Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział: 2

Chłopak patrzył na mnie. W jego oczach błyskały emocje. Zwłaszcza strach.

No i dobrze! Powinien się bać! Zabił mojego brata!

Nie czułam się na siłach, by z nim walczyć. Nie potrafiłam się zmierzyć ze śmiercią brata. Ponownie. Od miesiąca w kółko widziałam jego zmasakrowane ciało. W końcu udało mi się wyprzeć ten widok. A on, ten młody wampir, mi go przypomniał. Wzięłam głęboki wdech.

- Ale dlaczego? - spytał szybko, widząc, że zamierzam coś zrobić.

- Za brata. Karol na to nie zasługiwał.

- Karol? Nie wiem, o co Ci chodzi? - mruknął, ale się cofnął. Wiedziałam, że pamięta zmasakrowane ciało chłopca. Tym razem on oparł się o pień drzewa. Uśmiechnęłam się drapieżnie. Niech wie. Znów pozwoliłam, by oczy zrobiły się czerwone. Zaczęłam iść w jego stronę.

- No dobrze! Wiem. To ten mały na wpół przemieniony wilkołaczek? Ten taki malutki? Ale to nie ja go zabiłem. Próbowałem go ratować! Ale... było już za późno.

Zatrzymałam się. Uwierzyłam mu. Widziałam to w jego oczach. Strach. Szczerość. Ból. Jego też zabolał widok mojego brata.

- A kto?

- Wierzysz mi?

- Zaryzykuję. Lepiej mnie nie zawiedź - warknęłam.

- Oczywiście... ale... nie wiem, kto go zabił.

- Jasne - prychnęłam, ale wiedziałam, że i tym razem powiedział prawdę. Nie mógł wiedzieć. Wampir zadbał, by nie pozostawić śladów. Bo one tak robią. Bo tak jest łatwiej.

Gdzieś w oddali zawył wilk. Obcy wilk. Wydęłam wargi.

- Mamy towarzystwo - westchnęłam sama do siebie. Również zawyłam.

- Coś ty zrobiła? - jęknął chłopak. Był jeszcze bardziej przerażony. A myślałam, że to niemożliwe...

- Wolę się z nim zmierzyć tutaj. Sama. Niż narażać watahę - oznajmiłam szczerze.

- Masz swoją watahę? - Wytrzeszczył oczy.

- Mam. Po dziadku. - Głos mi się załamał, a łzy napłynęły do oczu.

Śmierć dziadka nadal bolała tak samo jak na początku. Zazwyczaj był to tępy ból, który starałam się ignorować, jednak czasem atakował mnie silnie. W serce. Zgięłam się wpół. Zakazałam łzom płynąć już dawno. Pamiętały to polecenie i nigdy nie wylewały się poza oczy. Przełknęłam ślinę. Walczyłam z bólem. Oddychałam płytko. Poczułam zimną dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałam na wampira.

- Przepraszam. Nie znam się na wilkołactwie... ale...

- Nie mów. Nie mów już nic - poprosiłam gniewnym szeptem - poradzę sobie. Nie potrzebuję niańki.

- Każdy czasem potrzebuje...

Te słowa mnie zaskoczyły. Delikatnie potrząsnęły murami obronnymi i przedostały się do mojego serca. Wzruszyły je. Spojrzałam mu w oczy, kompletnie zbita z tropu. Poczułam, że koło mnie stoi obcy. Odwróciłam wzrok. Facet był dość wysoki i dobrze zbudowany, jego włosy były brązowe, a czarne oczy wyrażały drwinę, tak samo jak usta, które lekko wydęte uformowały się w słowa:

- Od kiedy to wilk się zniża do poziomu wampira?

- Nikt się nie musi zniżać do jego poziomu - odparłam pewnym tonem głosu.

- Ah tak? To teraz oddaj mi go. To jego tyle czasu szukałem. - Spojrzał na chłopaka zgłodniałym wzrokiem. - A pozwolę ci odejść. Bez szwanku. Bez konsekwencji.

- Ah tak? - zironizowałam go. - Zniżę się do twojego poziomu. - Zaakcentowałam słowo "twojego". - I wytłumaczę ci, że... - wyśpiewałam ostatnie słowo, lekko potrząsając głową - nie jest twoją własnością, a ty jesteś na nie swoim terytorium. Daję ci pięć sekund. Jeśli się odwrócisz i odejdziesz, nie poniesiesz konsekwencji. I szwanku - specjalnie użyłam jego słów.

Zawarczał.

- Nie zmuszaj mnie.

- Nie. To TY MNIE nie zmuszaj - zaakcentowałam dobitnie - odwróć się i odejdź. - Wyszczerzyłam kły, którym pozwoliłam się wysunąć. Wiedziałam, że nie mógł wiedzieć, że jestem Alfą. Jeszcze nie w tamtej chwili.

- Kochanie. Nie wiesz, z kim zadzierasz... oddaj mi tego wampira. To krwiopijca. Morderca. Zabije Cię.

- Ty też nie masz pojęcia, kim jestem. A ja lubię być poinformowana. Pokaż mi kim jesteś. Alfą? Betą? Omegą? - Spojrzałam na niego chytrze - Wygnańcem? - To ostatnie sformułowanie rozwścieczyło go. Trafiłam.

Później wilk już nie próbował po dobroci. Jego oczy stały się różowe. Typowe dla Wygnańca. Zmienił się w brązowego wilka.

- Stań za mną. - Zwróciłam się do wampira.

Nie czekałam na jego odpowiedź. Przemieniłam się w wilka. Miałam kilka sekund przewagi ze względu na swoją niezwykłość: byłam samicą alfa, co zdarza się jeszcze rzadziej niż przyjaźń między wampirem a wilkołakiem. A do tego kolor futra był inny niż kolor włosów. Nie mógł wiedzieć, że włosy były wielokrotnie farbowane, jednak początkowo były czarne. Więc futro też takie było.

Nie czekałam, aż minął efekt "wow", skoczyłam na wilka. Sekundę za późno się zorientował. Moje kły drasnęły jego ucho. Zawył cicho. Nie przejęłam się tym. Był Wygnańcem. Nikt nie mógł przyjść mu pomóc. Była to walka jeden na jednego. Od początku do końca. Wpadłam na niego z całym impetem i przeturlaliśmy się kawałek. Zawarczał i szybko się podniósł. Szybciej niż ja. Zaatakował mnie. Nie dał rady mi przeszkodzić. Szybko przeturlałam się jeszcze kawałek. Wstałam w sekundę później. Patrzył na mnie. Gotowy do obrony, gdybym go zaatakowała. Zrezygnowałam. Zrobił to on. Skoczył na mnie. Przykucnęłam, zginając łapy. Przeleciał nade mną. Upadł za moimi plecami. Wiedziałam, że mnie zaatakuje, więc nie patrząc na nic, skoczyłam do przodu. Zaskoczyłam go. Nadeszła pora na mój atak. Nie chciałam działać pochopnie. Zauważył, że myślę, jak go złamać.

Wykorzystał chwilowy bezruch, jednak nie chciał dorwać mnie. Skoczył w kierunku wampira. Nie mogłam mu na to pozwolić. W sumie nie rozumiałam samej siebie. Wampiry były moim zdaniem krwiopijcami, nic niewartymi mordercami. A jednak narażałam życie, aby ratować tego osobnika.

Słabszych trzeba bronić.

Rzuciłam się między niego a wilkołaka. Trafiłam w bok wilka. Siła uderzenia odrzuciła go na kilka metrów. Upadłam na łapy. Spojrzałam na niego. Był pełen nienawiści. Poczułam adrenalinę. Zaczęła wolno krążyć moimi żyłami. Uśmiechnęłam się jak wilk. Uśmiechem drapieżnika. Zawarczał. Odpowiedziałam mu tym samym. Widziałam wściekłość wypisaną na jego pysku. We wściekłości się źle myśli. A żeby wygrać, trzeba myśleć.

Żeby wygrać, należy być skupionym. A nie szacować swoje wartości - to zrozumiałam w chwilę później, kiedy wilk skoczył w stronę moich przednich łap. Ominęłam go, ale zarył swoimi pazurami w moją lewą tylną łapę. Warknęłam z bólu. Wbił się zębami. Mocniej. Zawyłam. Wampir nerwowo się poruszył. Czuł, że przegrywam. Nie mogłam. Teraz nie tylko krwiopijca był smakowitym kąskiem - ja też. Każdy wilk chciałby zabić Alfę. By sam nim zostać. A dla Wygnańca była to sprawa honoru. Życia i śmierci. Walczyłby, aż ktoś by zginął. On albo ja. Wolałabym tę pierwszą opcję. Zebrałam się w sobie. Przygotowałam się na ból. I wyrwałam łapę z jego paszczy. Trochę mięsa zostało na jego kłach, ale łapę miałam uwolnioną. Spróbowałam się na niej oprzeć. Prawie upadłam. Położyłam się.

Ktoś stanął za moimi plecami. Zerknęłam przez ramię. Amadeus. W postaci szaro-czarnego wilka. Zastrzygł uszami. Przybył tu, aby mnie wesprzeć. Nie mógł mi pomóc. Ale mógł przyjść. Podopingować mi. I zamierzał lojalnie to robić. Przybył na moje ciche wycie. Jęczenie w formie wilczej.

Poczułam kolejną dawkę adrenaliny. Pomogła ona zapomnieć o bólu. W sekundę przeanalizowałam swoją sytuację. Nie miałam szansy w walce. Mogłam się poddać. Ale to byłoby równoznaczne z wygnaniem. Nie mogłam tego zrobić. Podniosłam się. Wzięłam głębszy wdech. Spojrzałam na wilka z nienawiścią. Skoczyłam na niego. Zrobił to samo. Zwarliśmy się pyskami w powietrzu. Odrzuciło nas. Wpadłam na skałę. Zsunęłam się z niej. Siła uderzenia sprawiła, że przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zawyłam wystraszona. Usłyszałam wycie wilka za moimi plecami. Amadeus zaczął mi dopingować. Zmusiłam się do wstania.

Nie zawiodę go. Nie zawiodę wampira. Nie zawiodę siebie.

Łapy zadrżały pod moim ciężarem. Utrzymałam pozycję stojącą.

Wilk również się podniósł. Skoczył. Przewrócił mnie. Przeturlaliśmy się kawałek. Był górą. Złapał mnie za gardło. Wiedziałam, że to koniec. W sekundę przemieniłam się w człowieka. Zabrałam całą swoją siłę i kopnęłam go w brzuch. Stoczył się ze mnie. Chwilę był otumaniony. Później zrobił się wściekły. Wróciłam do wilczej formy. Ukazałam kły. Stanęłam naprzeciw niego i donośnie zawarczałam. Po chwili zawyłam. Siła mojego głosu była tak potężna, że ptaki poderwały się do lotu, drzewa zaszumiały liśćmi i bardzo długo niosło się echo. Rdzawo-szary wilk położył się przede mną.

- Poddaję się - wymamrotał.

- Skoro tak, to odejdź. Ale nigdy nie wracaj na terytorium mojej watahy. Nigdy.

- Dobrze. Nie wrócę.

Po tych słowach uciekł. Straciłam całą adrenalinę. I siłę. Upadłam na brzuch. Znów byłam człowiekiem. Po chwili poczułam na ramieniu dotyk Amada. Przewróciłam się na plecy. Mój Beta pomógł mi usiąść, opierając się o głaz.

- Noga bardzo źle wygląda - zauważył.

Wiedziałam to, nawet na nią nie patrząc. Ból był okropny. Przeszywający. Pulsował na nodze i przesuwał się ku górze. W bólu tonęło całe biodro. Jednak widok był jeszcze gorszy, niż się spodziewałam. Moja noga wyglądała jak ciało Karola, gdy go znałazłam. Była w niej dziura. Zawyłam z bólu. Po ludzku.

- Dam radę - mruknęłam przez zaciśnięte zęby.

- Wiem. Jesteś jak twój dziadek. Umierał, ale się nie poddał. Jesteś do niego jeszcze bardziej podobna niż twoja matka. Ona też jest silna. Choć się do tego nie przyznaje.

- Dam radę - powtórzyłam, nie zważając na jego słowa.

Ból sprawiał, że przestawałam być świadoma otaczającego mnie świata. Brały mnie mroczki. Opierałam im się z całej siły.

Nagle usłyszałam czyiś przyspieszony oddech. Spojrzałam w tamtą stronę. Wampir. Patrzył na moją nogę. On też walczył ze słabością. Do mojej głowy wpadł nowy pomysł. Jak mi się zdawało idealny.

- Wampirze, podejdź - poprosiłam, resztką sił nadając mojemu głosowi siłę i pewność siebie oraz swoich decyzji.

- A... - Amadeus zrozumiał, o co mi chodziło.

- Nic nie mów. Zaufaj mi.

- Nie mówię. Ufam Ci. Bezgranicznie.

Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Później ponownie spojrzałam na wampira.

- Podejdź.

- Ale... nie dam rady. Jak będę bliżej... - zaczął oponować.

- Podejdź - przerwałam mu zdecydowanie.

Posłuchał. Podszedł i ukucnął obok mnie. Zmusił się, by przestał patrzeć na krew. Spojrzał w moje oczy. Zrozumiał. Pokręcił głową. Chciał się odsunąć, jednak złapałam go za rękaw. Drugą rękę opaćkałam krwią i podałam mu. Dyszał ciężko. Spojrzał na mnie. Skinęłam głową. Delikatnie wyciągnął język i ledwo wyczuwalnie zlizał krew. Później ponownie zajrzał w moje oczy. Znalazł w nich kolejne potwierdzenie. Pochylił się. I równie delikatnie zlizał krew z rany na nodze. Poczułam jeszcze gorszy ból. Później zaczęło mnie swędzieć. Zaczęło się goić.

Kiedy wampir po kilku chwilach odsunął się od mojego kolana, było ono całkowicie zdrowe. Tak samo jak cała noga. W jego oczach widziałam, że nie rozumiał. Nie był świadomy swoich zdolności. Jedynie się uśmiechnęłam.

I wtedy usłyszałam krzyk:

- Zdrada!!!

Zerknęłam w tamtą stronę. Krzaki się poruszyły. Wyszedł z nich ojciec.

♥♥♥♥

Tak! Jest rozdział drugi. Ciekawi kolejnego??
Macie jakieś teorie spiskowe? 😏
Piszcie w komentarzach ^.^

Vote? Komentarz?

Przyjmę wszystkie :D

Jeśli Ci się spodobało poleć znajomym :D będę wdzięczna
~R

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro