Rozdział: 8
Biegłam przez las. Jako wilk mogłam biec szybko i długo. Wytężyłam słuch, żeby wiedzieć, czy wampir nie zacznie krzyczeć, jednak jedyne co słyszałam to nawoływania mojej watahy. Musiałam utrzymać tempo. Jeśli bym zwolniła on mógł umrzeć.
Nie biegłam, bo bałam się, że złamałam obietnice. Bałam się o wampira. Nie mogłam się okłamywać. Coś do niego czułam. Nie znałam tego uczucia i miałam pewne obawy z nim związane, jednak postanowiłam, że czas ogłosić wszystkim, że to nie jest bezpodstawna igraszka i robienie na złość ojcu. Naprawdę coś czułam. To było elektryzujące. Przy Filipie chciałam być lepsza. Nie miałam ochoty, żeby się buntować. Chciałam dać się ujarzmić i pozwolić się komuś sobą zaopiekować.
Tylko, że trochę późno to zauważyłam.
Moje źrenice rozszerzyły się. W moją stronę biegł obiekt moich myśli. Szybko przemieniłam się w ludzką formę.
- Filip! - krzyknęłam. Gardło mi się ścisnęło z nerwów, więc nic więcej z niego nie wydusiłam.
- Beata... - zaczął.
Widziałam w jego oczach, że coś jest nie w porządku. Widniał w nich nieznany mi ból.
- Stało się coś?
- Jak myślisz? - mruknął wściekły.
Spuścił wzrok i zaczął wpatrywać się w jakiś punkt w podłożu. Nie rozumiałam co się dzieje. Przecież aż tak złego nic się nie wydarzyło...
- Wiem, że się spóźniłam, ale...
- Ale? - warknął i spojrzał na mnie - ja tak dłużej nie mogę.
- Co? - jęknęłam - przecież nie zrobiłam wielkiego przestępstwa.! Trochę się spóźniłam ale...
- Nie chodzi tylko o tą sytuację.
- A o co?!
- O to, jak mnie traktujesz...
Co?!
Z lasu nadbiegła moja wataha. Widocznie gonili Filipa. Na ich czele stał Amadeus i ojciec. Obaj byli wystraszeni a kiedy zobaczyli co się dzieje ich twarze zrobiły się jeszcze bardziej blade. To było tak dziwne że musiałam na chwilę ominąć dziwne zachowanie wampira i pomyśleć o mojej wataszy.
- Co chcieliście mu zrobić?! - warknęłam zwracając się do Amada. Bolało mnie, że on też był w to zamieszany.
- Złapać go - przyznał.
- Po co?!
- Uciekał.
- Chcieliście go zabić?! - nie wytrzymałam i zadałam pytanie wprost.
- Nie! - zaprzeczył szybko. Bardzo szybko... Ale uwierzyłam mu.
- To co? - spytałam już spokojniejsza.
- Nie wiemy, co się stało - dodał ojciec. Wyglądało mi to na próbę ochrony. Och.
- Nie rozmawiam z Tobą - warknęłam - Amad, po co chcieliście go złapać.?
- Dla Ciebie - odparł i jakby się trochę skurczył.
- Co?!!!
- Myślę, że powinniście porozmawiać.
- Co? - powtórzyłam. Nie wiedziałam na kogo powinnam patrzeć. Na kim skupić uwagę.
Amadeus zauważył coś. Tylko co? Odwróciłam się do wampira. Miał zacięty wyraz twarzy a w oczach łzy.
- Co jest? - spytałam, czując się jak zwierze w pułapce.
- Nie potrafię tak - powtórzył. Zaczynał mnie irytować. Dlaczego nie mógł powiedzieć wprost co go boli?!
- Tak? Czyli?
- Nie mogę być Twoją formą buntu przeciwko ojcu...
- Nie jesteś.!
- Czyżby?
- Na początku, przyznaję, byłeś, ale teraz już nie... - zaczęłam mu tłumaczyć.
Umilkłam na chwilę, nie potrafiąc powiedzieć następnych słów. Nie czułam się gotowa by je wypowiedzieć jednak nie zamierzała pozwolić mu odejść (a czułam że o to mu chodzi) zanim usłyszy te słowa. Słowa prawdy. Płynącej z mojego serca.
- Potrzebuję Cię...
Z boku usłyszałam, że ojciec wciągnął gwatłownie powietrze, ale miałam to w nosie. On się nie liczył. Miał mamę. Jej potrzebował. A ja...
- Uzależniłam się od Ciebie.
- Przestań! - warknął. Nie rozumiałam co złego mówię. Wyraziłam swoje uczucia a on... On je odrzucił.
- Ale...
- Nie wierzę Ci.
Trzy słowa.
Cztery sylaby.
Jedenaście liter.
Złamało moje serce.
- Ale - zaczęłam, jednak głos odmówił mi posłuszeństwa.
Coś we mnie zaczęło się gotować. Po chwili zrozumiałam co to. Złość. Byłam zraniona. A dawno zabroniłam sobie być słąbą. Więc ból zmienił się w złość. Wybuchłam. Nie myślałam. Chciałam go zranić jak on mnie.
- TO NIE!!!
Odwróciłam się do Amada:
- Idźcie do domu.
- A co z Tobą.?
- Nie martwcie się - odparłam. I lekko zawyłam przekazując informacje wataszy.
Później nie czekałam na nic tylko odbiegłam.
Znów pędziłam lasem. Tylko teraz nie miałam celu. Chciałam uciec. Od wszystkiego. Od dziadka, którego nadal nie czułam, ale który do mnie starał się mówić. Cóż. W tamtej chwili nie miałam sił nawet na rozmowę z nim. Chciałam być sama. Chciałam... umrzeć.!
Zawyłam z bólem. Z całej siły wyrażałam swój smutek.
Nagle poczułam, że coś wbija mi się w ciało.
Ucieszyłam się...
♥♥♥
Dzisiaj taki krótszy rozdział... i tak sobie myślę, czy nie robić tej długości...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro