dodałam łaskawie.
- Musimy to załatwić inaczej.
Wyciągnęła paralizator i powiedziała:
- Lepiej przekaż komuś dowódctwo, albo przez następne dziesięć miesięcy pozostaną bez opieki.
- Amad jest drugim Alfą tej watahy - zauważyłam bez cienia emocji.
To była prawda. Tajemniczy wilk z lasu przekazał całą swoją wilczą siłę Amadeusowi. Udało mu się przeżyć i był teraz bardzo lojalnym omegą.
- No to nie trzeba się martwić - mruknęła do siebie. Później podeszła do mnie i ze smutkiem mruknęła - przepraszam, ale musisz jechać do tej szkoły. Nie rozumiem, dlaczego tak nienawidzisz naszej rasy, ale ta szkoła Ci pomoże. Przestaniesz być bestią.
To wampirzyca! - zaczął krzyczeć mój mózg.
I wtedy zostałam potraktowana prądem...
Nastała ciemność.
Nie mogłam się ruszyć.
Chwilę walczyłam ze sobą.
Jednak tym razem przegrałam.
Osunęłam się w bezbolesną nieświadomość.
Kolejna część pojawi się w niedzielę... Wtedy też pojawi się nominacja!
Chyba założę nową powieść dla dedykacji... Co o tym sądzicie??
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro