Rozdział : 3
- Ojcze, nie wtrącaj się - warknęłam wstając.
- Jak mam się nie wtrącać, jak Alfa właśnie dokonał zdrady!!!
- Przepraszam Cię, ale... - próbował zaoponować Amadeus.
- Ty jej pomogłeś. Zgupiałeś?!
- Jest Alfą. Ufam jej.
- To głupie - złościł się - wiesz co twojej matce zrobiła ta bestia?! - wskazał ręką na wampira.
- On nikomu nic nie zrobił. Żyje od miesiąca w tej formie i nikogo nie zaatakował!
- A niby skąd masz taką pewność?!
- Bo mi to powiedział!
- Od kiedy to ufa się krwiopijcom?!
- Przesadzasz - przerwał mu Amadeus. Był poinformowany. Było to widać na jego twarzy. I w oczach. Patrzył pewnie na mojego ojca - ten wampir był wygłodniały. Miałem dużą styczność z tą rasą nadnaturalną i wiem... widzę co się święci. Gdybym wiedział, że nasza Alfa popełnia błąd odradziłbym jej. A ty już nie jesteś Betą - zauważył dobitnie.
- Nie jestem, ale w dalszym ciągu pozostaję ojcem Beaty. Nie wiadomo, czy nie długo nie będę jedynym żyjącym rodzicem.
- Co?! - wtedy nie wytrzymałam.
Od początku ich wymiany słów czułam się jak małe dziecko, którego się nie wtajemnicza w rozmowę, bo i tak by nie zrozumiało, jednak to, że mi nie tłumaczyli sprawiało, że mogłam tylko wyciągać wnioski. A nie ujawniały się przede mną dobrze. Wcale. Wręcz odwrotnie. Były masakryczne. Złe. Straszne. Wzdrygnęłam się.
- Macie mi wszystko powiedzieć. Wprost. Rozkazuję Wam jako Alfa! - warknęłam, a kły same wysunęły się. Poczułam, że oczy zrobiły się czerwone. Efekt złości.
- Twoja mama została zaatakowana przez zabójcę. Takiego jak on! - wydarł się ojciec.
Zignorowałam jego słowa. Westchnęłam i spojrzałam na Amada.
- Ty mi powiedz - poprosiłam.
- Kiedy wyszłaś z sali obrad... po zerwaniu ich... postanowiliśmy, że pójdziemy za tobą. Wkrótce zgubiliśmy Cię z oczu. Byłaś za szybka. Wtedy zaatakował nas wampir. Twoja mama stała najbliżej, więc najbardziej oberwała. Udało mi się ją uratować. Musiałem z nim walczyć. Pokonałem go. Został zamknięty w naszych celach. Twoja mama jest leczona. Atakowane lekami rany szybko się goją. Nie martw się.
Na mojej twarzy pojawił się grymas bólu pomieszany z grymasem złości. Oczy rozjarzyły. Buzia zmieniła się w wilczą paszczę. I wpół przemieniona donośnie zawyłam. Był to dźwięk smutku. Bólu. Zdrady. Wyłam długo. Nikt mi nie przeszkadzał. Wszystko wokół mnie zamilkło. Zamarło. Wyłam. Wyłam. Wyłam. Brakowało mi tchu. Serce biły dziko w piersi. Płuca się buntowały. Domagały o tlen. A ja wyłam. Na przekór wszystkiemu. Poczułam, że powracam do ludzkiej formy. Wycie zamieniło się w pisk. Upadłam na kolana. Umilkłam. Dyszałam. Ktoś do mnie podszedł.
- Przepraszam - usłyszałam głos wampira. Odwróciłam się. Stał blisko mnie. Za blisko. Odsunęłam się w panice - to nie ja - zapewnił mnie.
- Wiem. Wtedy prawie mnie pożarłeś - warknęłam - Amad - zwróciłam się do Bety - weź go. I zaprowadź do lochów. Znajdę go później. Ojcze - popatrzyłam na faceta - zaprowadź mnie do mamy.
☻☻☻
To nie był dobry pomysł. Kobieta leżała bezwładnie i wyglądała, jakby spała. Ale ja znałam prawdę. Czułam zapach krwi. Krwi mojej matki. Tak podobny do mojej. Krwi z krwi. Cicho warknęłam do siebie. Nie chciałam jej obudzić. Nie potrzebnie się martwiłam. Spała mocno. Delikatnie odsunęłam pościel. Była w samym staniku i majtkach. Na brzuchu miała okropne czerwone bruzdy. Nadal sączyła się z nich krew. Byłam tylko ja i ona. Ojca odesłałam. Miał sprowadzić Amadeusa do mojej sypialni. Chciałam z nim sama porozmawiać.
Jednak w tamtej chwili zapomniałam o tym. O wszystkim. Patrzyłam na moją mamę. To ona mnie urodziła. Poznała z dziadkiem. Zawsze mogłam na nią liczyć... a ja ją zawiodłam. Mogłam zostać. Dokończyć. Wyrzucić ojca i nie przejmować się jego głupi słowami. Ale nie. Byłam mądrzejsza.
To teraz cierp. Patrz na matkę walczącą o życie przez ciebie.
Nie doszło by do tego gdyby nie ty!!!
- Mamusiu... - wyszeptałam - tak bardzo Cię przeraszam. To moja wina.
Poczułam, jak kobieta przez sen ściska moją rękę. Uśmiechnęłam się przez łzy.
☻☻☻
Weszłam do swojej sypialni. Amadeus siedział na krześle przy biurku. Tyłem do mnie. Nie zauważył, gdy weszłam. Przestąpiłam z nogi na nogę. Szukałam oparcia. Nie dla ciała. Dla ducha.
- Amad - zaczęłam - wyjdzie z tego?
Odwrócił się. Wyprostowany jak zwykle. Jednak nie umknęło mojej uwadze, że na sekundę się przygarbił.
- Szczerze powiedziawszy... to zależy.
- Od czego?
- Od siły wampira. Od tego co było jego zamiarem... I silnej woli twojej matki.
- Mówiłeś, że jest silna.
- I utrzymuję to... ale - urwał na sekundę. Wystarczyło. Nie widział szansy by przeżyła.
- No? - ponagliłam go. Miałam nadzieję, że zaprzeczy moim obawom.
- U nas nie ma szans.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że nasze leki jej nie pomogą. Nie są wystarczająco silne. Musi pójść do CKONW. Ale może być problem z przyjęciem jej.
- A inne watahy?
- Może być problem - powtórzył - dużo zależy od jej woli życia.
- Ojej - jęknęłam wiedząc, że matka nie ma jej zbyt dużo.
- No właśnie.
- Chcę porozmawiać z tym wampirem. Sam na sam.
- To zły pomysł.
- Jest mój, więc jest genialny - ucięłam - chcę go zobaczyć. Teraz.
☻☻☻
Wampir siedział w celi. Był starszy ode mnie, ale niewiele. Miał czarne włosy i oczy. I zarost. Tego samego koloru. Był wysoki. Ale ja też. Otworzyłam celę.
- Nie rób tego - uszłyszałam głos mojego wampira.
Mojego?
Od kiedy miałam "swojego" wampira? Zignorowałam to.
- Niby czemu?
- Bo on... jest niebezpieczny.
- Co ty tam wiesz?
- To on mnie przemienił. Coś tam wiem. Nie pamiętałem go. Do teraz - jego głos pobrzmiewał strachem.
Spowodował, że zaczęłam się denerwować. Pokręciłam głową. Westchnęłam. Musiałam to zrobić. Dla mamy. Dla siebie... Dla dziadka. On by tak chciał!
Weszłam. Podeszłam do niego. Chwyciłam go za brodę i zmusiłam by na mnie popatrzył. Nagle jego oczy zrobiły się czerwone. Dzikie. Usta wykrzywił grymas drwiny. Zamachnął się. Złapałam jego rękę w locie. Wbiłam w nią pazury. Popłynęła krew. Spojrzał na mnie zdumiony. Zdziwiła go moja siła.
- Alfa - wyszetał pewnie.
- Tak - potwierdziłam. Niepotrzebnie. Wiedział to - co zrobiłeś mojej matce?
- Tej Becie? - spytał z drwiną.
- Dokładnie - pozostałam opanowana, chociaż w głębi serca drżałam - co chciałeś jej zrobić?
- Domyśl się, Kwiatuszku.
Warknęłam.
- Gadaj!
- Zabić. Wyssać do końca. Wyssssssssssać - uśmiechął się drapieżnie - chcesz zobaczyć, jak to jest oddać komuś krew. Jeśli tak, to jestem tu. Chętny.
- Bądź cicho.
- Bo co? Zabijesz mnie? I dobrze. I tak żyję za długo. Zrobiłem dużo. Bardzo dużo - spojrzał na mnie i pokręcił głową z niedowierzaniem - zła, a ty jesteś taka młoda. I masz w sobie siłę. Pokaż mi swoje oczka...
- Zrobię to, jak powiesz mi, jak uleczyć moją mamę.
- Nie lubię mieć stawianych zasad... - westchnął.
Warknęłam na niego. Groźnie.
- No dobrze - wydął wargi. Zbliżył się do mnie - musi wypić trochę krwi wampira. Ot co - uśmiechnął się - twoja kolej.
Znałam się na układach. Trzeba je spełniać do końca.
- Ok - tym razem ja wydęłam wargi.
Po chwili moje oczy były już czerwone. Wampir patrzył w nie, jak zahipnotyzowany. Przyglądałam się mu w milczeniu.
Ciszę przerwał on:
- Będziesz potężnym Alfą, wiesz?
- Jestem tego świadoma - mruknęłam, chociaż komplement sprawił mi przyjemność - w każdym razie. Masz oddać mojej mamie trochę swojej krwi.
- Trochę? - złapał mnie za słówko.
- Wystarczającą ilość, żeby się uleczyła.
- W jakim tempie?
- Natychmiastowym.
- Nie mam jej tyle - oznamił wprost.
- Co?
- U wampirów, tak jak i u wilków, jest hierchia. Moja pozycja jest na samym końcu. Nie mam dość potężniej krwi. Nie mogę oddać twojej mamie wystarczającej ilość, bo choćbym umarł oddając to ona i tak by nie starczyła.
- To co mam zrobić - warknęłam rozwścieczona.
Miałam nadzieję, że załatwię sprawę od ręki.
- Mogę oddać jej tyle krwi, że będzie się lepiej czuła i nie będzie jej bolało przez następne dwa tygodnie. W tym czasie musisz jej załatwić miejsce w Waszym wilczym ośrodku. Wiele z silnych wampirów żyje w zgodzie z wilkami i chętnie im pomaga.
- Dlaczego mi pomagasz? Czemu mam ci ufać? - spytałam, ale wiedziałam, że decyzja już zapadła.
- Nie chcę umrzeć - odparł szczerze.
Wzruszył ramionami. Uśmiechnął się.
- Chodź - mruknęłam.
Ruszył za mną. Zaprowadziłam go do pokoju, w którym przebywała moja mama. Kobieta leżała, jak ją zostawiłam. Serce mi się krajało, jak ją widziałam.
- Mogę? - spytał, patrząc na mnie.
- Musisz - odparłam pewnie.
Moje serce krwawiło. Bolało jak diabli. Musiałam być silna. Dla dobra mamy. Tak będzie lepiej.
Muszę mu zaufać. Zna się na wampirach lepiej. Bardziej.
Wziął ją za rękę i sprawdził puls. Zamknął oczy.
- Słaby - poinformował mnie.
Skinęłam smutno głową. Podniósł swoją rękę i ugryzł się w nadgarstku. Przytknął ranę do ust mojej rodzicielki. Płyn zaczął spływać do jej gardła. Po chwili zaczęła ssać. Przełknął ślinę. Musiało go to boleć.
Później zabrał jej dłoń. Delikatnie odkrył moją mamę i ponownie wgryzł się w nadgarstek. Zacisnął pięść, by przyspieszyć wypływającą krew. Oblał nią brzuch mamy. Rany zaczęły syczeć, gdy krew mamy zetknęła się z krwią wampira. Później zaczęły się goić.
Wyszczerzyłam oczy. Nie potrafiłam im uwierzyć. Pokręciłam głową.
- Możesz już odejść - popatrzyłam na jego twarz - i dziękuję.
- Proszę.
Podszedł do drzwi i zawahał się.
- Wiesz, teraz nie mogłabyś mnie zabić - zaczął plecami do mnie. Później się odwrócił i spojrzał mi prosto w oczy - ale za parę lat nie chcę być w skórze twoich wrogów - dokończył i wyszedł.
♥♥♥
Mamy rozdział trzeci :D
Interesujące spostrzeżenie miał nasz vampire, prawda? :p
vote? komentarz?
No i koniecznie poleć znajomym :p
Kolejny rozdział pojawi się w niedzielę. Mam nadzieję, że się doczekacie :D
Moje wilczki <3
Korekta by Eminsance
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro